Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2017, 07:12   #190
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Sommerzeit, 2522 roku K.I.
Wielkie Hrabstwo Wissenlandu,
Heisenberg

Aldric i Moritz oraz Detlef, co nie mógł obojętnie szerokim łukiem obejść miejsca, gdzie ludzie umierali, szli po nagrzanym od słonecznego żaru gościńcu, który przed miastem wyłożony był kamienistym brukiem. Heisenberg rósł w oczach i wkrótce znaleźli się w cieniu baszty głównej bramy. Wrota stały otworem. Na posterunku żywej duszy. Cisza drgała w gorącym powietrzu. W oddali pustej ulicy przetoczyła się pchana ciepłym wiatrem sucha kula splątanego krzewu. Nieobecność miejskiej straży przy bramie wydała się niepokojąco dziwna bynajmniej wróżąca nic dobrego.

Na opuszczonych uliczkach wznosił się i opadał podrywany w podmuchach wiatru z nagrzanej ziemi kurz i piach. Ciszę przerwało szczekanie psa - gdzieś całkiem blisko, kilka domów dalej. Aldricowi wydawało się, że dojrzał kogoś obserwującego ich z ciemnego, wąskiego zaułka bocznej uliczki. Po bliższym przyjrzeniu się była to faktycznie zakapturzona postać raczej drobnej postury, która widząc skupioną na sobie uwagę przybyszów zniknęła pospiesznie za winklem.

„Dziura w Ścianie” okazała się trzypiętrową, okazałą karczmą z przyległą stajnią. Solidny budynek godny zazdrości niejednego karczmarza z większych miast Imperium, zapraszał do środka szyldem z wymalowanym łbem dziwnego, zielonkawego, jaszczurowatego potwora z widniejącym powyżej przekreślonym napisem "Łeb Bazyliszka". Dzięki doprawionej nazwie pod spodem malunku, przybysze poznali, iż jest to właśnie miejsce polecone przez alchemika.

Wewnątrz przywitała ich obszerna sala z masywnym długim barem i stromymi schodami na górę. Sklepienie karczmy było niskie, lecz nieprzytłaczające. Przez wąskie okna z ciemnymi kotarami nie wpadało wiele słońca i chwilkę zajęło przybyszom, aby przyzwyczaić wzrok po przekroczeniu progu. Głównym źródło światła dawały świece w zawieszonym na łańcuchu żyrandolu i ścienne kaganki. Mimo to panował półmrok. Grube mury trzymały chłód i różnica temperatur była przyjemnie odczuwalna. Przy kilku stołach siedzieli ludzie, w przeważającej większości mężczyźni, zajęci rozmową, piciem, jedzeniem, kartami, tudzież innymi grami. Sądząc po ubraniach nie byli to raczej podróżni, lecz stali bywalcy, zapewne mieszkający na stałe w Heisenbergu. Co prawda niektórzy starzy, więc pomarszczeni, inni wyraźnie zmożeni alkoholem, więc zmęczeni, a kobiety niespecjalnie urodziwe, więc za mało wypił ten, kto na je patrzał, to jednak patroni nie sprawiali wrażenia jakoś szczególnie chorowitych, tudzież umierających.

Za ladą stał wparty rękoma o szynkwas mężczyzna niedźwiedziej postury. Gruby kark tonął w okazałej brodzie od ucha do ucha, a jasne włosy gładko upięte spadały długim, gęstym ogonem na szerokie plecy.

- Powitać drogich gości w naszych skromnych progach! Chwalić Sigmara. - odezwał się gospodarz z niewymuszonym szerokim uśmiechem. - I Pana Umarłych... - dodał mniej entuzjastycznie spoglądając na Morrytę. - Erick Renault. - przedstawił się idealnie płynnym reikspielem. - Do usług!

Postawił na blacie wielki dzban i trzy kufle. Sądząc po wieku, mężczyzna mógłby być ojcem każdego z trójki Strilandczyków.

- Zapewneście chłopcy głodni i spragnieni w taką pogodę. Pokoi u nas na górze dostatek, jeśli ochotę macie zatrzymać się u na dłużej. Polecam moje sery, suszone mięsa, które rozpływają się w ustach i bułki, jakich nie znajdziecie nigdzie w Imperium, bo z rodzinnego przepisu, który matula ma przywiozła z Bretonii. - zachwalał nieskromnie pewien walorów smakowych wspomnianego jadłospisu.

Detlefowi na widok pleśniaczkowatego sera, którym delektował się jeden z miejscowych, pociekła po tłustej brodzie strużka śliny, którą nowicjusz wytarł ukradkiem rąbkiem szaty i westchnął.

Zapach chmielu przyjemnie wlewał się do nozdrzy Moritza przyspieszając bicie serca. Stawiający pierwsze kroki na długiej drodze wiecznego trzeźwienia czuł jak zaschłe w taki upał gardło jęknęło błagalnie, gdy z trudem przełknął śliną.
Aldricowi zaś w oko wpadła prominentnie wyeksponowana, spora, owalna, czarna dziura w ścianie nad barem.




Tymczasem Hammerfist z Kasparem przez suche, pożółkłe trawy spalonej słońcem łąki obchodzili Heisenberg w bezpiecznej odległości od okalającego muru. Jako, że rzeka płynąca przez miasto wypływała po wschodniej stronie traktu, więc Biberhofianie szli w słońcu kładąc długie cienie swych sylwetek ku fortyfikacjom. W oddali widzieli dwóch mężczyzn z chustami zakrywającymi twarze, patrzących na płonący stos zwierząt kopytnych.

W okolicy panowała cisza przerywana wściekłym ujadaniem psa w mieście. Zauważyli, zachodnia brama nie była otwarta. Na murze nie dostrzegli żadnego ruchu. Kiedy dotarli do bramy północnej, której trakt wiódł ku górom, dał się słyszeć miarowy stukot, w którym Grimm rozpoznał od razu pracę kowala. Wrota stały również zamknięte, a w okiennych otworach baszty próżno szukać żywej duszy na posterunku.

Jako, że trawiaste łąki i pola uprawne okalały Heisenberg, o tej porze dnia, jednym źródłem cienia był stojący w oddali las oraz olbrzymie drzewo w szczerym polu. Dąb był zapewne zbyt stary, aby zadać sobie trud karczowania. Po drugiej stronie wpływającej do miasta przez opuszczoną kratownicą ciemnej i leniwej rzeki, o wielce niskim poziomie wody, mury miasta rzucały cień, lecz jak okiem sięgnąć ku górom nie było nigdzie mostu.
Pot lał się po karkach wędrowców, lepił koszule i gacie do lędźwi.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 22-05-2017 o 07:31.
Campo Viejo jest offline