Gnał na złamanie karku. Pędził przed siebie niesiony obawą o los żony i córki. Nie oglądał się za siebie. Na jakimś placu omal nie wpadł pod wóz z resztkami niesprzedanych warzyw. Poślizgnął się na liściu sałaty i zderzył z jakimś grubasem obalając go na ziemię i pędząc dalej żegnamy wyzwiskami poszkodowanego.
Gdy wreszcie Crastinus dotarł do znajomej ulicy jego wzrok padł na drzwi własnego domu. Zdawało mu się, że drzwi są uchylone …
***
Wieczór, który miał być wytchnieniem po upalnym dniu okazał się źródłem trosk i smutku. Zgodnie z poleceniem cała służba Tytusa opuściła jego dom i udała się do jego ojca zabrawszy ze sobą ciało zamordowanego niewolnika. Została przy nim tylko Ella i pusty dom.
Cisza była wręcz namacalna, gdy odezwał się Aulus Herminius Rosa.
- Nic tu po nas Aratusie. Oni raczej dziś już nie wrócą, ale koniecznie Tytusie musisz zadbać o bezpieczeństwo swego domu. Cycero nas w to wpakował i on powinien zadbać o ochronę. Jutro rano pójdę do niego. Co nam wszystkim doradzam. Z pewnością będzie ciekaw naszych postępów. Ale teraz wybaczcie. Udam się do siebie. Zechcesz mnie Aratusie odprowadzić? – mówił zmęczonym głosem i niezbyt składnie.
Wkrótce obaj mężczyźni opuścili dom Tytusa Vasco.
***
Pchnięte gwałtownie drzwi obiły się o ramię niewolnika, który wrzasnął z bólu. Zamilkł jednak natychmiast i wystraszonym wzrokiem spojrzał na Crastinusa.
- Gdzie Regina?! – wrzasnął ten zdyszany i nie czekając na odpowiedź popędził wzdłuż korytarza.
Wpadł na nią tuż przy sypialni ich córki Crastinilli.
- Co się stało? Wyglądasz jakby Cię cerber gonił. – zdumiona żona.
W odpowiedzi Crastinus tylko przytulił ją mocno i omal się nie rozpłakał. Z jego gardła wydobyło się jednak tylko westchnienie ogromnej ulgi. Chciał wejść do pokoju córeczki, ale żona go powstrzymała.
- Dopiero co zasnęła. - Tylko na chwilę. – odparł uchylając drzwi.
Dziecko spało spokojnie podłożywszy rączki po policzek. Crastinus cicho zamknął drzwi.
- Powiesz mi co się stało przy kolacji? – powiedziała Regina ciągnąc go zdecydowanie za rękę.
***
Kolejny dzień przywitał wszystkich słońcem i bezchmurnym niebem zwiastującym upał. Z samego rana w porze śniadania do wszystkich zapobiegliwy Rosa wysłał posłańców wyznaczając w południe spotkanie u Marka Tulliusza Cycerona.
Upał był przytłaczający, lecz w gabinecie Cycerona wiało chłodem.
Askaniusz stał przy stoliku, na którym leżał stos rozwiniętych i obciążonych kamieniami pergaminów. Był tam i Rufus; siedział w kącie, postukując się palcem po wargach. Obaj rzucili przybyłym zaniepokojone spojrzenia. Cycero był poddenerwowany. Do procesu pozostały jeszcze tylko kilka dni.
Początkujący adwokat nie znosił dobrze napięcia.
Opowiedzieli mu o zdarzeniach poprzedniego dnia.
Rufus wyglądał na wstrząśniętego, Askaniusz na zasmuconego, tylko Cycero wyglądał, jakby go dopadł atak nadkwasoty.
– Napad na Was i Twój dom Tytusie? Ale to nie może mieć związku z Waszą pracą dla mnie! Skąd ktokolwiek mógłby wiedzieć...
– Nie umiem na to odpowiedzieć, ale wiadomość dla Tytusa wypisana krwią na ścianie była dostatecznie jasna: „Milcz albo giń. Pozwól działać rzymskiej sprawiedliwości według jej woli”. To pewnie dobra rada. – zauważył z przekąsem Rosa.
- Wybaczcie. – zmitygował się Cycero. Zaraz też kazał podać coś do picia i przekąski. Sam nawet napił się odrobiny wina.
- No cóż … - stwierdził w końcu Cyceron
– oczywiście powinniście .. ba wręcz domagam się byście wynajęli gladiatorów do ochrony Waszego mienia. Ja pokryję wszelkie koszty.
Zapewnił Cyceron.
- Dowiedzieliście się sporo, ale wciąż nie mamy żadnych dowodów. Co zamierzacie dalej? Porozmawiać jeszcze raz z Sekstusem Roscjuszem? Odszukać tego zbira, który Was napadł? A może udać się do Amerii? A może coś zupełnie innego?
Spytał gospodarz popijając wino drobnymi łyczkami.