Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2017, 10:57   #26
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
24 maj 1853


Gdy wstał, przywitała go cisza. Przez szczelinę wpadała odrobina światła lampy. Prastary wampir ziewnął, choć wcale nie musiał i jak zwykle z werwą poderwał się do swojego dziwacznego istnienia. Również wedle tradycji najpierw zerknął przez szczelinę, potem posłuchał chwilę, powąchał, ażeby dowiedzieć się, czy ktoś jest obcy w jej mieszkaniu, czy też tylko Charlotta? Jak na jego wyczucie w domu nie było nikogo. Wobec tego spokojnie wyszedł udając się do kuchni i sprawdzając, czy jest przypadkiem królik. Potem planował się umyć, ubrać oraz poczytać jakąś książkę czekając na Charlie.
Królik czekał na niego w kuchni. Gdy już się napił i opuścił pomieszczenie w poszukiwaniu jakiejś książki, dostrzegł na biurku list, spoczywający na niewielkiej książeczce, obok, którego leżało metalowe pudełeczko. Bez trudu rozczytał adresata:

Drogi Henry”.

Zabrał się więc za książkę, potem za pudełko, przede wszystkim jednak spojrzał na list. Podniósł, otworzył i zaczął czytać. Niewątpliwie Charlotta wyszukała książki dotyczące finansów. Hm, ponadto może dawała inne wskazówki, jak bowiem pamiętał, tego wieczoru miała być nieco zajęta swoimi sprawami.

Z tego co udało mi się ustalić po rozmowie z Clarencem Strainem, mogę nie wrócić dzisiaj do domu. Zostawiam ci podręcznik do wista i talię kart. W szufladzie, w której szukałam kluczyka do twojej sypialni, znajduje się księga i krótki list z omówieniem, naszych interesów.

Twoja Charlie
.”

Charlie, jesteś niezrównana, pomyślał. Mężczyzna dzisiaj planował odwiedzić sierociniec, jednak postanowił odłożyć to. Niewątpliwie opiekunki nie przygotowywały się specjalnie, dlatego nie przypuszczał, że opóźniając wizytę spowoduje jakiekolwiek przeszkody. Bardziej chciał się dobrać do książki oraz listu. Oczywiście najpierw list. Szkoda tylko, że Charlotte nie mogła wrócić, jednak cóż, takie widać były jej obowiązki. Potem zaś planował wgłębić się w zasady wista. List był ważniejszy i jako pierwszy został przeczytany i, co najważniejsze, wielokrotnie przemyślany. Niezbyt rozumiał wszystko, ale analizując pismo oraz księgę doszedł do wniosku, że banki to wręcz niewyobrażalne sumy pieniędzy odpowiadające za ich obieg. Za jego czasów istnieli lichwiarze, zaś czytał, iż w starożytności funkcjonowały takie instytucje podobne do banków. Jednakże dopiero teraz się spotkał z czymś takim. Pożyczki, depozyty, konta, ich działanie było w zasadzie proste oraz logiczne, natomiast cały widz polegał na tym, żeby dużą ilością obrotu przy skalkulowanym ryzyku podejmować decyzje przynoszące przychody.

Wist natomiast wydał mu się znajomy. Oczywiście nie grał nigdy w niego, ale podobne gry, opierające się na sprycie i strategii, mieli także w jego czasach. Należało sobie tylko przyswoić zasady oraz zastanowić nad obieraną strategią. Istotne było, aby grać ostrożnie, jednocześnie zas przewidująco. Taka taktyka na dłuższą metę sprawdzała się. Klepał więc zasady, zapamiętywał, co przychodziło mu bez problemu. Epoka wcześniejsza nie polegała na zapisach, lecz na pamięci. Właśnie dlatego ludzie przyzwyczajeni do konieczności zapamiętywania różnych rzeczy, zamiast zapisu, traktowali to jako coś naturalnego oraz całkowicie standardowego.

Charlie do ranka nie wróciła, tak, jak się spodziewała. Szkoda, pomyślał z pewnym rozrzewnieniem, właściwie zdziwiony własną reakcją. Myśląc o niej ułożył się ponownie do swojego wampirzego snu.

25 maja 1853


Znów obudził się w ciszy. Tylko tym razem nie czekała na niego nawet list. Wyglądało tak jakby Charlie nie wróciła do domu nawet po świcie. Może przez chwilę przemknęło mu przez głowę, że go zostawiła, jednak… była jego ghulicą, nie zrobiłaby tego z własnej woli. Poszukać Charlie? Jednakże z drugiej strony bez sensu robić coś nie znając sytuacji. Oczywiście mogła zostać porwana, jednak mogło jej się też coś przedłużyć, bowiem niby cóż wiedział na jej temat? Przecież długa znajomość to nie była. Dlatego postanowił jeszcze spokojnie tą noc przeczekać. Niewątpliwie miał co robić. Zarówno wist, jak finanse to nie była łatwa sprawa, szczególnie dla człowieka pradawnej epoki. W budynku panował spokój. Do uszu wampira dochodził cichy śmiech dziecka z niższego piętra, jakieś rozmowy. Około 21-ej usłyszał coś jeszcze. Ciche kroki, które nieubłaganie zmierzały w kierunku ich drzwi. Ciche kroki lekkiej osoby. W końcu usłyszał nieśmiałe pukanie.
- Proszę - powiedział cicho podchodząc do drzwi oraz otwierając. Nie wiedział bowiem, czy są zamknięte na klucz.
W drzwiach stała Panna Dossett mimo niepewności, którą wampir bez trudu wyczuwał, kobieta stała wyprostowana, a jej wzrok utkwił w Gaherisie.
- Panie Ashmore, czy mogłabym wejść?
- Proszę, niestety kuzynki nie ma
– rozłożył ręce przepraszającym gestem. Spojrzał ciekawie, jakież powody przyprowadziły szacowną landlady.
Panna Dossett odezwała się dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi i weszła w głąb pomieszczenia.
- W tej sprawie przyszłam. Gdzie ona jest Panie Ashmore. - Spojrzenie, które mu rzuciła, mogłoby zabić.
- Czy pani to wie, bowiem ja na pewno nie - odparł mocniej zaniepokojony. Skoro pani Dosset zaczynała się martwić, mogło nie być specjalnie ciekawie.
- Nie wiem i nie uprzedziła mnie, że idzie załatwić “swoje sprawy”. - Użyła tego sformuowania jakby to był jakiś szyfr między kobietami. - Zazwyczaj posyła mi gońca z wiadomością.

Tymczasem wampir nie miał pojęcia, kim jest ów pan Strain Clarence, z którym rozmawiała Charlie oraz którego nazwisko pojawiło się w liście. Czy jednak miał prawo pytać panią Dosset o te szczegóły zdradzając tajemnice kuzynki? To był właśnie problem. Gdyby pewnym był, iż Charlotcie trzeba pomóc, gnałby już. Jednak tego nie wiedział. Charlie mogła być w niebezpieczeństwie, ale najpewniej miała jakieś swoje sprawy, które poszukiwania jej oraz zdradzanie pannie Dosset sekretów mogłoby pokrzyżować. Przecież wiedział, iż kuzynka ma także dodatkowego pracodawcę. Niewątpliwie nie zawsze da się wysłać posłańca.
- Proszę pani, znam kuzynkę od niedawna. Nie znam jej zwyczajów oraz jej spraw. Chciałbym ufać, że nic jej nie grozi. Nie przeczę, że spodziewałem, iż nie powróci na noc, jednak jeśli tego nie zrobiła, zapewne zatrzymały ją ważne sprawy. Chyba, że wie pani czegoś, co ja nie wiem, co wskazuje na to, iż należy zabrać się teraz za gruntowne poszukiwania? - spojrzał na landlady.
Wampir mógł przysiąc, że staruszka obserwuje go w ten sam sposób, co on ją. Oczy lustrowały go uważnie, a w głowie toczyła się ciężka walka. W końcu, po naprawdę długiej chwili ciszy, prezencja, którą kiedyś na nią użył, wygrała. Panna Dossett westchnęła ciężko i zajęła miejsce na sofie. Nagle wydała się niesamowicie zmęczoną osobą, patrzyła na niego jeszcze dłuższą chwilę ale w końcu odezwała się niepewnym głosem.
- Nie wiem kim Pan jest, ale na pewno nie kuzynem. - powiedziała szeptem - A co do panny Ashmore… nie wiem czemu akurat w pańskiej sytuacji nie powiedziała mi prawdy, ale jednego jestem gdyby pojechała na akcję powiedziałaby mi o tym.
- Czy ma pani mi coś jeszcze do powiedzenia, jakiekolwiek sugestie
? - nie podjął kwestii kuzynostwa.
Staruszka pokręciła przecząco głową.
- Byłam przekonana, że skoro nie powiedziała mi nic, to ma to związek z Panem. - Widział, że była bardzo zmartwiona. Dużo bardziej niż by przystało, gdyby z Charlie łączyły ją tylko relacje pracodawca-służba. - Panienka Ashmore zawsze pakuje się w tarapaty.
- No tak
– mruknął – ja także jestem zmartwiony, aczkolwiek miałem nadzieję, że jednak wróci. Skoro twierdzi pani, że może być w kłopotach, hm kojarzy pani nazwisko Clarenca Straine'a? - spytał panią Dosset. Bowiem po tym co powiedziała landlady, zaczął się mocno niepokoić.
- Strain to facet, który przynosi jej regularnie wiadomości. Zazwyczaj potem znika by załatwiać “swoje sprawy”, więc to chyba ktoś od jej zleceniodawcy. - Spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Czemu pytasz?
- Bowiem on coś mógłby wiedzieć, gdzie jest Charlie
– wyjaśnił jej. - Czy wiedziałaby pani, gdzie można go znaleźć? - Henry był coraz bardziej zaniepokojony. - Nie wybaczę sobie, jeśli coś jej się stanie, a ja nic nie zrobiłbym, choć ciągle mam nadzieję, że to jedynie nasza sympatia do Charlotty każe nam się niepokoić.
Dossett patrzyła na niego uważnie, a wampir mógł niemal wyczuć jak jej ciekawość rośnie.
- No no… ile wiesz o pannie Ashmore? - Uśmiechnęła się odrobinę diabelsko. - Z tego co wspominała Strain grywa w wista. Chyba znajdziesz go w każdym miejscu w jakim akurat jest rozgrywka.
- Idźmy dalej, a gdzie w Londynie jest rozgrywka? Pewnie w stu klubach i tysiącu innych miejscach. Siłą rzeczy się tak nie znajdzie. Ponadto jak wygląda? Może ma pani jakąkolwiek jego rzecz? Albo może tutaj jest
? - ponownie zignorował pytanie pani Dosset dotyczącą ich znajomości z panną Charlie. Mógł jeszcze spróbować pójść do ich znajomego Williama Ainswortha, może znał owego człowieka, mógł pójść na wista, może ktokolwiek go znał, ale nie miał pieniędzy. Im więcej więc dowiedział się od pani Dosset, tym większa była szansa odnalezienia Charlie. Jednak stanowczo liczył, iż po prostu dziewczyna powróci sama. Chciałby mieć pewność, że nie wchodzi chamsko do jej prywatnych spraw.
- Obawiam się, że tu panu nie pomogę. Jeśli nawet kiedyś wiedziałam o lokalach, w których grywano w wista to tych miejsc już raczej nie ma. - Panna Dossett posmutniała. - A Straina nigdy nie widziałam dobrze. Zawsze elegancko ubrany, w płaszczu, kapeluszu, ale pilnował bym nie mogła się mu przyjrzeć. Raczej bogaty mężczyzna.
- Tak, czyli nic nie wiemy, nie wiemy gdzie szukać i nie wiemy, czy powinniśmy szukać w tak wielkim mieście, jak Londyn
- powiedział wampir.
Panna Dossett odwróciła wzrok. Trzymała się prosto, ale widać było, że jest załamana.
- Tak… jednak. - Zamyśliła się. - Może to dziwny kobiecy instynkt, ale martwię się o Pannę Ashmore, to zachowanie nie jest normalne, a znamy się od wielu lat. Proszę tylko, jak tylko się czegoś Pan dowie, proszę mi dać znać.
- Ano powiem pani
– skrzywił się. - Przekażę, chociaż kompletnie brak mi wiedzy, gdzie mógłbym jej poszukać.

Straszliwie nie lubił takich idiotycznych sytuacji, kiedy los czegoś od niego oczekiwał nie dając narzędzi. Po namyśle postanowił pójść do tego klubu, gdzie już byli. Może tam spotka ich wspólnego znajomego, który może zna owego Straina. Oczywiście pójdzie tam, bo nie miał przy sobie jakichkolwiek pieniędzy na dorożkę oraz inne drobiazgi, co absolutnie blokowało mu dojście do lepszego towarzystwa, żeby tam kontynuować poszukiwania.
Panna Dossett podniosła się. Podeszła do biurka i otworzyła jedną z szuflad.
- Panna Ashmore, zawsze zostawia mi tu odrobinę pieniędzy bym utrzymała dom pod jej nieobecność. Prosiła bym powiedziała Panu, gdyby coś się jej stało. - Nim wampir zdążył zareagować sięgnęła głąb szuflady. Usłyszał stuknięcie i kobieta wysunęła ją bardziej. W dalszej części spoczywał spory plik banknotów. - Mam nadzieję, że nic się jej jeszcze nie stało. A jeśli chodzi o pański brak wiedzy… mogę poradzić tylko by Pan pytał. To wielkie miasto, ale czasem mam wrażenie, że wszyscy się znają.
Odmruczałby jej cosik niespecjalnie cenzuralnego, gdyby nie był tak ucieszony. Są pieniądze, więc może poszukać wspólnika, albo informatora Charlotty. Najpierw kluby. Po pierwsze Carlton odwiedzony wcześniej, po drugie kluby Pratta i Turf. Pamiętał, że te mają sale wolnego wstępu. Zasada była prosta, gęba wielkopańska oraz pewność siebie.
- Dziękuję – powiedział. - Wobec tego idę poszukać Charlotty – wyjaśnił planując dokładnie policzyć otrzymane banknoty. Dobrze zaiste, że dziewczyna nauczyła go, ile są warte poszczególne banknoty oraz angielskie monety.
- Dziękuję. Niestety ja nie mogę opuścić posterunku, ale obiecam, że sama też popytam i jakby co zostawię Panu wiadomość. - Starsza Pani podeszła do drzwi. - Gdyby Pan czegoś potrzebował, służę pomocą.
- Będę wdzięczny. Wie pani, czy mogłaby to pani schować oraz nikomu nie pokazywać
– Ashmore podszedł do biurka podnosząc książkę biznesu oraz podając pani Dosset. Jakby Charlie wróciła nie chciał jej pozostawić bez jakiejkolwiek wiadomości.
- Tak, to nie problem. - Starsza Pani z namaszczeniem chwyciła księgę. - Życzę Panu udanej nocy.
Opuściła pokój i po chwili usłyszał na schodach jej ciche kroki.

Charlotto

martwiliśmy się razem ze znaną nam obojgu osobą, która polubiła mnie od pierwszego wejrzenia, gdzie jesteś. Poszukam cię przez osobę, którą wymieniłaś podczas pisania listu. Szczegóły zna osoba wspomniana w pierwszym zdaniu, toteż jakbyś powróciła, skontaktuj się z nią. Pozostawiłem także książkę tej wspomnianej osobie, wiesz na wszelki wypadek

twój kochający kuzyn
Henry


Zakładając, że ktoś niepowołany włamałby się, niewiele zrozumiałby bez spytania Charlie oraz nie wiedziałby niczego na temat jej pieniędzy. Wampir bez większego problemu trafił do postoju dorożek. Dorożkarz doskonale wiedział też gdzie znajduje się klub Carlton. W klubie był lekki tłok. Nie widział tu jednak swojego nowego znajomego Ainswortha. Widać było, że coś się dzieje. Niestety, żaden z mężczyzn nie był mu w stanie udzielić bardziej szczegółowych informacji na temat Straina. Część słyszała o nim, lub nawet kiedyś z nim rozmawiała ale to by było na tyle.

W pewnym momencie zapanowało lekkie poruszenie i oczy wszystkich zwróciły się w kierunku korytarza, którym kroczyła grupa mężczyzn.


Widział, że wszyscy uważnie się im przyglądają. Włącznie z Thomasem, z którym przed sekundą rozmawiał. Przeszył ich Nadwrażliwością sprawdzając aurę owej czwórki mężczyzn. Wyglądali na prawdziwych gentlemanów, członków klubu. Mogli też coś wiedzieć, a może któryś z nich był owym Strainem? Byłoby świetnie. Musiał pogadać z nimi na ten właśnie temat.
- Któż to jest? - spytał owego Thomasa.
- Klubowicze. - Thomas uśmiechnął się i nagle jeden z mężczyzn, który nagle wyłonił się zza pozostałych trzech odwrócił się w ich stronę.

Gaheris od razu rozpoznał w nim wampira. Na początku widział w jego aurze głównie jasną czerwień i błękit. Które szybko zasłoniły pomarańcz i odcień lawendy. Jego wzrok wyraźnie skupił się na wampirze. Czyli ów wspaniały przedstawiciel wampirzego rodu miał obawy przed napotkanym właśnie Gaherisem.Wcześniej pewnie dostał jakąś rekuzę, bowiem trochę wkurzony był oraz miał jakieś problemy uczuciowe. Ten może coś wiedzieć, powiedział sam do siebie Henry i ruszył w jego stronę z uśmiechem na ustach, ale bynajmniej nie jakimś złowrogim, tylko po prostu uśmiechem mówiącym, że chce pogadać, zamiast zjadać. Wampir widząc Gaherisa skłonił kapelusz. Momentalnie spojrzeli na niego także pozostali.


Gaheris skinął uchyliwszy kapelusza oraz błysnąwszy Prezencją przed trójką owych panów. Byli zwykłymi ludźmi więc nie było problemu, by trochę ich potraktować przyjacielsko. Oczywiście ominął wampira, ponieważ takie zachowanie mogłoby być odczytane, jako agresję.
- Gentlemen - powiedział uprzejmie i nadzwyczaj elegancko, pełen naturalnej gracji i męskiej urody. - Sir - tym razem zwrócił się bezpośrednio do wampira. - Jestem Henry Ashmore. Czy wyrazi pan zgodę, iż porwę pana na chwilę z tego zacnego grona dla chwili rozmowy?
Dwaj mężczyźni od razu cieplej spojrzeli na Gaherisa.
- Jest Pan nowy w mieście, czyż nie, Ashmore? - Wampir uśmiechnął się szeroko, widząc reakcję swoich towarzyszy.
- Przyjechałem dopiero i mam to szczęście, że już na wstępie spotkałem londyńskich gentlemanów - powiedział spokojnie zawiesiwszy nagle głos. Ten dupek nie przedstawił mu się, inni zresztą także nie, ale tamci mniej go interesowali.
- No, no. - Wampir uśmiechnął się i wskazał na schody. - Porozmawiamy na górze?
- Chętnie, proszę prowadzić, pan, jako gospodarz oraz bywalec
… - przepuścił go skinąwszy dłonią z odpowiednią gracją. - Panowie - skinął pozostałej trójce na do widzenia.

Wampir ruszył przodem, a gdy Gaheris ruszył za nim, pozostali mężczyźni także skierowali się w stronę schodów. Dopiero na górze pożegnali się skinieniem głowy i ruszyli w swoją stronę. Wampir poprowadził go w przeciwnym kierunku, dosyć rozległym korytarzem.


Aż skręcili do jednego z pokoi. Nikogo tu nie było. Ściany wypełniały regały, a na środku stało biurko, za którym stał wielki fotel. To w nim miejsce zajął obcy wampir, wskazując fotele przed biurkiem.
- Zapraszam, Panie Ashmore. - Wampir wyciągnął z szuflady, papierośnice podobną do tej którą miał William i po chwili odpalił niewielkie zawiniątko.
- Dziękuję, ale nie. Czy uprzejmie powie mi pan, jak pańska godność. Dziwnym jest tak siedzieć na przeciwko kogoś, kto potrafi się zwracać po imieniu, zaś nie możemy odpowiedzieć mu tak samo grzecznie.
- Jesteś stary co, Ashmore
? - Wampir uśmiechnął się z papierosem w ustach i Gaheris zobaczył w jego oczach odrobinę szaleństwa. Szybko też z jego wymowy zniknął, typowy dla ówczesnych czasów, kwiecisty język.- Jestem Robert Brewer i odpowiadam za to elizjum. Teraz siądziesz, tak jak wypada gentlemanowi, czy będziesz tam sterczał pod drzwiami?
- Miło posłuchać uprzejmego tonu wreszcie. Witam ponownie mister Brewer
- podszedł i usiadł spokojnie we wskazanym miejscu. - Miło mi poznać włodarza elizjum. Zaś starość … wiem pan, mam tyle lat, na ile wyglądam. Zresztą my wszyscy. Cieszę się, że udało mi się pana spotkać - rzeczywiście szef elizjum był przeważnie kimś mającym wpływy, wiedzę oraz moc.

Wampir zaciągnął się, tak że żarzący się koniec wzbudził lekki dreszcz w Gaherisie, który toż siedział sporo dalej.
- Masz tyle na ile wyglądasz… powiadasz. - Papieros momentalnie zniknął, całkowicie wypalony, a Robert wrzucił go do wielkiej popielnicy. - Włodarzem można by nazwać moją matkę. - Wyszczerzył się. - Ja jeszcze nie wiem czy cieszę się, że cię spotkałem Ashmore.
- Mam problem, może chciałbyś mi pomóc, Brewer
? - uśmiechnął się do niego Gaheris. - Potrafię pamiętać drobne uprzejmości - dodał.
- Jeśli jesteś tak stary jak wyglądasz, to raczej mi nie pomożesz. - Brewer mrugnął zawadiacko i sięgnął po kolejny papieros. - Po za tym nie pomagam ludziom, którzy nie pokłonili się naszej najwyższej wysokości.
- Masz na myśli księżną? Tego dotyczy właśnie początek mojej prośby. Jak nakazuje prastara tradycja chciałbym złożyć jej uszanowanie wraz z rycerskim hołdem. Tak się godzi wobec pani czy pana naszej społeczności. Po wtóre zaś, szukam kogoś z kim chciałbym porozmawiać, bowiem może coś wie o pewnej osobie.
- Oh Peel wie wszystko o wszystkich, ale pewnie uśmiałby się gdyby usłyszał, że jest księżną
. - Robert odpalił papierosa tak szybko, że Gaheris ledwo wyłapał ten ruch.
- Wobec tego niegrzecznie byłoby przyprawiać księcia o nagły atak śmiechu. Czy mógłby mnie pan do niego zaprowadzić? - zapytał miło. - Zależy mi bowiem na pośpiechu, zaś co do starości, ja tam lubię pomagać innym, jeśli cel jest rycerski.
- Oj staruszku, ja się raczej stąd nie ruszę mam kilka obowiązków, obawiam się że też rycerskie czyny to raczej nie moja bajka
. - Wampir zakręcił się na swoim fotelu wykonując kilka pełnych obrotów i poważnie coś rozważając. Jego siedzisko musiało być strasznie dziwne. Jednak najwyraźniej Robert potrzebował tego ruchu. Nagle wyhamował i wyszczerzył się. - Ale i tak musisz tam dotrzeć inaczej musiałbym cię zabić! Moja matka może będzie miała chwilkę by się tobą zająć. Co ty na to?
- Oczywiście, mężczyzna może oddać się pod opiekę damy w takich sprawach. Prowadź waść do swojej matki
- powiedział. - Przy okazji, czy to elizjum zwane klubem Carlton jest otwarte dla wszystkich spośród rodziny, dokładniej zaś czy spokojnie mogę tutaj wejść bez jakich dodatkowych zaproszeń kolejnym razem? - spytał.
- Henry - Robert błyskawicznie przeszedł z per pan do per ty. - Jeśli cię tu wprowadziłem, to jesteś klubowiczem. Wpadnij jutro to cię oprowadzę, jeśli oczywiście książę cię zaakceptuje. - Otworzył szufladę, szybko wydobył z niej coś i rzucił to Gaherisowi. Był to sygnet z herbem identycznym do tego nad wejściem. - Witamy w klubie.

Henry założył pierścień. W dawnych czasach także on posiadał taki: stojącego lwa. Taki herb nazywa się Rampart. Tutaj tymczasem była korona oraz trzy stojące piórka.



Skinął.
- Wpadnę jutro, jeśli będzie to możliwe, a teraz, czy mógłbym mieć honor poznania dostojnej pani matki? - spytał.
- Coś się chyba da zrobić. Staruszka będzie tobą zachwycona. - Robert podniósł się i podszedł do jednych ze drzwi, między regałami. - Nie nadepnij na piętę księcu, bo jak każe cię zabić, będzie jej smutno, a ja nie będę miał życia.
- Rycerz szanuje swojego księcia, więc nie planuję nadepnąć mu ani na piętę, ani na inne części ciała, zresztą po co miałbym go deptać
? - zdziwił się Gaheris nie rozumiejąc Roberta Brewera. - Chcę mu wyrazić odpowiednie uszanowanie, zaś zakładam, że pana matka mnie zaprowadzi oraz zapowie …- spojrzał tak po prostu na niego dziwnie.
- Heh Ona? No pewnie że zapowie. Ile masz latek, co? Przyznaj się XV-XVI wiek? - Otworzył drzwi, za którymi Gaheris zobaczył korytarz. Robert ruszył nim pewnym krokiem. - To powiedzonko staruszku. Tak się mówi gdy ktoś komuś podpadnie.
- XV-XVI wiek, no nie, aż taki stary, żeby żyć tyle wieków, to ja nie jestem. Bez przesady
- choć pomyślał, że niewiele mu brakuje. Czternaście wieków to jednak mniej, niżeli piętnaście, czy szesnaście, jak przewidywał Robert. - Rozumiem, że pana mama to wiekowa osoba. Wie pan, nie pytam o dokładne lata, ale rozumiem, że jako przy damie nie należy wspominać na temat szczegółów - uśmiechnął się.
 
Kelly jest offline