Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2017, 19:15   #29
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Nie podobała się jej cała ta sytuacja. Po pierwsze, zamiast siedzieć z Lest’em w pokoju i być może korzystać w sposób przyjemny z chwil samotności, stała teraz w pokoju z nadpobudliwą latynoską i jej dziećmi. Po drugie, cała sprawa też się jej nie podobała. Fakt, Brown był ważny, ale z każdym słowem jakie udało się Simonowi wyciągnąć z kobiety i kulawo przetłumaczyć, cała sprawa robiła się mniej zrozumiała. Diabeł? Ugryzienie? Cholera wiedziała czym ten dzieciak się zaraził i na ile to będzie zaraźliwe. Jess dla pewności stanęła nieco z tyłu, co w sumie nie odbiegało zbytnio od jej zwyczajowego miejsca w szeregu grupy. Jedną dłonią ściskała swoje rzeczy, drugą zaś opierała na ramieniu Lestera, całkiem jak mała dziewczynka uczepiona spódnicy mamusi.

Gdy dzieciak się ocknął nastąpił wybuch, całkiem jakby ktoś walnął granatem. Jess ciaśniej przywarła do Lest’a, jednocześnie unosząc ciuchy by zasłonić nimi usta i nos.
- Wynośmy się stąd - rzuciła do braci, ciągnąc wpierw starszego, a następnie puszczając go i ciągnąc za rękaw młodszego. Nie miała ochoty zostawać dłużej w pokoju, tym bardziej że wcale nie zanosiło się na to, że poszerzą już posiadane informacje. No i ktoś chyba powinien zawiadomić tego lekarza, który badał dzieciaka.
- To jakieś szaleństwo. Lest, Simon, chodźmy już - nalegała, cofając się. W jej głosie brzmiał zwyczajny strach, taki który towarzyszy spotkaniu z czymś nieznanym i możliwie niebezpiecznym. Na dzieciakach się nie znała, na chorobach też ale to jej wcale dobrze nie wyglądało.

- Dobra spadajmy, bo jeszcze będzie na nas. - mruknął po chwili Lester podczas której ciekawość walczyła u niego z ostrożnością. W końcu chyba jednak punkt widzenia Jess wydał mu się jednak słuszny. Machnął zachęcająco głowa w stronę młodszego brata i otworzył drzwi do pokoju. Znów mieli na oścież otwarte przed sobą główną salę. Ta zaś z zaciekawieniem w większości zwróciła ku wychodzącym swoje głowy. Raz, że byli jakimś tam ruchomym elementem w naturalny sposób przykuwającym uwagę a dwa za ich plecami odbywał się krzykliwy, latynoski spektakl. Latynoska krzyknęła raz, drugi i trzeci to już właściwie wrzasnęła dość głośno. Słów nie rozumieli ale emocje kobiety były dość czytelne. Coraz mniej było zaskoczenia i niedowierzania a coraz więcej bólu i strachu. Gdy wychodzili z pokoju właściwie wyglądało jakby matka siłowała się z synem. Dziewczynka zaczęła płakać na całego i przytłoczona całą sytuacją kurczowo trzymała wyrywającego się brata od tyłu za jego pierś. Jakby chciała go swoim tuleniem ukoić. Ludzie z głównej sali patrzyli najwyraźniej zaskoczeni i oniemieli tym co się działo wewnątrz pokoju latynoskiej rodziny.

Kobiecie pewnie trzeba było pomóc i Jessica zdawała sobie z tego sprawę. Coś w niej aż rwało się do tego by odwrócić się na pięcie i wrócić do pokoju. Tyle tylko, że nie bardzo wiedziała jak miałaby pomóc tak, żeby przy okazji nie zaszkodzić. Tą całą sprawą powinien zająć się lekarz.
- Simon - zwróciła się do młodszego z braci. - Skocz po lekarza, co?
Sama nie mogła. Wystarczyło jedno spojrzenie za okno, by jej wszelka ochota na wycieczki poza jasno oświetloną salę, przeszła. Odruchowo też przylgnęła do Lestera, który to całkiem nieźle sprawdzał się jako poskramiacz wszelkich strachów. To że przy okazji popychała go byle dalej od chaosu panującego w pokoju, to już inna sprawa. Nie miała pojęcia jak się w to wpakowali, chociaż nie miała też problemów z tym, żeby winą za wszystko obarczyć Brown’a. Gdziekolwiek ten dupek się pojawiał tam zawsze działo się coś złego, a że coś złego właśnie się działo to było raczej oczywiste. Nie mogąc wytrzymać tych całych wrzasków, postanowiła zatrzasnąć za sobą drzwi żeby chociaż trochę uciszyć przepełniony bólem krzyk. Ręka nieco się jej trzęsła gdy wyciągała ją w stronę drzwi. Popieprzony świat…

