Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2017, 21:31   #114
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
- Wiele te płaskorzeźby nie wniosły po poprzedniej piramidzie. - zwrócił się Theo do profesora - Jednak potwierdzają moją teorię. Bóg-ptak to najprawdopodobniej ja, fałszywi bogowie to Obdarzeni. Wybór to decyzja czy pomóc Angrze, czy go usunąć. Jakieś spostrzeżenia, może coś mi umyka?
- Czyli twierdzisz, że postawiłeś sobie sam świątynię? - Edgar spojrzał na niego z ukosa. - Wiemy już, że wyróżniający się w jakiś sposób Angra wystąpił przeciwko Obdarzonym i dzięki twojej pomocy udało mu się wygrać wojnę. Zrobił to dla dobra ludzkości, tak przynajmniej możemy założyć. Jednak mam dziwne przeczucie, że brakuje nam jednego fragmentu układanki... Jakbyśmy do tej pory mieli przed sobą niepełny obraz tamtych wydarzeń…
- Może. Dwie poprzednie świątynie dobrze pamiętam że kazałem postawić. Dla uczczenia Czarnego i Białego. Tą... Może dla pamięci? Duże struktury łatwiej znaleźć komuś z amnezją, niż kilka drobnych kamiennych tabletów. Zdecydowanie lepiej opierają się też działaniu czasu. - Theo wzruszył ramionami - I raczej nie możemy liczyć na żaden... Ołtarz. Gdy ta świątynia powstawała wymagani Obdarzeni musieli być martwi. - to mówiąc podszedł do płaskorzeźby i dokładnie zaczął się jej przyglądać w poszukiwaniu dodatkowych wskazówek.
- Cóż, pora zająć się tradycyjną robotą. Może uda się odkryć coś więcej - profesor westchnął i uśmiechnął się lekko. - Zacznę organizować ludzi i sprzęt - poinformował go i wyszedł na zewnątrz.
- Jasne. Ja w tym czasie obejrzę komnaty w których składano tutaj ofiary. Może coś mi się przypomni.

***

Niestety dokładne obejrzenie piramidy niczego nie wniosło. Theo najpierw zwiedził wszystkie korytarze, obejrzał każdy metr ścian, podłóg i sufitów w poszukiwaniu czegoś co pomogłoby uzupełnić jego wiedzę. Potem sprawdził komnaty ofiarne. W przeciwieństwie do Ołtarzy z piramid Księżyca i Słońca, te tutaj były wykonane ze zwykłego, miejscowego piaskowca. Nie nosiły też śladów krwi, która z pewnością byłaby widoczna gdyby składano tutaj tego typu ofiary. Miast tego musiały mieć albo funkcję czysto liturgiczną, albo składano tutaj plony ziemi, zboże, ziemniaki, owoce i warzywa.
Zdecydowanie spokojniejsze ofiary, ale też o wiele praktyczniejsze dla Boga-ptaka.
Czy to oznaczało że Theo zajął zwyczajnie miejsce poprzednich Obdarzonych? Być może. Pytanie tylko jak dalece jego rządy się różniły od rządów poprzedników. Czy był benewolentnym bóstwem? Może był obojętny, nadistota daleko nad problemami swoich subiektów. A może chodził pośród nich? Nigdy nie uzyska odpowiedzi na te pytania, chyba że wróci mu pamięć.
I w ten sposób jego myśli zatoczyły koło. Znowu wrócił do problemu amnezji. Czego by nie mówić o jego obecnych przemyśleniach - były one tylko efektem logiki zaaplikowanej do dostępnego zbioru informacji. A zbiór ten był zbyt wąski jak na jego gust. Wszystko co do tej pory powiedział mogło być prawdą, kłamstwem czy też jednym z wielu odcieni półprawd. Może wcale nie był Bogiem-ptakiem, może była to tylko interpretacja jednego z ludzi których “wyzwolił” od Obradzonych?
Theo westchnął delikatnie i ruszył w kierunku wyjścia. Jego pobyt tutaj niczego nie wnosił.

***

Do wieczora już nic ciekawego ich nie spotkało. Gdy Theo wyszedł wreszcie z komnat w Świątyni boga-ptaka postanowili wrócić do hotelu.
Profesor przez ten cały czas milczał intensywnie myśląc. Coś mu nie dawało spokoju.
- Muszę wrócić do swojego biura - odezwał się w końcu. - Mam wrażenie, że przegapiłem coś w moich dotychczasowych zbiorach. Jeszcze raz przejrzę część moich notatek.
- Zbiorach? W czasie swojej wcześniejszej pracy trafiłeś na coś potencjalnie powiązanego z tymi… Badaniami? I to zapewne oznacza że musisz polecieć aż do Luksemburga?
- Tak - odpowiedział i od razu sięgnął po komórkę. - Nie ma co marnować czasu, rezerwuję samolot na jutro.
- Jasne. Czy w międzyczasie zorganizowałeś już jakiś ludzi którzy będą mogli robić "nudną" robotę na miejscu?
- Powinni być jutro wieczorem. Dostaniemy też wsparcie ze Światła. Poprosiłem o jakiegoś niedużego Obdarzonego, żeby mógł wejść do komnat.
- Świetnie. Tylko po co nam ten Obdarzony? Chcesz żeby się przemieniał przy Ołtarzach? Prawdę mówiąc nie jestem pewien czy chcę się już dzielić tym odkryciem.
- Lepiej mieć opcję i nie skorzystać, niż nie mieć i żałować - skwitował to. - W każdym razie dzięki temu ten konserwator z świątyni Słońca nie będzie sprawiał problemów.
- Jak zwykle masz rację. - Obdarzony skinął z uznaniem głową. Profesor Massashi był niezwykle przedsiębiorczym człowiekiem - W każdym razie, pozwiedzałem nieco dokładniej ostatnią piramidę, niestety nie miałem żadnych wizji. Zdążyłem się już za nimi stęsknić.

***

Następnego ranka nie śpieszyli się na teren kompleksu świątyń. Zaczęli od wspólnego śniadania, po którym profesor zasiadł do laptopa na którym pracował aż do południa. Theo w tym czasie wyszedł zwiedzić okolicę.
Mexico City było gigantycznym molochem w którym ludzie żyli w warunkach wcale nie gorszych od tych panujących w europejskich miastach. Najbliżej było mu chyba do Barcelony, zarówno ogólnym planem, panującą temperaturą i żywiołowością ludzi. Te wczesne godziny przedpołudniem były najruchliwszym okresem, wszyscy spieszyli by zdążyć z drobnymi sprawunkami przed zbliżającą się wielkimi krokami siestą. Największe tłumy były oczywiście na targu, gdzie Theo zaopatrzył się na miejscu w mango, pomarańcze i importowane jabłka. Ustatysfakcjonowany wrócił do hotelu i uciął sobie drzemkę. Szczęśliwie nie musiał nic robić.

***

[MEDIA]http://www.mexico-airport.com/images/t1-benito-juarez-mexico-city-airport.jpg[/MEDIA]

Dopiero po obiedzie zebrali się do taksówki i udali na lotnisko, by przywitać ekipę, która przyleciała do nich z Europy. Dziesięciu studentów Edgara czekało karnie pod opieką dwóch doktorantów na przybycie ich guru. Theo nie dziwił im się. Profesor był osobą wyjątkowo inteligentną, rozważną i doświadczoną. Tacy nauczyciele nie musieli wymagać szacunku. Dostawali go za samo istnienie.
- Pilnuj ich do mojego powrotu - Edgar poprosił Obdarzonego. - Na mnie już czas, do zobaczenia - podał mu rękę i z skromnym bagażem podręcznym ruszył do odprawy.
- Cóż, niczego raczej nie zniszczymy. A nawet jeśli to dam radę to skleić do kupy taśmą izolatką. - puścił mu oczko i uniósł dłoń do mostka, jakby to tam kryła się ta magiczna substancja - Jeszcze jedno, przywieźć zdjęcie które naprowadziło cię na dolinę Neyran. Bardzo chciałbym je obejrzeć. Powodzenia! - rzucił jeszcze za odchodzącym profesorem po czym obrócił się do zebranej dookoła niego grupki studentów.
- No, jako że starszyzna pojechała czas na zabawę! - rzucił wesoło, co spotkało się z natychmiastowym rozpromieniem się twarzy zebranych. Wyraźnie oczekiwali wycieczki po tutejszych pubach. - Dla tych którzy mnie jeszcze nie znają, nazywam się Theodor, ale możecie się do mnie zwracać per Theo. Jestem znawcą języków wymarłych i jako taki tutaj głównie operuję. Przed lotniskiem czeka na nas autobus który zabierze nas prosto do hotelu. Do końca dnia macie wolne, ale sugeruję nie nadużywać alkoholu. Jutro jedziemy do Teotihuacan w którym jest mnóstwo nudnych płaskorzeźb, których każdy centymetr trzeba obejrzeć, obfotografować, potencjalnie wskazać mi palcem jeśli będą wyjątkowo ciekawe, albo będziecie chcieli dowiedzieć się co dany symbol znaczy. Szukajcie też wszystkiego co mogło umknąć wcześniejszym badaczom. Pytania? - Theo nie dał im czasu na otworzenie ust - Świetnie, zapraszam państwa za mną. - zwrócił się do nich i ruszył ku wyjściu.

***

Godzinę później byli już w hotelu, gdzie studenci się zameldowali, podzielili między pokojami i rozpakowali. Doktoranci razem z Theo udali się zaś na miejsce, do Teotihuacan, żeby określić zakres prac i zaplanować rozłożenie namiotów. Oczami wyobraźni Obdarzony widział już jak bardzo oburzony będzie konserwator Świątyni Słońca. Uśmiechnął się na tą wizję szeroko. Już się nie mógł doczekać.
Gdy dojeżdżali na miejsce zaczynało się ściemniać. Zaskoczeniem okazał się być duży SUV z oznaczeniami SPdO, obok którego stało dwóch funkcjonariuszy i jakiś cywil.
Gdy Theo wysiadł z taksówki od razu ruszyli w jego kierunku.
- Theodore Massashi? - zapytał wyższy stopniem.
- Theodor. - poprawił funkcjonariusza z uśmiechem na ustach i podał mu dłoń. - Jak przypuszczam panowie z innym Obdarzonym? Profesor wspominał że mam kogoś takiego wyglądać. - spojrzał na stojącego z nimi cywila.

- Tak, to Dean McWolf - przedstawił cywila, którym okazał się młody mężczyzna, jeszcze niedawno zwykły chłopiec. Był trochę niższy od Theo, ale szerszy w barkach. Rozglądał się z sporym zainteresowaniem po okolicy.
- Próbujemy się skontaktować z Edgarem Massashi, nie odpowiada.
- Profesor jest w trakcie lotu do Europy, pewnie wyłączył komórkę - wyjaśnił jeden z doktorantów.
- Gdzie dokładnie leciał? - zapytał funkcjonariusz.
- Do Brukseli, a dlaczego?
Funkcjonariusze spojrzeli po sobie i zamilkli.
- Czy to nie ten lot właśnie? - do rozmowy wtrącił się McWolf. - Trąbią o tym we wszystkich mediach. Podobno stracono z nim kontakt.
- Co?! - słowo to zabrzmiało niemal jak warknięcie - Kiedy to było?
- Jakąś godzinę temu... - młody Obdarzony wyciągnął smartfona by podejrzeć aktualne informacje. - Tak o 17.58.
- Czy panowie byli by tak uprzejmi żeby skontaktować się z centralą? Trzeba wysłać kogoś kto umie latać do zbadania sprawy. - zwrócił się do nich po czym wrócił do Wolfa - Wiesz gdzie to dokładnie było? W jakim miejscu kontakt się urwał?

- Gdzieś nad Atlantykiem. Wiem tyle co piszą w necie - skinął na trzymany w ręce telefon.
- To sprawa cywilna jak na razie. Zajmą się tym służby do tego odpowiednie - dodał jeden z funkcjonariuszy.
- A jak szybko zmieniłaby się ze sprawy cywilnej, w sprawę związaną z Obdarzonymi gdybym się przemienił jak stoję i ruszył na przełaj w kierunku miejsca gdzie zaginął samolot?
- Nie zmieniłaby się ani o jotę. Natomiast pan zostałby poproszony o powrót do ludzkiej postaci, a później zatrzymany jeśli będzie to konieczne siłą. Światło i SPdO nie biorą udziału w cywilnych operacjach - wyrecytował formułkę.
- Uch, ktoś podał info, że radary zarejestrowały niezidentyfikowany obiekt latający w miejscu katastrofy. To chyba był atak Obdarzonego - wtrącił się ponownie McWolf.
- Niech panowie będą tak uprzejmi i przynajmniej skontaktują się z centralą. W świetle informacji udzielonej przez pana McWolfa.
Spojrzeli po sobie.
- Jak pan woli - jeden z nich odwrócił się i podszedł do radiostacji. Po krótkiej wymianie zdań rozłączył się. - Już o tym wiedzą i posłali ekipy ratunkowe. Niech pan zachowa spokój, to jest szok dla każdego z nas.
- Świetnie. - Theo wyjął zakupiony wcześniej telefon na kartę. Była to stara, niezniszczalna konstrukcja - Nokia 3310, wszedł do kontaktów i znalazł swój numer. - Proszę telefon kontaktowy do mnie, do czasu aż wyjaśni się ta cała sytuacja. Pan Wolf jest teraz pod moją opieką?
- Raczej pan pod jego - odparł funkcjonariusz. - Poproszono Światło o współpracę przy wykopaliskach i skierowano do tego pana McWolfa.

Theo spojrzał na młodzieńca.
- Oh. Zrozumiałem że Światło ma przysłać kogoś niezbyt dużego do pomocy w wykopaliskach, a te są pod waszym patrontem, ale szefuje Massashi, którego ja w tej chwili zastępuję. Ale mniejsza z tym, moja starszyzna zaczyna i kończy się na terenie i w sprawach związanych z wykopaliskami. Miło poznać. - podał w końcu dłoń McWolfowi.
- Cześć - chłopak uścisnął jego dłoń. - Czy... Profesor Massashi to pana krewny? - zapytał uciekając wzrokiem.
Sytuacja była dosyć niekomfortowa, gdyż nadal nieznany był los pasażerów feralnego lotu.
- Uh... Pożyczyłem jego nazwisko. Za jego zgodą. Jakiś czas temu obudziłem się z amnezją i profesor wziął mnie pod swoje skrzydła. Ale to rozmowa na inny raz. Chcesz żebym cię oprowadził po okolicy, czy wolisz pojechać do hotelu? - Theo mówił spokojnie, ale we wnętrzu był niezwykle spięty.
- Nie wiem, możemy się tutaj chwilę przejść - odparł niezbyt zdecydowany.
- W takim razie zapraszam. Ja oprowadzę naszego gościa, a panowie w tym czasie zadecydują gdzie chcemy się rozłożyć? Macie większe doświadczenie w tym temacie niż ja. - zwrócił się do doktorantów, po czym wskazał Deanowi drogę - Jak dużo wiesz o Teotihuacan? - spytał ruszając wraz z nim w kierunku świątyni Słońca.

- Eee... Tyle co nic... - przyznał. - To kompleks świątyń, którego nazwa oznacza w jednym z języków miejsce, gdzie ludzie stają się bogami. Powstało jakoś w drugim wieku przed naszą erą... To znaczy tyle piszą w podsumowaniu na wikipedii - zawstydził się swoją niewiedzą.
- No to z grubsza wiesz z czym to się je. Mam nadzieję że nikt cię nie przymuszał do podróży tutaj, powiem szczerze że scen z Indiany Jonesa raczej nie uświadczysz. Raczej godziny nudnego i żmudnego kopania w ziemi przy użyciu dziecięcych łopatek i szczoteczek do zębów. Wraz z profesorem lansujemy teorię że Obdarzeni pojawili się w historii ludzkości wiele lat przed Zimną Wojną, potencjalnie nawet tysięcy lat i właśnie dlatego tu jesteśmy. Żeby sprawdzić czy to - zatoczył ręką szerokie koło - Nie jest z nami powiązane.

- Acha... - jego reakcja była lakoniczna, ale na twarzy pojawiło się spore zaskoczenie. - To... chyba mocna sprawa. To by chyba tłumaczyło wiele mitów i legend, co nie? - zapytał.
- Dokładnie tak. Brak oczywiście czegokolwiek co bezpośrednio potwierdzałoby tą teorię. Najlepsze byłyby dobrze zachowane szczątki Obdarzonego, z "dziurą" po krysztale, ale znalezienie czegoś takiego biorąc pod uwagę... Typowy rodzaj śmierci w tej populacji nie jest zbyt prawdopodobne. Do tego dochodzi problem nieco świeższej historii. Tak powiedzmy przełom osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Jakieś wzmianki powinny być do znalezienia źródłach z tego okresu, ale tego oczywiście brak. Eh... - Theo westchnął i zamilkł. Tak naprawdę wiedział perfekcyjnie dlaczego takich wzmianek nie było, ale kłamstwo brzmiało lepiej niż "wiesz, chyba wszystkich zabijałem".

Dean uprzejmie nie naciskał na Theodora. Ten zdecydowanie potrzebował kilku chwil na namysł. Był dobrej myśli, ale równocześnie gotował się na najgorsze. Jeśli samolot faktycznie był celem ataku Obdarzonego... Szanse że staruszek taki jak Massashi przeżyje były zerowe. Co gorsza mógł to być atak celowany właśnie w profesora. To oznaczało że Theo straci jedyną przyjazną mu osobę na świecie z którą mógł otwarcie o wszystkim rozmawiać. Była to wyjątkowo niepokojąca myśl.
Do tego dochodził problem obecnych badań. Obdarzony nie miał doświadczenia w prowadzeniu wykopalisk. Nie wiedział jak długo pociągną bez profesora, a z drugiej strony mógł nagle zostać na lodzie, jeśli jego doktoranci uznają że Theo nie jest im do niczego potrzebny. Obdarzony wbił wzrok w powoli ciemniejące niebo i ruszył w kierunku najbliższej piramidy.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 29-05-2017 o 22:12.
Zaalaos jest offline