Erven i Echo w Garollo
Kolejny dzień po walce. (dzień, noc, dzień)
Garollo nie różniło się zbytnio od Loungher, może było trochę rozsądniejsze i bardziej ukamienowane. To tu znajdowała się główna część administracyjna tej części unii i kilka innych ciekawszych przbytków.
Jedna zaleta z całej tej bitwy... w mieście ożywi się handel.
Główne punkty aktywności miasta stanowią:
Karczma “Biały rycerz”, z szyldem rumaka. Co oznaczało, wśród pospólstwa że serwowano tu dania z koniny.
Ratusz, pełniący większośc funkcji administracyjnch. Nawet to on, a nie karczma, posiada tablicę ogłoszeń i zleceń.
Winiarnia Dionizego. Będąca odrobinę dalej za miastem.
Mała arena walk oraz zakład pana robocika. Naprawy wszelkiej maści sprzętu i drobne projekty.
Erven spojrzał nam miasto z pewną dozą smutku. Było takie… zwyczajne.
Echo już w pełni sił uśmiechnęła się krótko. Podzieleła smutek Ervena, choć z innego powodu.
- Moja siostra powinna nieco bardziej zwracać uwagę na to czym zabija demony. Zdaje sobie sprawę ile dla ludzi znaczy ich majątek. Martwi mnie co innego. Ozyrys powiedział, że skazili ziemię i nieumarli będą powstawać. Musimy zminimalizować straty jakie nadejdą.
- Odwlekłem skażenie ziemi, ale zawsze mogli znaleźć kogoś innego do tej roboty, albo sam Croatan się wysilił. Tak czy inaczej, to co mówił było... nie, jest prawdą. - mówił spokojnie Erven kierując swoje kroki ku wnętrzu karczmy - Tak czy inaczej, demony mają parę asów w rękawie. Błąd demona, że się wydał z częścią z nich, choć sumie nie powiedział nic czego bym nie wiedział.
Wciąż pozostało jednak kilka niewiadomych powstałych podczas starcia... (rodzina, pataya i może coś jeszcze)
Wnętrze karczmy, układ, był raczej nietypowy. Przypominał bardziej Nimfę niż jakąkolwiek z flagowych karczm każdego miasta Unii. Zaraz przy wejściu znajdował się mały kontuar z niewielkim zapleczem. Miejsce to służyło jako recepcja. Nie było tu typowego baru, a wszystkie potrawy były przynoszone bezpośrednio z kuchni przez dwie... trzy kelnerki. Jedna była uskrzydloną o zielonych piórach, a dwie pozostałe to ludzkie bliźniaczki.
Karczma miała 4 poziomy. Części parteru, piwnicy i pierwszego piętra stanowiły jadalnię. Druga, nie dostępna od jadalni część piwnicy była magazynem. Część parteru stanowiła kuchnia i zapewne pomieszczenia gospodarcze. Całe drugie i część pierwszego piętra był częścią sypialnianą. Odpowiednio prywatną i wspólną. Z dodatkowych spostrzeżeń.
W piwnicy można było spróbować sił w kilku grach hazardowych.
Część jadalni umiejscowiona na piętrze, będąca de facto jedynie balkonem z 2 stolikami, była rezerwowana. Tak wynikało ze słów recepcjonistki. Bez wyraźniej zgody osób tam przebywających nietaktem było ich nachodzenie. Dodatkowo... można było odnieść wrażenie, że są pewne osobistości mające pierwszeństwo w rezerwowaniu tamtejszych stolików.
Co do obecnych... ich duża liczba wcale nie sprawiała że w karczmie było tłoczno.
Parter:
Xernea
Cheaster [czester]
Siostry wojny, bez Three i Four. Five zasiadła przy innym stoliku prowadzą z kimś rozmowę.
Herbia, Ihasta, przy których zasiadała młoda czarodziejka o imieniu Weronika
Do tego zauważalna większośc obecnych pochodziła z Loungher, prowadząc ożywione plotki o walce.
Piwnica:
(zakapturzona)
Erven, choć spodziewał się, że zakwaterwanie i wyżywienie będą musieli załatwić na własny rachunek został zaskoczony kiedy się dowiedział, że to już zostało uregulowane. No cóż, nie narzekał… na wszelki wypadek wypytał o pokoje i który został komu przydzielony. Ot, dobrze wiedzieć rozkład sił… na wypadek problemów. Tak czy inaczej, odebrał klucz.
- Rozejrzę się. Odpocznijcie, od jutra zaczynamy naszą pracę na poważnie. Treningi, werbunek ludzi i stawianie fortyfikacji.
Po tych słowach udał się do piwnicy pragnąc zacząć swoje przeszukiwania od dołu ku górze. I musiał przyznać, że był to dobry wybór, bo jego oko pochwyciła biało-rudowłosa.
Z delikatnym uśmiechem podszedł do niej i powiedział.
- To nietypowy widok posiadać włosy w dwóch kolorach. Jeszcze rzadszym jest aureola. To przypadek, czy zrządzenie losu mieć takie hojne dary?
- Sama byłam zaskoczona jak zaczęto się do mnie modlić. To aż tak niespotykane przybory? - zapytała jakby po dłuższej chwili. Widocznie Lure musiało podziałać na nią przyjaźnie.
- Dość niespotykane, ale nie martw się, nie będę zamęczał modlitwą. Prawdę mówiąc nie wierzę w siłę wyższą. - odpowiedział Erven po czym drobnym gestem wskazał na krzesło przy jej stoliku - Można?
- Proszę. - wskazała gestem wolne miejsce - Racja. Siły wyższe nie istnieją, a jeśli... to gdzieś na pewno leży ich przyziemna przyczyna.
Erven usiadł nieśpiesznie na krześle i powiedział.
- Niektórzy mawiają, że jedyni bogowie jacy są to my sami. Bogowie ucieleśnieni. Muszę przyznać, że to dość ciekawa koncepcja.
- Wolę tą że bogowie to jedynie byty wyższe zrodzone z czystej mocy i obranego elementu. Taka wiara brzmi trochę dziwnie, ale przez coś tak wielkiego mogę uznać... że wiara wynika raczej z respektu. A gadatliwi... echem -wy jak mało kto.
Erven skinął głową.
- Jest też teoria, że bóstwo umiera kiedy ginie ostatni wyznawca, bo z wiary czerpie moc… ale co ja się znam. Napijesz się czegoś?
- Dziękuję piłam niedawno kawę. Miła odmiana po napojach z Irytem. O tej teorii też słyszałam, nawet z pierwszej ręki od pewnego kapłana. Bodajże, bóstwa nie mogą się odrodzić bez wiernych. Ale czy giną bez nich tego nie był w stanie uzasadnić. Może to kwestia typu bóstwa.
- Ponoć są bóstwa, które czerpią moc bezpośrednio ze zjawisk i emocji z którymi są powiązane. - zauważył mężczyzna po czym pochylił się lekko ku niej i ściszył głos konspiracyjnie - Szczególnie to dotyczy się bóstw Osnowy.
- Mówisz o bóstwach dziedzinowych? Też o tym słyszałam. Podobno są bardzo paskudne. Choć nie dane było mi jeszcze spotkać tych tak zwanych demonów osnowy.
- Moje źródło podaje, że te z Osnowy nie zmaterializują się w tym świecie, bo jest dla nich toksyczny. To bardziej paradygmaty, myślokształty ukształtowane z pierwotnych potrzeb, emocji i myśli istot żywych. Dlatego ciężko z nimi walczyć. Od tego mają swoje pomioty, demony, które po “śmieci” w świecie materialnym wracają do swojego wymiaru. Czy jakoś tak.
- Intrygujące. A są jakieś znane metody walki z nimi?
- I tu jest właśnie pies pogrzebany… bo jak walczyć z czymś co się żywi tym co sprawia, że jesteś żywą, myślącą, pragnącą istotą?
- Chyba rozumiem. Szkoda, wiedziałabym jak przygotować moje bomby na ewentualne spotkanie. Ech... może Ki ale rzeczy niematerialne nie są w stanie go przetrzymywać. - westchnęła z uśmiechem że nic na to nie jest w stanie poradzić.
- Oh, uwierz mi. Z demonami za pasem będziesz mieć wiele okazji powysadzać trochę w powietrze. - powiedział rozbawionym głosem mężczyzna i się zaśmiał - Tak czy inaczej, Osnowa to problem na potem. Mamy Garollo do utrzymania i nie może upaść, bo wtedy wszystko stracone.
- Słyszałam że mieliście niezły ubaw w Loungher. Całe miasto poszło z dymem. Ale wiem jakie są karczemne opowieści... wiesz jak to było z pierwszej ręki?
- Bitwa była już wygrana. Na polu walki został koronny i mały zastęp demonów, ale… jakiś anioł interweniował i wymazał wszystko co materialne włączając w to miasto i demony. Można powiedzieć, że wszystko poszło “ze światłem”.
- Ha ha ha. Już wiem czemu w Gata tak dziwnie na mnie patrzono.
W sali rozległ się nagle okrzyk wiwatu za stołem przy którym siedziała Four, pozostał już tylko jeden zawodnik, reszta wiła się pod stołem coś tam mamrocząc.
Z kolei tuż przy ścianie, gdzie rzucano nożami do drewnianej tarczy, trwała zacięta rywalizacja między dwoma szermierzami, jednym z opaską na oku, krukiem na ramieniu, a drugim ubranym w czarny kombinezon, który rzucał tylko sztyletami ze srebra.
Drobne zakapturzone dziewczę spoglądało właśnie w ich stronę, choć zapewne było nieśmiałe by dołączyć.
- Wygląda na to, że mamy towarzystwo… - mruknął czarnoksiężnik i spojrzał na kobietę z którą prowadził rozmowę po czym się przedstawił - Erven Sharsth. Jeszcze nie znany w tych okolicach, więc zapewne o mnie nie słyszałaś... ale to się, zapewne niedługo, zmieni.
- Jackelin'O. Przybyszka, przystanęłam tutaj, ale niedługo ruszam dalej na zachód. Wiesz, mogliśmy się już gdzieś wcześniej spotkać? Mam dość dobrą pamięć do twarzy... o ile ich nie wysadzam. - dodała z uśmiechem - San Serandinas, a może Londynium?
- Zdecydowanie San Sarandinas... - odpowiedział z szerokim uśmiechem - ...i tak, też jestem przybyszem. Można powiedzieć, że znajduje się tam moja baza operacyjna i większość wolnego czasu tam spędzam. Nie chciałabyś zostać z nami? Zbliża się wojna i przyda się ktoś kto zna się na materiałach wybuchowych… pomyśl Jackelin’O. W pełni legalne wysadzanie w dużej ilości!
- Wiesz jak skusić kobietę. - zaśmiała się zarzucając włosami i nachylając się nad stołem - Doświadczony zawodnik?
- Cóż, jest tylko jeden sposób by się przekonać. - odpowiedział z uśmiechem.
- He. He. Pomyślałam o tym samym.- rzekła nachylając się głęboko nad stołem i chwytając Ervena z kołnierz.
Mag nic nie odpowiedział, zresztą nie był w stanie... jego usta były zajęte.