Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2017, 16:53   #29
Bounty
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
A gdy spojrzałem znad mego kielicha goryczy
Archanioł Gabriel, łagodny Gabriel
Gabriel Pan Łaski zstąpił do mnie
I archanioł Gabriel powiedział mi:
Synu Adama, synu Ewy
Spójrz, oto łaska Ojca większa jest niż sądzisz
Bo nawet teraz pozostaje otwarta ścieżka, droga Łaski
I będziesz zwał tą drogę Golkonda
I powiesz o niej swoim dzieciom
By podążając nią mogły raz jeszcze ujrzeć Jasność


Dziesięć wersów nadziei.
Tylko i aż tyle.
Niemal nic wobec setek stronic zapisanych obietnicami zbawienia w Biblii śmiertelnych. Lecz nadzieja jest jak płomyk, choć mały, póki się tli może dać początek ognisku.

Jan zdmuchnął świecę i zamknął księgę, odkładając ją do zamykanego na kluczyk pudełka. Najcenniejszy skarb, przekazywany z pokolenia na pokolenie, kompilowany przez wieki z gromadzonych i weryfikowanych fragmentów, okruchów wiedzy.
Nie było jasnych wskazówek, większość szukała drogi po omacku, inni czerpali z nauk starszych. Jej istota jednak była oczywista. Chcąc stać się znów człowiekiem należało zachować w sobie jak najwięcej człowieczeństwa.

***

Bednarz Miłogost miał nalaną twarz upstrzoną dziobami po ospie. Gorzej jednak wyglądały pęcherze na brzuchu i plecach.
- Boli – jęknął. – Robić beczek nie mogę a dziatki jeść muszą.
- Myślałżem już, że to Czarna Śmierć – rzekł po grecku Dimitar, żegnając się znakiem krzyża. – Ale pęcherze byłyby większe i pod pachami.
- Zgadza się – Jan pochwalił ucznia. – To półpasiec, powikłanie po ospie wietrznej. Przygotuj żegadło.
Młodzieniec zanurkował do torby.
– Będziecie żyć – Jan zwrócił się po polsku do bednarza, którego żona i dzieci przycupnęły strwożone po drugiej stronie ich jedynej izby. – Większe pęcherze trzeba będzie przypalić, potem okładać maścią, co ją wam ostawię. Pojutrze będziecie zdrów. Miarkuję jeno, że humory krwi u was nie w równowadze, za dużo melancholijnej czarnej żółci. Coby choroba nie nawróciła trza będzie upuścić.
Zabieg raczej nie pomoże, ale i nie zaszkodzi. W przeciwieństwie do leku oraz dłoni wampira, przez którą przepłynęła uśmierzająca ból moc.
Na pytanie o zapłatę, odrzekł skromnie: „co łaska”.
Prawdziwą zapłatę trzymał w bukłaku, do którego spłynęła upuszczona bednarzowi krew, zabrana „do zbadania”.
Dimitarowi wręczył dziesięć denarów z zarobionych dwóch groszy.
- Masz wolne na dzisiaj, jeno się miarkuj – pouczył młodzieńca. – Szatan na każdym kroku wystawia nas na pokusy, lecz mądry człowiek umie im się oprzeć.
Uczeń skwapliwie przytaknął, lecz z pewnością zaraz pójdzie żłopać piwo a może i na dziwki, oddając się atrakcjom miasta po miesiącach podróży.

***

Przemierzyli razem pół Europy.
Dimitar urodził się jako trzeci syn bułgarskiego wieśniaka. W wieku szesnastu lat został wcielony do armii a niedługo potem trafił do bizantyjskiej niewoli. Na targu niewolników w Konstantynopolu kupił go agent wampira z klanu Tzimisce, Andronika Komnena.
Jan już jakiś czas mieszkał na dworze Andronika, w zamach za schronienie pomagając mu w pracy. Tzimisce używali swych mocy do przerabiania sług na straszne bojowe monstra, broniące ich siedzib. Jan chcąc nie chcąc musiał w tym pomagać, starając się zmniejszyć cierpienie tych nieszczęśników i zachować człowieczeństwo. W zamian mógł w wolnych chwilach oddawać się leczeniu ubogich i kontynuować swe studia.
Prędko upatrzył sobie bystrego młodzieńca i uprosił gospodarza o przydzielenie mu go na asystenta, co ocaliło Dimitara od eksperymentów. Bułgar tylko z początku myślał o ucieczce. Uzależniony od wampirzej krwi doszedł ponadto do wniosku, że życie w pałacu jest znacznie wygodniejsze niż w rodzinnej wiosce. Obawiając się zarazy chętnie jednak opuścił Konstantynopol wraz z Janem. Życie wędrownego medyka dawało w miarę bezpieczne źródło utrzymania.
Stanowili zgrany duet.
Dimitar, przeszkolony z podstaw medycyny, badał pacjentów za dnia a w cięższych przypadkach mówił, że musi zajrzeć do ksiąg, zbadać upuszczoną krew lub skonsultować się ze swoim mistrzem, który jednak będzie miał czas dopiero po zmierzchu. Jeśli Jan nie był w stanie wystawić diagnozy na podstawie opisu, odwiedzał pacjenta osobiście.
Bułgar póki co nie narzekał, tym bardziej, że Jan w porównaniu z Andronikiem był łagodnym panem. Być może zbyt łagodnym, bo odkąd zatrzymali się w Płocku Dimitar zaczął korzystać z uroków miejskiego życia w postaci karczem i kobiet lekkich obyczajów.

