Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2017, 20:54   #19
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Z kolei Litwor, widząc, że wcale nie jest tak różowo, jak być powinno i zbliżało się coś ewidentnie niemiłego, przywołał lodowego węża, by wskoczyć na jego grzbiet i popłynąć do następnego statku. Zdawało się, że zaczynało zależeć na czasie. Ratowanie zniewolonych to jedno, ale wyznawał pewną filozofię, która pozwalała mu toczyć kolejne potyczki z wielkim i nienazwanym złem, a czasem mniejszym i jak najbardziej nazwanym. Ratuj własną dupę. Ciągle jednak uważał, że w planie na dzisiejszy dzień, znajdzie się czas na zatopienie jakiegoś pirackiego statku przed obiadem. Grunt to nie robić zbyt wielkich planów, bo potem się cały grafik sypie, taka była jego druga dewiza. W ogóle Litwor miał dość dużo dewiz, całkiem sporo sprzecznych ze sobą, lubił trzymać się tej, która akurat mu najbardziej pasowała.

Kolejne sekundy mijały. Cenne sekundy, w których kolejne kwiaty zakwitały w Ogrodach. Księżniczka poczuła wzbierającą w niej moc. Rosła ona, drżała niecierpliwie, a w końcu wypuszczona na wolność, uderzyła. Uderzenie to poczuł i Litwor, który mknął już ku wolniejszej jednostce. Potężna fala mocy przetoczyła się tuż obok niego, zdążając ku okrętowi, który za wszelką cenę starał się oddalić. Fala nie była jednak skierowana na Litwora, w dodatku moc użyta przy tworzeniu czaru była mu znajoma, więc nie było powodu do tego by się zatrzymywać. Tym bardziej że cel miał tuż przed sobą. Był już w stanie ujrzeć pojedyncze sylwetki biegające po pokładzie, wspinające się na liny i tkające czary. O tak, statek bez dwóch zdań miał także swych magów, chociaż żaden z nich nie sprawiał wrażenia odpowiedzialnego za to mroczne coś, co pochłaniało życia w głębinach. Nie, ta moc była innego pochodzenia. Nie bacząc na to, ani też na próby powstrzymania go, parł dalej do celu, po to by w końcu zderzyć się z nim wśród rozprysku drzazg, większych fragmentów burty i lodu. Litwor ledwie zdołał się utrzymać na swym wierzchowcu, ale dziura powstała wystarczająca by woda z ochotą wtargnęła do środka okrętu. Zawsze jednak można było i większych szkód narobić. Tyle tylko że i przeciwnik czasu nie tracił. W stronę Litwora poleciały strzały i magiczne pociski. O ile jednak te drugie krzywdy mu zrobić nie mogły, to na te pierwsze immunitetu nie miał, co też poczuł zaraz, gdy grot jednej z nich utkwił w jego lewym barku. Strzała była czarna, posmarowana jakąś mazią i należąca do tych większych, których wypuszczenie z odpowiednio większego łuku, wymagało nie lada siły. Jak nic zatem można było przypuścić, że na pokładzie znajduje się przedstawiciel którejś z silniejszych ras tej krainy. Pomrok może, może wilkołak… Tego Aigam wiedzieć nie mógł. To co wiedzieć mógł, to to że siły zaczynały go wyraźnie opuszczać, chociaż nie w tempie zastraszającym, ale wystarczająco odczuwalnym by podejrzenie śmiertelnej dawki trucizny zagościło w jego umyśle.

W międzyczasie, na jednostce która znajdowała się już poza zasięgiem działania mrocznej magii, coś zaczęło się dziać. Jeden po drugim, piraci zaczęli umierać. Chociaż czy umierać było odpowiednim określeniem tego co działo się z tymi istotami? Ich ciała, jedno po drugim, zaczęły się rozpadać na oczach tych, których jeszcze zaklęcie nie sięgło. Nie było przed tym ucieczki, chociaż niektórzy i tak próbowali. Krzyki trwogi wzniosły się ponad pokład, a usłużny wiatr przywiał je bliżej uszu Origi. Odebrała kolejne życie, a właściwie życia. Sądząc zaś po tym, że krzyki ustały po kilku chwilach, które mogły także trwać godzinami, żyć tych było wiele. Na koniec zaś, czar którzy rzuciła, począł pożerać także okręt, wciąż głodny zniszczenia, niczym wypuszczone z klatki zwierzę którego od lat już nie karmiono. Zwierze, które raz wypuszczone, nie zamierzało przestawać, a siła jego zbyt wielką była, by niewprawna w jego kontroli księżniczka, zdołała go przed dalszym niszczeniem powstrzymać. Siły jej także ku temu niedostateczne były, co odkryła wraz z powrotem słabości, która to większą była niż ta, jaką odczuła przy poprzednim skorzystaniu z posiadanej mocy. Musiała znaleźć oparcie i to znaleźć szybko, zanim skrzydła odmówią jej posłuszeństwa, podobnie jak odmówił jej tego rzucony czar.

Anielicy aż dech zaparło od zmęczenia które w nią uderzyło. Nagle przestała myśleć o tym, że straciła kontrolę nad czarem, choć tego tak naprawdę w pełni świadoma nie była. Nerwowo rozejrzała się i zaniepokoiła widząc, że ma pod sobą tylko wodę. Pot wystąpił jej na czoło, gdy zmieszana, wzrokiem zaczęła szukać statku. Był tam gdzie go zostawiła, jakiś kawałek za nią. Miała szansę się do niego dostać. Rozłożyła skrzydła szeroko, zatoczyła łuk i wkładając w to całe pozostałe jej siły, ślizgiem ruszyła ku Morskiej Wiedźmie.

-Jak nie urok to sraczka. - Warknął Litwor, starając się wyciągnąć strzałę z barku i wdzierając się do środka okrętu, przez dziurę stworzoną przez lodowe zaklęcie. Po chwili stał już ze strzałą w dłoni, pozwalając krwi swobodnie wypływać, dopóki rana sama się nie oczyści. Jak znał życie, odcierpi później. Na szczęście miał dość ziół w zapasach na Wiedźmie, żeby pomyśleć o jakimś antidotum. O ile dożyje do tego czasu. Z drugiej strony, tak głupio byłoby paść od zatrutej strzały. Rozejrzał się po wnętrzu i szybkim spojrzeniem ocenił, co mogłoby mu się przydać najpierw jako narzędzie powiększenia uszkodzeń, a potem za jakąś potencjalną osłoną przed strzałami, kiedy będzie płynąć ponownie na Wiedźmę.

Morska Wiedźma zbliżała się do księżniczki w równomiernym tempie powolnego, kontrolowanego opadania. Tuż przed spotkaniem z pokładem poczuła jak coś miękkiego owija się wokół niej, dzięki czemu spotkanie to nie było gwałtownym wstrząsem, a bardziej przypominało lądowanie na miękkiej pierzynie. Nie wylądowała jednak tak, jak wzleciała, w ciszy i spokoju. O nie, tym razem powitały ją wiwaty i oklaski załogi okrętu. Wszystkie oczy zwrócone były na nią, poza dwiema parami. Pierwsze należały do Seny, drugie zaś do Lif. Obie wpatrywały się dalej tam, gdzie bitwa zdawała się trwać nadal.

I trwała, chociaż nie było jej widać ani na powierzchni, ani na pokładzie wrogiego statku. Ta pierwsza, toczona przez załogę “Wiedźmy” rozgrywała się w morskich głębinach i wyniku jej można się było jedynie domyślać. Druga z kolei toczyła się we wnętrzu jednostki przeciwnika, która gwałtownie nabierając wody, stanęła w miejscu. Sprawca tej bitwy, a także i samej dziury, zdołał znaleźć narzędzie do siania zniszczenia, akurat w chwili, gdy do ładowni, do której to tak bezczelnie i bez pukania się wdarł, poczęli się zbiegać piraci. Narzędziem tym był trójząb, który akurat stał oparty o skrzynię. Broń ta zaplątana była w sieci, więc i nie tak od razu zdatna do użytku, jednak to raczej wojownikowi przeszkadzać nie powinno. Tarczy jednakże, ani czegoś czym mógłby się osłonić przed strzałami, nie było, a przynajmniej nic takiego w zasięgu wzroku jego i rąk się nie znajdowało. Znajdowali się zaś wspomniani piraci w liczbie sześciu, w tym jeden wyposażony w całkiem porządną tarczę. Jedyne zatem co zostało do zrobienia, to wybicie owej grupki, głównie w miecze uzbrojonych demonów niższego stopnia.
Litwor chwycił pewniej trójząb, wolną ręką zaś złapał sieci, by móc rzucić nimi w przeciwników. Nie musiały ich nawet oplatać, wystarczyłaby mu chwila rozproszonej uwagi z ich strony. -Wy uciekać, albo ginąć tu, mnie bez różnica. - Ryknął Aigam, kalecząc nieco demoni język, po czym ruszył pewnie w kierunku przeciwników. Nie miał zamiaru brać jeńców, ale gdyby ktoś uciekał, nie przeszkadzałoby mu to zbytnio.

Tymczasem księżniczka złapała pion na pokładzie Morskiej Wiedźmy. Oddychała ciężko, ale całą sobą emanowała zadowoleniem. Zawsze chciała użyć tego czaru, ale był dla niej zakazany przez magów na dworze. Euforia ogarniała Origę, gdy zbierała w sobie siły. Z szerokim uśmiechem anielica zaczęła rozglądać się po wiwatującej jej załodze. W końcu dostrzegła Senę wypatrującą czegoś za burtą. Księżniczka skierowała do niej swoje kroki.
- To chyba koniec? - odezwała się do Duszy, z zadowoleniem w głosie.

- Nie, to jeszcze nie koniec - odpowiedziała jej Wiedźma, nie odwracając twarzy od jedynego, wciąż utrzymującego się na wodach, okrętu przeciwnika. [i]- Litwor wciąż tam jest i są tam moi ludzie. Walka nadal trwa, księżniczko, chociaż bez wątpienia przyczyniłaś się do naszego zwycięstwa. Pytanie tylko jaką cenę jeszcze przyjdzie nam za nie zapłacić.

W międzyczasie, we wnętrzu ładowni wrogiego okrętu, walka dopiero się rozpoczęła. Rzucona przez Litwora sieć zdołała złapać tylko dwóch przeciwników. Reszta jednak szybko się otrząsnęła.
- Sam zginiesz, psie - usłyszał od tego, który tarczę dzierżył i który najwyraźniej przewodził tej gromadzie. Nie wyróżniał się on w sumie niczym, od pozostałych. Czarne włosy, średnia budowa ciała, ogon jak i pozostali, ostro zakończony. Jednak w przeciwieństwie do pozostałych, jego rogi ozdobione były srebrnymi nakładkami, których ostre krawędzie przywodziły na myśli sztylety.
Nie czekając na reakcję Aigama na jego odpowiedź, ruszył do ataku jako pierwszy, mierząc trzymanym w dłoni mieczem, w brzuch Magobójcy.
Demon mógł mieć swoje plany, jednak trójząb miał przewagę długości, ba, z tego co słyszał, nadawał się równie dobrze do łowienia ryb, patroszenia ludzkich wnętrzności, jak i zatrzymywania szarży. Dokładnie to postarał się zrobić Litwor. Nadziać go jak na widelec i przepchnąć w stronę jego kompanów. Zaczął uśmiechać się szeroko. Nie tracił oddechu na gadanie. Nie miał zamiaru czekać tutaj aż cała załoga statku zwali się naraz pod pokład. Co prawda miałby wtedy sporą przewagę, bo mógłby po prostu zatarasować przejście ciałami. Gdyby do tego doszło, miał nadzieję że zwieją, nie był do końca na siłach żeby bawić się w bohatera.

- Czy mogę mu jakoś pomóc? - zapytała księżniczka stojąca przy Duszy. Podobnie jak ona, anielica wpatrywała się w ostatni statek. - Mogę spróbować odwrócić grawitację na tamtym statku - zaproponowała rozochocona poprzednim czarem by wypróbować kolejne z zakazanych jej dotychczas czarów.

- Nie znam jego obecnej sytuacji, nie wiem czy mu to pomoże czy zaszkodzi, chociaż przy jego zdolnościach zaszkodzić raczej nie powinno. Co najwyżej zmniejszy pulę trupów - odparła Sena, nadal wpatrzona w morze. - Mamy jednak także inny problem - wskazała na ciemną plamę, która otaczała miejsce bitwy, a która zaczęła się kierować w ich stronę. Plama z początku wyglądała na czarną, gdy jednak księżniczka przyjrzała się jej dokładniej, dotarło do niej, że to co widzi to krew.

Tymczasem w ładowni rzeczy szły gładko po myśli Litwora. Demon, który widział w nim tylko człowieka, nie był gotowy na to, że to nie istotę ludzką miał przed sobą. Ów błąd w ocenie sytuacji przepłacił życiem, gdy trójząb Aigama zgrabnie ominął jego osłonę i zagłębił się w ciele. Pełne zdziwienia spojrzenie spoczęło na Magobójcu. Przeciwnik próbował coś powiedzieć, jednak z jego ust buchnęła krew uniemożliwiając tą czynność. Pozostali zaś jakby stracili nieco z ochoty do walki, żaden jednak nie rzucił się do ucieczki. Zamiast tego tkwili niezdecydowanie w miejscu.
Poziom wody w ładowni rósł w szybkim tempie. Skrzynie i beczki zaczęły unosić się na jej powierzchni, obijając o siebie. Wyraźnie też spływały na stronę Litwora, co jak nic świadczyło o tym, że cały statek zaczął się przechylać i zapewne wkrótce miał pójść na dno, chyba że znajdzie się ktoś chętny do tego by ową dziurę załatać.

Litwor zaś dla pewności poprawił demonowi jeszcze jednym ciosem, by potem wyrwać z jego martwej dłoni tarczę. - Won! - Ryknął mężczyzna i zrobił krok w stronę grupki przeciwników. Zupełnie jakby krzyczał na małe dzieci, które właśnie coś przeskrobały. Nie chodziło nawet o to czy oceniał przeciwników na słabych czy silniejszych od siebie. Wolał zwyczajnie omijać mordowanie inteligentnych istot do minimum. Nawet jeśli to byli piraci. Część tej postawy mogła wynikać z faktu, że był ranny, jednak głównie z tego, że zwyczajnie nie lubił zabijać. Cokolwiek legendy by o nim nie mówiły.

Za to na pokładzie Morskiej Wiedźmy, anielica przez jakąś chwilę przyglądała się morskiej toni, a na jej twarzy malowało się obrzydzenie.
- Czy to jest... Magia krwi? - mruknęła Origa, jakby od samego wspominania o tym miało ją zemdlić. Od razu w głowie zaczęła szukać sposobu by to zwalczyć. Ogień był dobry, ale nie na pełnym morzu. Lód był też dobrym rozwiązaniem, ale pewnie tylko czasowym... Księżniczka gorączkowo się nad tym wszystkim zastanawiała. Dezintegracja wydawała się być właściwym rozwiązaniem, lecz czy wystarczy jej sił na tak szybkie powtórzenie zaklęcia? I czy nie będzie to niebezpieczne by przywoływać ten czar tak blisko ich własnego statku?
Anielica przygryzła wargę w niezdecydowaniu. W końcu zdecydowała się i wychyliła się za burtę. Wyciągnęła ręce przed siebie i odetchnęła głęboko. Skupiła się by rozproszyć magię, która panowała nad tą krwistą mazią.

Po raz kolejny los uśmiechnął się do Litwora. Czy było to coś w głosie Aigama, czy chęć ocalenia skóry czy niechęć do bliższego spotkania z krwawą mazią, która także wraz z wodą zaczęła się do ładowni wdzierać, sprawiło że demoni oddział posłuchał. Bez zwłoki, bez rzucania gróźb czy dalszych prób ataku, jeden po drugim, demoni piraci wycofywali się z powrotem tą samą drogą, którą przybyli. Maź zaś… Ta zdawała się pęcznieć, zwijać i kotłować wokół Magobójcy. Cuchnęła przy tym tak, że mężczyzna miał kłopoty z braniem kolejnych oddechów. Złe, plugawe opary magii wnikały w jego nozdrza wraz z jakże niezbędnym do życia powietrzem. Całkiem jakby pochylił się nad kociołkiem gotującej się krwi. I mimo iż moc ta nie miała na niego wpływu, to jednak czuł jak osłabienie, które powodowała trucizna, zwiększa się, grożąc skutkami poważniejszymi niż ból głowy i kilka godzin marnego samopoczucia.

Z tą samą mazią postanowiła zmierzyć się także Origa. Moc wypełniła ciało księżniczki, jej wichry zawirowały wokół, a następnie ruszyły by podjąć wyzwanie rzucone przez nieznanego, czarnego maga. Szczęście jednak tym razem opuściło młodą anielicę. Już po chwili zdała sobie sprawę, że nie ma dość siły by kontrolować swoją moc. Zaklęcie po zaklęciu wyczerpały jej ciało, a ona nie dała mu czasu na to, by się zregenerowało. Już wcześniejsze wymknięcie się mocy powinno ją ostrzec, jednak szał bitwy przysłonił ostrzegawcze znaki, zaślepiając ją. Teraz miała poczuć smak swojej porażki. I nie tylko ona… Czar rósł w siłę, wysysając z niej każdą cząstkę energii, nie poddając się próbom okiełznania. Origa usłyszała jeszcze ostrzegawczy krzyk Seny, nim ciemność pochłonęła zarówno dźwięki, jak i obrazy.

Zdawało się, że Litwor musiał ruszyć w tą samą stronę, co niedoszli napastnicy. Maź jaka wlewała się z wodą, przemawiała do podstawowych instynktów mężczyzny. W tym wypadku chodziło o przebieranie nogami. Zdarł z martwego demona płaszcz, następnie złapal miecz trupa w tą samą dłoń, co tarczę i wybiegł na górę, nastawiając trójząb niczym lancę, by nadziać na niego cokolwiek by mu na drodze nie stanęło. Świtało mu coś, że muszą tu mieć gdzieś szalupę lub mniejszą łódź, którą dobijali do brzegu. Jeśli ktoś właśnie ją wodował, to mógł spróbować załapać się na gapę, albo spróbować spuścić ją samemu. Powoli zaczynało mu brakować znajomego ciężaru zbroii. Nie nadawała się zupełnie do pływania, ale jednak bywały momenty, kiedy bieganie uzbrojonym po zęby a przy tym w samych gaciach i płaszczu, niczym uosobienie heroiny z mokrego snu kiepskiego rzeźbiarza i malarza, który zwykł zapominać o podstawowych elementach opancerzenia, wydawało się mało rozsądnym pomysłem. Nawet jak na standardy Litwora Aigama, który, według niektórych osób, dawno temu rozstał się z piątą klepką.

Osób, które dałoby się nadziać na trójząb, nie brakowało. Tyle że nikt jakoś nie kwapił się do tego żeby być tym drugim, który doświadczy pieszczoty trzymanej przez Litwora broni. Demony i syreny biegali po pokładzie próbując ratować co się dało, przede wszystkim jednak swoje życie. Nie dało się też nie zauważyć, że było ich niewielu, ledwie z tuzin, może nieco więcej. Łatwo zatem było się domyślić, że ci którzy mogli latać zdołali już wzbić się w powietrze, zaś ci którzy potrafili przebywać długie godziny pod wodą, wskoczyli do niej. Ci zaś co zostali, głównie niskie demony, po prostu starali się przeżyć. O walce już nikt nie myślał, nie było na to czasu i nie było też na nią szans. Pewnie, jakiś zdesperowany mag zapewne mógłby jeszcze pokusić się o jakieś działania przeciwko “Morskiej Wiedźmie” tyle tylko że władający magią najpewniej zwiali z tonącego statku jako pierwsi.
Z szalup była tylko jedna, a przynajmniej wydawało się że jest, bowiem po prawej stronie burty panował zdecydowanie większy ruch i ciągle coś tam zrzucano, co pozwalało przypuszczać, że jakiś środek transportu się tam znajduje. Dodatkowym dowodem na to mogła być bójka, która wybuchła akurat gdy Litwor skierował w tamtym kierunku swe kroki. Jak nic była to bójka o to kto miejsce w owej szalupie miał zająć, a kto miał iść wraz ze statkiem na dno.

Na tym statku nie było niewinnych. Samego siebie również dawno temu z tej kategorii wykreślił. Mimo to, rozejrzał się czy nie leżał gdzieś jakiś topór. Mógł przynajmniej części dać szansę. Zciąć maszt, robiąc z niego tratwę dla części załogi, a samemu przejąć szalupę. Rozejrzał się jednak tylko pobieżnie i ruszył w kierunku bójki. Obszedł ją nieco z boku, by upewnić się, że faktycznie jest o co, zanim dołączył się, najpierw robiąc zamieszanie trójzębem, a potem rozpoczynając swój taniec z mieczem i tarczą.

Toporu nigdzie jakimś trafem nie było, więc i nie było czym masztu ścinać, chyba żeby się Litwor pokusił o ścinanie go mieczem. Jako jednak, że nie był aż tak zdesperowany by nieść pomoc, dotarł w końcu do burty by ujrzeć spuszczoną na wodę szalupę, w której znajdowała się czwórka demonów, pokrzykujących na tych, którzy wciąż na pokładzie się znajdowali, żeby się pospieszyli albo liny zostaną odcięte, a tym samym i szansa na ocalenie skóry. Te nawoływanie zdawało się tylko podniecać ogień zatargu, który zapłonął w sercach pozostałych piratów, którzy za nic mieli braterstwo, za to wysoce cenili sobie swoje życie. Pech chciał, że i Litwor chętnym do ponownych odwiedzin w Ogrodach nie był. Walka, która to na krótką chwilę zamarła gdy się do niej włączył, rozgorzała na nowo. Miecze ponownie poszły w ruch. Każdy na każdego, z tym wyjątkiem, że w przypadku Aigama było to on, przeciwko wszystkim. Być może to właśnie z tego powodu sukces jego był niemal gwarantowany. Niemal, bowiem może i miał on przewagę celu, umiejętności i siły, to jednak nie można było zapomnieć, że był także ranny, otruty, sam i bez zbroi. Jego ciało w sposób szczególny odczuło brak tej ostatniej, gdy ostrza miecza raz i drugi zdołały przeniknąć przez jego obronę i dosięgnąć ciała. Były to co prawda draśnięcia bardziej niż poważne rany, jednak w jego obecnym stanie dodawały tylko do tej niemocy, która próbowała przejąć nad nim władzę. Był jednak na znacznie lepszej pozycji niż jego przeciwnicy, którzy wszak szans większych nie mieli i w końcu chyba zdali sobie z tego sprawę, chociaż tych, którzy w końcu porzucili oręż i salwowali się ucieczką, policzyć można było na palcach jednej ręki, a i oni nie uszli z tego starcia bez ran. Niestety, w jego trakcie czwórka, która już bezpiecznie swoje miejsce w szalupie zajmowała, zdołała odciąć liny i oddalić się nieco od tonącego statku.

Aigam zaczynał mieć powoli dość. Nie dość że demony i syreny mu stawały na drodze, zamiast mądrze iść gdziekolwiek indziej, to jeszcze próbowali go zabić. Co prawda w samoobronie, ale to Litworowi nie przeszkadzało, żeby pałać oburzeniem. Rozważał dwie opcje, jedna, to złapać jakąś linę, która by go katapultowała w stronę tratwy, a druga, zwyczajnie wziąć solidny rozbieg i skoczyć jak najbliżej tratwy, licząc że trafi na jej brzeg lub zaraz obok niej i będzie w stanie dopłynąć do niej, bez zbyt długiego przebywania w morskiej toni, która w tym momencie nie była zbyt bezpiecznym miejscem. Musiał dostać się z powrotem na pokład wiedźmy i się poskładać, albo pozwolić na to komuś, kto się na tym zna. Krótka obserwacja lin, sprawiła, że po chwili wojownik biegł już w kierunku jednej z nich. Chwycił ją jedną dłonią i przeciął mieczem. Co wcale nie było takie łatwe, liny na statkach zwykle były nieco grubsze. Po chwili udało mu się jednak i leciał w górę i bok, kiedy gafel, odcięty od swego masztu, zaczynał z jednej strony opadać. Lina co prawda może nie katapultowała go ze statku, ale dała mu na tyle rozpędu, że gdy lina z nim na końcu, wybiła się kawałek poza burtę, postanowił skoczyć.

I wszystko wyglądało pięknie do momentu, w którym Litwor nie zdał sobie sprawy z tego, że skok z takim wybiciem na kołyszącą się na szkarłatnych wodach łódkę, którą już zajmowało czterech demonów, to pomysł nie do końca dobry. Na ile zaś niedobry okazało się już w następnej chwili gdy z impetem wzmocnionym przez szybkość, którą zyskał dzięki linie, uderzył w tą wątłą skorupę. Nim tak się stało, dwójka demonów, widać bardziej kumatych, zdołała wskoczyć do wody. Pozostała dwójka uznała za stosowne bronienia szalupy, wystawiając przeciwko nadlatującemu Aigamowi swe miecze. Obrona ta na niewiele się zdała bowiem już w sekundę później nie było właściwie czego bronić. Ostrza jednak chętnie skosztowały ciała Magobójcy, mimo iż ich właściciele nie mieli jak swego zwycięstwa świętować, bardziej będąc zajętymi chwytaniem za co większe kawałki szalupy, które unosiły się na powierzchni wody. To jednak na niewiele się zdawało bowiem szkarłatna maź już brała ich w posiadanie, pieniąc się wokół ich ciał, nie zwracając uwagi na krzyki bólu i trwogi. Krzyki, które jakoś dotarły do nieco zaćmionego umysły Litwora, akurat na czas by mógł się on odbić nogami i rękami i ponownie wychylić swą głowę nad powierzchnię wody. Idealnie w porę by stać się świadkiem okrutnej śmierci jego przeciwników, którzy w przeciwieństwie do niego nie posiadali ochrony przed magicznymi mocami. Tak oto został sam wśród resztek szalupy, z jednym z mieczy tkwiącym w jego boku, z trucizną płynąca w żyłach i siłami powoli zbliżającymi się ku krańcowym wartościom. Obok niego piracki statek powoli znikał pod wodą, tworząc wokół siebie wir, który i jego mógł z powrotem pod wodę wciągnąć. “Wiedźma” wciąż znajdowała się daleko, a wraz z nią także szansa na ratunek. Jeżeli jednak oczy go nie myliły to od zaklętego statku właśnie odbił się lśniący niczym fragment samego słońca, kształt. Tylko czy zdąży do niego dotrzeć nim siły całkiem go opuszczą?

To było całkiem dobre pytanie, nad którym Litwor pewnie zastanawiał by się nieco mocniej, gdyby nie fakt, że jego głowę wypełniała wata i lekki szum, utrudniający koncentrację na czymś więcej. Złapał się jednego ze szczątków łajby i spróbował się na niego dostać jak największym kawałkiem ciała. Zostawiając w rękach Lif ewentualny ratunek jego mocno sponiewieranego ciała. Gdyby był bardziej przytomny, uznałby to za nieco komiczne, że to właśnie kapłanka Tahary miała szansę wyciągnąć go ze szponów śmierci. Chwilowo jednak nie miał głowy do zbyt głębokiego myślenia.

Minuty, a nawet sekundy, zdawały się dłużyć w nieskończoność. Siły opuszczały Litwora wraz z krwią, która wypływała z jego ciała. W końcu jednak, tuż przed tym jak całkiem odpłynął w objęcia błogiej, czarnej nieświadomości, poczuł jak silne szpony zaciskają się na jego ciele i zostaje uniesiony w powietrze. To że leci było ostatnią świadomą myślą, jaką jego umysł zdołał wyprodukować.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline