Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2017, 11:17   #85
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Kawa jaką poczęstował ich gospodarz była bardzo mocna i smaczna. Franz miał jednak pewne obawy, czy wypicie jej o tej porze nie przeszkodzi mu zasnąć wieczorem. Postanowił bowiem skorzystać z propozycji noclegu.
- Bardzo dziękujemy. Chętnie skorzystamy z Pańskiej gościny. - poparł Eleonor.
- Monsieur Lorien ta kolegiata po sąsiedzku wygląda interesująco. Wie Pan może kto nią zarządza? Nie przeszkadzają Państwu dzwony? Kiedyś mieszkałem koło kościoła i dzwonnik budził mnie codziennie o siódmej rano. W niedzielę to nie było zabawne. - dodał Franz z uśmiechem.
- Chyba nie ma Pan tu zbyt wiele zajęć? Miasteczko wygląda na spokojne. - zadał naiwne pytanie chcąc sprowokować doktora do odpowiedzi.
- Miasteczko faktycznie spokojne i spokojnie nam tu życie płynie. Nie mamy na co narzekać. Kolegiata to obecnie kościół parafialny dla Poissy. Niegdyś zarządzali nim dominikanie, którzy mieli tutaj klasztor. Teraz pełni on funkcję więzienia śledczego. Dzwony nam nie przeszkadzają, a jedynie przypominają o porze modlitwy. Co prawda nie jesteśmy katolikami tylko protestantami, ale jakby nie patrzeć to modlimy się do jednego Boga. Ludzie powinni zapomnieć o tych podziałach i skupić się na wierze i dobrych uczynkach. Zwłaszcza w obliczu, coraz bardziej śmiałego komunizmu. Słyszałem plotki, że w Rosji.. przepraszam w Związku Radzieckim, zmienia się cerkwie i kościoły na kina, bary, a nawet zwykłe stodoły. Niewyobrażalne barbarzyństwo, nie uważa pan?
- Rewolucja jest w gruncie rzeczy aktem barbarzyńskim. Ludzie gniewni chcą przede wszystkim zemsty na ciemiężycielach. Ale jak już obalą religię, to muszą dostać pseudoreligię. Jak choćby kult rozumu. Tak było podczas rewolucji francuskiej, n’est-ce pas? -
Franz wzruszył ramionami - Widziałem rewolucję w Wiedniu panie doktorze. Komuniści to banda szaleńców, którzy gotowi są zabijać ludzi, by uszczęśliwić ludzkość i nie dostrzegają w tym żadnego absurdu.
Von Meran uśmiechnął się cierpko.
- To doprawdy straszne, co pan mówi. Ludzie zdaje się nic nie wyciągnęli z lekcji historii, jaką była Wielka Wojna. Mam jak najgorsze przeczucia, jeżeli chodzi o przyszłość. Pokładam wiarę w Boga, ale czy słyszał pan co się dzieje w Zagłębiu Ruhry. Ponoć nastroje w Niemczech są bardzo bojowe.
- Niemcy są wściekli. Uważają warunki pokoju za wielce niesprawiedliwe. Co gorsze, wręcz za upokarzające. Co naturalnie nie wróży dobrze na przyszłość.
– stwierdził cierpko von Meran.

Skoro mężczyźni prowadzili rozmowę Eleonor, postanowiła rozglądać się po domu, dyskretnie, nie oceniająco, raczej z ciekawości. Nieobecność matki Marie dziwiła ją, ale gospodarz wspominał, że żona choruje, być może była to na tyle obłożna choroba, że nie mogła się pojawić i przywitać gości.

Mieszkanie Lorienów było skromnie urządzone, ale niczego w nim nie brakowało. W oczy rzucał się nieskazitelny porządek i dbałość o szczegóły. Równo, jak od linijki poukładane garnki i talerze. Poskładane na pół ściereczki i roboczy fartuch. Wszystko, to wskazywało na niemal pedantyczny charakter i usposobienie gospodarzy. Jeszcze jedno rzuciło się w oczy Eleonor. Mimo wyraźnej religijności, nigdzie w domu nie było krzyża, czy ikony, czy innego świętego obrazka.

Gospodarz uznał w końcu, że potrawa przez niego przygotowywana jest już gotowa. Zapach, jaki roznosił się w kuchni był doprawdy oszałamiający i sprawiał, że ślina mimowolnie zbierała się w ustach. Nie była to żadna wykwintna rzecz. Ot, zwykła potrawka z królika, puree ziemniaczane i marchewka z groszkiem. Jednak pan Lorien tak wszystko przyprawił, że aromat pobudziłby głód u największego snoba.
Pan Lorien niosąc talerze niczym wytrawny kelner rzekł:
- Zapraszam państwa do jadalni. Tak znamienici gości, nie można podjąć w kuchni.
Gdy Franz i Eleonor weszli do znajdującej się obok jadalni połączonej z salonem zaskoczył ich widok siedzącej już przy stole pani Lorien.
- Dobry wieczór państwu - rzekła kobieta w kraciastej sukni i upiętych na szybko włosach. Jej twarz była niezwykle blada, a oczy głęboko podkrążone. Na powitanie pani Lorien podała im dłoń, która była obkurczona i wykręcona na zewnątrz. Podagra naprawdę mocno dała się jej we znaki.

Wszyscy zasiedli do stołu. Franz i Eleonor niemal jednocześnie złapali za sztućce, gdy odezwał się pan Krystian:
- Marie zmówisz modlitwę?
- Tak, papo.

Dziewczynka pochyliła głowę i przez chwilę milczała w końcu swym dziecięcym głosikiem zaczęła się modlić.
- Panie dziękujemy ci za tego pysznego króliczka, ziemniaczki i marchewkę. Za tatę, który to wszystko przygotował i za naszych gości. Pobłogosław nas wszystkich, aby się to wszystko dobrze w brzuszku ułożyło. Amen.
Pan i pani Lorien jednym głosem odpowiedzieli:
- Amen.
- Amen -
wypowiedziała Eleonor, bo grzecznym było, wykonać taki gest, chociażby w podzięce, dla rodziny za posiłek, którym ich uraczyli. Lady Howard wzięła w dłonie sztućce i powoli zaczęła konsumować danie, przyrządzone przez gospodarza.
- Wyśmienite Panie Lorien, sam hoduje pan króliki? - zapytała kurtuazyjnie rozpoczynając rozmowę od lżejszych tematów.
- Niestety nie - odparł gospodarz - Bardzo żałuję, ale jak się ma małe dziecko to trudno to pogodzić z hodowlą uroczych króliczków, które się potem zjada na obiad.
Kristian Lorien zaśmiał się na głos, a jego sumiasty wąs zatrząsł się razem z nim.
- Państwo są z Paryża, prawda? - zapytała cichym głosem - Wczoraj wieczorem w paryskiej operze śpiewała Caterina Cavollaro. Uwielbiam jej głos, po prostu uwielbiam. Niestety choroba nie pozwoliła mi jechać do Paryż. A mieliśmy już wykupione bilety. A państwo lubicie operę?
- Muszę przyznać nie bez zakłopotania, że bliższa jest mi operetka. Szczególnie wiedeńska. Pozostaję austryjakiem w większości moich gustów. -
rzekł Franz.
- Wielka szkoda - westchnęła pani Lorien - My z mężem, uwielbiamy operę. Monumentalizm dzieł, stroje artystów, ich przejmujący głos, inscenizacja, to coś niezwykłego. Taka sztuka działa na wszystkie zmysły człowieka. Skoro jednak lubi pan operetkę, to nie jest pan do końca stracony. Po prostu potrzebuje pan przewodnika. - zakończyła z ciepłym uśmiechem.
- Ja w przeciwieństwie do Franza, nigdy nie mogę wyrazić w pełni uznania dla kunsztu śpiewaków operowych. Gdyby tylko czas na to pozwalał odwiedziłabym operę co piątkowy wieczór - Lady Howard posłała uśmiech państwu Lorien, by zaraz spojrzeć na Franza - Któregoś razu wybiorę, coś dla Ciebie, Franz, coś co powinno Ci się spodobać i pójdziemy razem. Trzeba pamiętać, że opera to nie tylko przedstawienie, to też cała atmosfera, jaka panuje wokół, a więc i towarzystwo w jakim się ją ogląda powinno być odpowiednie.

Gdy wszyscy skończyli jeść, pan Lorien rzekł do córki:
- Marie teraz wynieść wszystkie talerze i idź na górę położyć się spać.
- Papo proszę.. przecież są goście. A pani Eleonor obiecała się ze mną pobawić.
- Marie i tak jest już późno. Naprawdę pora spać. A nasi goście i tak zostają na noc, więc swoje lalki pokażesz pani Eleonorze jutro rano. Dobrze?

Dziewczynka wyraźnie się naburmuszyła i skrzyżowała ręce na piersi.
- Dlaczego dorośli zawsze kłamią. - mruknęła pod nosem i tupnęła nogą.
- Marie! Ani słowa więcej - skarcił ją ojciec - Zbierz talerze i natychmiast do łóżka. Przyjdę sprawdzić, czy śpisz.
Dziewczynka z pochyloną głową zaczęła zbierać talerze.
Gdy mała Marie wyszła, pan Lorien rzekł:
- Przepraszam państwa za moją córkę. Czasami bywa naprawdę nieznośna.
- Ależ proszę nie przepraszać. Wydaje się złotym dzieckiem -
odprowadziła dziewczynkę spojrzeniem, by zaraz powrócić nim do jej rodziców - W końcu obiecałam się z nią pobawić. Jutro rano zrobię to na pewno, kilka minut zwłoki nas nie zbawi, prawda Franz?
- Dziękuję za te słowa -
rzekł Kristien Lorien - Jest pani naprawdę dobrą i uroczą kobietą. Niektórzy ludzie nie lubią gadatliwych dzieci. Ja uważam, że to dobrze dla jej rozwoju. Trzeba tylko pilnować, aby mała znała granice.
- Kristien a może państwo skosztują twojej wybornej nalewki.

Pan Lorien wstał z krzesła i zbliżył się do masywnego kredensu.
- Czy zrobią mi państwo tę przyjemność?
Ani Eleonor, ani Franz nie zdążyli odpowiedzieć, gdyż z góry rozległ się donośny krzyk dziewczynki.

Von Meran zerwał się ze swego miejsca i pobiegł na górę, tak jak stał.
Niemal równocześnie z Franzem na górę ruszył pan Lorien. Pani Lorien miała mocno zaniepokojoną minę. Spojrzała na Eleonor i przeżegnała się.
Angielka uznała, że nie wypada zostawiać schorowanej kobiety samej, tak więc nie wstała z krzesła, choć to było jej pierwszym odruchem. Jeśli chodziło o dzieci, Eleonor, była szczególnie wyczulona. Mimo to pozostała na miejscu, niepewnie spoglądając w kierunku schodów.

Franz i Kristien Lorien wpadli równocześnie do pokoju małej Marie. Dziewczynka siedziała skulona na łóżku oparta o wezgłowie. Miała podkurczone nogi, a kołdrę ściskała tuż przy twarzy.
- Tam! - pisnęła Marie - Tam w oknie! Tam był jakiś pan!
Pan Lorien podszedł do okna i wyjrzał na ogród.
- Tam nikogo nie ma, skarbie - zapewnił córkę - Naprawdę.
- Nie kłamię papo. Przysięgam, że tam był taki straszny pan. Gapił się na mnie i śmiał.
- Pamiętasz kochanie jak wyglądał? -
spytał Franz spokojnym głosem. - A teraz schowaj się pod kołderkę, bo chcę otworzyć okno. Za pozwoleniem panie doktorze.
Ostatnie słowa skierował do pana Lorien.

Franz chciał otworzyć okno i sprawdzić na czym stanął intruz, by zajrzeć do pokoju. Jeśli ktoś tam był, to musiał u diaska gdzieś oprzeć nogi. Wkoło było pełno śniegu, zatem być może zostawił ślady. Było ciemno, ale od czegóż są latarki.

Przez otwarte okno do pokoju wpadł powiew zimnego powietrza. Franz wychylił się i szybko zorientował się, że kimkolwiek był intruz musiał być niezłym akrobatą. Wąski gzyms ledwo pozwalał postawić na nim koniuszki palców. Jedynym sposobem na wejście na górę było wspięcie się po bluszczu, który obrastał dom. O tej porze roku był on jednak suszy i z pewnością nie utrzymałbym dorosłego mężczyzny. Blask wypadającego z pokoju światła pozwolił także zauważyć brak jakichkolwiek śladów. Aby jednak mieć pewność trzeba było przyjrzeć się temu bliżej.

Franz wyciągnął z kieszeni latarkę i wychylił się trzymając jedną ręką za framugę okna. Przyświecając sobie rozglądał się nie tylko w dół, ale na boki i w górę okna. W końcu ten ktoś mógł się opuścić z dachu.
Mroźne powietrze owiało Franz, gdy w ekwilibrystyczny sposób wychylał się przez okno. Spojrzał ponownie na pokrytą śniegiem ziemię. Nie dostrzegł, choćby najmniejszego śladu. Po chwili spojrzał do góry i omal nie spadł w dół, gdy jasny blask księżyca oślepił go nagle. Będący niemal w pełni księżyc właśnie tę chwilę wybrał, by wychylić się zza gęstych chmur.


Wisząc tak kilka metrów nad ziemią, do uszu Franz doszedł dźwięk pukania do drzwi. W oddali dało się też słyszeć potworne ujadania psa.
Rozczarowany Franz zamknął okno, zasłonił firanki i zasłony.
- Panie doktorze ktoś puka do drzwi. O tej porze, to chyba do Pana. - powiedział Franz przysiadając na łóżeczku Marie - Powiedz kochanie, jak ten Pan wyglądał?
Spytał ponownie dziewczynkę.

Dziewczynka spojrzała poważnym wzrokiem na Franza i rzekła cicho:
- Straszny był. Takie miał oczy - przy tych słowach zbliżyła rozczapierzone dłonie przy swoich oczach - i taaką twarz - tu z kolei dziewczynka zrobiła gest, jakby sie głaskała po długiej, siwej brodzie - i tak na mnie łypał, a oczy mu się świeciły, jak dwie świece. Okropny był, naprawdę straszny,
Franz wiedział, że lepszego opisu intruza nie uzyska. Pan Lorien pokręcił tylko głową i zszedł na dół.

- Spróbuj zasnąć. – powiedział Franz do dziewczynki przykrywając ją kołderką – Zostawię Ci uchylone drzwi. Teraz zejdę na dół, ale będziemy z twoim tatą w pobliżu. Nic się nie bój.
Powiedział uspokajająco i cicho wyszedł z pokoju Marie.
 
Tom Atos jest offline