Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2017, 22:09   #156
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Połamcie kości!
Pokruszcie czaszki!
Niech pył porwie zimy wiatr!
Wyrwijcie serca!
Ogryźcie gnaty!
Niech mięso wrogów pójdzie w gar!
Wybijcie zęby!
Wyklujcie oczy!
Siekajcie! Szarpcie!
To nasz dar!

Nierówny chór fałszujących głosów wznosił się ponad maszerującą armią. Szarpacze szły, okute w żelazo, zielonokskórzy, dzicy i brutalni. Wyjąc, pod gradem ciosów nahajek Nadzorców. Opustoszały jaskinie. Groty. Pieczary. Podziemne tunele zapomnianych miast.

Dominator rzucił wszystkie rasy, wierne mu i bojące się go jak ognia, do wielkiej bitwy. A Dziesiątka prowadziła zbuntowane narody i rasy na bitwę, która miała trwać blisko dwa tygodnie niemal nieprzerwanie. Dwa tygodnie nieustającej rzezi, która pochłonęła ponad pięćdziesiąt milionów istnień. O ile dobrze policzono straty. Bo niewielu pozostało, którzy mogli i potrafili liczyć.


ENOCH OGNISTY, ME’GHAN ZE WZGÓRZA i TOBIAS GREYSON

Ruszyli w stronę grającego rogu. We trójkę. Czując dziwny strach i zarazem ekscytację. Połączenie emocji, które … było czymś normalnym przed bitwą.
Już kiedyś tak szli.

W swoich pancerzach. Ze swoją bronią. Z pełnią swych mocy. I z pozostałymi u boku.

Teraz było ich tylko troje. Bez broni. Bez pancerzy. Z mocą niczym pisklaki wyklute z jajek.

Ale nie byli sami.

Ze wszystkich stron dołączali do nich wojownicy z Ludu Nar.
Wszyscy niczym barbarzyńcy z mokrych snów miłośników mięśni, futer, stali, buzującego testosteronu. Jak modele z okładem gay-power-metalowych zespołów. Armia stereotypowych barbarzyńców przy których Conan zdawał się być ledwie oseskiem.

I Lud Nar maił jeszcze coś, czego nie miał nikt w całym Dominium. Nieśmiertelność.

Nie było ich wielu. Może tysiąc. Może odrobinę więcej, ale i tak była to siła, która musiała budzić respekt. Budzić grozę i strach. A ich trójka szła na przedzie.

Wspięli się na wzniesienie z którego zobaczyli wyżynę i szeregi wrogich sił wyłaniające się, niczym potop stali, futer, ostrzy i tarcz, z kilku wzgórz. Nad chaotycznymi szykami powiewały poszarpane łachmany. Pomiędzy rozkrzyczanym, chaotycznym morzem czapek, hełmów i łysych czaszek tu i ówdzie widać było wysokie na bez mała trzy metry istoty. Brązowoskóre, potężnie umięśnione, czterorękie.

Stojący tuż obok nich Var Nar Var zaczął się śmiać przyglądając schodzącym ze wzgórz wrogom. A jego śmiech był zaraźliwy.

- Co to ma być! – ryknął wódz Ludu Nar. – To ma być armia.

Szeregi wrogów były niczym rzeka. Zielonoskóre monstra musiały mieć przynajmniej dziesięciokrotną przewagę. A ciągle przybywało kolejnych.

- Szarpacze! – rechotał szaleńczo Var nar Var. – Żałosne! Gówno! Maska! Tylko na tyle cię stać.

I wtedy zobaczyli jak przez szeregi potworów przepełza długa na sześć-siedem metrów kobieta wąż. Na jej widok Var Nar Var przestał się śmiać.

- No. Trochę lepiej! Lamia!

Kobieta wąż ustawiła się na czele wrogiej hałastry a potem, nie zważając na nic, ruszyła dalej, w kierunku pozycji Ludu Nar. Kiedy była na tyle blisko mogli zobaczyć, że uzbrojona jest w potężny miecz dwuręczny. Miała brązowe włosy, podobnej barwy łuski na wężowym cielsku i dumną, zaciętą twarz.

- Nie lubię lami – powiedział Graw Nar Graw. – Nie zruchasz takiej!

Kilku wojowników Nar zaśmiało się obleśnie. Kobieta – wąż nie zwróciła na nich uwagi. Zatrzymała się jakieś pięćdziesiąt metrów od szeregów Ludu Nar.

- Nazywam się Sasisja – rzuciła lamia donośnym głosem. – I w imieniu Maski chciałabym zamienić kilka słów z Wieloświatowcami, których Var Nar Var próbuje wykorzystać w niesłusznej sprawie. Czy jest wśród was ktoś, kto odważy się na rozmowę?!

- Mam uciąć jej ten wyszczekany łeb? – Graw Nar Graw spojrzał wyczekująco na Enocha.

- Mówiła że nazywa się Ssij mi fiuta! – rzucił inny wojownik.

Kobieta wąż stała spokojna, niewzruszona i olbrzymia. W jakiś sposób Tobiasowi i Me’Ghan wydawała się … szlachetna. Enoch widział w niej potwora. Potwora, który drażnił swoją obecnością jego rozbuchane zmysły.

Sasisja czekała.

- Wypierdalaj z mojej ziemi! – ryknął Var Nar Var. – Albo pójdę i utnę ci ten gadzi łeb!

- Nie przyszłam tutaj by rozmawiać z tobą, Var Nar Varze. Więc się nie wtrącaj, z łaski swojej!

Kobieta nie okazywała strachu.


CELINE CENIS

Kiedy Celine wykrzyczała swoją propozycję przez chwilę, zdawało się, czas zatrzymał się w miejscu.

- Zgładzić Maskę? – zapytała istota.

- Musiałem jakoś ją zwabić – wyjaśnił Jóns.

Kłamał! Wyczuła to jakimś niepojętym zmysłem! Kłamał! Faktycznie zamierzał zgładzić Maskę! Czemu jednak zmienił zdanie?

Rozmyślił się? Zawiodła go decyzja Bjarnlaug? Zawiodła go Celinie? Jeszcze jakiś czas temu chciał rzucić wyzwanie władcy Dominium. Przejąć po nim schedę. Poprowadzić armie do boju przeciwko tyranowi uciskającemu ten świat.

Teraz jednak chciał oddać Masce Celin i rozkwitającą w niej powoli, niczym pasożyt, Bjarnlaug.

Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego.

- Kłamiesz, Jónsie – rzucił posłaniec Maski.

Najwyraźniej i on w jakiś sposób potrafił wyczuć fałsz. A może po prostu Władca Gniazda był tak kiepskim kłamcą?

- Zabierz je stąd i odejdź! – Jóns wybuchnął gniewem.

Rozłożył skrzydła, jak wściekły anioł. Jego oczy zapłonęły czernią, jakby wydobywał się z nich gęsty, smolisty i posłuszny woli władcy dym.

- Zabierz je stąd, nim spotkają się z tą trzecią! Wiesz, co wtedy może się wydarzyć.

- Katalizacja. Wiem.

- Chcesz tego? Tutaj? Zapanujesz nad tym?

Stworzenie Maski zawahało się. Potem skierowało ku Celine swoje szponiaste, cieniste odnóża.

- Chodź, Celine Ren’Wave. Maska czeka. Chce rozmowy.


ARIA TARANIS

Chwyciła prakruka za wyciągnięte w jej stronę szponiaste łapska i unieruchomiła. Bez najmniejszego trudu. Z siłą, która zdumiała ją samą i chyba połamała odnóża tej dziwacznej kreaturze. Z dzioba stworzenia wyrwał się skrzek, który rozbrzmiał w uszach Arii niczym ….

… błysk …

Znów widziała pole bitwy. Jak podczas ataku na zamek.

Tym razem jednak widziała siebie. W rękach miała miecz. Długi, bez wątpienia ciężki, którym jednak wymachiwała jakby był z plastyku. Po pięknie wyprofilowanym ostrzu skakały błyskawice. Cięła trafiając jakiegoś opancerzonego niczym czołg wroga i ten… rozbryznął się na kawałki!

… błysk …

Znów była na korytarzu w Gnieździe. Ciskając prakrukiem w stronę Ravennevara. Ciało skrzydlatej kreatury uderza w zbroję rycerza Gniazda. Aria słyszy kolejny bolesny skrzek. Widzi, jak siła uderzenia łamie ciało prakruka, jak lecą pióra i blade kości przebijają od środka skórę w fontannach krwi. Zdumiona widzi, jak siła rzutu ciska opancerzonym wojownikiem na dobre dziesięć kroków w tył i jak ten pada, przygnieciony ciężarem żałośnie pojękującego prakruka.

Zdumiona unosi dłonie w górę i widzi… błyskawice przeskakujące pod skórą, między palcami. Czuje, jak włosy stają jej dęba na głowie, wznoszone czymś, co musi być polem elektrostatycznym.

… błysk …

- Burzowy Pomruk! – słyszy czyjś krzyk niosący się nad polem bitwy.

I widzi. Biały sztandar. Szeregi jasnoskórych i jasnookich ludzi Świateł w swoich perłowych pancerzach. Teraz już nie tak pięknych i czystych, lecz pociętych, podziurawionych, pokrytych krwią i posoką.

Celine Ren’Wave ma kłopoty! Czysta Fala ma kłopoty!

Aria czuje to! Burzowy Pomruk czuje to!

Szyk się chwieje. Ludzie Świateł giną. Zalewa ich potop pokracznych, garbatych, pokrytych łuską stworzeń.

… błysk …

Aria stoi na korytarzu. Ravennevar próbuje się wygramolić spod ciała. Dłonie wypełnia energia błyskawic. A ona… Ona czuje się … dziwnie….

Jakby była sobą…. Jakby była nie sobą….

Jak ptak w klatce, gotów rozłożyć skrzydła…. Ale najpierw musiałoby nie być krat.

…błysk …

Mężczyzna o brodatej twarzy. Nóż w ręku. I dziewczyna przed nim, związana i bezbronna. Jej twarz! Aria zna ją! To Niebieski Ptak. Mężczyznę też zna. Ale nie potrafi sobie przypomnieć imienia.

Trzy postacie stoją na linii walki. Znów wojna. Bitwa. Lecz ta jeszcze się nie zaczęła. Po jednej stronie trójka jej znajomych. Tak. Poznaje te twarze i imiona. Szczupły Wachlarz, który miał wielkie, wrażliwe serce. Serce, które Megalit wyszarpał z ciała pazurami. Pamięta to! Widziała! Była przy tym. Jak potężny Megalit, czterorękie monstrum zrodzone przez magię Dominatora, wyrwał dziurę w ciele Wachlarza. Musiała go składać przez dwie godziny nim wrócił do życia. Pamięta!

I druga twarz. Kobieta. To Me’Ghan ze Wzgórza. Ona poświeciła siebie i swój lud, by móc… nie pamięta co. I obok tej dwójki, Enoch – schwytany w pułapkę ciała smok. Zionący ogniem dzikus o szczerym sercu. Jej przyjaciel. Pamięta.

I kolejny mężczyzna. Na tronie, pokryty cierniami, niski i silny. Kent od Ostrzy. Kent od Miecza. Najlepszy wojownik Wieloświata. I kolejna twarz. Martwa. Pozbawiona życia. Zduszona korzeniami jakiś drzew. Twarz gryziona przez pająki wielkości krabów. Kąsana przez robale o setkach nóg. Drążona przez robactwo o formach tak obrzydliwych, że aż trzeba zamknąć oczy. Och! Szalona Dox. Czemu, ach czemu, dałaś się objąć temu koszmarowi? To była ona.

Ale gdzie jest Celine? Czemu ją woła? Czemu wzywa pomocy, mimo że może nawet nie zdaje sobie z tego sprawy? Gdzie jest Ren’Wave!?

Aria widzi latające pod sufitem, spanikowane kruki i mężczyznę z czarnymi skrzydłami na plecach i czarnym dymem unoszącym się mu z oczu i nozdrzy. Jakby płonął od środka!

Ale gdzie jest Celine!

… błysk ….

Blisko. Tuż obok. Łzy w oczach Arii utrudniają widzenie. Czemu płacze? Nie ma pojęcia ale nie potrafi nad tym zapanować.

Czuje, że jest potrzebna i ważna, ale … do licha ciężkiego … nie ma pojęcia co miałaby zrobić i dlaczego to co się dzieje, dzieje się.

Czuje się zagubiona. Przytłoczona szaleństwem wizji przetaczającym się po jej głowie.
 
Armiel jest offline