Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2017, 22:12   #37
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Minęło może z półtora godziny, nim dojechali w okolice, gdzie Carmen spodziewała się znaleźć Barona. Wśród pozostałości wykopalisk. Burza piaskowa przysypała odkryte już grobowce… zasypała świeże trupy i stare mumie zakrywając ślady boju. Tylko parę rąk wystawało z piasku. I kilka martwych wielbłądów. Namioty zostały doszczętnie zniszczone, ale też Carmen zauważyła coś ciekawego. Nie było ciężarówki Goodwina, zbyt dużej i zbyt masywnej by burza mogła ją pogrzebać.

Odzyskała Barona i spostrzegła coś ciekawego. Warto było tu powrócić.

- Angol przeżył? - zapytała, tuląc do siebie pupila.

Orłow zamyślił się przez chwilę, a następnie rzekł.

- Właściwie to nie wiem. Po tym jak rozpętała się burza, każdy musiał dbać o siebie. I z Gabi wpierw staraliśmy przeżyć podczas burzy piaskowej, a potem od razu zorganizowaliśmy poszukiwania ciebie. Nie wiem co się stało z Goodwinem.
- Rozumiem. W sumie to się zastanawiam co teraz. Przydałoby się złożyć raport, bo wszystko wskazuje na to, że mamy czwartego gracza - tuziemców, którym można wierzyć lub nie, ale dysponują wiedzą starożytnych, dzięki której np. wskrzeszają tych umarlaków. Trop jaki mam to tajemniczy Szwajcar, dla którego Angol pracował. Podobno on ma coś w rodzaju mapy do potęgi, którą Egipt odziedziczył po starożytnych. - mówiła, przyglądając się reakcjom Orłowa - Goodwin może nas doprowadzić do Szwajcara.
Jan zamyślił się głęboko i milczał przez chwilę, podczas gdy Gabi podsunęła sugestię.- Rano możemy wystartować Skylordem i wrócić do Kairu i tam napisać oraz zdać raporty. Jest ambasada rosyjska w Kairze.-
- Rano też pomyślimy co czynić dalej. To był długi i ciężki dzień.- zaproponował w końcu Orłow.
- Może być... Nie planujesz mnie chyba zabić w śnie, co? - zażartowała Carmen, choć jej spojrzenie było czujne mimo zmęczenia.
- To by była zbyt wielka strata…- odparł z uśmiechem acz nieco czule Orłow i dodał spokojnym głosem.- Ruszajmy do Skylorda.

I wyruszyli, a Carmen wkrótce mogła się przekonać, że owa burza także tu dokonała zniszczeń. Choć samolot był nietknięty, to całe obozowisko było w opłakanym stanie.
I nie nadawało się do użytku. Przy samolocie czuwał jego kapitan uzbrojony w karabin. Rozluźnił się jednak na widok nadjeżdżających motorów.
- Nikt się na szczęście tu nie kręcił.- rzekł na powitanie. - Ufam, że jutro opuścimy to miejsce?
- Jak przekonasz Orłowa - odpowiedziała z uśmiechem Carmen, delikatnie wspierając się na ramieniu mężczyzny. Jej nogi wciąż drżały ze zmęczenia.
Rozejrzała się. Była co prawda w stanie zasnąć wszędzie, ale mimo to zapytała:
- Skoro obóz zniszczony jak będziemy spać? Pomieścimy się w Skylordzie? Ja dziś zasnę nawet na ziemi…
- Wy dwie w Skylordzie. Kapitan ma już swoje małe gniazdko w kokpicie. A ja rozłożę się tutaj.- wyjaśnił Jan rozglądając się dookoła.- Rozpalę ognisko i trochę przy nim będę czuwał.
- Może lepiej wprowadzić warty? - zapytała Carmen - Kapitan powinien być wypoczęty, ale my jak się podzielimy, to wyjdzie 2-3 godziny na głowę, to nie tak wiele, a lepiej żeby nie napadli na nas nieumarli jak będziemy wszyscy smacznie spać. Ja bym tylko nie chciała brać pierwszej warty, bo padam, ale nad ranem spokojnie mogę.
- Poradzę sobie sam.- uśmiechnął się Jan i wzruszył ramionami.- Zresztą i tak nam chyba nic nie grozi.
Po czym dodał władczo.- Idźcie już spać. Jak nie będę już w stanie czuwać, to którąś z was obudzę. Może być?
- Może! No i nie zapominaj Carmen, teren wokół Skylorda nadal obfituje w miny chemiczne.- dodała z entuzjazmem Gabriela.
- Niech będzie, dobranoc - powiedziała potulnie agentka, nie mając siły na polemikę.

Agentka wylądowała więc w jednym “pokoju” z głośną i rozentuzjazmowaną Gabrielą, która trajkotała niemal bez przerwy relacjonując jednak to czego Carmen nie wiedziała. Dzięki temu dowiedziała się, że burza piaskowa zaatakowała nagle zaskakując obie strony konfliktu, choć mumie chyba się piaskiem nie przejęły. Że Orłow przejął inicjatywę i dzięki jego działaniom przetrwali nagły atak pustyni. Nawoływali potem Carmen przez jakieś piętnaście minut, a następnie zawrócili do Skylorda, po pojazdy lądowe by tak przeczesać pustynię w poszukiwaniu Brytyjki. I że Orłow był bardzo zmartwiony.
Dowiedziała się też paru faktów, którymi nie była zainteresowana. Że Gabriela lubi kolor różowy i koronki. Bo taką nosiła bieliznę… i taką założyła koszulkę nocną.
- A jak wam czas mijał, gdy mnie tu nie było? Bo w sumie nie mieliśmy okazji dłużej pogadać. - zapytała Carmen, kładąc głowę na zwiniętym tobołku z ubrań. Pytanie było pozornie neutralne, chciała jednak wiedzieć jak układały się relacje Gabrieli i Orłowa pod jej nieobecność. Była to kwestia trywialna, ale jednak skutecznie odciągająca myśli od Aishy.
- Głównie na podglądaniu ciebie.- zaśmiała się cicho Gabriela układając do snu. - Przebywaliśmy blisko wykopalisk i unikając wartowników pilnowaliśmy twego bezpieczeństwa. Poza tym gadaliśmy głównie o Rosji, Francji i o świecie. On bardziej opowiadał, bo ja choć byłam w wielu miejscach, nie jestem tak obyta… ze światem. Zwłaszcza waszym… wyższych sfer. Urodziłam się w górniczej rodzinie.
- Urodzenie w naszej pracy akurat nie gra takiej roli. - odpowiedziała sennie Carmen, zadowolona z odpowiedzi.
- No.. nie… nie gra, ale on był w tylu miejscach i widział tyle rzeczy, i to jeszcze zanim został agentem. Ja w tym czasie widziałam jak moja starsza siostra całuje się z mężem naszej sąsiadki.- zaśmiała się wesoło Gabriela. Po czym dodała.- No i kopalnię węgla.-
- Nigdy nie widziałam kopalni... - wymamrotała Brytyjka, odpływając w sen. Ostatnim o czym pomyślała nie była jednak żadna kopalnia, lecz grota rozkoszy pewnej urodziwej Arabki.

Dookoła roztaczała się lekka mgiełka, szara ale aromatyczna. Nie było Skylorda. Nie było nic… jedynie ciemność. I łańcuch na prawej kostce. Carmen była przykuta. Do czego? Nie wiedziała. Słyszała za to ów cichy śpiew… i głos Aishy. Hipnotycznie wręcz kuszący. Zobaczyła ją w końcu. Siedziała na tronie, naga i w prowokującej pozycji. Odsłania wszelkie swe intymne sekrety, pieszcząc dłońmi swe piersi i wzywając Carmen do siebie. Ale Carmen podejść nie mogła. Była przykuta i choć od razu ruszyła ku swej kochance, łańcuch na jej nodze szybko ją zatrzymał. Brytyjka nie mogła podejść do Aishy, nie mogła nasycić swego pragnienia. A zasmucona i rozczarowana Aisha po chwili zaczęła się wraz z tronem oddalać nie zważając na krzyki i błagania Carmen. Aż w końcu znikła zostawiając Brytyjkę w ciemności sam na sam z jej pożądaniem.
Pobudka była gwałtowna. Carmen usiadła dysząc głośno i jej rozgorączkowane spojrzenie natrafiło na Aishę śpiącą naprzeciw niej. Dopiero gdy otrząsnęła się całkiem z sennych majaków, zrozumiała że nie Aisha tam leży Gabriela. Bo przecież jest w Skylordzie, a obie dziewczyny miały taki sam kolor włosów.
Carmen zrozumiała też, że nie uwolni się zbyt szybko spod wpływu Aishy… ani łatwo. Nadal wszak czuła żar, który wywołał w niej ostatni pożegnalny pocałunek Arabki. Z westchnieniem wyrażającym ni to smutek, ni żal wstała cicho z sofy i otulona kocem ruszyła ku wyjściu. Chciała zaczerpnąć świeżego powietrza i ostudzić nieco myśli.
Ogień rozświetlał noc rzucając cienie na siedzącą sylwetkę Orłowa. Rosjanin spojrzał na wychodzącą z aeroplanu dziewczynę i rzekł żartobliwie. -Jeszcze zmęczony nie jestem, a ty nie jesteś w stroju odpowiednim do stania na straży… przypuszczam że pod tym kocem jesteś chodzącą pokusą, co?
Spojrzała na niego rozkojarzonym wzrokiem, jakby sens słów mężczyzny dopiero doń docierał.
- Miałam zły sen, chciałam odetchnąć i sprawdzić czy nas nie sprzedałeś za stado wielbłądów - uśmiechnęła się, schodząc do Orłowa po drabince. Po chwili usiadła obok, naprzeciwko ognia, otulając się szczelniej kocem - A co do mojego stroju... chcesz powiedzieć, że w tym cię nie kuszę?
- Oj… nawet nie wiesz jak bardzo.- odparł z uśmiechem Orłow spoglądając na Carmen.- Jestem bardzo ciekaw co masz pod kocykiem. Jakie niespodzianki ukrywasz… ale… byłaś zmęczona, a ja staram się dla odmiany być rycerski i opiekuńczy.
Pogroził palcem żartobliwie.- Ale nie przyzwyczajaj się. Nadal jestem drapieżnikiem, a ty pokusą.
- Czy to znaczy, że nie można mi się przytulić w ramach pocieszenia? - uśmiechnęła się lekko.
- Możesz… a ja postaram się być… cóż.. rycerski.- Orłow rozłożył szeroko ramiona zachęcająco.
Dziewczyna podsunęła się bliżej i po chwili wahania usiadła na kolanach mężczyzny, opierając głowę na jego szerokiej piersi. Spojrzała w gwiazdy, przypominając sobie błądzenie na pustyni.
- Mam dość tego piachu... - poskarżyła się cicho.
- Polecimy nad morze? Ale tam też jest piach… Już wiem gdzie go nie ma. W naszym łóżku hotelowym.- wymruczał jej do ucha Orłow obejmując zaborczo i tuląc.- Niestety… ja w nim jestem i mój wielki apetyt na ciebie.
- A jak to się łączy z naszą misją? - Carmen z lubością wtuliła się w jego ramiona.
- A kto tu mówi o misji? - mruczał Jan szepcząc jej wprost do ucha, a Brytyjka czuła że stara się jej nie pocałować w to miejsce. W ramach bycia rycerskim.
- To niby czemu mielibyśmy być razem w pokoju hotelowym? - zapytała, drocząc się z nim i odchylając nieco kocyk, tak by ukazać wycięcie halki.
- Nie mamy żadnego powodu... masz… rację. - mruknął Jan spoglądając w dół. - Ale ja jestem samolubnym draniem o dużych potrzebach… - które zaczęła wyczuwać ocierajac się o jego ciało. Duże i rosnące potrzeby .- .. który może po prostu zakraść się do twego łóżka w nocy. Nawet miałem takie plany… dziś… gdyby nie burza i to co zdarzyło się po niej, nie dałbym ci spać w nocy.-
Carmen spojrzała mu w oczy, uśmiechając się przy tym zmysłowo.
- Jak to dobrze, że mogę liczyć na twoją wyrozumiałość i opanowanie... - podśmiechiwała się - jakbyś nie był tym draniem, który strzelał do mnie z kuszy i ganiał mnie po targowisku.
- Carmen… igrasz z ogniem. - nachylił się i pocałował ją namiętnie, w sam czubek nosa. Z wyraźną czułością w spojrzeniu.
- Pracuję w cyrku, zapomniałeś? - zapytała, marszcząc nosek i przyglądając mu się z wyraźnym rozbawieniem.
- Więc powinnaś wiedzieć… jakie mogą być konsekwencje takich igraszek. - usta Orłowa wykrzywiły się w ironicznym uśmieszku, a potem przylgnęły do warg Carmen w zdecydowanie zbyt delikatnym jak na niego pocałunku. Nadal był… opanowany.
Carmen odwzajemniła pocałunek, nieco zwiększając jego natężenie. Wciąż jednak zachowywała się spokojnie, delektując się rzadką czułością.
- Moja praca to ryzyko. A ty jesteś moją pracą. - mrugnęła zadziornie.
- Uważaj… bo ja bardzo lubię pracować nad tobą…- mruknął w odpowiedzi Jan wyraźnie ulegając pokusie i muskając szyję Carmen ustami, wodził po jej skórze dodając. - Jeśli Goodwin żyje, to chyba przyjdzie nam zapolować na niego. Albo poślemy Gabi do złapania go, a sami… hmm… mój ojczym ma w Kairze posiadłość. Dawno w niej nie byłem.-
- Brzmi ciekawie. Nigdy chyba nie była w prywatnej posiadłości rosyjskiego magnata. - odchyliła szyję i niby to bezwiednie, pozwoliła kocu zsunąć się z ramion - A co do Goodwina... Jeśli nie będzie go w biurze, starczy sprawdzić jego księgowość. Jeśli nawet nie dostawał przelewów od tego Szwajcara, to przecież gdzieś musiał dostarczać znaleziska do jego analizy.
- Tak…. - trudno jednak było określić co oznaczało to słowo. Jego zgodę z jej stwierdzeniami czy może kwestię dotyczącą nowych widoków jakie miał przed oczami. Usta agenta zaczęły wyznaczać nowe szlaki na jej szyi i ramieniu, język muskał obojczyk dziewczyny. A samej Carmen robiło się gorąco, mimo że noce na pustyni ciepłe nie były. Ramiona agenta zacisnęły się na kocu mocniej obejmując Brytyjkę, a dłoń masowała pierś jej przez gruby szorstki nieco materiał.
- Co “tak”? - Carmen nie przepuszczała okazji, by się podroczyć z kochankiem. Choć starała się jemu oddać inicjatywę, trudno było nie prężyć się pod delikatnym acz stanowczym dotykiem.
- Tak bardzo… mnie kusisz… tylko tym, że jesteś … w moich ramionach. - wymruczał Orłow odrywając usta od jej szyi, tylko po to by przycisnąć je do jej warg i całować zachłannie i drapieżnie i bez opamiętania.
Agentka zamknęła oczy i z lubością oddała się pocałunkom mężczyzny. Dopiero kiedy oderwał się od jej ust, wymruczała z uśmiechem:
- Więc tak dajesz mi odpoczywać?
- Jakoś nie widzę się w roli niańki tulącej cię do snu i otulającej kocykiem. Prędzej zrywającym ten kocyk z ciebie i …- Orłow cmoknął ją czule w sam czubek nosa.
Przeciągnęła się, zarzucając mu ramiona na szyję.
- Usprawiedliwiasz się w ten sposób, czy szukasz przyzwolenia? - zachichotała.
- Dobrze wiesz, że zdobywam to co chcę.- obie dłonie mężczyzny zsunęły koc z ciała Brytyjki odsłaniając to co pod nim kryła. Po czym zacisnęły się na jej piersiach ściskając je i ugniatając namiętnie. Orłow przestał być delikatny. - Nie pytam o przyzwolenie.-
Usta znów zaczęły rozkoszować się jej szyją, lekko wodząc po niej i kąsając delikatnie skórę Carmen.
Uwielbiała się z nim drażnić, uwielbiała, gdy tracił kontrolę, toteż udając zdziwienie i próbując pozbyć się jego dłoni z własnego ciała, zapytała niewinnie:
- Ale jak to...? Przecież wiesz, że jestem zmęczona... nie możesz brać sobie tego, na co masz ochotę ot tak... jesteśmy sojusznikami, nie jestem twoją... zabawką. - ostatnie słowo wypowiedziała, sugestywnie patrząc mu w oczy.
- Nie mogę? To patrz…- warknął gniewnie, gdy swoimi słowami Carmen oddalić próbowała rozkoszną nagrodę jaką była ona sama. Chwycił za ramiączka jej halki i szarpnąwszy nimi, zsunął je w dół, uwalniając gwałtownie jej piersi od ciężaru materiału. Chwycił znów obnażony właśnie biust Brytyjki, odganiając jej dłonie od niego. I zaczął ściskać brutalnie i zaborczo jakby chciał udowodnić swą władzę w tej sytuacji.
- Pragnę cię… - szepnął jej do ucha z gorliwością fanatyka, ale przecież ona nie musiała tego słyszeć, by to wiedzieć. Czuła jego pragnienie całym swym ciałem.
- Więc bądź znów moim mężem i weź co twoje... - szepnęła do niego namiętnie, opierając się plecami o jego tors i czując na pośladkach przez materiał odzienia jego męskość. Tego właśnie potrzebowała, by zapomnieć o pięknej wiedźmie.
- Tak…. - szepnął cicho do jej ucha.- Wstań… już…-
Przesunął dłońmi po jej brzuchu zsuwając z jej ciała halkę aż do bioder. Ubrania były barierą, którą musieli wpierw pokonać. Zrobiła to powoli, drażniąc jego zmysły przesunęła palcami wzdłuż bioder, poprzez talię aż po krągłości piersi, by następnie delikatnie je ugnieść.
- Czyżbyś się stęsknił, mężusiu? - zapytała kokieteryjnie - Pokażesz mi? Jak... bardzo?
- Bardzo… bardzo…- poczuła jego usta na swych pośladkach, język wodzący pomiędzy nimi, zęby delikatnie kąsające jej skórę. Dłoni nie czuła, ale słyszała dźwięk rozpinanego pasa i szelest materiału. Orłow szykował się do pokazania jej.
- To tylko słowa, wiesz? - droczyła się z bestią, dodatkowo kręcąc pupą.
Chwycił ją w końcu za pośladki, pociągnął stanowczo w dół i zmusił do posadzenia pupy na swych biodrach. Otworzenia bramy rozkoszy na przeszywając nagle twardy pal pożądania.

Jego ramiona otuliły ją, jedna dłoń miętosić zaczęła jej piersi, druga sięgnęła pomiędzy biodra by palcami bawić się jej wrażliwym punkcikiem… i zmuszać jej ciało do gwałtownych ruchów w górę i w dół, na włóczni na którą nabita została. Dziko i zwierzęco… nie zważając na chłód pustyni i fakt, że w Skylordzie śpią dwie osoby. I ona też na to nie zważała, jęcząc słodko za każdym razem, gdy się w niej zanurzał. Zamiast znudzić się kochankiem, Orłow coraz bardziej ją podniecał, a bariery, które sama nakładała na swój umysł, bariery wychowania, po prostu przy nim opadała. Mimo że nie posiadał nadludzkiego daru wirtuozerii kobiecego ciała, jakim dysponowała Aisha, pociągał Carmen swoją dzikością i namiętnością. To przy nim miała odwagę, by błagać i domagać się lubieżności.
- O taaak, taaak... - jęczała, szarpiąc własne włosy - Tak bardzo tęskniłam... tak bardzo chciałam byś był we mnie... och, taaak... mocniej... proszę... błagam... pieprz mnie, mężusiu…
Był to bezwstydny akt, gdy Carmen podskakiwała niemal na swym namiętnym i dzikim kochanku. Czuła go jednak mocno, jego pieszczoty były intensywne i mało wyrafinowane w tej chwili. Jednak nie miało to znaczenia, dziewczyna nie przejmowała się niczym poza doznaniami. A te, choć prymitywne w swej naturze, upajały jak mocna rosyjska gorzałka. Rozkosz wyrywała z jej ust głośne jęki, ciało mimowolnie wiło się i prężyło… aż w końcu wygięło się w łuk pod nagłym wybuchem ekstazy u obojga. Było to szalone przeżycie. Przecież Orłow nie próbował być finezyjny w tej chwili, nie pieścił jej zbyt subtelnie… nie dawał wyrafinowanej rozkoszy. Był to czysto zwierzęcy akt miłości, a mimo to Carmen kochała każdą jego chwilę. Powoli osunęła się w ramiona kochanka, dysząc przy tym ciężko. Niestety czar chwili nieco ostudziły myśli, które coraz częściej nawiedzały jej umysł. “Co będzie później, gdy misja dobiegnie końca?” By przed nimi uciec, owinęła się nagimi rękami kochanka, tak jak wcześniej kocem.
- Mam duży apetyt… wiesz ?- mruczał cicho Orłow wodząc dłońmi po nagim ciele akrobatki.- I chcę cię pieścić tu na piasku przez całą noc, ale nie wiem czy masz dość sił, by tyle wytrzymać. Niemniej… możemy na trochę utknąć w Kairze i rozkoszować się jego atrakcjami.-
- Teraz nagle obchodzi cię ile mam sił? - zaśmiała się cicho Carmen, całując mężczyznę w szyję - A dlaczego mamy tam utknąć? Wytłumacz mi to, proszę…
- Nie wiem…- palce mężczyzny ześlizgnęły się między jej uda wodząc powoli i leniwie po intymnym zakątku agentki i prowokując jej zmysły do kolejnych namiętnych pragnień.- Może dlatego, że tak chcę, a może bo… co byś zrobiła na miejscu Goodwina, bo ja bym się zaszył tak głęboko jak się da. A on zna Kair lepiej niż my.-
- W sumie... oby tylko ludzie Szwajcara nie znaleźli go pierwsi, bo wtedy stracimy nasz trop. Musimy być czujni... i skupieni... - westchnęła, bynajmniej nie czując się teraz ani czujną, ani skupioną.
- Może na miejscu… poszukamy… miejscowych kontaktów z lokalną agenturą…- mruczał cicho Rosjanin zaczepnie muskając językiem ucho Brytyjki i masując delikatnie obnażony biust, jak intymny zakątek Carmen.- A teraz… na co masz… ochotę… żonko? Jaki kaprys… ci się marzy. Zasłużyłaś dziś przecież na odrobinę rozpieszczania przez swego męża.-
- A jak powiem, że sen, to mnie posłuchasz? - spojrzała na niego figlarnie.
- Z żalem i bólem serca… tak. O ile uznam, że mówisz szczerze.- stwierdził po chwili milczenia Rosjanin.- Nie myśl sobie że będę zawsze tak bardzo wyrozumiały… nie kochałem się z tobą w tym waszym aeroplanie. Planuję nadrobić to zaniedbanie.
Carmen wybuchnęła cichym śmiechem.
- A z Gabrielą nie mogłeś? - zapytała prowokacyjnie.
- Od tego mam ciebie… moją słodką… pokusę.- delikatnie ukąsił płatek uszny Carmen. - Więc nawet w locie nie możesz czuć się bezpieczna.-
- Jak ja sobie poradzę z takim ciężarem - westchnęła dramatycznie, lecz po chwili spoważniała i obróciła się do Orłowa. Przyjrzała mu się w świetle drgających płomieni ogniska. Jego ciało wzmagało jej głód. To było aż nienormalne, jak bardzo jej sie podobało i to z tymi wszystkimi szramami i bliznami... a już najbardziej podniecały ją te, które sama mu zadała. Czyżby postradała zmysły w swojej rozwiązłości?
- Czego pragnę, zapytałeś. Pragnę ciebie. Pragnę byś kochał się ze mną ciałem i duchem, byś mówił mi rzeczy, których nikomu nie mówiłeś, byś uśmiechał się ze swobodą, którą rzadko czułeś... Chciałabym żebyś mnie oszukał... że jesteś mój. I tak już zostanie. - powiedziała, patrząc mu w oczy.
- Tak… mogę to powiedzieć. Że twój jestem… teraz i później.- szepnął całując czule jej usta.- Że gdy pochwycę cię… to będę pieścił i kochał i szeptał… całował, aż oboje padniemy bez życia. To szaleństwo… ale jakże… rozkoszne.-
- Więc mnie w nie wciągnij. Cokolwiek zechcesz... - szeptała, mrucząc pod wpływem jego pocałunków - Zabierz mi pamięć, zabierz mi wolę, weź moje ciało... i korzystaj z niego tak, jakby było ci obiecane na wieki…

Carmen budziła się powoli, rozleniwiona sytuacją. Zadowolona. Orłow spełnił jej kaprys. Brał władczo i gwałtownie, jakby jego niewolnicą. Bez zabawy w pieszczoty i delikatność. Raz po raz… a w przerwach bawił się jej ciałem, tak że pod koniec po prostu była zbyt zmęczona by oddawać pocałunki. Bezwładna niczym lalka poddawała się jego chuci. I było to rozkoszne.
Czy to Jan tak na nią działał? Czy może cała ta sytuacja i towarzyszące jej wydarzenia po prostu były okazją do wyzwolenia drzemiącej w niej seksualności z okowów gorsetu wiktoriańskiego wychowania?
To co robiła z Janem nie pasowało wszak do panienki z wyższych sfer. Nie pasowało do igraszek w pościeli. Było proste i zwierzęce w swej naturze. I kochała każdą tego minutę.

Coś jednak było niepokojące… od spotkania z Aishą. Ta chwila, gdy była jej całkowicie podporządkowana… upokorzona i gdy przeżyła ową silną rozkosz, tracąc na końcu przytomność. O ile z magii egipskiej wiedźmy w końcu się uwolni, to czy uwolni się od… tej chwili słabości wobec Aishy?

- Mam na ciebie ochotę. - usłyszała przy uchu, gdy leżeli otuleni kocem i ogrzewający się nawzajem ciepłem ciał. Uśmiechnęła się… nadal miał? Przecież ta noc nie należała do leniwych. - Starczy czasu na jedne szybkie figle… stań na czworaka i wypnij pupcię.-
Jej “pan i władca”... nakazywał. Cóż… czuła ocierając się pośladkami o jego podbrzusze, że rzeczywiście miał ochotę, znów.
Jęknęła. Spróbowała się wyciągnąć, ale wszystko ją bolało.
- Nie masz litości... - zamarudziła, szczelniej okrywając się kocem, po czym rzuciła przez ramię - Twój czas się skończył.
- Nie wspominałaś o limicie czasowym.- burknął gniewnie Orłow bezczelnie przesuwając dłonią po jej brzuchu i sięgając palcami między jej uda. Rosyjski arystokrata kiepsko radził sobie z odmową… zupełnie jak mały chłopiec.
- Musiałam mieć akurat zajęte usta... - zachichotała, przeciągając się zmysłowo pod jego dotykiem - A jak ci w statku wstali i nas zobaczą... w akcji? Odgrywaniem małżeństwa raczej się nie wytłumaczymy…
- Dlatego szybko zrobimy naszą poranną… gimnastykę.- palce mężczyzny nieco nerwowo, ale z wprawą pieściły jej intymny zakątek wywołując przyjemne dreszcze. Orłow wiedział jak pieścić jej ciało. Delikatnie ukąsił jej płatek uszny dodając.- Pragnę cię… bardzo, wiesz?
Wiedziała, czuła to ocierając się o jego ciało, słyszała w jego głosie i oddechu.
- Udowodnij... - powiedziała, z uśmiechem obracając się na brzuch i kręcąc zalotnie pupą.
- Dobrze…- jęknął cicho i poczuła jak przylgnął swym ciałem do jej, a po chwili… jak pochwyciwszy ją za pośladki lekko uniósł i przeszył z głośnym jękiem ulgi i rozkoszy. Sama Carmen też zadrżała, choć nie raz już czuła twardą obecność kochanka w swej kobiecości.

Trzymając ją za pośladki Jan poruszał gwałtownie biodrami by jak najszybciej doprowadzić oboje do ekstazy. Było w tym mało finezji, ale leżąca leniwie Carmen nie mogła narzekać. Wszak tego chciała… by ją pragnął i by to udowodnił. Na bardziej wyrafinowane igraszki jeszcze przyjdzie czas. Uniosła więc pośladki do góry na tyle, na ile pozwalał jej na to ciężar kochanka i z zamkniętymi oczami rozkoszowała się tym jak ją rozpychał i wypełniał raz za razem, biorąc w posiadanie. Mocniej, głębiej… jej całe ciało odbierało doznania, jakie wywoływały ruchy bioder. Drżenie rozkoszy sprawiało że mimowolnie przymykała oczy i dusiła w sobie ciche jęki. Jej kochanek niczym dziki barbarzyńca wyładowywał swą furię i żądzę na jej ciele. Za każdym razem ta przyjemność była intensywna i kończyła się rozkoszą wyginającą jej ciało w łuk. Do tego można było się zbyt łatwo przyzwyczaić. A gdy ekstaza zakończyła się gwałtowną kulminacją, oboje legli razem przytuleni i przeżywając rozleniwienie następujące potem. W Carmen coraz mniej było oporów i pruderii… już teraz nie miała potrzeby opierania się żądaniom kochanka. Czy to Orłow ją tak zmienił, Yue, Aisha?
I jak daleko to zajdzie? Nie chciała o tym myśleć, choć czuła, że podczas tej misji przeszła daleką drogę. To zaledwie tydzień temu Orłow pocałował ją po raz pierwszy na dachu. A teraz? Cała była jego. I co gorsza, wcale nie czuła z tego powodu wyrzutów. Jeśli miała się stoczyć u jego boku... coraz bardziej czuła się na to gotowa.
- Trzeba wstawać. - wymruczała mu do ucha.
- Niestety… trzeba się ubierać. Gabi już pewnie pichci jedzenie w samolocie. - wymruczał jej do ucha Orłow cmokając delikatnie. Jego dłoń spoczęła na pośladku dziewczyny masując go lekko. Po czym dał klapsa.- Ty pierwsza… a ja będę podziwiał widoki.
Prychnęła, ale nie oponowała. Ubierając się, przyglądała się jednak pustyni. Gdzieś tam była jej arabska kochanka…
I czuła na sobie łakomy wzrok Orłowa, a może i zachwycony. Przyglądał jej się jakby była żywym dziełem sztuki, a może ową ulubioną niewolnicą w haremie? Pięknym widokiem godnym pożądania. A gdy skończyła sam zabrał się za zbieranie porzuconej garderoby i ubieranie.
Carmen miała w sobie coś z kota, mimo że to węże były przecież jej domeną. Gdy nasyciła się pieszczotami, po prostu wyminęła kochanka i skierowała się do aeroplanu, wiedziona perspektywą śniadania.

Jak się okazało Jan miał rację. Gabriela już szykowała śniadanie na stoliku w przedziale pasażerskim. Kapitan raczył się już piwem, a na środku stolika stała miska z jajkami sadzonymi.


… z dodatkami różnymi. Swojskie śniadanie, nie było tym czego Brytyjka spodziewała się w tak egzotycznym kraju.
- I na co było wam te stróżowanie. Nic nas nie zaatakowało. Zresztą nic nie przeszłoby przez poletko moich niespodzianek.- trajkotała Gabriela.
Carmen odwróciła wzrok na wypadek, gdyby na jej twarzy wykwitł rumieniec.
- Przezorny ubezpieczony…- wymamrotała, nakładając sobie jedzenie.
- A gdzie Rosjanin… nie przyszliście razem? Swoją drogą… mogłaś mnie obudzić, bym cię zmieniła na tej nudnej warcie.- rzekła z naiwnym uśmiechem Gabriela.
- Orłow chciał wszystko wziąć na siebie. Ledwo go zmusiłam, by zawierzył mi wartę. - odparła, wlepiając wzrok w jedzenie i starając się nie śmiać - Zaraz powinien tu być. Musimy się zastanowić, co robimy. Ja jestem za powrotem do Kairu i szukaniem Goodwina oraz docelowym zadaniem, namierzenia tego Szwajcara.
- Ciekawe kim on jest i ile wie… ten Szwajcar ?- zamyśliła się Gabriela zabierając się za jedzenie.
- Obrzydliwie bogaty i obrzydliwie znudzony. Tak jak oni wszyscy w tym małym kraiku. I pewnie lichwiarz. - stwierdził McCree.
- Gabrielo, możesz skontaktować się z górą i spróbować załatwić rachunki od księgowego Goodwina? - zapytała Carmen, nabierając sobie solidną porcję jedzenia na talerz - Może one pomogą nam namierzyć naszego tajemniczego sponsora.
- Jak tylko dorwiemy się do jakiegoś kabla… niestety.- zamyśliła się dziewczyna. - Mogłabym posłać mechanicznego posłańca, ale w Kairze i tak będziemy przed nim.

Tymczasem do kabiny pasażerskiej wszedł Orłow i pozdrowiwszy wszystkich przysiadł się do stolika i zaczął pałaszować.
- Skoro jesteśmy już wszyscy to… opowiedz co się z tobą stało i co odkryłaś?- zapytał.
Westchnęła.
- Ciężko będzie w to uwierzyć pewnie, ale... - i zaczęła opowiadać. Starała się przekazać wszystkie informacje, które uzyskała od Arabki. Pomineła tylko jedną kwestię - notoryczne pożądanie, które odczuwała względem kobiety opisała jako niemożność zabicia jej czy zranienia. Mówiła o wewnętrznym sprzeciwie, nie wspominając o pragnieniach, które wywoływała u niej obecność Aishy.
- Czyli… możliwe że jej wspólniczka dotrze do Goodwina przed nami. Niedobrze.- zamyślił się Orłow splatając dłonie razem.
- Dlatego dobrze byłoby przenieść się jak najszybciej do Kairu i zacząć węszyć. Ludzi Szwajcara widzieliśmy, więc w razie czego ich rozpoznamy. Poza tym... uwaga na piękne Arabki. - Carmen spojrzała znacząco na Jana.
- Jako punkt zaczepienia mamy biuro i pewnie dom Goodwina, jako… źródła informacji. Każdy ma swoje.- zamyślił się Jan Wasilijewicz przyglądając się obu dziewczynom.- To nałogowiec, więc pewnie prędzej czy później skusi go jakaś jaskinia hazardu.
- Dokładnie. - dziewczyna uśmiechnęła się uroczo - Pytanie czy trzymamy się poprzedniej przykrywki, czy już nie dbamy o pozory?
- Nie ma co przed Goodwinem udawać… co najwyżej przed resztą świata. Jednakże hotel lepiej byśmy opuścili.- zastanowił się Jan Wasilijewicz bezczelnie rozbierając Carmen… wzrokiem. Jego spojrzenie mówiło, że Brytyjka nie może być pewna bezpieczeństwa swoim majtek na krągłościach pośladków przy nim.

- To gdzie się zatrzymamy? - zapytała z miną niewiniątka, wodząc palcem zmysłowo po obrzeżu kubka z kawą, a potem ujmując naczynie w usta i pijąc z niego, bez spuszczania wzroku z Orłowa.
- Ze względów bezpieczeństwa, zatrzymamy w posiadłości mego ojczyma. Nie wiem jakie kontakty w półświatku ma siostra owej Aishy, ale do tego miejsca nie sięgają. A co ma się willa marnować.- mruknął Orłow pocierając delikatnie czubkiem obutej stopy okolice kostki akrobatki.
- Nigdy nie mieszkałam w willi!- rzekła entuzjastycznie Gabriela, a Victor dodał.- Ja zostanę przy Skylordzie. Ktoś musi go pilnować.
- Jeszcze trochę a się z nim ożenisz.- skwitowała to Gabriela.
- Czekam aż parlament uchwali takie prawo.- odgryzł się McCree.
- Dobrze więc. Jeśli to nie będzie problemem, chętnie skorzystamy z twojej gościny z Gabrielą - Carmen patrzyła prosto w oczy Rosjanina - Oczywiście, postaram się nie być... ciężarem.
- Nie martw się o to.- uśmiechnął się ironicznie Jan Wasilijewicz.- Nie będziesz.
- To ruszamy po posiłku. Gabriela… zmywasz naczynia. - zakomenderował kapitan. Wstał od stołu i ruszył do kokpitu. Carmen kiwnęła głową na znak zgody, uśmiechając się nad kubkiem kawy.
 
Mira jest offline