Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2017, 12:39   #18
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Małe miejscowości miały to do siebie, że ludzie jakoś tak inaczej na siebie patrzyli, byli bardziej pomocni i przyjacielsko nastawieni, zwłaszcza do przyjezdnych. Wypytując o adres Spyaetsa, Will miał wrażenie, że lokalna społeczność udziela mu tych informacji, jakby od tego zależało, czy reszta ich dnia będzie udana. Detektywowi to pasowało, zwłaszcza, że w Londynie zwykle musiał płacić za informacje.

Niewiele czasu mu zajęło, nim dotarł na niewielkie wzgórze, gdzie położony był dom profesora. A właściwie posiadłość. Crawley chłonął wzrokiem przyjemny widok, jednocześnie zastanawiając się, jaki majątek musi wydawać właściciel, by utrzymać tak duży dom. Choć z drugiej strony patrząc, z nauki w obecnych czasach musiało się całkiem dobrze żyć, skoro Spyaetsa stać było na takie domostwo.

Gdy otworzył mu czarnowłosy mężczyzna pod wąsem, Wilbur nie ociągał się z odpowiedzią.
- Nazywam się Wilbur Crawley, jestem prywatnym detektywem z Londynu. Czy pan Johnathan Spyaets?
- Tak, to ja
- odrzekł tamten ostrożnie, przyglądając się badawczo detektywowi. - Coś się stało?
- Właściwie nic, co by dotyczyło bezpośrednio pana. Chciałbym tylko zasięgnąć porady i pańskiej fachowej opinii
- powiedział Crawley.
Spyaets przejechał dłonią po wąsie.
- O co dokładnie chodzi? Bo wie pan, nie mam teraz zbytnio czasu i...
- O to.
- Przerwał mu Will i wyciągnął z torby przetłumaczone przez Anne Holmsby materiały. Wręczył je profesorowi. - Prowadzę sprawę morderstwa i podejrzewam, że te indyjskie sanskryty mogą mieć z tym coś wspólnego.

Spyaets przejechał wzrokiem po dokumentach, unosząc brwi.
- Interesujące. Interesujące. Proszę, proszę, niech pan wejdzie. - Odstąpił od drzwi, robiąc miejsce dla Wilbura.
Detektyw skinął mu głową i wszedł do środka. Od progu poczuł się przytłoczony przepychem tego miejsca. Podłoga przykryta była pięknymi, wzorzystymi dywanami, które - jak na oko Crawleya - musiały zostać przywiezione z jakiegoś odległego miejsca. Na ścianach oklejonych przyjemną tapetą wisiały przedziwne maski, obrazy i rzeczy, których prosty umysł detektywa nie potrafił nawet nazwać.


Przeszli do przestronnego, pięknie urządzonego salonu, którego wystrój po prostu powalał. Wszystko tutaj idealnie się ze sobą komponowało, a na gzymsie nad kominkiem detektyw dostrzegł kolejne pamiątki, które z pewnością Spyaets przywiózł z dalekich krajów. Pokój tętnił przepychem, szykiem i stylem. Profesor wskazał gestem dłoni na sofę i nakazał usiąść Crawley'owi, sam natomiast zajął miejsce w fotelu stojącym obok. Przez dłuższą chwilę rozmawiali na temat pochodzenia sanskrytów, a gdy Wilbur wyjaśnił, skąd je ma, Spyaets był głęboko poruszony. Okazywało się bowiem, że znał osobiście sir Augustusa Shrewsbury i często wymieniał się z nim spostrzeżeniami i nowinkami naukowymi.
- Czego pan ode mnie oczekuje? Pomogę, jeśli tylko będę mógł - rzucił, kierując się do oszklonego barku w kredensie.
- Co może mi pan powiedzieć na temat tego kultu Yog-Sot...
- Yog-Sothotha.
- Dokończył za niego profesor. - O tym kulcie nie wiadomo zbyt wiele, aczkolwiek ze znalezisk i wykopalisk wynika, że był dużo bardziej rozwinięty, niż początkowo sądziłem. Jeden z moich drogich przyjaciół, który interesuje się starożytnymi kultami nie mniej, niż ja, rok temu donosił mi nawet, że na własne oczy widział ślady obrzędów Zulla i Shaga, a więc i pośrednio samego Yog-Sothotha.
- A co z sir Shrewsbury'm? Czy gdy widział się pan z nim ostatnio, zachowywał się inaczej? Zwierzał się z czegoś?
- Nie, nic takiego nie pamiętam. Chociaż z drugiej strony...
- Johnathan sięgnął po karafkę z bursztynowym płynem i nalał go nieco do dwóch szklanke. Wrócił na fotel, podając naczynie detektywowi. - Kiedy ostatnim razem u niego byłem, chwalił mi się zdobyciem prawdziwego białego kruka. Od jakiegoś prywatnego kolekcjonera zakupił szesnastowieczną księgę pod tytułem "Potwory i rodzaj potworzy".


Wilbur upił łyk alkoholu, który rozlał się przyjemnym ciepłem w przełyku. Rzadko kiedy dane mu było napić się whisky, więc skoro profesor częstował, nie miał zamiaru odmówić. Jednocześnie wyciągnął notatnik i zaczął zapisywać wszystko, o czym mówił uczony.
- Niech pan kontynuuje - powiedział Wilbur, kosztując whisky małymi łykami.
- W czasie tej ostatniej wizyty przejrzałem ten wolumin. Dwa rozdziały traktowały dość mocno o Żgach, a poza tym dość mocno roztrząsano w nich różne aspekty kultu Shaga. Przypomniało mi się, że Augustus mówił, że czuje się obserwowany i że dwa razy miał wrażenie, iż pod jego nieobecność ktoś myszkował po domu. Odetchnął z ulgą, kiedy zwierzył mi się, że schował książkę tak, że jego wuj pastor najpewniej przewracałby się teraz w grobie. - Spyaets wychylił całą zawartość szklanki i dolał sobie.
- Zapewne to był motyw zbrodni. - Wilbur nie wspomniał o tym, że dziś znów ktoś zrobił nalot na mieszkanie pułkownika. - Czy sir Shrewsbury zdradził panu miejsce ukrycia księgi?
- Nie, byliśmy przyjaciółmi, ale takimi rzeczami nawet ze mną się nie dzielił
- odrzekł Johnathan.
- Rozumiem. Czy jest coś, co jeszcze pan sobie przypomina? Coś niezwykłego, coś, co pomoże mi odnaleźć zabójcę, bądź zabójców Augustusa? - Crawley trzymał długopis w gotowości.

Profesor zmarszczył brwi, wpatrując się w jakiś punkt poza przestrzenią, jakby próbował wyciągnąć z dna świadomości jakieś stare wspomnienia.
- Pewnie to nie ma znaczenia, ale kiedy teraz tak o tym myślę, to gdy pierwszy raz usłyszałem o powiązaniach Żaga z kultem Shaga, jakieś pięć, czy sześć lat temu pytał mnie o to pewien lekarz. Mieszkał w jakimś dziwnie brzmiącym miejscu... Jak z wiersza Kiplinga... to brzmiało jakoś... - Pstryknął palcami i nagle klasnął w dłonie. - Już wiem! Mieszkał w Moulmein... tak, w Moulmein. Choć jeden czort wie, gdzie to jest.
- Ma pan nazwisko tego lekarza?
- Niestety, panie Crawley, aż tak dobrej pamięci do nazwisk to ja nie mam, zwłaszcza, gdy widziałem tego człowieka raz w życiu i w dodatku tak dawno.
- odrzekł starszy mężczyzna.
- Jasne, rozumiem. To będzie chyba wszystko. Dziękuję za poświęcony czas, był pan bardzo pomocny.
- W razie gdyby czegoś pan jeszcze potrzebował, służę pomocą. Ten, kto zamordował biednego Augustusa musi poczuć rękę sprawiedliwości.
- Spyaets wstał i odprowadził detektywa do drzwi.

Pożegnali się i Wilbur wyszedł na chłodne, rześkie popołudniowe powietrze. Od słuchania o tych kultach aż rozbolała go głowa i wszystko mu się mieszało. Owiewał go nieprzyjemny wiatr, jednak rozgrzane whisky ciało zupełnie nie zwracało na to uwagi. Kierując się w stronę centrum Epping, Crawley układał wszystkie części układanki. Shrewsbury miał w posiadaniu bardzo cenną, starą księgę, czuł się obserwowany, ktoś ostatecznie go zabił, ale musiał nie znaleźć tego, po co przyszedł, więc nasłał kolejnego rabusia. Spyaets mówił, że pułkownik chwalił mu się, że porządnie schował tomiszcze i że jego wujek pastor byłby niezadowolony, gdyby wiedział, gdzie. Detektyw westchnął ciężko i nagle go olśniło. Biblia! To musiała być biblia! Albo inna religijna książka. Dlatego tamci nie potrafili odnaleźć tego, po co przyszli, bo jedna książka ukryta była w drugiej! A przynajmniej tak Wilbur sądził i miał zamiar zweryfikować swoje domniemania. Na High Street złapał szybko taksówkę i nakazał wieźć się z powrotem do Londynu. Na Brown Street 16.

 

Ostatnio edytowane przez Kenshi : 08-06-2017 o 13:11.
Kenshi jest offline