Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2017, 11:14   #152
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Kiedy Koło się obraca rzeczy dzieją się same. Obrót Koła jest cyklem wyznaczającym historię Dominium. Historię Wieloświatów.
Obrót prowadzi zawsze do jednego. Do wojny. Jeden władca zastępuje drugiego. Jeden tyran spada z tronu, drugi na nim zasiada.
Zawsze tak było.
Zawsze tak będzie.
I zawsze będzie towarzyszyła temu przemoc na niespotykaną skalę. Istotobójstwo.
Masakry.
Bitwy.
Rzezie.
Tak zapisano.
Bo kiedy Róża krwawi, krwawi całe Dominium. Tak właśnie musi być.
Nadchodzi czas strachu, terroru, wojen, ognia i krwi. Czas zdrady i zabijania.

Oraz czas Męczeństwa.


ME’GHAN ZE WZGÓRZA i ENOCH OGNISTY

Padły pierwsze słowa z ust dwójki Wieloświatowców. Pierwsze spojrzenia zostały wymienione. A wraz z nimi nadpłynęła fala obrazów. Wspólna wizja równie silna jak te, które przeżywali osobno.

Teraz jednak byli w niej razem. Me’Ghan odziana w zszyty z kawałków skór i futer płaszcz, z dziwną koroną na głowie i Enoch, w zwykłej kolczudze bez rękawów, z pancernymi rękawicami wyglądającymi jak łapy jakiejś bestii i z ogromnym toporem przewieszonym przez ramię. Wokół nich ściany falowały. To było wnętrze namiotu. Byli tego pewni. Niemal oboje czuli smród płótna i słyszeli gwar głosów na zewnątrz. Żołnierze szykowali się do bitwy.

Oboje patrzyli nie na siebie lecz na trzecią osobę, skrytą w cieniu. Smukłą postać budzącą silne emocje. Bardzo silne emocje.

- Będziemy czekać na was w Gaju. Ja i moja siostra. Liczymy na to, że przybędziecie na czas. Nie uśmiecha nam się zginąć w płomieniach.

Słowa wypowiedziane miłym głosem. Imię kołaczące się gdzieś tam w zakamarkach umysłu. Ważne. Zapomniane. Dlaczego?

- Nie zawiedziemy cię Marcusie – to odpowiada Me’Ghan. – Ty i Skayler jesteście naszymi przyjaciółmi.

- A braci się nie traci! – zapewnił solennie Enoch Ognisty. – Ruszajmy. Każdy ma zadanie do zrobienia. Wiemy, jak skończyć ten horror. Dominator i jego obrzydliwości zostaną przerwane. Przywołajcie Ognie Gaju. Obudźcie Potęgę Yvran! My będziemy tam na czas i was uratujemy. Co może pójść nie tak.

Wizja rozmyła się i znów stali pośród wzgórz Ludu Niri, na pobojowisku zabryzganym posoką Szarpaczy.

- Chodźcie gołąbeczki! – ciszę przerwał Gwar Nar Gwar. – Popatrzycie sobie w oczęta w domu! Jeśli Cahr Nar Cahr nie będzie miał nic przeciwko, rzecz jasna. Zapierdalajmy do domu bo Var Nar Var pewnie już sra po gaciach z podniety!

Miał rację. Musieli wracać. Zebrali wojowników i podążyli znaną Enochowi ścieżką w stronę stolicy Ludu Nar. Ruszyli w drogę powrotną.

(czytajcie jeszcze końcówkę posta, jeśli czytacie tylko swoje fragmenty)

TOBIAS GREYSON

Za wzgórzem czekał na Tobiasa świat wyjęty żywcem z jakiegoś filmu o wikingach. Rozległa osada zbudowana z drewna i kamienia. Prymitywna, brudna ale sprawiająca groźne wrażenie. Budynki oddawały naturę ludu, który je wzniósł. Wyraźnie.

Na ścieżce czekał na nich potężny mężczyzna. Mógł mierzyć nawet dwa i pół metra, a przy tym zbudowany był jak mega-kulturysta. Włosy mężczyzny i broda związana w trzy warkoczyki, miały barwę popiołu. Oblicze miał surowe, a strój stanowił szeroki pas zakończony potężną klamrą, skórzana uprząż do noszenia licznej broni okuta żelazem i masywne przedramienniki wyglądające bardziej jak broń niż pancerz. Mężczyzna miał paskudną oparzelinę szpecącą lewe ramię.

- Jestem Var Nar Var – powitał Tobiasa głosem, który wydawał się być bardziej pomrukiem potężnej bestii niż człowieka. – Witam cię na Wzgórzach Nar Wachlarzu. Dobrze cię znów widzieć.

Te słowa otworzyły kolejną bramę w jego wspomnieniach.

Ujrzał ogień. Potężne ognisko. Śmiechy. Krzyki pełne radości. Siedział przy stole pijąc i jedząc razem z rzeszą barbarzyńskich wojowników. Obok niego siedział jego zapomniany przyjaciel. Imię rozpaliło się pod czaszką. Valdo Nar Valdo. Tak się nazywał. I wtedy podniósł się on. Mężczyzna który go powitał. Var Nar Var. Mówił coś, a ludzie krzyczeli gdy skończył. Krzyczeli dziko, w gniewie i euforii. Tylko dlaczego policzki Valdo Nar Valdo znaczą łzy? Co zmusiło tak potężnego mężczyznę do płaczu.

Lud Nar lubił uściski. Var Nar Var też omal nie pogruchotał kości Tobiasowi, biorąc go przez krótką chwilę w objęcia. Brutalna twarz wodza Ludu Nar kipiała od emocji.

- Przybyłeś w samą porę, Wachlarzu. Gniazdo zaatakowało naszych przyjaciół.
W drugiej części osady dało się nagle słyszeć jakieś okrzyki radości.

Wykrzykiwane imię Enoch odbiło się echem od zamglonych wzniesień.

Po chwili Tobias ujrzał niewielką gromadkę wojowników, a wśród nich kobietę i mężczyznę, którzy budzili w nim silne emocje.

(czytaj jeszcze fragment z końcówki posta)


LIDIA HRYSZCZENKO

- Długo tu siedzisz? - palnęła pytanie, na które chyba miała odpowiedź. Pewnie tyle co ona. - Gdzie wylądowałeś?

Maszerowali pomiędzy ruinami. Posępny wiatr wiejący między kamieniami dotrzymywał im towarzystwa. Pielgrzymi zostali tam, gdzie ich Lidia zostawiła. Pochwyceni w trans którego szukali.

- Tydzień, może dłużej – odpowiedział Szymon. – Ale to nie ma znaczenia. Czas w Dominium pierdoli się, jak tania dziwka w Londynie.

Spojrzał na nią ostro. Tym szalonym spojrzeniem które ją tak bardzo niepokoiło.

- A wylądowałem w Górach Tarczowych. Szmat drogi stąd. Ścigany jak zwierzyna przez rogatego bydlaka któremu zrzuciłem lawinę na łeb. A potem spotkałem takich małych pokurczów, co uważali że jestem jakimś Wileoświatowcem i chcieli zabrać mnie do Króla Podziemi. Poszedłem i dokonałem małej rzezi, jak okazało się, że te pokurcze chcą mnie wydać jakiemuś złamasowi o mieniu Maska. I wiesz. To było jak orzeźwiająca kąpiel. Ta rzeź. Pozwoliłem pokurczom spierdolić, a sam skorzystałem z Tunelu. Też powinnaś. Mocno odświeża pamięć.

Jego opowieść wzbudziła w niej tylko dreszcz obrzydzenia. Mówił o zabijaniu z łatwością przyprawiającą o mdłości. Przez ponad godzinę szli zamieniając z sobą sporadycznie jakieś zdanie. W pewnym momencie, kiedy mijali jakąś charakterystyczną budowlę na wzgórzu,

- O tam – wskazał coś dłonią. – Poznajesz tamto miejsce?

Odwróciła się zaciekawiona, a wtedy nagle poczuła potworny ból z tyłu czaszki i świat pochłonęła ciemność.

Ocknęła się czując, że ma trudność z oddychaniem.

Pierwsze co ujrzała to było małe ognisko i siedzący przy nim Szymon. Jego oczy lśniły dziwnym blaskiem w świetle płomieni. Nie mogła się ruszyć.

- Wybacz – musiała jakoś zdradzić, że żyje bo Szymon wstał i podszedł do niej. Stała przywiązana do jakiejś kolumny. Solidnie opleciona sznurem. Tył głowy pulsował jej bólem. – Bałem się, że rozwaliłem ci czaszkę na cacy. Ale nie. Łeb masz równie twardy jak upór. To cudownie. Cieszę się.

Chciała coś odpowiedzieć ale zabrakło jej sił.

- Spokojnie. Oszczędzaj się. Przed nami jeszcze trochę zabawy i rozmów Niebieski Ptaku. I mam nadzieję, że przebudzę w tobie ten ogień, który miałaś wcześniej. Bo jeżeli nie, potnę cię na kawałki, spalę, ale wcześniej wyrwę twoje bezużyteczne, pozbawione luminy serce, i każe patrzyć jak będę je zjadał. Niemożliwe powiesz! Kurwa! Dla mnie wszystko jest możliwe! Jestem jebanym nadbogiem tego popierdolonego świata! A ty możesz być przydatna lub nie! Twój jebany wybór!!!

Kiedy krzyczał stał na tyle blisko że czuła drobinki jego śliny kapiące jej na twarz.

Simeon odwrócił się i podszedł do ognia. Wsadził do niego sztylet, a kiedy ostrze zrobiło się wiśniowe, wyjął je i podszedł do Lidii.

- Od czego mam zacząć? – zapytał już spokojnie, zimnym głosem, co przeraziło ją bardziej. – Mam sam kilka pomysłów, ale matula nauczyła mnie, że powinno liczyć się ze zdaniem kobiet. Więc cię, kurwa, pytam od czego mam zacząć.

Spojrzała w jego szalone oczy i wiedziała, że jeśli czegoś nie zrobi umrze tutaj. Dla tego człowieka zabijanie było niczym narkotyk. Był jak dzikie zwierzę. Potwór w ludzkiej skórze. Potwór obdarzony mocami o których ona mogła tylko pomarzyć. Lecz największy problem stanowiło to, że tak naprawdę nie miała pojęcia czego od niej chce.


ARIA TARANIS

Gdy tylko dłonie kobiety w masce i Arii zetknęły się, dziewczyna poczuła, że jakaś siła porywa ją w górę, unosi ponad ziemię z szybkością zapierającą dech w piersiach, a potem – zupełnie bezradną i jakby nieobecną – ciągnie ją gdzieś, przez nieboskłon, w nieznanym kierunku.

Aria niewiele zapamiętała z tej obłąkańczej, magicznej podróży, poza rozdzierającym krakaniem kruków. Potężnym, dominującym wszystko inne i wypełniającym świat tryumfalnym i mrocznym trenem.

Nie miała pojęcia ile trwała podróż, ale w końcu ocknęła się, jeśli tak to można było określić.

Stała w jakiejś sali o wysokim, rzeźbionym sklepieniu. Pod sufitem siedziały setki kruków. Skojarzyły się Arii z czarnopiórą, skrzydlatą armią szykującą się do wylotu.

Przy niej stała smukła kobieta w masce, lecz kruk gdzieś zniknął. Pewnie dołączył do swoich smolistych pobratymców pod sufitem. Aria rozejrzała się zaciekawiona. Stała blisko krawędzi jakiegoś … lądowiska. W dole widziała maleńką dolinę, jak namalowaną rękami dziecka. Musiała być co najmniej 3 może i 4 kilometry nad ziemią. Zapewne w twierdzy wzniesionej na szczycie jakiejś skały.

- Witam cię w Gnieździe – przez jedno z licznych wyjść z „platformy lądowniczej” wszedł jakiś mężczyzna. Miał na sobie czarną zbroję, twarz skrytą za hełmem przypominającym dziób jakiegoś ptaszydła, a na ramionach płaszcz z czarnych piór. Przy pasie dostrzegła bogato zdobiony miecz. Miecz, na którego widok przeszył ją dziwny dreszcz.

- Nazywam się Ravennevar – przedstawił się mężczyzna. – Mój ojciec, Jóns, jest zajęty. Dowiedział się, że moja siostra odszukała cię na Kamiennej Wyżynie, co uradowało jego serce. Ma teraz jednak potężnego gościa, z którym musi zakończyć sprawy. Prosił mnie, bym cię oprowadził po Gnieździe. Zabawił rozmową lub wskazał miejsce gdzie możesz odpocząć, zależnie od twojej woli.

Kobieta w masce odeszła miękkim, wyzywającym krokiem. Mimo, że nic nie powiedziała, Aria wyczuła napięcie pomiędzy nią a jej bratem. Jakąś rywalizację. Ukrytą … nienawiść.

Kiedy Ravennevar podszedł bliżej Aria poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Pomiędzy palcami poczuła dziwne wyładowania, a kiedy spojrzała na dłonie ujrzała maleńkie iskierki błyskawic przebiegające pomiędzy opuszkami palców. Jakby tutaj, wysoko w górach wracała jej moc. Jej lumina.
Wizja tym razem była głosem gdzieś w głowie, z dawnych dni.

- Jóns zdradził! Jego oddziały wycofują się z pola walki. Molochy Dominatora zmasakrują nasze odwody. Musisz tam iść Burzowy Pomruku! Musisz wspomóc naszych żołnierzy! Inaczej już po nas!

Głos ucichł. Ravennevar spoglądał na nią wyczekująco.

- Mówiłaś coś, pani? – zapytał.


CELINE „CZYSTA FALA”

Celine zastygła w oczekiwaniu. Jóns nagle jakby zamarł. Zawahał się. Czyżby to była część jakiegoś większego planu? Czegoś, czego Celine w swoim braku wiedzy nie potrafiła dostrzec?

- Mamy kolejną Wieloświatową – powiedział Jóns. – Musisz stąd szybko zabrać Celine Ren’Wave. W niej nadal może być lumina mojej córki. To tak, jakbym oddał Masce Dwie z Dziesiątki. Nie możemy jednak dopuścić, by połączyły moc z trzecią.

Istota zawahała się.

- Nie damy rady trójce Wieloświatowych! – krzyknął Jóns z przestrachem, a kruki w sali wzbiły się w górę. – Musisz ją stąd natychmiast zabrać.

- Nie! – Powiedziała istota przysłana przez Maskę. – Wezmę też kolejną.

- To zbyt duże ryzyko. Dam ci ją, ale nie teraz. Oddałem dwie! Czy to na razie nie starczy jako dowód współpracy. Czy Maska nie będzie zadowolona?

- Nie. Trzy! Wszystkie, jakie są w Gnieździe.

Wszystkie Córy Jónsa wyjęły miecze w jednym, doskonale zsynchronizowanym ruchu.

- Zabierz ją teraz, sługo Maski, albo moje córy wbiją w nią ostrza! – zagroził Władca Gniazda. – Troje w jednym miejscu to zbyt wielkie ryzyko że ONE zwrócą na nas uwagę! Jeśli tego nie wiesz, zapytaj swojego zamaskowanego pana czy też panią! Natychmiast. Zabieraj ją stąd! Nim będzie za późno!


ME’GHAN ZE WZGÓRZA, ENOCH OGNISTY i TOBIAS GREYSON

Spotkali się w środku osady Ludu Nar. Pośród krzyczących wojowników i wznoszonych w górę ostrzy.

Trójka z Dziesięciu. Pośród tysięcy tych, co pamiętali. Tych, co domyślali się prawdy.

Stanęli naprzeciwko siebie czując, jak ich serca biją w dzikim, zsynchronizowanym rytmie. Jak ich oddechy opuszczają płuca w tym samym tempie. Pomiędzy nimi wzbierała dziwna siła. Czuli ją w opuszkach palców, w jeżących się z podniecenia włosków na ciele, ze smaku i zapachu powietrza.
Lud Nar skandował ich imiona. Enoch! Me’Ghan! Wachlarz! Głosy z potężnych gardeł, które odbijały się echem od zamglonych czy też bardziej zadymionych wzgórz. Wszyscy krzyczeli w ekstazie poza jedną osobą. Potężny Var Nar Var obserwował scenę ze skrzyżowanymi na piersiach rękami a jego twarz pozostała surowym obliczem okrutnego wojownika.

Nagle przez wrzaski ludzi przebił się inny głos. Donośne i jękliwe granie jakiegoś rogu. Wszyscy ucichli nagle wsłuchując się w ten dźwięk.

- To róg Hora! – zadudnił Var Nar Var. – Wszyscy wiemy, co oznacza jego wołanie.

- Maska! Maska i jego armia! Są tutaj! Są u stóp Wzgórz Nar!
 
Armiel jest offline