Konto usunięte | Siedział na podłodze w piwnicy, dysząc ciężko i próbując zebrać myśli. Wygrali. Udało im się. Zwyciężyli z czymś, czego istnienia nigdy w życiu nie dopuściłby do swojej świadomości, a tego, kto próbowałby mu wmówić, że istnieją sprawy paranormalne o których człowiek nie ma pojęcia, po prostu by wyśmiał. Był zmęczony, ale na swój sposób szczęśliwy, bo nie poddali się do końca i wysłali tego popaprańca tam, gdzie jego miejsce. Niewielkie zranienia na barkach i nogach piekły, ale nie zwracał na nie większej uwagi. Liczyło się to, że wyszli z tego cali.
Przecierając pot z czoła, spojrzał na siedzącą nieopodal Gwen i uśmiechnął się do niej ciepło. Żadna ze znanych Wesowi kobiet nie miała w sobie tyle siły, odwagi i zimnej krwi. W najgorszym momencie, momencie próby, dziennikarka zachowała się tak, jak trzeba. Tak naprawdę to jej zawdzięczali życie. Życie, w którym nie warto było marnować szans i uciekać przed tym, co chciało się zrobić, bo potem można było tylko żałować. Dlatego też podniósł się ciężko i na czworaka doczłapał do Gwendoline i nim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć, ujął jej twarz w obie dłonie i złożył na ustach mocny, długi pocałunek.
Miała delikatne, wspaniałe usta, których dotyk w mig odegnał paskudne wspomnienia tego, co wydarzyło się przed chwilą. - Świetnie się spisałaś, Gwen. Cieszę się, że nic ci się nie stało. - Uśmiechnął się do niej, patrząc w oczy i wciąż nie wypuszczając jej twarzy z dłoni. Pocałował ją kolejny raz i dopiero wtedy odkleił się od niej, uśmiechając szeroko. - Pewnie to nie jest najodpowiedniejszy moment, ale może zostałabyś tutaj jeszcze kilka dni? Skoro problem Roberta został rozwiązany, mógłbym pokazać ci dokładniej miasteczko i okolice. Lasy wokół Pine Springs o tej porze roku są naprawdę magiczne.
Przejechał dłonią po twarzy i dopiero wtedy przypomniał sobie o Henry'm. Zerknął na rannego towarzysza. - Jak noga, Henry? Nie ruszaj sie stąd, pójdziemy sprowadzić jakąś pomoc, może linie telefoniczne są już sprawne - powiedział, zbierając się na równe nogi. Pomógł wstać Gwendoline i wtedy usłyszeli hałasy dochodzące z góry.
Wesowi znów przeszedł wzdłuż kręgosłupa zimny dreszcz. Nienawidził tego uczucia. Czyżby jednak nie poradzili sobie z tym potworem i jednak jakimś cudem wrócił? Kamień nieco spadł mu z serca, gdy pośród krzyków uchwycił głos Roberta, choć to mogła być kolejna podpucha, tak jak to miało miejsce w przypadku Saoirse. - To może być Robert, ale nie musi. Miejmy się na baczności. - Spojrzał na Gwendoline i podniósł leżący nieopodal nóż. Wrócił do niego pochmurny nastrój, gdy przypomniał sobie, co stało się z Seer i Emmą.
Ruszył powoli w kierunku schodów na górę, pozostając czujnym i wciąż nasłuchując, skąd dochodziły nawoływania. Nie miał zamiaru znów dać się zaskoczyć, choć coś podpowiadało mu, że tym razem jednak miło się zaskoczą i nie wyskoczy na nich horda opętanych pracowników hotelu. Należało jednak zachować konieczną ostrożność, bo ostatnimi czasy w tym hotelu stracić życie było kurewsko łatwo. |