Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2017, 21:14   #193
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Moritz czuł żar potęgujący się wraz z upływem czasu. Nie chciał aby jego skóra zrobiła się boleśnie czerwona, a ciało przykleiło do ubrań nadając równocześnie otoczeniu smród potu i cierpienia. Były gawędziarz chciałby wierzyć, że nieobecna przy bramie Heisenbergu straż czuwała nadal, ale gdzieś ukryta w cieniu, mając pod kontrolą tuzin kusz i co najmniej tyle samo ostrzy. Jak się jednak okazało na strażnicy nie było żywej duszy. Nikogo. Nawet kula uschniętego krzewu toczyła się bezkarnie nie goniona przez wesołą gromadką dzieci z surowym ojcem gdzieś na ganku.

Kiedy grupa przyjaciół nasłuchiwała jakiś odgłosów wycie wiatru przerwało szczekanie psa. Szczeniak ujadał najwyraźniej kilka zabudowań dalej. Aldric po chwili uspokoił kompanów wskazując na majaczącą gdzieś w zaułku zakapturzoną, niewielką postać przypominającą posturą kobietę lub starsze dziecko. Wagner nie chciał trafić na zarażonych, bo jego dobre serce mogłoby zrejterować z misji i stwierdzić, że dobro tej okolicy ważniejszym jest niż misja, do której oni zostali wysłani. Najlepszym jednak byłoby gdyby oba zadania połączyły się w jedno i gigant, na którego polują stał za nieszczęściami trapiącymi Heisenberg.

Karczma będąca celem wędrówki podróżników okazała się bardzo okazałym budynkiem. Miała trzy piętra i dobudowaną stajnię, a zatem należała do najpokaźniejszych budynków w okolicy. W środku okazało się, że nie było ani chorych ani umierających. Ludzie pili, jedli, grali w karty. Nie było tam raczej światowych person, ale prości tutejsi ludzie, którzy chcieli spędzić nieco czasu w przyjemnym chłodzie, który Moritz poczuł zaraz po przekroczeniu progu.

Za długą ladą grupę witał olbrzymi mężczyzna mieniący się Erick Renault. Z każdym jego słowem poruszała się jego długa, okazała broda. Jak to w karczmie od razu zaproponowano im alkohol, ale Moritz nie miał zamiaru pić nigdy więcej. Nie po to odbył bardzo wyczerpującą, czasochłonną kurację w klasztorze aby po kilku miesiącach znowu skusić się na jakikolwiek trunek. Nie. Nigdy więcej.

- Za alkohol podziękuję. - powiedział Wagner odmawiając trunku. - Znajdzie się jakiś sok, mleko czy kompocik gospodarzu? - zapytał czeladnik. - Na drogę z chęcią zakupię jakąś małą baryłkę spirytusu jak macie. - dodał spokojnie. - Nie mogę również zapomnieć o wspomnianym serku, mięsach i pieczywie Panie. Tego też poproszę spore racje.

Karczmarz zdziwił się nie ukrywając zaskoczenia, jakie wymalowało się na jego poczciwej twarzy. Wagner jednak zachował spokój i wysoką kulturę osobistą.

- Wczorajsze zsiadłe mleko się znajdzie, albo woda. A moje piwo wybornie smakuje również na ciepło. - zrozumienie i olśnienie zatańczyły w oczach Ericka.

- Kufelek mleka oraz bukłak wody proszę. - powiedział Moritz. - Spirytus i jedzenie też wezmę. Na noc niestety się nie zatrzymamy, ale może w przyszłości skorzystamy z oferty.

- To jest, mości gospodarzu, powód zmiany nazwy przybytku, jak rozumiem? - spytał Aldric karczmarza, wskazując na dziurę nad barem. Mieli zdobyć nie tylko prowiant, ale i informacje, dobrze więc było zacząć od mniej drażliwych niż klątwa tematów.

- Ano tak. Skradli Bazyliszka i została po nim dziura w ścianie. Szybko się przyjęło między bywalcami i już tak się ostało. - wyjaśnił.

- Przepraszam za moją niezdrową ciekawość, ale usłyszeliśmy o chorobie trawiącej tutejszą społeczność. Czy jest coś w czym moglibyśmy pomóc? - zapytał Moritz spokojnie.

- Ja nie szukam pracowników, ale roboty w mieście się znajdzie. Mało chętnych do odbierania zwłok chociażby. Kapłani Morra nie nadążają. Marta wczoraj wspominała, że został jej jeden pomocnik. Boją się ludziska. Nie dziwota. - westchnął. - Wyście w podróży Łowcy Czarownic nie widzieli, nie słyszeli? Bo chyba nie jesteście jego ludźmi? - zapytał ostrożnie.

- Ani my ich widzieli, ani my od nich - odparł Aldric smutnym głosem. - Ale dlaczego w ogóle zwą to Klątwą Gigantów? Te istoty mają z tym coś wspólnego?

- Niektórzy wierzą, że gigant przeklął ludzi w górach. Zabił górników. Jeden z życiem uszedł i o tym opowiedział przed śmiercią. Teraz najbardziej w to ludzie wierzą. Nawet gdy kapłani temu zaprzeczają.

- A wiecie może, co dokładnie tam się stało? Słyszeliście, co ten ocalały opowiadał? - dopytywał Aldric.

- Od niego nie słyszałem. Kapitan straży go przesłuchał na łożu śmierci. - westchnął Renault.

Wagner nie miał wątpliwości, że kapitan straży powinien być kolejną osobą, do której się udadzą. Czy to jednak nie oznaczałoby postoju i kolejnego śledztwa? Moritz nie wiedział czy jeszcze wiedzieli jak to robić. Kiedyś byli w tym dobrzy, ale bywały czasy kiedy wychodzili raczej na lebiegi niż dobrych śledczych.
 
Lechu jest offline