- Dobra! - Simon zgodził się bez oporów i chyba nawet mu bardzo pasowało takie rozwiązanie. Ruszył biegiem przez główną salę. Do baru. Tam zatrzymał się przy tej dziewczynie która odprowadziła mokrą obecnie parę do łazienki i coś jej szybko gestykulując sporo na drzwi latynoskiego pokoju tłumaczył. Dziewczyna wydawała się być zaintrygowana tymi hałasami z pokoju. Ale szybko kiwnęła głową i razem z młodszym Thornem wybiegli przez główne drzwi sali na zewnątrz.

- Co tam się dzieje? - zapytał jakiś facet siedzący z innymi przy jednym z najbliższych stolików. Właściwie to już wstał i w głosie pobrzmiewała mu niepewność. Coś za zatrzaśniętymi przez rusznikarkę drzwiami się działo. Krzyki nie ustawały i robiły się coraz bardziej desperackie i bolesne. To zaś było coraz bardziej niepokojące. Przecież nawet jak dzieciak dostał drgawek czy jakiegoś napadu to po co się tak opętańczo darła jego matka? Ludzie coraz częściej więc zerkali na siebie niepewni co robić. Gdy nie wiedzieli co robić a sytuacja była niejasna dłonie tradycyjnie zaczęły kierować się ku broni. Lester też jednym ramieniem opiekuńczo objął Jess a drugą nie sięgnął po broń tylko dlatego, że pas z kaburą leżał mu na ramieniu. Ale dość znacząco zerknął na nią dając znać, że myśli biegną mu podobnym torem jak i u reszty. Coś tam się w pokoju działo. I wyglądało coraz bardziej, że nic dobrego.

Nagle jednak wiele sylwetek drgnęło gdy coś uderzyło w drzwi. A potem znowu! Ktoś walił w drzwi! Dziewczynka! Ta mała. Chyba płakała i krzyczała coś na tyle głośno, że dało się ją słyszeć przez hałasy dobiegające z pokoju. Matka coś dalej krzyczała ale chyba była gdzieś w głębi pokoju. A dziewczynka nadal waliła w drzwi płacząc i krzycząc coś prosząco pełnym trwogi głosem.

Jessica się bała. Tak po prostu i zwyczajnie. I wcale nie chodziło tu o to, że sytuacja przybrała zły obrót i wkrótce mogło się rozpętać piekło. Nie, świszczące kule jej nie przerażały, tak samo jak widok wyciąganych gnatów. Do tego przywykła, to było znajome i w jakiś pokręcony sposób bezpieczne. To jednak, co kryło się za zatrzaśniętymi przez nią drzwiami, to już była inna bajka i to taka, w której najchętniej odmówiłaby udziału. Problem polegał na tym, że nie mogła odmówić bo już w tej cholernej bajce była. Czuła jak zaczyna się trząść, całkiem jak w momentach, w których w nocy gasła jej latarka i nie mogła za nic znaleźć do niej baterii ani nawet zapalniczki. Cokolwiek działo się za drzwiami, budziło w niej wręcz pierwotny strach. Strach który człowiek czuł przed nieznanym.
Słysząc walenie w drzwi, przylgnęła ciaśniej do Lester’a, który w tej chwili stanowił jedyne, pewne i bezpieczne oparcie. Widząc że braciszek nie sięga po broń, sama to zrobiła i korzystając z większej niż on swobody, wydobyła także jego gnata i mu podała. Chłodny dotyk, znajomy ciężar. Mając w dłoni zaufanego Korth’a, a u boku mężczyznę, któremu ufała ponad wszystko, uspokoiła się nieco, a przynajmniej na tyle żeby zachować twarz przed resztą zgromadzenia. I chyba tylko ta świadomość że inni patrzą, powstrzymała ją przed zakryciem sobie uszu dłońmi.
- Niech ona już przestanie - jęknęła cicho, tak żeby słowa dotarły jedynie do braciszka. Przed nim mogła okazać słabość, ale tylko przed nim i Simonem. Słabość nie była bowiem mile widziana i zwykle oznaczała jedynie to, że prędzej czy później znajdzie się chętny by ją wykorzystać. W trakcie swoich podróży napatrzyła się dość na takie sceny, a i niekiedy w nich uczestniczyła. Żadne z ich trójki do świętych wszak nie należało.
- Wycofajmy się - dodała już pewniej, chociaż serce wciąż jej łomotało w rytm kolejnych uderzeń w drzwi. Zaczęła też ciągnąć Lest’a, byle dalej od tego pokoju i zamkniętej w nim rodzinki. Współczuła małej, matce i chłopakowi. Nie była ze stali, miała serce. Miała też dość doświadczenia by wiedzieć, że niezdrowo było znajdować się w pobliżu tarczy strzeleckiej gdy do strzelania była gromada chętnych. Taką tarcze stanowiły obecnie drzwi, a oni stali zdecydowanie zbyt blisko.

