Panowie zostali sami. Po Ristoffie wciąż nie było śladu. Dizi nie wyglądał na przekonanego aby zostać w wejściowym pokoju. Dlatego podszedł do zamkniętych drzwi naprzeciwko wejścia.
-
Ojej… - jęknął.
-
Potwory? Niezadowoleni gospodarze? - Hektor natychmiast ruszył w sukurs Dizziemu. -
O co chodzi?
Szybko się wyjaśniło co poruszyła karła. Zza otwartymi drzwiami panowie zobaczyli wysoki pokój z kolejnymi schodami do ciemnego pokoiku na półpiętrze. Dalej na parterze był kominek, oraz przejście do kolejnego pokoju. To co zwracało uwagę najbardziej była klatka zwisająca z resztek dachu. Była pusta. Jej drzwiczki były lekko uchylone. Przez dziurę w dachu, cała była pokryta śniegiem, tak jak i część podłogi. Ta część zaczynałą już być robiona z drewna.
-
Mhm… - mruknął rycerz naraz rozumiejąc Diziego i samemu czując dreszcz niepokoju. -
Poczekaj tutaj.
Kładąc ciężką dłoń na ramieniu karła, wyminął go w drzwiach i wszedł ostrożnie do środka pomieszczenia. Rozglądał się uważnie, a ręka sama wsparła się na rękojeści miecza szukając otuchy jaką dawała wierna stal.
-
Albo poprzedni gospodarze, karali w tym swoich podwładnych, albo sami skończyli w środku… - dodał tonem wymuszonego rozbawienia, w którym brzmiała wyraźnie nerwowa nuta.
Esmond ruszył w ślad za pozostałymi, ale mając oko na prowizoryczny obóz pozostawał nieco z tyłu.
Wchodząc głębiej do pokoju nie zauważyli niczego niepokojącego. Światło księżyca prześwitywało przez szczeliny w suficie. Przy kominku stała szafa ze zbutwiałymi księgami. Po tytułach dało się stwierdzić, że to poezja. Kilka z nich były jeszcze zapisane - choć bardzo niewyraźne pismo było już niemal nieczytelne. Reszta miała puste stronice - słowa skradzione przez czas. Każda księga miała jednak wyraźny stempel ze znakiem przedstawiającym dwa kwiaty.
Wejście na schody oznaczało pewne ryzyko, gdyż były drewniane i widziały lepsze czasy. W połowie schodów wisiał obraz, którego bez światła nie było zbyt dobrze widać. Żeby dostrzec co jest w pomieszczeniu obok również potrzebne było jakiekolwiek źródło światła.
Rycerz odstawił pustą księgę na półkę zastanawiając się skąd może znać symbol na stemplu. Nie potrafił odgrzebać tej informacji z mgły wspomnień, lecz wiedział, że będzie go to dręczyć przez cały wieczór.
-
Może wystrój nie zachęca… - mruknął patrząc na klatkę. -
Ale przynajmniej jest kominek. Dizzy zacznij rozpalać. Krzyknij jeśli nie będzie drewna. Jak nie znajdziemy żadnego w komórce, to użyjemy mebli i ksiąg. Esmond, chodź ze mną. Trzeba przywlec tu tobołki… i gdzie są magowie do diaska…?
Pytanie było retoryczne i Hektor nie oczekiwał odpowiedzi. Ruszył na zewnątrz z zamiarem wniesienia najpotrzebniejszych tobołków z wozu. Potem trzeba było go zabezpieczyć, mocno przywiązując do fasady budynku, znaleźć Ristoffa i Lily. Dużo pracy…
Dłuższą chwilę po zabraniu się do roboty grupka zobaczyła jak na piętrze rozbłyskuje białe światło. Ktoś się tam krzątał. Po nieco dłuższej chwili blask zelżał i osoba wyszła z pomieszczenia.
-
Lily? - Hektor zapytał głośno by upewnić się, że to nikt z gospodarzy. -
Znalazłaś coś ciekawego?
Kontynuował rozstawianie tobołków i poczekał przed ponownym wyjściem na zewnątrz, póki dziewczyna nie odpowie.
-
Coś tu jest nie tak i próbuję to zbadać! Zawołajcie Ristoffa! - usłyszał po jakimś czasie jej okrzyk, ale nie zdawało się, by była w tarapatach.
-
Ristoff gdzieś poszedł! - odpowiedział rycerz -
Poczekaj, aż rozładujemy wóz.
Wyszedł na zewnątrz i skierował do wozu po następny tobołek. Po drodze rozglądał się w poszukiwaniu maga i warga.
-
Rybożer! - raz jeden rzucił w noc zanim wrócił do pracy.
Po jednym i po drugim wciąż nie było śladu. Odpowiadała tylko nocna cisza i pomukiwanie jataków z holu. Zostały już tylko dwa tobołki, które to Esmond bez problemu zaniósł. Mogli pomyśleć o jedzeniu. Mieli sporo suszonego mięsa i nieco sczerstwiały chleb i podpłomyki.
Rycerz raz jeszcze rozejrzał się po obejściu pałacyku i wrócił do środka z nietęgą miną.
-
Schodź na kolację dziewczyno! - krzyknął do Lily kierując się do salonu z kominkiem. -
Nie ma sensu zwiedzać na głodnego… - dodał już ciszej, do siebie.
Z jednego z tobołków wyciągnął zawinięte w len pakunki z jedzeniem. Usiadł ciężko w jednym z foteli, sprawdzając wpierw mocniejszym naciśnięciem ręki, czy mebel wytrzyma.
Chwilę po zawołaniu pojawiła się białowłosa. Panowie dzielili się już suchymi racjami i wodą z bukłaków.
-
Zostawmy coś dla Hebalda… jak się pokaże - mruknął Dizi markotniejąc. Zmarszczki na jego twarzy wydawały się dużo głębsze przez ogień palący się w kominku. Suche jedzenie było zjadliwe, a mięso nadawało posiłkowi jakiegokolwiek smaku. Dizi nawet zaproponował, że może zaparzyć ziół, bo mają garnek. A śniegu było pod dostatkiem gdyby podróżnicy nie chcieliby marnować wody z bukłaków. Poza wiatrem słychać było tylko pomukiwania jataków.
-
Trzeba go znaleźć. Ta wyprawa nie ma sensu jak nie znajdziemy Hebalda - powiedział w końcu karzeł patrząc z przejęciem na swoich towarzyszy.
-
Hebald Hebaldem, ale gdzie jest Ristoff? - zapytała nagle między kęsami niedawno wyciągniętej racji żywnościowej -
Cała ta posiadłość jest przeklęta. Co jeśli wpadł w taką samą pułapkę jak ja albo coś gorszego?
Hektor przełknął kęs chleba patrząc z uwagą na dziewczynę. Kontrolnie jeszcze zerknął na karła i Esmonda, ale ich miny jedynie potwierdziły jego obawy.
-
Dobrze siÄ™ czujesz dziewojo?
-
Ristoff ma na imię Hebald - odpowiedział jeszcze bardziej zaniepokojony Dizi.
-
Em… - szybko zakryła swoje usta dłonią, zastanawiając się co właśnie powiedziała i dlaczego to powiedziała. Poza tym jak mogła zapomnieć o imieniu swojego mistrza? A może był to wpływ tego miejsca? Zamknęła na chwilę swoje oczy, decydując się na wzięcie dwóch uspokajających wdechów.
-
Chyba powinniśmy go poszukać, prawda? - odezwała się po chwili wahania czy powinna w ogóle cokolwiek mówić -
Ewentualnie mogę pójść sama.
-
Zdecydowanie powinniśmy się za nim rozejrzeć- odpowiedział Esmond, chowając za pazuche swój wierny bukłak-
Ale nie powinniśmy iść pojedynczo, ani zostawiać pustego obozu…
-[i] Ja zostanę. W tym stanie nikomu na nic się nie przydam. W razie czego schowam się. Jataki może mnie obronią gdyby coś tutaj było. Bądźcie ostrożni - karzeł uśmiechnął się krótko.
-
Nic ci tu nie grozi - rzekł rycerz wstając z fotela, zawijając w materiał niedogryziony podpłomyk. -
Może to miejsce jest straszne na pierwszy rzut oka, ale przede wszystkim jest opuszczone. Ktoś wie w ogóle po co mag został na zewnątrz?
Choć zadał pytanie, to nie czekał na odpowiedź. Zabrał swój miecz i narzucając kaptur na głowę ruszył do wyjścia. Na fotelu zostawił jedynie hełm, który nie był mu specjalnie potrzebny w tej sytuacji.
Lily na chwilę się zawahała, gdy próbowała wstać, przyglądając się Diziemu oraz miejscu, w którym postrzelił go bandyta. Trwała w tej pozycji, aż w końcu znów usiadła.
-
Zostanę z Dizim. To poniekąd moja wina, że został zraniony, a gdyby coś się pojawiło, to sam sobie nie poradzi. Wolę… - poplątał się jej język, bo mówiła szybciej niż myślała w tym momencie, a było to wywołane zmęczeniem -
Jak będziecie mnie potrzebować, to po prostu zawołajcie. Sama nie czuję się za dobrze..
-
Bądźcie ostrożni - Dizi powiódł wzrokiem za odchodzącymi i wrócił do Lily. -
Nie przejmuj się panienko. Będzie dobrze. Będzie dobrze.
Po tych słowach karzeł zaczął szeptać pod nosem modlitwę o przebaczenie. Aby bogowie odwrócili swoje spojrzenie.