Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2017, 20:10   #28
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Jechali dłuższą chwilę. Minęli okolicę, w której był sierociniec. Nagle wampir zauważył, że większość budynków skąpana jest w czerwonym świetle. Po ulicy przemieszczali się głównie mężczyźni, a w oknach raz po raz mógł dojrzeć prawie nagą kobietę, eksponującą swoje wdzięki. Po ulicy przechadzały się inne z mocno podwiniętymi sukniami, nie raz bez bielizny.
- To Soho. Domena Florence. - Wyjaśniła Anna, z zaciekawieniem przyglądając się kobietom. Nawet lekko zachichotała gdy jakaś na ich widok, odsłoniła piersi i nimi zakołysała.


Jednak najbardziej niepokojąca była ilość dzieci, które kręciły się w tym tłumie między prawie nagimi kobietami i płacącymi, bądź już wykorzystującymi je mężczyznami. Anna parsknęła gdy jakiś chłopczyk wskoczył na plecy kobiety, która właśnie brała swego klienta do ust.
- Eee, Anno, czy to jacyś biali Afrykanie, no wiesz, że zachowują się tak nieobyczjanie - Gaheris słyszał, jak właśnie mieszkańcy Afryki mają swobodne obyczaje seksualne. Oczywiście sam nie był niewiniątkiem. Kochał się z wieloma kobietami, ale nie tak otwarcie oraz nie wobec dzieci. Aaaaa! Jakieś szaleństwo.
- To rasowi Europejczycy, ale jeśli masz takie preferencje znajdą się też pewnie i Murzynki i Azjatki. - Anna zerknęła na niego z zainteresowaniem. - Są też dzieci, które udzielają tu takiej usługi. To dzielnica, gdzie kupisz każdego, na kogo masz tylko ochotę i wykorzystasz go w sposób na jaki masz ochotę. Podobno Paryżanie są w tym lepsi, będę musiała się kiedyś tam wybrać.
- Ooo czym ty mówisz? Europejczycy robią takie rzeczy … dzieci … Ludzkość zeszła na psy
- uznał. - Kochanie się to piękna sprawa, ale raczej wymaga, no, intymności, zaś to … jest wulgarne. Zaś Murzynki, Azjatki - przez chwilę nie wiedział o co chodzi, ale przypomniało mu się wreszcie, że to ludzie spoza Europy - hm, nie mam takich preferencji. Nigdy nie widziałem osoby spoza Europy za dawnych lat, a już na pewno damy, z którą miałbym ochotę pójść do łóżka - wyjaśnił szczerze. Ciekawe, czy Anna lubiła seks. Była dzieckiem i nie dzieckiem. On wprawdzie czułby opór, ale skoro dzieci ofiarowały tu swoje ciała, pewnie byli tacy, których to podniecało. Tfu, nie jego dziedzina. Właściwie chyba dziewczyna miała pecha, wielkiego pecha, że przeobrażono ją kiedy była jeszcze dziewczynką.
- Przyzwyczaj się, jeśli będziesz chciał załatwić sprawę z Florence, będziesz odwiedzał tą okolicę. - Anna wzruszyła ramionami. Chwilę później dorożka skręciła w jedna z bocznych uliczek i zatrzymała się. - O jesteśmy na miejscu. “U mamy” jest lokalnym elizjum.
Anna wyskoczyła i ruszyła w stronę drzwi pilnowanych przez dwóch potężnych ochroniarzy, naprzeciwko których w najlepsze zabawiała się jakaś para.
- “U mamy” - przeczytał. - Gdyby moja mama to zobaczyła. Prawdziwa mama, chyba rozniosłaby to miejsce - stwierdził. - Wiesz Anno, nie mam nic przeciwko miłości fizycznej, jednak takie coś. Czy rzeczywiście Rzemieślnicy tacy teraz są? To już wolę Carlton Club.
- Nie wiem co rozumiesz przez słowa “są tacy
”. - mężczyźni otworzyli przed Anną drzwi, a ona weszła nie przerywając. - To bardzo dochodowy biznes i dzięki niemu Florence jest jednym z zamożniejszych wampirów w Londynie.

Szli na początku gospodarczym korytarzem, by w końcu wejść do pierwszego z pomieszczeń. W całkiem eleganckim wnętrzu było bardzo dużo kobiet. Oraz stosunkowo niewielu mężczyzn, którzy najwyraźniej jeszcze dokonywali wyboru, swej partnerki. Widząc ich, jednak z siedzących na krześle dziewcząt uśmiechnęła się.


Posłała Gaherisowi całusa, po czym rozsunęła nogi eksponując swoją wygoloną kobiecość. Anna nawet nie zwróciła na to uwagi, tylko szła dalej.
- Tacy, czyli no wiesz, propagujący takie rzeczy otwarcie. Niech to, za moich czasów, za wszystkich czasów uprawianie miłości było normą, ale jednak starano się robić wszystko bardziej dyskretnie - wyjaśnił. Skrzywił się na widok prezentującej swoje wdzięki dziwki. Nie miał ochoty kupować niczyich wdzięków, owszem, można było go nazwać rozwiązłym, ale to co robił, robił za wspólną zgodą, przyjemnością oraz po cichu. Trzymał się Anny oraz po prostu szedł.

Anna przeszła przez drzwi, lekko skinąwszy jeden z kobiet, która ruszyła za nimi i zamknęła drzwi do sali.


Znaleźli się w długim korytarzu wypełnionym drzwiami, zza których dochodziły dźwięki rozkoszy. Czyli mości pan Strain sobie dokazuje, dumał. Gdyby drzwi były jedne, pewnie otworzyłby, chociaż właściwie trudna sprawa. Nikt nie lubi, kiedy mu się przerywa w trakcie chędożenie. Tutaj zaś na pewno nie będzie pukał do drzwi pytając: Hello, are you mister Strain? Spojrzał pytająco na Annę:
- Gdzie on jest? - może ma swoje ulubione miejsce, albo pokój, pomyślał.
- W elizjum. To jest Sara, też jest ghulicą, opiekuje się tym miejscem. Jest niemową. - Anna wskazała na idącą za nimi kobietę. Zatrzymali się przed jednymi z drzwi, numer 13. Gaheris bez trudu zauważył, że pokój jest chyba wolny. Sara wyminęła ich i otworzyła drzwi kluczem. Był tu kolejny korytarz, a za nim kolejne drzwi. Anna ruszyła dalej, a gdy za nią poszedł Gaheris, Sara zamknęła za nimi drzwi. Weszli do wielkiego pokoju. Wypełnionego dziwnie pachnącym zapachem. Na wielkich poduchach siedzieli mężczyźni, do których przytulały się, dziwnie zachowujące się kobiety. Część mężczyzn wydawała się być nie do końca przytomna, inni nawet dosyć aktywni. Wampir dzięki swoim wyostrzonym zmysłom jakoś dojrzał stół przy, którym toczyła się gra.


- Co to jest? Pewnie są pijani jakąś ziołową gorzałką - pochylony szepnął Annie do ucha. Wszystko wyglądało oraz pachniało dziwnie. Nie znał tego zapachu, ale jest faktem także, że przecież nie znał się na zielarstwie, bo niby skąd? Może zaprawili się jakimś anyżkiem. Słyszał, że są takie zioła które dają wizje oraz że posługiwali się nimi pogańscy kapłani druidzcy, zanim na brytyjskiej krainie nadeszła epoka rzymskich legionów. Wydawało się, że zarówno mężczyźni, jak kobiety, są tym dotknięci. Dziwaczne zachowanie, spowolnione ruchy, jakieś spojrzenie odizolowane od rzeczywistości. Pokopane miejsce, aczkolwiek nieco, musiał przyznać, pobudzające. Nie to, że miał ochotę na którąś z tych niewiast, ale gdyby była Charlie lub Rebecca, mogłoby być nadzwyczaj miło. W sumie Charlie przychodziła gdzieś tutaj po zlecenia. Zaś gracze …
- Gdzie jest Strain, wśród nich? - skinieniem wskazał na owych mężczyzn.
- Ten po prawej. - Anna przyglądała mu się z uwagą i znów miał wrażenie, że w nim czyta.


- Zaczekam tu na ciebie, a co do Rebecci, uważałabym na takie myśli, drogi amancie. - W jej głosie pojawiła się odrobina rozczarowania.
- Chyba powinniśmy ze sobą porozmawiać, Anno - uśmiechnął się do niej przypominając sobie stare przysłowie: gdyby za myśli karano, któż wtedy uniknąłby kary? Trochę dziwnie się czuł, że czyta mu w umyśle, ale z drugiej strony, on także sprawdzał innych swoimi mocami. Co więcej, właściwie nie wiedział, co niby pomyślał niewłaściwego? Rebecca była dorosłą kobietą oraz nie od dzisiaj, wampirzycą. Jeśli mieliby ochotę razem na niewielką przygodę, komuż to szkodziło? Wszak dzieci nie mogło z tego być. Chyba, że Rebecca była już z kimś związana. Wtedy co innego. Mężatkami się nie interesował.
- Rebecca jest przede wszystkim córką i kochanką księcia. - Wtrąciła się w jego myśli Anna. - A co do rozmowy ze mną, jeśli tu zostajesz na pewno będzie okazja. Może napijemy się wtedy czegoś dobrego.
- Bardzo chętnie, z tobą naprawdę chętnie. Bardzo cię polubiłem
- przyznał. - Jakbyśmy mieli ze sobą coś wspólnego. Jeszcze nie wiem, co ale jednak. Cóż, wobec tego idę na połów pana Straina. Oraz dzięki za ostrzeżenie. Skoro pani jest z kimś związana, oczywiście że ma u mnie wyłącznie słowa szacunku oraz podziwu. Tak powinno być - rzeczywiście tak zawsze postępował, także za rycerskich czasów.
- To będę miała na myśli mówiąc o tym byś na nią uważał. Tak jak mówiłam ci byś uważał na Charlottę. Niewielu jest ludzi w Londynie, którzy do nikogo nie należą. Będę czekała w loży. - Anna wskazała jedną z kotar i oddaliła się w tamtym kierunku, nie pozwalając mu odpowiedzieć. Pewnie chciała zejść z oczu ludziom, którzy przyglądali się jej z dziwnym zainteresowaniem. Gaherisa wkurzyły owe spojrzenia. Lubił Annę, która była jego przyjaciółką i był gotów bronić jej przed obcymi. Znaczy wiedział, że pewnie sama by się obroniła, ale jednak rycerski honor podszeptywał, że powinien się zatroszczyć o nią osobiście właśnie. Szczęśliwie wampirzyca ruszyła do okrytej kotarą loży, zaś on do Straina.

Mężczyzna stosunkowo młody ze śmieszną fryzurą był tym, do którego podążał. Podszedł do stolika oraz przyglądał się mężczyznom czekając na moment, kiedy przerwano rozgrywkę. Rozdanie poprzednie się skończyło, jeszcze zaś nie zaczęli kolejnego. Kiedy obiekt jego zainteresowania był wolny Gaheris podszedł bliżej do niego uprzejmie się kłaniając.
- Czy szlachetny pan Strain? - spytał patrząc niezwykle miło w niego. - Proszę wybaczyć, że przeszkadzam panu w tej rozrywce gentlemanów, ale czy zgodziłby się pan poświęcić mi chwilę rozmowy na osobności? To dosyć dyskretna sprawa - przyznał licząc, że to zainteresuje ghula pani Florence.
Mężczyzna spojrzał na niego. Mimo, że jego postura sugerowała, że jest porządnie wstawiony, wzrok był bardziej niż trzeźwy. Wampir zauważył, pod obrusem lekki ruch. Po chwili usłyszał też mlaśnięcie.
- Jestem dosyć zajęty. Kim jesteś? - Jakiś mężczyzna zagrał kartę i Strain skupił na niej uwagę.
Mlaśnięcie pod stołem, jakiś kot, czy co, zastanawiał się Gaheris.
- Och, sprawa dotyczy damy - wyjaśnił Strainowi. - Dlatego wolałbym nie podawać tutaj swojego nazwiska. Oczywiście chętnie przedstawię się na osobności. A może wolałby pan za jakiś czas, na przykład za pół godziny? Chętnie poczekam.
Dawał mu do zrozumienia swoim eleganckim obejściem, że nie jest jakimś łachudrą.
- Jesteś jednym z nich prawda? - Strain wskazał parkę zabawiającą się w rogu i sam coś zagrał.
Gaheris spojrzał na aury owej parki. Byli wyjątkowi, czy co? Jedno było pewne byli wampirami, bardzo namiętnymi wampirami. Nie widział za bardzo innych uczuć. Ale może o to chodziło Strainowi. Może pytał czy Gaheris jest nieśmiertelnym.
- Mam ów honor - rycerz skłonił się ponownie. - Proszę pana jedynie o chwilkę rozmowy, jak nie pasuje panu teraz, to za kwadrans choćby. Byłbym naprawdę wdzięczny. Absolutnie nic więcej, niżeli rozmowa.
- Dobra Panowie, przerwa. Szefostwo wzywa
. - Mężczyźni przy stole obruszyli się ale nikt za bardzo nie protestował. - Chicka daj se siana.
Gaheris usłyszał niezadowolony głos spod stołu, a gdy Strain wstał zapinając rozporek, na jego krześle oparła głowę kobieta.
- Ale wróć do mnie kochanie…
- Ta… ta
… - Struan wskazał inną alkowę. - Zapraszam.
Jasny gwint, Gaheris się zaczerwienił. Pod stołem była kobieta. Przypuszczał, że kot. Ale niby co tam robiła? Stamtąd nawet nie dawało się obserwować kart. Może przegrany wchodził pod stół, zaś ta kobieta przegrała w poprzedniej rundzie. Oraz jeszcze ten rozporek. Chciał zwrócić uwagę Strainowi, że mu się rozpiął, ale meżczyzna sam poprawił swoja garderobę.