Starszy z Thornów chwycił podaną broń. I wciąż trzymając wolną dłonią ramię Jess zgarnął ją niejako cofając się od tych cholernych drzwi. Dziewczynka coś wciąż krzyczała płaczliwie, kobieta coś też. Coś tam gruchnęło jakby tępy, dość ciężki przedmiot jak na przykład ciało, upadło na podłogę. Dalej jednak hałasy i kakofonia dźwięków nie ustawały. Ludzie wewnątrz sali już prawie gremialnie wstali a drzwi zdawały się ich hipnotyzować wręcz tak samo jak Jess i Lestera. W łapach już chyba co drugi miał jakiegoś gnata. Patrzyli na drzwi to na siebie nawzajem niepewni co dalej robić.

- Człowieku co tam się dzieje? - zapytał zdenerwowanym głosem jakiś średni wiekiem mężczyzna w rozpiętej z gorąca koszuli. W dłoni trzymał rewolwer. Profesjonalne oko Jess nawet w takiej nerwowej sytuacji rozpoznało klasyka. Colt Army. Skonstruowany w przededniu wojny. Secesyjnej. Ale nie mając go w dłoniach nie była pewna czy oryginał czy jakaś współczesna kopia. Znaczy współczesna przed tą wojna przez jaką wszystko wokół wyglądało jak wszystko wokół.

- Odwal się! - syknął w odpowiedzi Lester przenosząc agresywne i wyzywające spojrzenie na pytającego. Nagła agresja słowna wprowadziła nieco dekoncentracji u niektórych ale te drzwi do pokoju, płacze i odgłosy walki były zbyt absorbujące by pojedyncze warknięcie odwróciło na dłużej uwagę słuchających tego ludzi.

- Kurwa co tam się dzieje?! Kto tam jest?! - jakaś dziewczyna nie wytrzymała napięcia i krzyknęła głośno rozglądając się po swoich sąsiadach najpierw bliższych a potem dalszych.

- No chyba ta co tu tak gdakała po kaktusiemu. I jej bachory… No ci byli ale wyszli… - odpowiedział jakiś facet w brudnym podkoszulku na ramiączkach wskazując głową w stronę Lestera i Jess.

- Jest tam ktoś oprócz nich? - zapytał kelner patrząc na Jess i Lestera. Podchodził z wolna nabierając odwagi do tych drzwi. Z bejzbolem w ręku. Zgrzytnął gdzieś pierwszy kurej odbiezpieczanej broni. Lester oblizał wargi. I nagle nastała cisza. Krzyki nagle ustały. Cisza aż dzwoniła w uszach. Wszyscy chyba jak na komendę znów skupili wzrok na drzwiach. Kelner stał nagle jak wmurowany w podłogę unosząc na wszelki wypadek kij. Stał kilka kroków od drzwi więc te nadal były dla większości luf eleganckim celem. Zgrzytnął kolejny zamek odbezpieczanej broni. I kolejny.

- Tylko… Tylko ta trójka - odpowiedziała kelnerowi Jess, sama trzymając broń w gotowości. Nawet jednak uspokajający dotyk stali nie był w stanie powstrzymać zająknięcia, które w sposób nader dobitny, wykazywało jej zdenerwowanie. I to nie takie, przy którym ktoś obrywał w mordę, ale takie przy którym brało się nogi za pas. Cisza, która nastąpiła, brzmiała w jej uszach nawet gorzej niż wcześniejsze krzyki. Cisza oznaczała bowiem, że coś się skończyło, a przeczucie podpowiadało jej, że w tym przypadku to że coś się skończyło, wcale nie było dobrym znakiem. Dźwięki odbezpieczanych broni także nie pomagały w uspokojeniu się, chociaż odciągały nieco myśli o powodów, dla których po broń sięgnięto. Czułe ucho wyłapywało te zgrzyty, starając się ocenić stan reszty mechanizmu. Wzrok badał kolejne egzemplarze, dokonując wizualnej oceny. To było silniejsze od niej i od strachu, zdolne na te kilka sekund odciągnąć myśli od nieznanego zagrożenia i skupić je na czymś znanym z czym potrafiła sobie radzić. Nie na długo jednak, bowiem uparte myśli i ów strach, który udało się na chwil kilka odgonić, powróciły, zmuszając ją do ponownego skupienia wzroku na drzwiach. Dlaczego nastała cisza? Co takiego się tam stało, że te pełne przerażenia i bólu krzyki, umilkły. Dlaczego nikt już nie walił w drzwi? Ktoś powinien, prawda? Ta dziewczynka chociażby. Jeżeli wszystko się uspokoiło to powinna nacisnąć klamkę i otworzyć drzwi. To przecież było takie proste, więc dlaczego te drzwi nadal były zamknięte? Wyobraźnia, ta siła, która cień potrafi przeobrazić w potwora, zaczęła podsuwać jej kolejne scenariusze. Nie chciała ich. Przypominały o tym co kryło się w mroku nocy i sprawiały, że pomimo tego że znajdowała się w oświetlonym pomieszczeniu, to i tak czuła jak coś chwyta ją za gardło, dusząc. Mocniej przylgnęła do Lestera, nie bacząc na to, że pewnie przez to nie dość że zabiera mu resztki swobody ruchów to jeszcze sprawia wrażenie wystraszonej, słabej dziewczynki, która nie jest w stanie stawić czoła rzeczywistości. W tej chwili była taką dziewczynką i walczenie z tym wydawało się ponad jej siły. Nie opuściła jednak broni, nie uciekła ani nie wybuchnęła płaczem, więc tak całkiem źle nie mogło być. No i nie histeryzowała jak ta laska, co to zaczęła krzyczeć. Nie mogła przecież narobić wstydu chłopakom, prawda? To że Lest widział co się z nią działo, nie znaczyło że reszta też ma o tym wiedzieć. Co się działo między nimi, w gronie ich małej rodzinki, to było i zostawało między nimi. Całkiem jak w Vegas. Ich małym, trzyosobowym Vegas.
- Otwórz te drzwi - ponagliła kelnera, bo nie była pewna ile jeszcze tej niepewności i napięcia wytrzyma. Cokolwiek stało się w tym pokoju i cokolwiek spowodowało całe to szaleństwo, nie mogło przeciwstawić się wycelowanym gnatom. Jess zwyczajnie nie brała takiej możliwości pod uwagę. W pokoju była zamknięta trójka latynosów. Kobieta i dwójka dzieci. Nie mogli stanowić aż takiego zagrożenia. Po prostu nie mogli, bo to było nielogiczne. Cała sytuacja, gdyby Jess miała siłę na to, mogłaby wręcz wydać się komiczną. Nieuzbrojona matka z dwójką dzieci, w tym jednym złożonym chorobą, była w stanie wystrachać całą salę uzbrojonych po zęby mężczyzn i kobiet. Tak, bo byłoby śmieszne i Jessica nawet po trochu liczyła na to, że takim się stanie. Jedną z tych opowieści, które szwędają się od miejsca do miejsca. Tyle tylko że coś w jej głowie szeptało cichym, acz natarczywym głosem, że tyle szczęścia to oni nie mają. Przypominało krew na ustach dzieciaka, przypominało przerażenie w głosie matki i córki. Przypominało niektóre z tych krążących od baru do baru opowieści, które wcale śmieszne nie były. Przypominało też dlaczego zasypiała z włączoną latarką. I dlaczego trzymana w jej dłoni broń była gotowa do strzału.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline