Zaskoczenie pojawiło się na twarzy urzędnika, ale szybko zniknęło zastąpione przez wyuczoną obojętność, typową dla miejskich gryzipiórków. Urzędnik wstał, przeprosił i wyszedł. Nie było go dłuższą chwilę i zniecierpliwiony Lothar już zaczynał zbierać się do wyjścia. Gdy ponaglał towarzyszącego mu Axela, urzędnik wrócił.
-
Umówiłem Panów na spotkanie z Radnym Teugenem w dniu jutrzejszym - oznajmił. -
Proszę zjawić się wczesnym przedpołudniem. Oczywiście nie gwarantuję, że zostaną Panowie przyjęci od razu...
Koszary straży mieściły się w południowo-wschodnim narożniku murów miejskich, tuż obok Bramy Tylnej. Słychać tu było cały zgiełk i harmider związany z odbywającym się tuż za murami Shaffenfest. Bernhardt i Szkiełko w strażnicy spotkali się z sierżantem pełniącym służbę i Zingger sprzedał mu skleconą przez siebie historię.
-
Zamordowany... Szarlatan... Jama... - powtarzał strażnik, zapisując coś na karcie papieru. -
I chcecie oddać naszyjnik? A jakie Wasze miano i gdzie się zatrzymaliście? Bo wiecie, rozumiecie morderstwo to nie przelewki. Będziecie z pewnością wzywani na wyjaśnienia, a nawet może się zdarzyć, że oskarżą Was o zabójstwo. Chcielibyście coś jeszcze dodać?
-
A do Radnego Teugena możecie próbować w Ratuszu albo na Adel Ring, tam ma swój dom - odpowiedział w kwestii naszyjnika.
Lothar von Essing i Axel ruszyli przez miasto w kierunku nabrzeża i magazynu numer cztery. Po drodze zakupili butelkę niezbyt wytwornego, a taniego wina i spotkali wciąż obserwującego biura Steinhagera, Wolfganga.
Magazyn stał w rzędzie podobnych sobie budynków i niczym szczególnym się nie wyróżniał. Zbudowany był z drewna, a na wierzejach wymalowano łuszczącą się farbą znak kompanii Steinhagerów oraz koślawą "4".
Spotkali tam cuchnącego alkoholem obszarpańca z tikiem na twarzy, który okazał się być strażnikiem zatrudnionym do ochrony mienia kupca. Oczywiście ów człowiek, który nazywał się Anton Breugel, chętnie przystał na opowiedzenie o wydarzeniach z poprzedniego wieczora, a zachętą ku temu była butelka wręczona przez Axela.
-
I wtedym go spostrzegł jak menda zielona, kruca, włazi do środka. Tom się zaczaił za skrzynką, kruca, co pod ścianą stała i patrzę. Zielony ci był jak żaba i trzy nogi miał. Mutant ani chybi. Mocnom pałkę chwycił, bo myślę sobie, raz a dobrze przypitolić mu trzeba. I jak się kreatura obok mnie przeciskała, tom się wychylił, zamachnął i z całych sił mu pałkę na łeb spuściłem. Aż trzasło! Jednym ciosem go powaliłem, mówię Wam... - na chwilę umilkł, popatrzył niepewnie na pustą niemal butlę, na twarze rozmówców, a potem wstał. Był wyraźnie bardziej nerwowy niż wcześniej. -
No idźcie już. Bo mi nie wolno z nikim tu za bardzo gadać. Obchód mam.