Mimo to Dimitar był dobrym kompanem i miał zadatki na niezłego medyka.

A teraz był martwy.
W przeciwieństwie do swego pana ostatecznie.

Już brak sygnału zaniepokoił Jana. Co wieczór sługa pukał umówionym kodem w drugie dno krytego powozu, gdzie spędzał dnie Kainita. Wampir zawsze budził się wcześniej, lecz czekał aż uczeń da mu znać, że jest bezpiecznie. Tego wieczora zniecierpliwiony wreszcie sam opuścił schronienie, tylko po to by w karczmie, w której najmowali izbę, usłyszeć złe wieści.

***

Jan nie tracił czasu. Zaszedł do izby po maskę i ruszył szybkim krokiem ku bramie dobrzyńskiej. Zasłaniający całą twarz charakterystyczny ptasi dziób, wypchany ziołami mającymi zatrzymać morowe powietrze i odór śmierci skutecznie skłaniał przechodniów do schodzenia mu z drogi. Do tego kostur, długa szara szata, rękawice i kaptur. Na ramieniu torba z narzędziami oraz tasak u boku. Strój medyka od zarazy. Czarna śmierć jeszcze tu nie dotarła, lecz docierały wieści a wraz z nimi strach.
Kainita mrużył oczy za szkłami wszytych w maskę okularów, bo choć słońce zniknęło już za horyzontem nie było jeszcze całkiem ciemno. Miał może kwadrans do zamknięcia bram. Na szczęście cmentarz leżał tuż za murami a straże przed zawarciem wrót dęły w rogi, ostrzegając spóźnialskich.
Jan przeszedł przez bramę i sto metrów dalej skręcił między drzewa, gdzie mieszkali zmarli. Kilka kamiennych nagrobków, poza tym setki prostych drewnianych krzyży. Rozglądał się za grabarzem, licząc że Dimitar nie został jeszcze całkiem pogrzebany. W innym przypadku pozostawało rozglądać się za najświeższym grobem, najpewniej na uboczu cmentarza - miejscu dla podróżnych i obcokrajowców.
Tak spotkał Jacka, dumnego, miejscowego przedstawiciela grabarskiego fachu.
- Czego tam po nocy chce? - Jacek zapytał rzeczowo.
- Jestem medykiem - spod maski dobył się przytłumiony głos. - Pogrzebałeś dziś mojego ucznia, młodzieńca o śniadej cerze. Podejrzewam, że został zamordowany. Muszę zobaczyć jego ciało.
- No - kiwnął głową Jacek - zobaczycie se je na sądzie ostatecznym, nie? - wyszczerzył się grabarz po czym oparł się ciężej na trzymanej w dłoniach łopacie. - wasz towarzysz już w grobie spoczywa a i ksiądz pacierze za nim zmówił. - zawyrokował.
Jan wiedział, że tego muru nie przebije a i czasu nie starczyłoby na odkopanie i ponowne pogrzebanie zwłok Dimitara przed zamknięciem bram.
- Jak wyglądał? - zapytał grabarza. - Miał jakie rany?
Grabarz wzruszy ramionami.
- Ja mu tam pod koszulę nie zaglądał, toć ran nie widział. Blady był bidulek, letki.
Kainita dedukował. Dimitar nie był lekki, raczej solidnej postury. Jacek wspomniałby o śladach krwi, gdyby ją widział. Jan szczerze wątpił, by zmarłemu dano czystą koszulę, prędzej okradziono z butów. Bułgara, wychowanego pod piekącym słońcem południa, ten człowiek z północy z pewnością nawet parę godzin po śmierci nie nazwałby bladym. Chyba, że…
- Był jakby… wysuszony?
Jacek podrapał się po głowie.
- A dzietam, w kanale go znaleźli, cały w gównie i szczynach.
Jan skrzywił się pod maską, mimowolnie wyobrażając sobie ten widok.
- Pokaż mi jego grób i chodźmy, bo zamkną bramę - rzekł, zdejmując maskę, dla noszenia której nie było już uzasadnienia. Zaprowadzony nad świeżą bezimienną mogiłę zmówił krótką modlitwę po grecku i ruszył wraz z Jackiem z powrotem do miasta.
- Skąd odebrałeś ciało? Od braci od świętego Ducha? - zapytał. Nawet na tym krańcu cywilizacji musiano wszak oglądać zwłoki i ścigać morderców.
- Wskrzeszać to tam chyba jeszcze ni umiejo, straż przy bramie Dobrzyńskiej nieboszczyka miała. - wyjaśnił.
Jan nie miał pretensji o czarny humor. W tej profesji był metodą na zachowanie zdrowia umysłowego. Jemu też nie był obcy, choć nie śmiał się teraz gdy chodziło o, można by nawet rzec przyjaciela.
- Dzięki, dobry człowieku - kiwnął głową grabarzowi.
Przez bramę Dobrzyńską i tak musiał przejść, trzeba będzie zacząć wypytywanie od początku.

Miał dużo szczęścia, że w ogóle udało mu się wrócić do miasta. Coś musiało wydarzyć się w mieście, gdyż bramę zaczęto opuszczać nawet wcześniej niż zwykle.
Kainita pożegnał się z grabarzem i zaczekał aż straże skończą zawierać wrota. Skoro wojowie już odetchnęli z ulgą otrzepując ręce podszedł do nich i skinął głową.
- Zdarzbóg - przywitał się w tutejszej mowie. W polskim Jana pobrzmiewał wyraźny obcy akcent, trochę podobny do ruskiego. - Jestem Jan, wędrowny medyk. Martwy człek, którego znaleziono dziś w kanale był mym uczniem, ponoć u was leżał, nim go Jacek zabrał grzebać. Sądzę, że go zabito, alem ciała obejrzeć nie zdążył poza grodem będąc. Wiecie od czego zginął?
Jeden z dwóch strażników zmierzył medyka wzrokiem.
- Ejże człowieku uspokój się, jakby tu kto kogo zabił to by znaczyło, że był mord, a jakby był mord, to by musiał być i mordu winny. A jak nie ma… to nie ma, rozumiemy się? Waszego kompana znalazły kurwy, ponoć nieszczędził im wcześniej grosza i może przedobrzył? - mężczyzna uśmiechnął się lekko. - może to i boska kara?
- Może - Jan wzruszył ramionami. - Lecz jeśli zbrodzień w grodzie jest to następnym razem może sobie upatrzyć waszego krewniaka lub żonę. Albo i was - zmierzył strażnika wzrokiem. - Mój uczeń chłystek nie był, samiście go widzieli. I tasakiem, co go u boku nosił machać umiał. Przódy wojem był u cara Bułgarów nim do mnie na praktykę wstąpił. Słuchajcie - zmienił ton na bardziej pojednawczy. - Ja waszemu setnikowi ni wojewodzie złego słowa o was nie pisnę a i piwo po służbie postawię jak wyłożycie mi co wiecie.
Strażnik przewrócił oczami.
- Kurwy go znalazły, wiecie ja tam do nich nic nie mam a i one problemów nie potrzebują. Za kurwy mówi mistrz Kuba a z nim mój przyjacielu… to ja problemów nie szukam i tobie też radzę tego nie robić.
- Za radę dziękuję - odparł Jan. - Bywajcie.
Ruszył przed siebie, nie bardzo wiedząc co czynić. Bez zbadania ciała nie rozwikła zagadki, zaś by to zrobić musiałby spędzić noc poza murami. Może jutro? Jeśli strażnik miał rację i Dimitara ubili ludzie mistrza Kuby to wypytywanie zbrodniarza o zbrodnię nie było najlepszym pomysłem. Domyślał się jakim typem człowieka był ten “mistrz Kuba”, byli tacy i w Konstantynopolu, plaga tego świata. Jak i kurwy. Trochę bawiło Jana to polskie słowo, niezwykle tu popularne. Po łacinie wszak znaczyło “zakręt”.
Najpilniejszą sprawą teraz było przetrwanie. Bez żywego sługi ciężko będzie pozyskiwać klientów a najdalej pojutrze zacznie odczuwać Głód. Również obecne schronienie nie było zbyt pewne. Po krótkim namyśle Jan ruszył do szpitala św. Ducha.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 02-06-2017 o 17:03.
Bounty jest offline