Weszli do owej alkowy.
- Jeszcze raz przepraszam, że przeszkodziłem. Szybko, żeby mógł pan wrócić spokojnie do gry, wyjaśnię, co mnie sprowadziło, albo raczej dlaczego zostałem sprowadzony przez pewną uroczą osobę mojego gatunku - dał tamtemu do zrozumienia, że nie jest sam. - Nazywam się Henry Ashmore i jestem kuzynem panny Ashmore, którą pan zna. Otóż wieczorem landlady kamienicy, gdzie kuzynka mieszka zwróciła się do mnie z pytaniem, czy nie wiem, gdzie jest. Według niej bowiem zaginęła oraz bardzo się martwi. Oczywiście nie wiedziałem, bo niby skąd, ale po natarczywym naleganiu obiecałem, że się dowiem, czy jest cała i zdrowa oraz że spróbuję ją odnaleźć. Wiem, że kuzynka nieraz spotykała się z panem, stąd więc także nasze spotkanie oraz pytanie: czy wie pan coś o pannie Ashmore, jeśli zaś tak, to gdzie mógłbym się z nią spotkać? - cały czas mówił uprzejmie, rzeczowo, uruchamiając cały swój urok oraz elegancję. Nie chciał robić sobie wroga.
Strain prawie parsknął.
- Proponowałem by się ze mną “spotykała” ale ta kobieta jest nie do zdobycia. A szkoda, bo nawet chętnie zrobiłbym z niej wampirka. Henry, tak? - Mężczyzna spytał retorycznie. - Widziałem ją zeszłej nocy i wyszła stąd cało, jak zwykle. Co prawda Pani się potwornie zirytowała bo ktoś zghulizował Charlie, ale jakby jej się coś stało, to w tej dzielnicy zaczęłyby się mordy. Jeśli jak mówisz, nie wróciła to… żesz wolałbym jej nie przeszkadzać. - Strein zapatrzył się na salę. Widać było, że jest zdenerwowany. - Jak tu trafiłeś?
-Od księcia Peela
- wyjaśnił. - Pewna lady przyprowadziła mnie. Wyjaśniłem księciu ową sprawę i on stwierdził, że powinienem przybyć tutaj. Dlatego właśnie jestem. Zaś do dzisiejszego wieczora panna Ashmor na pewno nie pojawiła się u siebie, czego, jak mi landlady wyjaśniła, nigdy nie robi bez jakiegoś uprzedzenia. Stąd, jeśli mówi pan, że wyszła stąd cało i zdrowo, to co się stało dalej? Czyżby ktoś postąpił bardzo nieładnie wobec niej? - starał się mówić spokojnie, jednak pod płaszczykiem twardości faktycznie denerwował się.
- Nie wiem. - Strein wyraźnie się zdenerwował. - Nie wiem do cholery! Musiałem się zająć Panią, po tym jak Charlie ja wkurzyła. - Ghul zaczął kręcić się w kółko. Cały czas mamrotał do siebie. - Nie wiem… nie mam pojęcia… ona mnie zabije. - I tak non stop.
- Dlaczego miałaby cię zabić? Jeśli miałeś uważać na Charlie, to tym bardziej trzeba ją odnaleźć, nie uważasz? - usiłował przymusić go do jakiegoś sensownego działania.
- Nie miałem, toż to cholerna agentka! Gdo by jej upilnował?! - Wybuchnął. - Ale jej to nie obchodzi. Jest przewrażliwiona na punkcie swojej własności. Takiej własności. Cholera, akurat Charlie... Jeśli coś jej jest… - Zamyślił się i nagle jakby go olśniło. - Ty jej możesz to powiedzieć!
- Mogę, jeśli to pomoże pannie Ashmore, ale co oraz komu? Nie wymieniłeś jeszcze osoby, która powinienem poinformować
- przypomniał Gaheris, chociaż domyślał się, kogo ma na myśli Strain.
- Pani Florence, oczywiście. - Strain wyszczerzył się jakby właśnie wygrał jakąś sporą kwotę. - Pani Soho i właścicielce Charlie. A także mojej Pani.
- Właścicielce Charlie? Co pan ma na myśli, bo skoro ja mam powiedzieć oraz, jak przypuszczam, narazić się, chciałbym wiedzieć więcej
- postanowił zdyskontować niespodziewaną przewagę. Teraz to Strain potrzebował jego pomocy, nie zaś odwrotnie.
- Nic nie wiesz? - Mężczyzna się zdziwił. - Florence jakiś czas temu odkryła, że Charlie się ukrywa i zmusiła ją tym sekretem do pracy dla siebie. Dziewczyna nie wie, że są wampiry itd to wygodne bo wykonuje zadania, a inne klany nie mogą jej podejrzewać, bo nie ma w niej śladu wampirzej krwi… inaczej. Nie było w niej śladu. Każdy starszy ma nawet kilkoro takich agentów. Ludzi, na których nie wpływa dyscyplinami, czy krwią by byli niewykrywalni. Pani nigdy nie zdradziła mi czym dokładnie szantażuje Charlie, obiecała strzec jej tajemnicy i robi to bardzo dobrze. Może książę coś wie…. - Ghul wymieniał tytuły wampirów z nabożnym szacunkiem.
- Nie wiem, cokolwiek wiedziała kuzynka na pewno nie mówiła ani mi, ani nikomu. Jak sekret to sekret. Ale książę, cóż, książęta zazwyczaj wiedzą wiele więcej, niżeli kto inny - uznał Gaheris. - To możemy iść, ale muszę jeszcze powiadomić kogoś. Poczekaj na mnie tutaj dosłownie moment.
- Zaczekam przy drzwiach wyjściowych i dam znać chłopakom, że koniec na dzisiaj.

Ruszył do loży, gdzie przebywała Anna. Chciał poinformować przyjaciółkę, co jak gdzie, czyli jak rozwinęła się akcja. Strain wyszedł razem z nim i podszedł do stołu gdzie jeszcze niedawno grał. Wampir zauważył, że tamta kobieta prawie się na niego rzuciła.

Anna siedziała w loży machając nóżkami. Obok leżały dwie nieprzytomne kobiety. Oddychały powoli. Widząc wzrok Gaherisa wampirzyca uśmiechnęła się.
- Jakbyś był głodny jest tego więcej. Jak poszło?
- Bardzo chętnie, ale to musiałby być zaiste szybki gryz
- szybko zreferował jej sprawę. - Jak więc widzisz, podsumował, Strain chciałby się mną wyręczyć u Florence, ale bardziej się martwię o pannę Ashmore. Przypuszczałem, że jest u lady Florence, jeśli jednak nie … niewesoło wygląda. Ktoś ją porwał, uciekła, eee to niemożliwe, więc … naprawdę się martwię, Anno. To dobra, miła osoba. Naprawdę jest warta pomocy.
Gdy skończył mówić Anna wydała cichy gwizd i do pokoju weszła niemal naga kobieta.
- Smacznego. - Powiedziała z lekkim uśmiechem i po chwili spoważniała. - Szkoda mi tej małej. Im dłużej słucham ciebie i widzę co się dzieje, tym coraz lepiej widzę jak mało poważnie ją wszyscy traktują. No pij już. Wyjdę razem z tobą, nic tu po mnie, a Robert potrzebuje pomocy.
- Pani pozwoli
- zwrócił się do kobiety, która weszła. Była względnie ładna oraz, przede wszystkim, całkiem czysta. Chętnie więc stanął za jej plecami kąsając w prawy bark. Krew, jakże lepsza od króliczej. Absolutnie bez porównania. Pił szybkimi łykami, ale tylko tyle, żeby nie zaszkodzić jej. Oderwał zęby podtrzymując mdlejącą kobietę oraz układając obok dwójki tamtych. Wytarł usta.
- Dziękuję, to było bardzo smaczne - przyznał.
- Dziękuję Anno, jesteś super. Dziękuję ci za pomoc i za to, że mogłem cię poznać. Nie wiem, czy przy takiej sytuacji pojawię się jutro w elizjum, ale ja nie zapominam przyjaciół. Mam nadzieję, że mogę cię do nich zaliczyć - szykował się do wyjścia.
- Odwiedź, spróbuję się czegoś dowiedzieć. - Dziewczynka ruszyła w kierunku wyjścia. - Może powinnam tą małą zagarnąć dla siebie. - Dała jakby poważnie coś analizując. - Nie planowałeś jej spokrewniać, zachowujesz się też jakbyście się tylko przyjaźnili. - W jej oku pojawił się błysk. - Taka przyjaźń ze zobowiązaniami. - Mrugnęła do niego.
- Myślę - przyznał uczciwie - że można tak to nazwać. Nie jesteśmy związani większymi więziami niż przyjaźń oraz to, że no wiesz. Tylko tyle oraz aż tyle. Przyjaźń to wielka rzecz - powiedział niespecjalnie rozumiejąc, co to znaczy “zgarnąć dla siebie” Jeśli miała na myśli uczynienie wampirem, to biorąc pod uwagę Roberta Brewera, była chyba najlepszą wampirzą matką, jaką sobie można było wyobrazić. - Może nasze zobowiązania nie są takiej natury na zasadzie wyłączności, ale bardzo ją lubię oraz bardzo mi na niej zależy.

Przy drzwiach czekał Strain.
- Ach, Pani Anna! - Pokłonił się nisko.
- Strain, czyżby informacje cię tak wytrzeźwiły? - Wampirzyca odezwała się z przekąsem.
- Z uwagi na nastrój mej Pani nie pozwoliłbym sobie na nic, co mogłoby go pogorszyć. - Dodał, będąc cały czas w pokłonie.
- Ech… Florence dobrze was szkoli. Podwiozę was. - Anna ruszyła przodem.
- Dziękuję Anno - ucieszył się Gaheris. - Będziemy szybciej.
 
Kelly jest offline