Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2017, 19:20   #192
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Heisenberg
teraźniejszość

Gdy Aldric pierwszy raz usłyszał o zachciance von Sterna, był wściekły. Dobrze to ukrywał, a przynajmniej tak mu się zdawało, ale prawda jest taka, że przez moment chciał wyjść, zatrzasnąć za sobą drzwi i zapomnieć o Eryku Bauerze. Przebyli kawał świata, tylko po to, żeby dowiedzieć się, iż muszą udać się na przeciwległy koniec Imperium i zabić giganta. Nie dzika, nie grupkę zwierzoludzi, tylko giganta. Cały ten pośpiech i przejęcie młodego Aldrica okazały się być nikomu niepotrzebne. "Ojczulek" nie był wcale umierający, po prostu uznał, że potomka nie spłodzi i musi zorganizować konkurs, ale do śmierci, tak na Aldrica oko, brakowało mu najmniej dekadę...
Jedynym co powstrzymało go tamtego dnia od reakcji była wiara w Sigmara. Może i mógłby wstąpić ponownie do nowicjatu, chociaż i to w jego wieku było wątpliwe, ale uważał, że to nie byłoby uczciwe względem Sigmara, tak jak nie mógł tak po prostu odrzucić zhańbionego nazwiska rodowego. Musiał oczyścić je z zarzutów, oraz wrócić na ścieżkę posługi Sigmarowi. Nieważne, czy będzie to trwało kolejny rok, czy cztery.

Po kilku miesiącach podróży nadal mocno żywił się poczuciem obowiązku, i nadal wierzył, że nie może się poddać. Z jakiegoś powodu też nie lękał się zarazy panującej w Heisenbergu. To nie tak, że bezgranicznie ufał Sigamrowi, albo że bliskie śmierci doświadczenia kazały mu wierzyć w swoją nieśmiertelność. Po prostu czuł, że i on, i jego przyjaciele, wyjdą z całej historii bez szwanku.

Jego optymizm nieco zmalał, gdy w trójkę szli już przez miasteczko. Taka cisza nie przystoi normalnej mieścinie, o żadnej porze dnia. A tu ani ludzi, ani zwierząt, ni widu, ni słychu. Dopiero widok zakapturzonej postaci uspokoiła trochę wędrowców, mimo iż sama w sobie była dość podejrzana. Gdy przez głowę przechodzą ci myśli o opuszczonym mieście, każda żywa istota w zasięgu wzroku jest mile widziana.

Sama karczma była bardzo przestronna i przyjemna, a jak wiadomo, to ona jest główną wizytówką małego miasta. Atmosfera wewnątrz diametralnie różniła się od tej na zewnątrz. To miejsce żyło, czego nie można było powiedzieć o Heisenbergu. Byli tu ludzie, rozmawiali, pili i jedli, ktoś grał w karty, i nikt nie zdradzał żadnych objawów jakiejkolwiek zarazy. Tutaj można było bardzo łatwo zapomnieć o Klątwie Gigantów, o ile nie zerkało się za okno.

Od Ericka, właściciela karczmy, dowiedzieli się, że zaraza zaczęła się najprawdopodobniej od górników, którzy czymś rozwścieczyli giganta. Jeden tylko owo rozwścieczenie przeżył, tylko po to, żeby zemrzeć właśnie przez tę klątwę, jak się Eryk domyślał.
- A wiecie może, co dokładnie tam się stało? Słyszeliście, co ten ocalały opowiadął? - dopytywał Aldric karczmarza. Bardzo chętnie chciałby poznać jego wersję wydarzać, bo choć ów górnik już nie żył, to mógł im się jeszcze do czegoś przydać.

I czy to w ogóle możliwe, aby gigant mógł rzucić klątwę?
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline