Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2017, 14:53   #167
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Zdawało się, że agenci nigdy nie opuszczali mentalnej gardy. Jakby już wcześniej ustalili sposób działania, tak każdy z nich bacznie obserwował inną część mijanej okolicy, jednocześnie z ostrożnością stawiając kolejne kroki. Wyraźnie ważyli każde słowo Jacoba, doszukując się weń fałszywej nuty. Niepisana zasada mówiła jednak, że świetny mówca bywał też biegłym łgarzem. A blef z jego ust potrafił skutecznie odciągnąć uwagę od tego, co kłamca chciał ukryć.
Tak było też i tym razem. Kiedy Cooper szedł wśród trójki, nic nie sugerowało że tamci powinni czuć się zagrożeni. Dlatego też, jak tylko wypowiedział ostatnie słowa, aż spazmatycznie drgnęli, zdjęci niemożliwym do ukrycia zaskoczeniem.
Cała trójka została jednak szkolona na podobne okazje. Zmieszanie szybko ustąpiło pełnej mobilizacji. Kiedy potężna bela drewna zmierzała oddziałowi na spotkanie, kolumna pierzchnęła w mgnieniu oka. Jeden z mężczyzn uskoczył do tyłu, dwóch pozostałych zmierzyło wprost i wpadło na siebie. Ułamek sekundy później gruchnęło, ziemia zatrzęsła się, a okoliczny less sypnął złotymi warkoczami.
[Bardzo trudny Test Zręczności] Historyk w tym czasie szybował w powietrzu. Już wcześniej upatrzył sobie solidną gałąź nad sobą, a teraz pędził jej na spotkanie. Zdawał się niezwykle zwiewny i lekki jak piórko, szczególnie w porównaniu z kolejnym pniakiem, który właśnie podważał Richard.
- Za poległych! - ryknął ktoś, a jego okrzykowi odpowiedziało zduszone stęknięcie jednego z przeciwników.
Ów nie miał już tym razem tyle refleksu i szczęścia. Gruchnęły miażdżone pod ogromnym ciężarem kości. Oponent zapewne nawet nie wiedział co go zabiło.
Jak podejrzewał Starr, agenci mieli jeszcze jednego asa w rękawie. Ten, którego zapamiętał jako wielbiciela tytoniu, wyszarpnął z nogawki metalowy dysk i przydusił na nim mały przycisk. Ze szczelin wokół tarczy wysunęły się nachodzące na siebie ostrza. Wyglądało to na egzotyczną broń miotaną, prawdopodobnie pochodzącą z Xanou.
W tym czasie drugi krzyżowiec zlokalizował wystający ze ściany wąwozu fragment grubego korzenia i podciągnął na nim ciało. Cokolwiek składało się na szkolenie w Black Cross, musiała to być niemała ścieżka zdrowia. Tamten bowiem począł wspinać się z niezwykłą sprawnością i już chwilę potem był na wysokości połowy jaru. Jego cel był więcej niż oczywisty - zamierzał pochwycić podążającego na trawiasty grunt Coopera i zepchnąć go z powrotem na dół.
Lecz tego już wcześniej namierzył Denis, słusznie obserwując mężczyznę znajdującego się właśnie najbliżej Jacoba. Przeklinając w duchu całe Black Cross, pociągnął za spust działka harpunniczego. Świst tegoż przypominał odgłos ogromnego moskita. [Przeciwstawny test Zręczności]
I z równą zajadłością kąsał. Co prawda, harpun trafiając w nogę, nie zabił przeciwnika na miejscu. Szybko jednak sprowadził cel do poziomu. Agent zsunął się i zakrzyknął. Żelastwo tkwiło mu w poprzek nogi, z której wyszły na wierzch żyły, a nawet fragmenty mięśni. Czerwona miazga pulsowała coraz szybciej, wypuszczając kolejne hausty krwi. Kompan ranionego spróbował jeszcze kontratakować i zamachnął się swoją bronią. Naraz wystrzelił Malfoy, Richard, wreszcie dorzuciła swoje trzy grosze, a właściwie jeden nóż, Manuel. Co osobliwe, atak trwał dłuższą chwilę. Ostrzał na wysokości korpusu dotkliwie ranił, lecz nie zabił, zaś dwójkę położyły dopiero salwy wymierzone prosto w głowę.
Zagadkowy oręż wciąż jednak lawirował w powietrzu. Dysk poruszał się przedziwnie i tworzył w powietrzu akrobacje na podobieństwo miniaturowej wersji wojennego śmigłowca. Nagle odbił mocno, zakręcając w stronę Manuel. Pilot mogła tylko nakryć się rękoma, co było jedynie wyrazem instynktu, nie próbą sensownej ochrony. Ostrza wyglądały na bardzo ostre i jeśli ten metal istotnie hartowano w Xanou, ludzka skóra byłaby wobec jego struktury niczym papier.
Ruda zacisnęła zęby i wtuliła się mocniej we własne ramiona. Świst narastał, zbliżał się. Chciała coś zrobić, choćby uskoczyć, lecz wszystko działo się zbyt szybko.
- AAAA! - wydała z siebie przeszywający dźwięk, lecz nie zrodził się on z bólu.
Przestrzeń między Manuel, a bronią wypełnił nagle Con. Robot pojawił się znikąd i opadł wprost przed wirujący obiekt. Ów “zamierzał” powrócić jeszcze raz, ale osiągnął już zbyt dużą prędkość. Ostatecznie odbił się od sondy, aby wytrącić swój pęd i spaść płasko na ziemię.
Pilot nie wierzyła w to, co się właśnie stało. Spojrzała na swoje ręce i resztę ciała. Wyraźnie nie docierało do niej, że wciąż jest w jednym kawałku. Dopiero moment później odwróciła się do mechanicznego wybawcy.
- Masz u mnie dzban przedniego oleju - zadeklarowała, po czym pilot nerwowo wybuchnęła śmiechem, aby oczyścić się ze stresu.
Było po wszystkim. Niepokonani dotąd Black Cross okazali się być ludźmi z krwi i kości. Ich posoka wypełniała cały parów leniwym, lecz makabrycznym strumieniem. Nie pozostał nikt, z kogo można było wyciągnąć informację. Szaleniec, który wcześniej napadł na grupę, był równie martwy, co krzyżowcy. Aczkolwiek jego obecność świadczyła o tym, że wbrew pozorom grupa nie tkwiła na wyspie sama. Wariat mówił on coś o rytuale, tymczasem wyglądało na to, że część wyspy została niedawno zalana wraz ze świątynią. Z drugiej strony agenci wspominali jakiś kult. Mogły to być, rzecz jasna, niezwiązane ze sobą fakty. Acz zważywszy na to, jak dotychczas wszystko układało się w jedną całość, byłoby to stwierdzenie co najmniej pochopne.
Zdążyli sobie tylko na szybko pogratulować - nadszedł czas sprawdzić, co mieli przy sobie denaci. Świetnie poprowadzona akcja zabiła całą trójkę praktycznie natychmiast. To nie wszystkim się podobało, ze względu na bezbolesność takiego rozwiązania. Malfoy jeszcze dłuższą chwilę narzekał, że była to zbyt “czysta” egzekucja.
  • Naprowadzający dysk [2]
  • Pancerna kurta x2 [3,5]
  • Skręt z czarnego tytoniu x5
  • Termowizor
  • Koperta x3
  • 1200 dukatów
Ekwipunek przygwożdżonego mężczyzny był nie do odratowania. Pozostali jednak mieli przy sobie przynajmniej kilka ciekawych rzeczy. Po pierwsze sam dysk. Zdawał się posiadać jakiś mechanizm, który naprowadzał na cel, kiedy już raz wprawiło się go w ruch. Rozwiązała się także zagadka dużej wytrzymałości wrogów. Ich stroje przypominały raczej proste odzienie, lecz były to tylko pozory. W istocie stanowiły zmyślne zbroje z bardzo zbitego i wytrzymałego materiału, który potrafił zatrzymać pociski, a do pewnego stopnia nawet plazmę. Zdawało się, że wytrzymalsza faktura występowała już tylko na wspomaganych pancerzach, jakie nosiła choćby cesarska gwardia w K’Tshi.
Poza tym agenci mieli przy sobie spory zapas gotówki, płaskie urządzenie z wizjerem (Malfoy wytłumaczył, że pozwala na odróżnianie temperatury danych elementów) oraz drogi tytoń.
Ostatnie fanty okazały się być szczególnie interesujące. Każdy z agentów posiadał trzy identyczne koperty. Były wyprodukowane na sztywnym papierze, obleczonym lakiem z odciśniętą pieczęcią krzyża. Wszystkie posiadały taki sam przypisek:

Ja - agent (tutaj numer) przyrzekam na powagę naszej misji, iż otworzę tę wiadomość tylko w godzinie najwyższej potrzeby. Jednocześnie godzę się z perspektywą rychłej śmierci, jeśli zlekceważę te słowa i pozwolę następnie, aby oddano mnie w ręce sprawiedliwości za pośrednictwem mych braci i sióstr.

Nie zwlekając zbytnio, po kolei otworzyli każdą z kopert. Trzy postrzępione fragmenty niechybnie pochodziły ze wspólnego dokumentu. Arkusze były już gorszego rodzaju, wyraźnie nosiły ślady żółci. Zapełniały je rzędy osobliwych liter, należących do alfabetu, który z pewnością nie był związany z żadnym, popularnym językiem. Jasnym się stało, że tylko gdy wszyscy agenci zgodziliby się co do powagi misji, mogli odczytać wiadomość, jaką tu ukryto. W Black Cross nie było miejsca na samowolkę.


[Denis/Jacob - Bardzo trudny Test Mitologii] Główkowali tak przez dłuższy czas. Zmieniali kolejność, próbując łączyć litery w kolumny czy skośne linie. Jeśli tak duża organizacja używała ustalonego szyfru, to ktoś przynajmniej musiał kiedyś się o tenże otrzeć, zdobyć choć skrawek informacji. Denisowi tylko coś niejasno majaczyło, iż kod może być stary, że organizacja posłużyła się dawno zapomnianym system stenogramu. Dopiero jednak uczony w tej materii Jacob dotarł do sedna sprawy.
Starożytni. Ten sposób szyfrowania wymyślili ludzie z Dawnego Świata. Kod nie posiadał żadnej logiki, trzeba było więc zwyczajnie nauczyć na pamięć setek złożonych znaków oraz ich interpretacji. Wiek tego systemu stanowił jednocześnie o jego sile - oryginalną wersję znali tylko nieliczni. Na szczęście należał do nich właśnie Starr, biegły w wiedzy, która dostępna była dla wyjątkowo dociekliwych. Kiedy wreszcie pojął, z czym miał do czynienia, odcyfrowanie całości nie wydawało się już tak problematyczne:

Wierząc iż działasz w dobrej wierze i że pomocy potrzebujesz, płyń tedy przez Eta Carinae od południowego kierunku. Nie waż na to, co mówi tchórzliwy lud - że to wody zwodnicze i drogę twoją zgubią. Obierz drogę, gdzie szerokość na mapie liczy dwadzieścia pięć stopni, a wysokość czterdzieści i dwa. Ominiesz tedy zdradzieckie prądy oraz wiry, znajdziesz ziemię Eliasza.

Choć agenci o tym nie wiedzieli, posiadali koordynaty prowadzące na poszukiwaną wyspę. A zarazem do miejsca, gdzie wszystko miało wreszcie mieć swój kres. Tragiczny lub zwycięski. Zważywszy na jakim akwenie się znajdował, te szale nie znajdowały się wcale w równowadze.
To przedziwne terytorium między Orionem, a Corvus owiane było bowiem złą sławą. Mówiło się, że to przeklęte miejsce. Wszelka aparatura pokładowa odmawiała w tamtym miejscu współpracy, niektórzy twierdzili że sama tam żegluga odbierała zmysły. Nic dziwnego, że tak ciężko szło znaleźć wyspę. Większość całkiem słusznie omijała to miejsce. Może prócz piratów, lecz oni nigdy nie mieli wiele do stracenia.
Z nowymi wieściami powrócili na miejsce obozowiska. Teraz pojawiały się dodatkowe problemy. Mieli ze sobą w sumie trzy grupy, którym musieli opowiedzieć prawdziwą bądź zmyśloną wersję zdarzeń. Właściwie, część z nich chciała znać odpowiedź natychmiast. Ledwie dotarli na wybrzeże, jak najemnicy wysłali do Denisa swojego reprezentanta.


Tym razem było to krępy typ z twarzą obleczoną szramami tak, iż wyglądał jak dzieło pijanego chirurga. Jedno oko miał obwiązane czerwoną wstęgą, która uzupełniała kolor pozostałej części twarzy. Nie posiadał lewego ucha, zaś z tego, co po nim pozostało, wystawał tylko srebrny kolczyk. Trzymał przy sobie tasak, którym jeszcze niedawno najemnicy kroili wyłowione ryby. W dłoniach mężczyzny wyglądało to jednak tylko i wyłącznie jako narzędzie oprawcy. I to takiego, który właśnie wypatroszył własną rodzinę.
Był bardzo zdeterminowany, bowiem pozwolił sobie odciągnąć Arcona na stronę. Od razu zaczął prosto z mostu:
- Słuchaj… kapitanie. Wiem że ty tu rządzisz, a my jesteśmy opłaceni, więc robimy co trza. Pieniądz nie śmierdzi, to powtarzał już mój papa. Chyba podrzynał wtedy jakiemuś młokosowi gardło, ale to nieważne.
Najemnik spojrzał na linię lasu i zmarszczył brwi. Nie przywykł do pertraktacji, więc sprawiało mu wyraźną trudność, by ubrać chaotyczne myśli w zwięzłe słowa.
- Jedno musimy se ustalić, okej? Nie wiem co was łączy z tamtymi, co już nie wrócili. Nie obchodzi mnie to. Tylko widzisz facet, chłopaki różnie na to patrzą. Chcą wiedzieć na czym stoją. I nie mówię, że aby na czystym interesie! Tfu! - splunął na ziemię i wtarł plwocinę w piasek. - Widzisz, za uszami mamy tu chyba wszyscy. Robiliśmy gorsze rzeczy za mniejsze pieniądze. Ale nasza robota prezycy… precyzyjna być musi. Bo jak, dajmy na to, jednego dnia na towary Hanzy dybiemy, a tydzień potem, Armii Niebieskiej żołdaków zabraknie, dobrze za pobór sypną złotem? To się pogodzić nie idzie, bo wiemy że i wojskowi, co Hanzyci na tych samych sznureczkach skaczą. No. I tu jest problem. Bo my nie wiemy teraz z kim i dla kogo.
Najwyraźniej robotnik nie przywykł do tak długich rozmów, gdyż wyciągnął mały gąsiorek i solidnie z niego pociągnął. Potem głośno beknął i podał go lurkerowi.
- Chcę tylko prawdy, no, a przynajmniej części z niej, bo są różne prawdy... Nawet jak powiesz że wywozimy dziatki na handel albo kupczymy tymi, no wątrobami dla jakiegoś porąbanego konowała, jakoś to zniesę. Ponoć już jest jeden taki… ale znów za dużo paplam! Tylko powiedz pan i kitu nie wciskaj. My swoje zrobimy, póki brzęk jest.
W to ostatnie nie miał podstaw wątpić. Można było nie znać języków, lecz dopóki kiesa była pełna, szło dogadać się z każdym. A nikt nie pozostawał bardziej elastyczny niż najmita. Po walce w borze, akurat Denisowi gotówki nie brakowało. Pozostawało mu jednakże zdecydować, czy ubrać rzeź w ładne słówka lub powiedzieć co zaszło wprost - w takim stylu, jaki zastosował podwładny.
Wyglądało na to, że najemnicy pozostali w gestii Arcona i nawet Jacob nie był w stanie ogarnąć wszystkich spraw naraz. Dlatego też zajął się pozostałymi sprawunkami. Wyszło, że oddział cesarzowej wciąż nie nawiązał upragnionego połączenia. Zhou obiecał, jakoby wkrótce powinni nawiązać kontakt z zaufanym człowiekiem dworu. Problem zrzucał na karb zakłóceń, które wydają jednostki cesarzowej celem zmylenia potencjalnych, wrogich podsłuchów. Oni sami nie zadawali pytań o wydarzenia w lesie. Na ile historyk znał tę kulturę, wiedział że honor pozostanie dla nich ważniejszy niż ciekawość.
Z jeńcami poszło lepiej. Kiedy tylko Jacob pojawił się w progu pomieszczenia, gdzie byli przetrzymywani, ci od razu odgadli, co zaszło. Oczy zaszkliły im się nowo ożywioną nadzieją, zaś mężczyzna o imieniu Gregory, od razu podjął temat. Uścisnął historyka, jednocześnie tłumacząc mu:
- Dotrzymałeś swojej części obietnicy, toteż teraz czas na naszą kolej. Posłuchajcie że uważnie, mości wybawco. Aby Shagreen mógł zbiec z Southand, musiał wysadzić jeden z zewnętrznych murów. Podobno facet potrafił samodzielnie skonstruować bombę i w dużej mierze na tym oparł swój autorytet w azylu. Lecz do rzeczy. Potrzebował on określonych składników: gliceryny, siarki i tak dalej. Kto mu dał składowe? Oczywiście, że tylko ktoś z ZOA. Doktorzy konkretniej. Tylko oni mają dostęp do bram miast na Andromedzie, gdzie zostawiają chorym podstawowe środki. Ukryć to i owo na wozie nie jest tak trudno, szczególnie jeśli jest się tam szychą. Kto strzeże strażników, co nie? W każdym razie jeden z nich, ten który mu najwięcej pomógł, jest po dziś dzień blisko Shagreena. Jeśli udostępnisz nam radiostację, możemy go złapać już teraz - nagle podniósł ostrzegawczo palec. - Ostrzegam tylko, to mało przyjemny gość. Nawet mnie przyprawia o ciarki, a widziałem już niejedno. Facet pasowałby raczej na grabarza. Cały na czarno. Ponury i dziwny. Jeszcze ten cholerny kruk na ramieniu.
Pozostali przytaknęli, spoglądając bacznie na Jacoba. Wyraźnie oczekiwano po nim dalszego planu działania.
Tymczasem przekazane mu informacje brzmiały co najmniej kontrowersyjne. Kontaktem był medyk. Z czarnym ptaszyskiem u boku. To budziło wyraźne skojarzenia. Czy był to więc kolejny zbieg okoliczności?
Wątpliwe.

 
Caleb jest offline