Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2017, 17:00   #125
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Zaraz było pojęciem względnym. Równie dobrze Mahler mógł im przekazać, aby rozłożyli się na miesiąc w okopie i nie wychylali łbów, coby przypadkowo im nikt nie sprezentował kuli między oczy w sytuacji, gdy z nieba leje się napalm, zaś granaty latają niczym wściekłe osy. Co prawda okopów brakowało, a ich przeciwnik zamiast broni używał kłów i pazurów, to jednak miara czasowa pozostawała taka sama, wydźwięk również.
Marine kucnął przy burcie vana majstrując przy oponach. Pozostała dwójka stanęła ramię w ramię robiąc z siebie za dwuosobową zaporę antyxenosową. Widoczne xenos trochę chyba otrząsnęły się z szoku bo przekierowały się na tyle, że zamiast robić za dość łatwy, ruchomy cel dla luf ruszyły w stronę zaplecza klubu gdzie była furgonetka i trójka ludzi. Albo po prostu dotarło czoło tego stada dotąd blokowanego przez ogień i wybuchy.
A były takie szybkie! Na otwartej przestrzeni parkingu nawet lej tu czy tam jaki musiały pokonać nie spowalniał ich zbytnio na tyle by dało się zauważyć. Te kilkadziesiąt, może nawet setkę metrów od skraju dżungli pokonywały w ciągu sekund! Mimo, że mieli chwilę z Patinio na ochłonięcie to gdy stado już ruszyło w ich stronę no to prawie natychmiast cel z bliskiego zrobił się bardzo bliski! Ale na szczęście były granaty…
Ciśnięty przez Black 8 granat na chwilę przesłonił im pole widzenia. Na tak drobny ale liczny i gęsty cel granat odłamkowy podziałał jak marzenie. W końcu do dokładnie takich celów go skonstruowano. Ale choć przez parę cennych sekund stado znikło z widoku przesłonięte chmurą dymu szybko wróciło. Część wbiegła w dym i wyłoniła się po stronie ludzi, cześć go zaczęła obiegać co przy ich prędkości niewiele to było dla nich zwłoki a ludziom zaczęło zagrażać od tego skrzydła. Zaś część, jak małpy, zaczęła wskakiwać na budynek i biec po niej.

- Biorę ścianę! - krzyknął krótko Patinio i otworzył ogień ze swojego karabinu. Tych na ścianie było najmniej więc lufa mogła mieć tam przewagę nad obszarówką. Zaś na otwartym terenie placu granaty mogły pokazać swój lwi pazur przy przeciwniku tego typu. Kwestia czy udałoby się rzucać je na tyle szybko by oczyszczać przedpole niż xenosy zdołałyby je zapełniać.

- Kurwa! - syknął Latynos. Strzelał ze swojej broni i efekt trafienia wojskowym tripletem w dość drobny cel był bardzo efektowny. Triplety rozbryzgiwały małe maszkary po czym zostawał jakiś ochłap spadający na asfalt parkingu i żółtawy kleks na ścianie. Ale jedno z trafień w najbliższego xenosa zamiast w niego trafiło w wystający wentylator czy coś takiego. Kolejne triplety więc zamiast korygując zagęszczenie ołowiu skupić się w celu trafiły w pustą ścianę. Za to zaskoczony paskud spadł razem z wentylatorem na asfalt. Zaledwie o kilkanaście kroków od dwójki walczących ludzi. Zdecydowanie za blisko na granat.

Jeden cel, o rzut beretem od nich i Patino uzbrojony w karabin. Koleś z Armii, trep zaznajomiony z bronią. Nash zgrzytnęła zębami z wściekłości. Poradzi sobie, musiał dać radę tej jednej gnidzie. Gorszą sytuację mieli... w sumie dookoła. Potwory szły na nich ławą, kilkanaście sztuk rozciągnięte w linię uniemożliwiającą eksterminację jednym granatem. Ósemka miała ochotę kląć, lecz zamiast epitetów z jej gardła wydobył się chrypiący skrzek. Odpięła drugi granat odłamkowy, obracając się do Latynosa i jego celu plecami. Celowała w bestie przed sobą. Parę powinna dać radę zdjąć... a potem. Potem się, do kurwy nędzy, zobaczy.
O ile będzie jakieś "potem".

Patinio, koleś z Armii poradził sobie. Nash, laska z Parchów też. Po prostu xenos było zbyt wiele. Nash nie miała czasu liczyć ile się do nich zbliżało ale pewnie z tuzin. Latynos z zaciśniętymi zębami obramował tripletami gadzinę już szykującą się do ostatniego skoku z tego odstrzelonego pechowo aparatu. Triplety szybko znalazły cel i rozstrzelały sześciołape cholerstwo tak samo jak i do reszty zdezelowały ten wentylator zabryzgując go i asfalt żółtawymi kleksami. Stwór zajęczał boleśnie i pewnie zdechł albo był tego bliski. Żołnierz przekierował lufę broni na inny cel.

W tym czasie Black 8 cisnęła kolejny granat. Celowała na szybko i na oko ale mimo że biegnące draństwo biegło luźnym stadem eksplozja roztrzaskała centrum ich formacji. Granat po raz kolejny się sprawdził rozrzucając poszarpane szrapnelami truchła przed chwilą jeszcze tak prędkich i szybkich stworków. Ale właśnie z połowę ale nie wszystkie i były szybkie. Nash z ostatni oddech przed uderzeniem widziała biegnące kreatury. Ostatnie trzy czy cztery z tej fali która wypuściła się z dżungli po ich akcji we wraku. Do nich właśnie strzelał Latynos z Armii. Jego triplety przecięły jedną z poczwar prawie na pół. A potem jednak musiało nastąpić to czego się Nash spodziewała.
Trzy ostatnie bestie opadły ją z trzech stron na raz. Ich szczęki pluły śliną i próbowały rozszarpać złotookiego sapera,wyrwać jej i z niej smakowite, krwawe kąski. Black 8 została zmuszona do obrony ale umiejętnie cofając się nie dała się jeszcze trafić. Meks w tej chwili nie mógł jej pomóc. Mimo walki doszedł ją charakterystyczny odgłos szczeknięcia pustego zamka. Skończyły mu się naboje w magu.

- Mam pierwsze! - doszedł ich głos marine zza ich pleców. Jedno koło już było na miejscu! No to już półmetek. Teraz pozostawało tylko dożyć do drugiego.

Niedorzeczność. Cała ta sytuacja mogła dostać jedną podsumowującą całokształt łatkę o właśnie tej nazwie. Cholerna niedorzeczność, głupota. Idiotyzm goniący idiotyzm pod rękę z brakiem rozsądku… Nash brakowało czasu aby dogłębnie zastanawiać się co, u diabła, wyprawia. Zamiast zniknąć, ulotnić się w trybie natychmiastowym i zostawić pieprzonego trepa jako mięso za sobą, tkwiła w miejscu, myśląc gorączkowo jak zająć pozostałą trójkę bestii. Brak rozsądku, martwica mózgu, zamroczenie… nie mogła go zostawić. Nie po tym, gdy parę godzin wstecz on nie zostawił jej.

Sycząc na równi z potworami, zastąpiła im drogę do żołnierza, przyjmując po kolei ciosy szponów i kłów. Ostre kości darły pancerz. Pierwszy zgrzyt, drugi i stękniecie bólu, gdy wróg przedarł się przez osłonę, uszkadzając delikatne ludzkie ciało… to nic. Trzecie uderzenie zgrało się z klekotem przeładowywanego magazynka gdzieś za parchatymi plecami. Dobrze, połowa sukcesu… jeszcze stała na nogach. Na tym się skupiła, ledwo rejestrując huk karabinu. Dla niej liczył się jeden przeciwnik mniej. Zostały dwa kłęby szczerzącej, kąsającej i rwącej nienawiści z nią pośrodku. Ugryzienie w przedramię, cios pazurów drapiący żebra. Stwór uwieszony na ręku, ciężki i wierzgający. Ósemka zaskrzeczała, odtrącając łokciem drugiego adwersarza na tyle, by odpalić granatnik. Ledwo wdusiła guzik, problem ciążący na ramieniu zatchnął się, zamarł, by zaraz zakończyć żywot w eksplozji kwasowej mazi, odłamków kości oraz strzępów tkanek… i nagle zapanowała cisza.

Dysząc ciężko saper zorientowała się, że ruch po drugiej stronie ustał. Obróciła łeb akurat w momencie, w którym ostatnie drgawki przestały targać cielskiem gnidy, a zza pleców ponownie dobiegł ją metaliczny szczęk zabezpieczanej broni. Udało im się, przeżyli oboje. Na ten moment. Gorąco łaskoczące skórę pod pancerzem i metaliczny smród krwi wiercący w nosie jasno wskazywał czym Ósemka przypłaciła krótką potyczkę. Adrenalina schodziła, wydychana razem z powietrzem. wypychana narastającym, szarpanym bólem boku i ramienia. Od biedy dałaby radę sięgnąć po karabin, lecz nie należałoby to do czynności przyjemnych.

Nie tracąc czasu na odpalanie Obroży i stukanie w holoklawiaturę, doskoczyła do Latynosa, łapiąc go za ramiona celem szybkiego rozpoznania obrażeń. Spierdoliła i teraz krwawił, dorwały go? Obejrzała go uważnie, jednak nie dostrzegła nowych rys na pancerzu, ani zadrapań na ciele. Widząc, że nic mu nie jest, odetchnęła z ulgą. Dopiero gdzieś po dwóch sekundach zorientowała się co robi, troskę w złotych oczach zastąpiło zmieszanie. Zabrała szybko dłonie, cofnęła się też dwa kroki i machnęła brodą w kierunku naprawianego przez Mahlera wozu. I tak wystarczająco się wygłupiła.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline