Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2017, 19:19   #27
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Wampir obrócił się i wyszczerzył do Gaherisa.
- Zaraz sam zobaczysz. - Robert otworzył kolejne drzwi i przed nimi rozpostarł się widok na przepiękny salon. W którym stało dziecko.


- Cześć mamo, przyprowadziłem ci kogoś ciekawego! Henry Ashmore to moja najukochańsza Sire Anna. To dla Peela? Wiesz, że nie lubi tych kwiatów.

Wampirzyca uśmiechała się serdecznie. W ręce miała bukiet, w drugiej jakiś list. Słysząc słowa Roberta uśmiechnęła się szerzej i z zaciekawieniem spojrzała na Gaherisa. Ten skłonił się grzecznie. Dla kogoś innego dziecko byłoby tylko dzieckiem, dla wampira jednak …
- Miło mi panią poznać, Anna to piękne imię, najpiękniejsze ze wszystkich - skłonił się, zaś co do imienia naprawdę tak uważał. - Tak jak wspominał Robert, jestem Henry Ashmore. Pani syn wspomniał, że mogę panią prosić o zaprowadzenie do księcia. Bardzo więc proszę - skłonił się głębiej.
- Jesteś bardzo kurtuazyjną istotą Henry. - Głos anny był głęboki, zupełnie nie pasował do jej dziewczęcego wyglądu. Jej oczy przyglądały mu się uważnie i wampir miał wrażenie, że Anna widzi dużo, bardzo dużo.
- To obowiązek każdego rycerza, szczególnie względem niewiasty - powiedział dokładnie to co myślał. Wampirzyca, cóż wydała mu się nieco niepokojąca, ale chyba ogólnie sprawiała takie wrażenie, nie tylko wobec niego. Gdyby łgał pewnie miałby się teraz bardzo na baczności, jednak akurat nie miał powodów do kłamania, więc mógł mówić spokojnie.
- Nie zrobię ci krzywdy… hm. - Wampir miał wrażenie, że chciała użyć jego imienia ale się zawahała. Podeszła do nich wyraźnie obchodząc jakieś miejsca, jakby były niebezpieczne. Spojrzała też na chwilę w bok i skłoniła się. Dopiero po tym całym ceremoniale stanęła przed swoim childe. - Spotkałam Florę, to dla ciebie. - Podała Robertowi list. Wampir miał już w ustach kolejny papieros.
- To zostawię was matko. - Wyjął skręta z ust i przykucnął, całując swą matkę w policzek. Chwilę uśmiechali się do siebie, po czym wyprostował się i wyciągnął dłoń w stronę Gaherisa. - Do zobaczenia Henry.
- Miłej nocy pod księżycem, Robert - odpowiedział uściskiem dłoni wpatrując się ponownie w wampirzycę. Czekał, co powie.

Anna odprowadziła swego syna wzrokiem, wpatrując się w niego z wyraźną dumą. Odezwała się dopiero gdy ten zamknął za sobą drzwi.

- Ah, te dzieci tak szybko rosną. - Uśmiechnęła się, wciąż patrząc na zamknięte wrota.
- Nigdy nie miałem swoich, milady. Ale być może moja matka miałaby coś na ten temat do powiedzenia - zatrzymał się na chwilkę. - Lady Anno, widziałem jak zawahała się pani wymawiając moje imię. Cóż, przed panią nie będę ukrywał, że nie jest prawdziwe, ale pozostańmy przy nim. Jest ładne oraz naturalnie brzmi, ponadto nadał mi je ktoś, kogo lubię.
- Henry wobec tego, bo wybacz, ale jakoś ciężko mi po tylu latach mówić komuś per pan. - Spojrzała na niego. - Dam ci jedną radę Henry. Kobiety są zgubą mężczyzn i ta jedna może być twoją.
- Jako rycerz przyjąłem taki los - potwierdził. - Ale zawsze możemy próbować pomimo wszystko przedłużyć swój byt - uśmiechnął się wesoło - zaś bez kobiet byłby on równie piękny, jak łysy kurczak na podwórku. Lubię kobiety, tą wspomnianą przez ciebie, Anno, jeśli mogę również ci mówić po imieniu, także. Cieszę się, że mogłem cię poznać. I twojego syna także. To prawdziwy gentleman.
- Wiele bym powiedziała o Robercie ale nie nazwałabym go gentlemanem. - Anna uśmiechnęła się trochę smutno. - Ale, mam cię zaprowadzić do księcia. To się doskonale składa bo mam dla niego prezent. - Podniosła bukiet by lepiej pokazać go Gaherisowi.
- Ładny, choć jak słyszałem, książę nie darzy tych kwiatów sympatią. Cóż, mam nadzieję, że nie wchodzę w szranki między wami - powiedział. - Zaś Robert witając mnie zachował maniery gentlemana. Dlatego wspomniałem tak, jak odebrałem jego grzeczność oraz eleganckie maniery. Czy mam się jakoś specjalnie zachować wobec księcia? - spytał.
- Bądź sobą i na pewno sobie poradzisz. - Anna ruszyła w stronę kolejnych drzwi, znów klucząc między jakimiś niewidzialnymi przeszkodami. - Peel nie znosi przede wszystkim fałszu, a wyczuwa go na wiele, wiele mil.
- Czy to byłoby niedyskretne pytanie, Anno, jeśli spytałbym o slalom po podłodze? Jakby przestrzeń była pokryta pułapkami lub czymś, co lepiej omijać - zwrócił się do niej wiedziony ciekawością.

Anna zatrzymała się przed drzwiami. Chwilę obserwowała je, a na jej twarzy pojawiła się odrobina gniewu. Obróciła się i ruszyła w stronę kolejnych.
- To przez nich, cały czas stają mi na drodze. - Podeszła do wrót i otworzyła je stając na palcach. - Idziemy?
- Tak oczywiście, Anno. Prowadź.

Zastanawiał się, kim są istoty stojące Annie na drodze? Pojęcia nie miał, ale jednak wydawało się, że wampirzyca jest uprzejmą osobą. Możliwe więc, że będą mieli okazję wielokrotnie rozmawiać. Dowiedziałby się wtedy, właściwie kogo ma na myśli.

Anna poprowadziła ich wąską klatką schodową przeskakując czasem po dwa stopnie.
- Weźmiemy dorożkę, dobrze?
- Oczywiście, to bardzo miłe. Lubię dorożki - wyjaśnił. Faktycznie bowiem bardzo chętnie poruszał się owymi karocami XIX-owiecznego Londynu.

Wyszli jakimś bocznym wyjściem i gdy tylko znaleźli się przy drodze, zatrzymała się obok dorożka. Mężczyzna, który ją prowadził o nic nie pytał, natomiast Anna wskoczyła radośnie do środka i poklepała miejsce obok siebie. On zaś wskoczył za nią i usiadł tuż obok starej wampirzycy wyglądającej jak dziewczynka.


Anna nie wydawała dorożkarzowi żadnych poleceń. Wyglądało jakby wiedział gdzie ma jechać. Niespiesznie dowiózł ich do westminster, zatrzymując się przy jednym z oficjalnych budynków. Tyle że jakby od tyłu. Anna zeskoczyła z powozu i pewnym krokiem ruszyła w stronę drzwi chronionych przez dwóch wartowników, niosąc radośnie ten swój bukiet. Wampir zauważył, że znów kluczy, wyraźnie coś omijając. Dostrzegając to wampir starał się ją naśladować. Ciekawe, jak wygląda ów Peel, zastanawiał się bardzo. Kim jest, jak postrzega innych, czy pomoże przy Charlie? Widywał wielkich królów, swojego ojca, matkę, Artura. Wszyscy oni mieli to coś, tymczasem książę był jeszcze nieodgadnioną osobą.

Bez słowa wyminęli dwóch strażników, którzy tylko uważnie przyjrzeli się Gaherisowi. Widać było, że przepuścili go tylko z uwagi na Anne. Która pewnym krokiem wkroczyła do budynku. Weszli znów jednym z bocznych wejść, a mimo to wampir wszędzie widział straże. Na każdym kroku potykał się o uzbrojonych mężczyzn, którzy uważnie go obserwowali. Gdy sprawdził kilku na wyrywki, okazywali się być ghulami. W końcu wyszli jakimiś wielkimi wrotami, nie pasującymi do korytarza, którym szli i znaleźli się w wielkiej sali.


Tutaj także kręciły się pojedyncze straże. Anna zwolniła i teraz szła ostrożnie jakby po czymś deptała. Gaheris zaś kroczył za nią, przypuszczając, że jego przewodniczka wie coś, czego on jeszcze nie zna. Przy jednych z drzwi siedziała młoda kobieta, czytając książkę. Usłyszała ich jak nadchodzili i uśmiechnęła się.


Odłożyła książkę i skłoniła się Annie.
- Witaj. Doszły mnie słuchy, że prowadzisz tu gościa, Pani. - Zerknęła na Gaherisa, ale szybko powróciła wzrokiem do wampirzycy. - Czy to kwiaty, dla niego?
- Tak. Zajęłabyś się nimi? - Anna podała kobiecie bukiet.
- Ależ oczywiście. - Kobieta zanurzyła nos pomiędzy kwiatami i uśmiechnęła się. - Wchodźcie, czeka na was.

Anna wskazała Gaherisowi by otworzył drzwi i po chwili znaleźli się w wielkim salonie.


W całym tym przepychu, ledwo udało mu się odnaleźć siedzącego w wysokim fotelu mężczyznę, którego wzrok skupiony był na ogniu w kominku.


Anna podeszła do niego pewnym krokiem.
- Przyprowadziłam ci gościa książę. - Anna dygnęła lekko. - To Henry Ashmore. Henry to Sir Robert Peel, książe Londynu.

Mężczyzna nie odwrócił w jego stronę wzroku.
Gaheris jednak postąpił tak, jakby stał przed samym królem Arturem. Bez względu na jego spoglądanie czy ewentualny brak. Głęboko skłonił się przyklęknowszy na jedno kolano.
- Witam Waszą Wysokość, jako członek rodziny przybyły właśnie do Londynu, składam Waszej Książęcej Mości hołd jako rycerz swemu suzerenowi.

Peel obrócił wzrok w jego stronę. Nie zmienił wyrazu twarzy. Anna obróciła się w stronę Gaherisa.
- To ja was tu zostawiam. - Zerknęła na księcia. - Porozmawiam z twoją córką. - Stwierdziła i nie czekając na odpowiedź opuściła pokój. Pozostawiając mężczyzn samych. Tymczasem Gaheris nie zmieniał pozycji czekając na reakcję księcia Peela.
- Zapraszam. - Książe wskazał jeden z foteli. W sumie wykonał ruch ręką który pozwalał Gaherisowi wybrać dowolne siedzisko w pomieszczeniu.
- Dziękuję, Wasza Wysokość - Gaheris podniósł się z cokolwiek niewygodnej, jednak normalnej dla rycerza pozycji. Ruszył spokojnie we wskazaną stronę oraz zajął spokojnie miejsce na krześle, szerokim oraz stanowczo wygodnym, właściwym dla czystej arystokracji wyspiarskiego królestwa.

Peel przyglądał mu się chwilę po czym odwrócił wzrok. Wydawało się, że jest zmęczony.
- Co Pana sprowadza, Ashmore do Londynu?
- Przypadek pod postacią panny Ashmore - wyjaśnił Gaheris. - Jest to osoba, którą spotkałem oraz która udzieliła mi schronienia. Ponieważ mieszka w Londynie, dlatego też tutaj przybyłem.
- Słyszałem o Pannie Ashmore. - Gdy książę mówił wydawać się mogło, że każde słowo sprawia mu dużo wysiłku.

Do pomieszczenia wszedł elegancko ubrany służący i ustawił obok wampirów kielichy z krwią, po czym bez słowa wyszedł. Gaheris zdawał sobie sprawę, że jest gościem, więc po prostu dalej czekał na ruch gospodarza, co do kielichów.

- Cieszę się, że Wasza Wysokość słyszała o niej. Panna Ashmore bowiem zaginęła i przyznam, że moje wyruszenie w teren miał na celu zarówno odnalezienie księcia Londynu, jak odnalezienie jej - odniósł się do uwagi księcia na temat Charlie.

Peel sięgnął po swój kielich i uniósł go w niemym toaście, po czym upił łyk.
- Co na to Florence? To jej podopieczna.
- Nie wiem kim jest lady imieniem Florence - Gaheris oddał toast. - Wiem tylko, że być może jakieś informacje na temat panny Ashmore posiada człowiek nazwiskiem Strain, ale nie znam go oraz nie wiem, kim jest. Oczywiście bardzo chętnie porozmawiałbym także z lady Florence. Niepokoję się bowiem o pannę Asmore.
- Jest twoim ghulem, prawda? - Przez moment wydało się, że kącik ust Peela uniósł się co nawet można by uznać za uśmiech. - Florence jest starszą klanu róży i wczoraj była tu złożyć skargę, że ktoś zghulizował jej podopieczną, z resztą bez jej czy mojej zgody.
- Mogę tylko przeprosić Waszą Wysokość oraz lady Florence. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że gdyby nie kwestia mojej krwi, panna Ashmore byłaby nie tyle ghulem, co zwłokami. Została mocno postrzelona czymś co przypomina gwizdek, ale chyba nazywa się rewolwerem. Reszta już była tylko niespodziewanym dodatkiem. Nie wiedziałem także, że lady Florence jest członkiem rodziny. Panna Ashmore nie mówiła tego. Szukałem również od chwili przybycia księcia Londynu, żeby mu oddać hołd oraz właściwy szacunek. Dopiero dzisiaj się udało i dopiero teraz dowiaduję się, że inny wampir sprawował nad nią opiekę.
- Panna Ashmore wykonywała dla Florence jakieś zadania. Jednak jeśli chcesz poznać szczegóły będziesz musiał się z nią spotkać. - Peel dopił zawartość kielicha. - Mamy tu kilka zasad, ale wolałbym by przedstawiła ci je moja córka. A co do Florence myślę, że Anna polubiła cię na tyle by cię do niej zaprowadzić. Jeśli zgodzisz się na wszystkie zasady, oczywiście.
- Myślę, że w tej sprawie nie mam wyboru, Wasza Wysokość. Chcę poznać szczegóły, nie wiem bowiem, co się stało z panną Ashmore. Ponadto, jeśli pozostanę na terenie Londynu, oczywiście za pozwoleniem Waszej Wysokości, muszę przestrzegać zasad. Aby zaś to robić, muszę je poznać. Czy wobec tego mógłbym porozmawiać z twoją córką, książę - dopił swój kielich.

- Jak stąd wyjdziesz, usłyszysz jak szczebiocze z Anną. - Kącik ust Peela znów drgnął, a Gaheris wyczuł, że ma do córki bardzo czuły stosunek. - Pamiętaj Ashmore… zawsze jest wybór.

Filozoficzne dywagacje księcia dowodziły jedynie tego, iż tak mu się wydawało. Absolutnie bowiem wbrew pozorom wybór raczej sprowadzał się do tego, iż wybierało się nie to, co się chce, ale to, co się musi. Czyli było to klasyczne pieprzenie kotka przy pomocy młotka. Przynajmniej ogólnie, bowiem jakieś wyjątkowe przypadki swobodnego wyboru mogły się zdarzyć. Czyżby jego córka miała mu taki przedstawić.
- Wobec tego pozwoli pan, iż powiem do widzenia Waszej Wysokości oraz poszukam pańskiej córki - podniósł się z siedzenia kłaniając się pełen szacunku. Dopełniwszy ceremonii ruszył szukając dziewczynę wedle odgłosu szczebiotu.


Tak jak przewidział Peel. Już na korytarzu usłyszał odgłos rozmawiających kobiet. Bez trudu rozpoznał głos Anny. Co prawda zawdzięczał to przede wszystkim swemu wampirzemu słuchu, ale zawsze coś. Odgłosy zaprowadziły go do jednego z bocznych korytarzy, a dalej do małego saloniku, w którym przy stoliku, na którym stał znany mu już, bukiet w wazonie, rozmawiała Anna z kobietą, którą widział wcześniej. Zamilkły widząc go.
- Jak poszło? - Anna odchyliła się w fotelu, przez co jej nogi oderwały się od podłogi.
- Anno, lady - skłonił się przed nieznajomą. - Jego Wysokość polecił mi odszukać jego córkę z zaleceniem, bym wysłuchał zasad, które mi przedstawi oraz zaakceptował wybór. Wspomniał także, bym poprosił ciebie, abyś zaprowadziła mnie do Florence - wyjaśnił słowa księcia. Ciekawe czy właśnie ta nieznajoma to jego córka, zastanawiał się.
- To poznajcie się. Henry to lady Rebecca. Córka naszego księcia.
- No już już Anno, to brzmi potwornie poważnie. Jestem piątym dzieckiem księcia. - Mrugnęła do Henrego. - Rozgość się. Obawiam się, że możesz się nie wyrobić z odwiedzinami u Florence. Nasza róża uwielbia się wcześniej kłaść, to dla urody.
- Rozumiem poświęcenie dla urody, ale chyba nie potrafiłbym sobie jeszcze obcinać kawałek nocy dlatego, żeby mieć gładszą skórę na nosie. Cały problem w tym, że ona może wiedzieć coś na temat panny Ashmore u której mieszkam, która zaś zniknęła - usiłował wyjaśnić sytuację siadając. - Chciałby przyspieszyć owe rady oraz ceremoniały. Zaś lady Rebecco, piąte miejsce nie jest złe, sam podczas swojego prawdziwego życia miałem kilku braci. Większość spośród nich, była starsza, więc wiem, co mówię - uśmiechnął się do niej.
- Heh ciężko przezwyciężyć przyzwyczajenia z za życia, nawet jak się ma kilkaset lat. - Rebecca też rozsiadła się wygodnie w fotelu. - A co do mnie… przynajmniej jestem dosyć pożytecznym dzieckiem.

Anna parsknęła.
- Dosyć… Rebecca jest jedną z towarzyszących królowej panien i ma na nią wielki wpływ.
- Królowej? - spojrzał pytająco nic nie rozumiejąc. Może chodziło o ową Wiktorię, ale może oprócz księcia była jakaś wampirza królowa. Wszystko mogło się zmienić przez 1300 lat. - Jakiej królowej?
- Królowej Anglii. - Anna uśmiechnęła się. - Królowa otacza się utalentowanymi kobietami.
- Owszem… wspomniałeś o pannie Ashmore. - Zagadnęła Rebecca, zmieniając temat. - To nie jest kobieta, która pracuje dla Florence, czemu u niej mieszkasz. Ups… chyba że nie powinnam pytać.
- Milady, mieszkam u niej, bo mnie po prostu odnalazła, albo raczej spotkaliśmy się daleko poza Londynem. Kwestia natomiast pracy dla lady Florence, dowiedziałem się o tym przed chwilką - wyjaśnił, choć pewnie, gdyby nawet wiedział, i tak nie zrezygnowałby z widywania Charlie. Owszem, nie kochał jej w ludzkim rozumieniu tego słowa, ale naprawdę bardzo lubił, podziwiał i niezwykle pożądał. - Jakie są owe zasady, milady? - spytał córki księcia.
- Dosyć proste. - Rebecca była wyraźnie zadowolona ze zmiany tematu. - Przede wszystkim, nie pokazujemy ludziom, że istniejemy. Nie naruszamy swoich domen, wliczają się w to zarówno tereny jak i sługi danego wampira. Nie tworzymy potomków i ghuli bez zgody księcia.
- Zazwyczaj na tych drugich Peel zgadza się bez problemu. - Dorzuciła od siebie Anna. - Ale tylko on wie, czy nie będzie to naruszenie domeny innego wampira. Tak jak w przypadku panny Ashmore.
- Dokładnie tak. Nie zabijamy się jeśli nie zostaną ogłoszone krwawe łowy. Jeśli będziesz chciał założyć swoja domenę, musisz zgłosić się do księcia i do starszej swego klanu. Prawo to egzekucji ma “rycerz” księcia, jest nim Laurence, starszy Nosferatu. Jednak bardzo często prosi kogoś o pomoc. Nie posilamy się na terenach bezpośrednio podlegających pod starszych.
- Eee, przepraszam lady Rebecco, a co to ta domena? - wtrącił.
- Teren na którym żyjesz, posilasz się, dzięki któremu zdobywasz środki do utrzymania. To bardzo szerokie pojęcie. Czasem to tylko jeden dom. W przypadku księcia to Westminster. Oczywiście cały Londyn jest jego domeną, ale wampiry mogą korzystać ze wszystkiego poza tą dzielnicą.
- Ale mam nadzieję, że domena królików nie obejmuje - chciał się dowiedzieć konkretów. - Zaś owe zasady wydają mi się rozsądne. Szczerze żałuję, ale nie poradzę nic względem panny Ashmore, jednak uważam, że lady Florence da się udobruchać, albo przynajmniej spróbuję. Wobec księcia już wyraziłem przeprosiny, że nie wiedząc o owych zasadach, naruszyłem nieświadomie jedną spośród nich.
- Z pewnością będzie chciała czegoś w zamian. Dobra sprzedawane przez ludzi zazwyczaj nie są przedmiotem domeny, szczególnie jeśli je kupujesz. A co do zasad… muszą być rozsądne inaczej nikt by ich nie przestrzegał.

Anna parsknęła, ale Rebecca nie przejęła się tym za bardzo.
- Jeśli naruszysz jakąś lekko, zazwyczaj będziesz winny wampirowi wobec, którego było naruszenie przysługę. Jeśli zrobisz to w sposób zagrażający innemu wampirowi zostaniesz ukarany poważniej, zazwyczaj pozbawia się wtedy kogoś jego domeny lub jego części, oraz oddaje pod usługi wybranego wampira. Jeśli przez to ktoś zginie zostajesz zabity.
- Chyba słusznie, aczkolwiek mam ten problem, że nie znając zasad, bardzo wielu zasad, londyńskiego świata, mogę mimowolnie naruszyć czyjąś choćby domenę, czy cokolwiek. Jak własnie się to stało. Czy mogę liczyć na spotkania z osobami mi życzliwymi, które wprowadzą mnie tu czy ówdzie oraz pokażą nieco więcej właśnie po to, żeby nie popełniać mimowolnych gaf. Bowiem co do specjalnego popełniania, rycerskie słowo honoru, że będę się starał, by ich nie robić. Przy okazji, czy, skoro lady Florence jest osobą tak powiedzmy interesowną, mogłyby się panie za mną wstawić? - spytał. - Być może powstrzymałoby owo wstawiennictwo lady Florence przed eskalacją przesadzonych oczekiwań - wyjaśnił uśmiechając się swoim przystojnym uśmiechem nr 71.
- Oh myślę, że jako mężczyzna poradzisz sobie z nią lepiej niż jakakolwiek kobieta. - Anna uśmiechnęła się. Taka uwaga z ust małej dziewczynki brzmiała dosyć dziwnie, ale Gaheris był pewny, że akurat ta wampirzyca musi być dosyć stara.

- A co do pomocy, na pewno udzieli ci jej każdy opiekun elizjum i twój starszy. - Rebecca uśmiechała się życzliwie. Nie skomentowała też uwagi Anny. - Elizja są 4 w różnych dzielnicach Londynu. A co do starszego… z jakiego klanu jesteś?
- Zwą nas Rzemieślnikami najczęściej. Jestem Toreadorem. Jest to jeden z faktów, dla których nieco boję się kontaktu z lady Florence - wyjaśnił zastanawiając się, czy nie będzie miała czegoś przeciwko niemu.
- I słusznie! - Anna aż się uśmiechnęła. - Rzemieślnikami powiadasz… - Zerknęła na Rebeccę. - Kiedy ostatnio słyszałaś to określenie?
- Od ojca jak wspominał staare czasy. - Córka księcia zamyśliła się. Spojrzała na Gaherisa z zaciekawieniem - Naprawde mogłeś być rycerzem. Co się z tobą działo przez ten cały czas?
- Wstyd powiedzieć, zdrzemnąłem się na jakiś czas, zaś świat,który mnie powitał przy przebudzeniu był kompletnie inny, niżeli to, co znałem. Tak, byłem rycerzem, dawno temu, ale wewnątrz rycerza prawdziwego, bez względu na upływ czasu jest przekonanie, że prawdziwie wspaniałe cnoty były ważne wtedy, ale także są jeszcze teraz - powiedział trochę dumnie. - Podobno obecnie rycerzy nazywa się gentlemanami - dodał.
- Myślę, że kiedyś takie tytuły były ważniejsze, bardziej szlachetne. - Rebecca zamyśliła się. - Niestety nikt ci nie pomoże z Florence, to twoja “starsza”, nawet jeśli młodsza od ciebie, odpowiada za twoje czyny w Londynie. Dobre relacje z nią są więc w twoim najlepszym interesie.
- Będę mogła cię jutro do niej zabrać. - Dodała szybko Anna. - Ale będziesz musiał to nią załatwić samodzielnie. Na szczęście książe nie narzucił na ciebie kary za złamanie zasad, więc i ona nie powinna cię karać.

- To raczej dobrze, zaś kwestia starości, czy młodości. Lady Florence jest lady, czyli kimś, kto może wiele rzeczy narzucić prawdziwemu rycerzowi pamiętającego, czym jest honor. Przysięgałem kiedyś pomaganie niewiastom. Od tej przysięgi nikt mnie nie zwolnił - wyjaśnił poważnie. Widać było, iż owe stare zasady są dla niego naprawdę istotne. - Pragnę żyć dobrze z lady Florence oraz mam nadzieję, że ona będzie chciała ze mną - dodał jeszcze.
- To brzmi zupełnie jakbyś chciał za nią wyjść. - Anna uśmiechnęła się lekko. - Brakowało mi tego w tych szalonych czasach. Ale.. ale, skoro się zgadza, musisz mu dać ten papierek.

Rebecca podniosła się i podeszła do jednego z regałów i wyjęła z szuflady kartkę. Po chwili podała ją wampirowi.
- Nie martw się to nie cyrograf, ale ojciec lubi jak wszystko jest “na swoim miejscu”.

Na arkuszu wymieniono wszystkie zasady i konsekwencje ich złamania. To samo co wymieniła mu Rebecca, tylko ubrane w wiele kwiecistych słów. Na dole było wyraźnie miejsce na jego podpis.

- Piszesz piórem wiecznym czy wolisz gęsie? - Wampirzyca uśmiechnęła się, widząc, że skończył czytać.
- Chyba gęsie - wprawdzie widział takie metalowe pióra u Charlie, ale jeszcze nie był pewny, czy dobrze by się nimi posłużył. - Zaś co do wychodzenia, lady Rebecco, ja po prostu pragnę spokojnej egzystencji, szczególnie teraz, kiedy jeszcze nie wiem wiele. Jak mam podpisać. Henry Ashmore wystarczy? To moje przybrane imię w tych czasach - dodał.
- Wystarczy przybrane. Ojciec cię widział, Anna cię widziała. - Rebecca wróciła się do regału i wydobyła z innej szuflady, wszystkie akcesoria do pisania, po czymś starannie ustawiła je na wielkim stole. - Nie chcę by brzmiało to złowróżbnie, ale i tak im nie uciekniesz. To tylko dla taty by w razie czego mógł ci to pokazać, dyskretnie przypominając kto tu rządzi.

- Lady Rebeccko, to tylko papier. On jest wyrazicielem czegoś tysiąc razy ważniejszego, mojego słowa. Moje słowo, to mój honor, mój honor, to moje życie. Jestem rycerzem. Pani ojciec jest moim księciem, skoro przyrzekłem mu wierność, jestem jego wasalem i jestem zobowiązany być mu posłusznym - powiedział dumnie oraz pewnie. - Zaś jeśli ktoś chciałby się do mnie dobrać, wtedy walczę. Nie szukam wrogów, lecz nie boję się stanąć przeciwko nim. Jakby nie było, rycerz od tego własnie jest. Nie mniej,słabiej sobie radzę w układach, o których wspomniałyście panie. Właściwie powiedzcie proszę, jaka jest ta lady Florence, poza tym, że dłużej śpi ze względu na urodę.
- Jest uosobieniem tego czym obecnie jest miłujący piękno klan Torreadorów i przede wszystkim jest kobietą i także uważam że jest wręcz stereotypową przedstawicielką naszej pięknej płci. - Wtrąciła Anna. - A co do twojej walki… Jeśli będziesz czuł, że ktoś ci zagraża zgłoś to, wtedy twoja obrona będzie prawomocna. Jeśli jednak żaden ze starszych, a co za tym książe nic o tym nie wie, skąd mamy wiedzieć, że nie zabiłeś innego dla własnej korzyści? Wybacz, ale nawet jeśli ty podążasz za jakimś kodeksem, my już w niego nie wierzymy.
- Nigdy nikogo nie zabijam dla własnej korzyści, zresztą nawet jak muszę to robić, napawa mnie to jedynie smutkiem. Nie zaatakuję nikogo, bronić się także będę jedynie tyle, ile to konieczne, ale jeśli ty, lady Rebecco lub Anna, miałybyście jakieś rycerski problem z narastającym was draniem, naprawdę wystarczy powiedzieć. Aczkolwiek … nie rozumiem, jak można nie wierzyć w rycerski kodeks. Za dawnych czasów byli tacy, ale … przepraszam, nie cieszyli się powszechnym uznaniem - naprawdę bardzo dziwił się wszystkiemu.
- Ah, Henry… nie jesteśmy damami, które ktoś choćby odważyłby się zaczepić. - Anna uśmiechnęła się. - A co do twego zaskoczenia… Zbyt wiele wieków przysięgano na wiele rzeczy, w tym na kodeks, i przez zbyt wiele wieków łamano te przysięgi. Wielu z tych ludzi nie żyje, wielu się udało. My nie możemy pozwolić sobie na takie zaufanie, ryzykując jednocześnie swoim życiem i tobie tego też nie radzę. To czasu pieniądza i kar. Ludzie rozumieją tylko gdy się im zapłaci i zagrozi.
- Jakże wszystko się zmieniło - wyszeptał rozglądając się, jakby chciał gdzieś uciec. - Jakże inaczej jest teraz, czy jeszcze można być rycerzem? - wydawało się, iż nagle wszystko zawaliło mu się na głowę, kiedy ideały okazały się bezwartościowym gratem. - Naprawdę: słowo, honor, obietnica, obrona słabszych, szlachetna miłość dworska, to wszystko jest już niczym dmuchawiec na huraganowym wietrze?

Rebecca uśmiechnęła się smutno, widząc rozterki wampira. Natomiast Anna uśmiechnęła się lekko szyderczo i po chwili pokój znów wypełnił jej głęboki, kobiecy głos.
- Po prostu mało kto w nie wierzy. Ale rycerzem można być zawsze, tyle że teraz bardziej będzie się liczyło czy wykonasz robotę dobrze, a nie czy zgodnie z kodeksem. Jeśli znajdziesz osobę, dla której te wszystkie wymienione przez ciebie rzeczy są istotne, to trzymaj się jej, zaprzyjaźnij się z nią bo to tak rzadkie jak diamenty.

Gaheris pokręcił głową, jakby próbując się zmóc sam ze sobą.
- Chyba muszę się wiele nauczyć, jeśli będę potrafił dostosować się do tych czasów – powiedział pół gorzko pół normalnie. - Cóż, dziękuję wam obojgu, hm, jest jeszcze kilka godzin do ranka. Czy macie może pomysł, cóż takiego mógłbym zrobić w tym czasie. Skoro mam się stawić jutro, jak rozumiem w elizjum? - pytanie skierowane było do Anny.
- Tak, w elizjum będzie najlepiej. - Anna przyglądała mu się z zaciekawieniem. Najwyraźniej jego wewnętrzna walka była dla niej dosyć ciekawym zjawiskiem.
- Może powinieneś się rozglądać za swoją towarzyszką? - Zaproponowała Rebecca. - Myślę, że nawet jeśli Florence była zła, że panna Ashmore została ghulem, to raczej nic by jej nie zrobiła.
- Myślałem, że muszę najpierw spotkać się z lady Florence, o rety, mówicie mi, że Charlotta, znaczy panna Ashmore może być gdzieś w elizjum? - nagle poderwał się mężczyzna spoglądając na obydwie kobiety z kompletnym zaskoczeniem. - Anno, lady Rebecco, czy nie pomogłybyście mi potowarzyszyć przy poszukiwaniach. Nie chcę narobić komuś kłopotu w elizjum, Mogę znając nawet zasady ogólne naruszyć jakiś drobiazg. Jeśli nie macie czasu, i tak pójdę, właściwie już pędzę i wtedy do zobaczenia jutro – widać było, że podskakujący wampir niecierpliwie przebiera nogami, żeby się wybrać na poszukiwania.

Kobiety spojrzały na siebie.
- Raczej nie powinno być jej elizjum… - Rebecca zamyśliła się. - Anna miała na myśli, że chyba najlepiej będzie jak spotkacie się w Elizjum. Wiesz co groziłoby opiekunowi Elizjum za przetrzymywanie czyjejś własności? Robert na pewno by tego nie zrobił.

Anna przytaknęła.
- Czy kojarzycie panie, pana Straina? - spytał opanowując się. Widocznie dochodził zbyt szybko do bezsensownych wniosków spętany pragnieniem uratowania Charlie. Jednocześnie skoro Florence wiedziałaby, gdzie jest dziewczyna, ba, może nawet przetrzymywałaby ją, czy miało sens owo szukanie Straina, czy nie wkurzyłoby jeszcze bardziej starszą Rzemieślników? Liczył właśnie, iż dowie się tego od sympatycznych wampirzyc, które już przecież bardzo wiele mu pomogły.
- Strain to ghul Florence. - Rebecca oparła się o stół z przyborami do pisania. - Zapowiada się, że niebawem jej childe. A czemu pytasz?
- Po prostu wiem, że panna Ashmore rozmawiała z nim, albo przynajmniej miała rozmawiać, kiedy zniknęła - wyjaśnił niepewnie, bowiem właściwie sam nie wiedział, jaką rolę ów osobnik odegrał. Przedtem stanowił jedyną nitkę wiążącą go właśnie ze wspaniałą Charlie, jednak teraz był tylko potwierdzeniem, że musiał spotkać ową piękną hedonistkę Florence. Oczywiście jeśli faktycznie była piękna. Inna kwestia, że Toreadorzy przeistaczali raczej urodziwe osoby, więc owa dbała o własny wygląd wampirzyca mogła faktycznie przypominać istny grecki posąg.

- Czemu go nie spytasz? Ah.. pewnie nie wiesz gdzie go znaleźć?! - Anna zeskoczyła z fotela. - Podpisz ten papierek i wybierzemy się na przejażdżkę!- Dodała ucieszona, swym eleganckim głosem.

Zamaszystym ruchem podpisał co trzeba podwójnie ucieszony. Więc zobaczy owego tajemniczego Straina. Więc dowie się czegoś o Charlie. Więc poczyni pierwszy konkretniejszy krok, żeby ją uwolnić, jeśli rzeczywiście była uwięziona.
- Dziękuję ci Anno, już - powiedział ucieszonym głosem. - Milady - skłonił się elegancko Rebecce - miło mi było panią poznać - ucałował jej dłoń przytrzymując ją chwilkę dłużej, niżeli wypadało. Cóż, jak to Toreador Gaheris miał w sobie coś z klasycznego czarusia. Rebecca zaśmiała się cichutko, w czym wyczuł zadowolenie.
- Witamy w Londynie. - Powiedziała, używając tych samych słów co Charlie.

Anna tupała ze zniecierpliwieniem nóżką.
- Chodźmy już. Może jeszcze jest przytomny.
- Idziemy - ruszył za Anną. - Przy okazji, co to znaczy “jeszcze przytomny”? Czyżby mister Strain, wiesz, był pijakiem? - spytał, bowiem właściwie takich słów w jego czasach można było użyć do tych, którzy przesadzali pochłaniając wielkie ilości wina oraz zwalali się podczas uczty pod stołową ławę.

Anna prowadziła go z powrotem drogą, którą przyszli.
- Powiedziałabym, że Strain lubi cieszyć się życiem.
- Aha, czyli eee … birbant? - spytał kobiety wyglądającej niczym mała dziewczyneczka. - Coś powinienem pamiętać rozmawiając z nim na temat panny Ashmore?
- Nie mówić, że jest twoją partnerką. - Powiedziała Anna, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Przynajmniej póki chcesz uzyskać od niego jakieś informacje.

Czyli właściwie co niby mam mówić, niby po co ją szukać, aaa, wiem, pomyślał.
- Cóż, powiem, że wynajęła mnie panna Dosset, jej gospodyni, która bardzo się o nią niepokoi. Częściowo jest to prawda, bowiem choć mnie nie wynajęła, to bardzo się martwiła. Przyszła do mnie wieczorem pytając o nią, bowiem mieszkamy w tej samej kamienicy oraz znamy się - stwierdził. - Wobec tego nie powinien mieć jakichkolwiek pretensji, czy podejrzeń.
- Oj na pewno będzie miał. - Anna uśmiechnęła się. Wyszli na zewnątrz i znów bez sygnału podjechała dorożka.

Prawdą było, że gdy ostatnio słyszał jak Charlie rozmawiała ze swoim zleceniodawcą, gdy się przebudzał, była dosyć poirytowana. Najwyraźniej relacje ze Streinem mogły nie być dla niej zbyt miłe.
- Wobec tego muszę być podwójnie uprzejmy - wymruczał - bowiem coś czuję, że najchętniej kopnąłbym go w tyłek tak, że przeleciałby dookoła Windsoru.

Jednak musiał się uśmiechać, bowiem cóż innego mógł uczynić? Strain, czyli ulubieniec Florence, ghul, dupek, utracjusz oraz osobnik nielubiący się ze wspaniałą Charlie, chyba wystarczało tego, żeby go samemu znielubić.
 
Aiko jest offline