Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2017, 19:26   #59
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
wspólny - cz.2

- Daanis jest pod opieką caernu - oznajmił doktor takim tonem jakim zamyka się dany wątek rozmowy. Przyjrzał się uważnie obu Tubylcom, a raczej zważywszy na okoliczności Intruzom Betonu, po czym kontynuował wskazując na ginący w kieszeni Merlina mieszek - To tyle. Jeśli idzie o kredyt zaufania. Ale być może to nie koniec pomocy jakiej jesteśmy w stanie sobie wzajemnie udzielić. Chciałbym jednak wcześniej wiedzieć, jeśli to nie tajemnica, jaki jest wasz interes… w tym syfie. Dobrze rozumiem, że coś was łączy z ofiarami?
- Niezbyt - odpowiedź Matthiasa była szorstka. - Ale znamy wielu ludzi, więcej niż wy uważając, że sami sobie świetnie tu radzicie - wyszczerzył się bezczelnie. - To wasze kobiety trafiają gdzie nie powinny, ale wszystko wskazuje, że to nasi ludzie prowadzą przedsięwzięcie. Mój interes jest taki, że obiecałem pomóc. Między innymi Bryzie. Pewnie bez niej mnie by tu nie było - wzruszył ramionami, wiedząc, że doktorek musi znać to imię i tę osobę.
Ten istotnie uniósł spojrzenie na wzmiankę o Indiance i nawet na nieruchomej masce jego twarzy pojawiło się przez chwilę coś na kształt uśmiechu. Jakby nie zmartwił się tym, że jest aż tak źle, czy niedorzecznie, że Uktena proszą Tubylców o pomoc, a raczej rozbawił gustem Bryzy. Bezczelności w tonie Matthiasa zdawał się jednak w ogóle nie zauważyć.
- Ten czarny mężczyzna był krewniakiem Tubylców?
- Nie moim - zerknął w stronę Merlina. - Ani chyba nie jego. Robił interesy, które komuś się nie spodobały, a jemu nie wyszły na zdrowie. Gdzie znajdę Daanis? - zadał swoje pytanie, zupełnie niezrażony wcześniejszym "zamknięciem" tego wątku przez Indianina.
- O to musisz zapytać Bryzę - odparł Indianin.
- To tyle? - wtrąciła się do rozmowy Psuja. Zeskoczyła z blatu, jej ciężkię buciory zadudniły o podłogę. - Każdy znów będzie ganiał w swoją stronę? Myślałam, że po to się spotkaliśmy. By wydedukować co tu się dzieje i jakoś temu zaradzić. Wspólnie. Bo może wy wyczerpaliście swoje pytania i odpowiedzi, ale ja mam ich całe mnóstwo. Po pierwsze, dlaczego Andie chciała się zabić? - dziewczyna zginała palce dłoni wyliczając własne wątpliwości. - Z kim była w ciąży? Kim są kolesie z jej telefonu? - tu sięgnęła po i-phona do tylnej kieszeni spodni i chciała rzucić go Merlinowi. Po chwili zastanowienia mu go podała. - Czy najpierw ktoś ją zgwałcił, a później Daanis - wyjaśniła od razu - jej przyjaciółka stworzyła stwora używając korali aby sprawcę ukarać? No i wczoraj zawinił tirowiec, w barze cały cuchnął tym co zrobił. A dzisiaj zginął kompan twojej siostry, Chuj-wie-jak-mu-tam, który chyba Daanis nie zawinił, co nie? Nie mam pojęcia jak się to wszystko ma ze sobą lepić. I jeszcze ta zatruta woda z jeziora - tu wbiła wzrok w doktorka jakby chciała go zachęcić do większej wylewności względem Tubylców.
Merlin zamrugał i wpatrzył się w dziewczynę jak urzeczony. Jakby mu się Stella Maris, Dziewica Maria z odmętów jego zasranego losu wynurzyła, strzepnęła gówno z gwieździstej korony i namaściła Psuję na prywatną Merlinową anielicę. Zagapił się zaskoczony w ofiarowaną komórkę, potem znowu na Psuję, a potem uwiązał smycz Eina do haka na ścianie, oparł się biodrem o filar i zaczął przeglądać zawartość telefonu.
- Nie, Bashir, ten czarny z dzisiaj, nie jest od nas - palec Merlina dziabał miarowo w komórkę - Koch, jeden z poprzednich zabitych, to nasz Krewniak. Nie nasza rodzina, ale to nie ma znaczenia. Bashir zaś miał papiery, że reprezentuje ludzi chcących wykupić kawał ziemi w rezerwacie. Twierdził, że rozmowy ze starszyzną są już zaawansowane - uniósł oczy znad telefonu, jednocześnie unosząc pytająco rude brwi.
- Podejrzewam, że ten stwór wywołuje delirium - odezwał się Jerry tym razem samemu unikając wbitego spojrzenia oczu Psui - A ten cały Bashir strzelał. Więcej niż raz. Taka reakcja oczywiście może się zdarzać u ludzi. Ale bardzo rzadko. To mógł być jednak Krewniak. A w tym jarze… cuchnął. On cuchnął. Nie stworem. Swoim wnętrzem. Cuchnął tak samo jak twój tirowiec Psuja. Czy to możliwe, że wasz Koch miał wspólne sprawy z Bashirem?
- To jeszcze należy tu dodać, że nasz tirowiec, Paul Toom, zadaje się z DEA, które kryje go w zamian za jakieś informacje - wtrącił jeszcze Grant, który jednak samą rozmową nie wydawał się tak bardzo zainteresowany jak inni. Po prostu nie lubił zwykle gadać. - Ja Bashira widziałem tylko raz, w tartaku.
- Kocha sprawdzamy - oznajmił Merlin nieuważnie, odruchowo włączając Granta do wielkiego, nieszczęśliwego klanu McMahonów. W komórce natrafił na selfie strzelone przez właścicielkę, skrzywił się, jakby ugryzł coś zgniłego.
- Wiadomo ci cokolwiek o sprzedaży dużego obszaru ziemi w rezerwacie? - zapytał doktora wprost.
Doktor przez chwilę zastanawiał się co odpowiedzieć. Bardziej jednak przetrawiał informację udzieloną przez Granta niż zadane przez Merlina pytanie, którego przez moment można było mieć wrażenie, że w ogóle nie usłyszał. W końcu pokiwał głową.
- Nie należę do starszyzny, a to ona decyduje o takich sprawach. Ale rzeczywiście słyszałem o sprzedaży. Jest pewna grupa ludzi. Albo nie do końca ludzi. Której bardzo zależy na zakupie ziemi w rezerwacie. Nie wiem jakie jest stanowisko starszyzny, ale wiem, że ta grupa… naciska na sprzedaż. Bardzo. Cierpią na tym młode indiańskie dziewczyny, które należą do rodzin Starszyzny. A w Grand Portage pojawiło się więcej białych, którzy… śmierdzą. Tak jak Bashir w lesie. To kierowcy tirów, robotnicy… Przypadki gwałtów i napaści są częste. A teraz… pojawia się ten stwór. Ukierunkowany zabójca?
Spojrzał na Granta. Potem na Merlina.
- On jest tu dla Bryzy. A Ty? Chodzi o Kocha? Chcecie dowiedzieć się czemu wasz człowiek zginął?
- Tę grupę ludzi jako prawnik reprezentował Bashir. Nasz dzisiejszy trup. Mnie próbował nająć do stworzenia projektu interesu, który planowali tu otworzyć. Nie powiedział tego wprost, ale to będzie elegancki burdel… bo niby czym innym miałby być klub dla dżentelmenów. Dysponował papierami poświadczającymi, że jego mocodawcy to Czirokezi, więc jak najbardziej mogliby kupić ziemię w rezerwacie i prowadzić tam interesy. - Merlin ściągnął usta w wąską kreskę i chyba po raz pierwszy dał wyraz jakimś gwałtowniejszym emocjom. Zaczął mianowicie wyglądać na osobiście obrażonego omawianą transakcją. - Czirokezi, do diabła. Chyba najbardziej liberalni, jeśli chodzi o przyjmowanie do plemienia. Nazywali bratem i siostrą każdego, kto zadeklarował, że jego przodek przywitał się kiedyś przez płot z Czirokezem zamiast psem poszczuć - sarknął złośliwie, rysy mu się wyostrzyły, a na usta wypełzł gorzki uśmieszek. - Z chęcią bym się dowiedział, czemu Koch zginął. Indiańskie piękności, młode czy stare, mnie nie interesują. Już nie.
 
Asenat jest offline