Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2017, 19:49   #264
Martinez
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Kliknij w miniaturkęiebo pojaśniało. Nad Szuwarami powoli wstawał świt, a wokół rozbudzone ptactwo powinno podnosić swoje trele. Las jednak tylko szumiał. Żadne pierzaste stworzenie nie śmiało zwracać na siebie aż takiej uwagi i wszystkie z trwogą obserwowały co działo się w mieście.
Choć wejście do gospody powoli trawił coraz większy ogień, zbudzeni zamieszaniem mieszkańcy miasteczka stali na rynku niewzruszeni. W obojętnie smutnych oczach odbijały się strzelające płomienie. Nawet dzwon nie bił na alarm i nikt nie biegał z wiadrami...

Golem Vince dopadł do wzmocnionych drzwi arsenału w których dopiero co skrył się pan Marchal. Zamki i rygle zaskoczyły, więc załomotał w nie silnie. Nikt jednak nie miał zamiaru wpuszczać do środka kamiennego strażnika. Wrota były bardzo solidne, a malutkie okienka strzelnicze, przynajmniej na parterze - dobrze pozamykane.

Na placu został tylko ledwo przytomny goblin, Sunny Booletproof. Cały obolały leżał teraz i próbował doliczyć się wszystkich kości. Nadal jednak był zbyt przetrącony, by mógł o własnych siłach się dźwignąć.





Panienka z pistoletem i nożem sprawiony pan

Chłodny, ciemny jeszcze poranek przywitał pannę Sophie i Remiego. Bartnik wcale nie czuł się lepiej. Po prostu jego rany już tak nie krwawiły. Ból jednak pozostał, a opatrunki, które silnie zawiązała Simone, ograniczały ruchy i pewnie krążenie.
Z rynku dało się słyszeć jakieś trudne do zdefiniowania odgłosy. Pojedyncze krzyki i walenie, jakby ktoś na budowie młotem stukał. Oboje byli pewni że te dźwięki dochodziły z okolic Arsenału. Trzeba było się szybko stąd ulotnić by nie zostać zauważonym.
Wyglądało na to, że w Warowni gotowano się jakby do obrony. Górne okienka, na piętrze otworzono i w całym budynku rozbłysły światła pochodni.
Na tyłach Urzędu Miasta łatwo było dotrzeć do domu Martinów. Lub cofnąć się, aż do zaprzyjaźnionych braci Levasseur.

Znachor co maga gonił

- Gdzie pan biegnie?! - Wykrzyczał Blackleaf, gdy Rodolphe mijał jego piekarnię. Machnął jednak szybko ręką, gdy znachor zniknął za rogiem. Kocur’ płonął i trzeba było szybko gasić pożar.
Trottier minął pędem Jeyermie’go Seyers’a i Thomasa Lemoine, którzy stali osowiali gdzieś po między domami. Cień karła w płaszczyku przebierającego nogami zniknął gdzieś za “Les Tutes”. Rodolphe odgarnął płachty wiszących prześcieradeł w ciasnej uliczce i mało nie wpadł na Paulette, Angele i Claudię Leroux, które wyrosły jak z podziemi w ciemnej uliczce. Nawet nie zwróciły uwagi na byłego mera. Pustym wzrokiem patrzyły się przed siebie jakby ktoś je zamroził.
Skrzypnęła żelazna furtka i po niewielkich, kamiennych schodach wbiegł czarownik szeryfów. Otworzył drzwi do domku nr 39 i nawet ich za sobą nie zamknął…
Trottier dobiegł do ogrodzenia zdyszany. Wiedział, gdzie ukrył się Szepczący Webly...


Tymczasem pod ziemią...

Theseus i spotkanie rodzinne

- Matka cofnij się!
Zaszurały buty i do sali grobowej wtoczyły się trzy dość spore osoby. Każda trzymała pochodnię, która rozświetlając pomieszczenie połykała resztki dostępnego tlenu.
- Jest tu pierwszy z tych śmieci! I to sam księżulo! - Zaryczał wykrzywiając i tak nieładną twarz Thimurk.
Półogr okrążył Theseusa z lewej stroony.
- Taaa.. poznaję typa… - Wysyczał Tokkuba wyciągając poszczerbiony niewielki tasak.
W centralnym miejscu, tuż przy półokrągłym przejściu, stanęła gruba Anna.
- No, księżulku… musimy sobie pogadać - Jej głos rozbrzmiał w sali niczym kolejny męski bas i nim duchowny się zorientował, pięść półogra zanurkowała pod jego żebrami. Resztki obiadu, razem z żółcią trysnęły mu aż pod podniebienie.
Theseus krztusząc się, zgiął się wpół i oparł się o sarkofag.
- Kolejny strzał będzie mocniejszy, psze księdza - uprzedziła Anna - Więc niech się pan dobrze zastanowi, zanim odpowie. A oto moje pytanie…
Kobieta podeszła do cicerone nieznacznie. Jej niezbyt urodziwą twarz widać było teraz w pełni blasków pochodni. Zmarszczyła się i wrzasnęła wypluwając wiele śliny na twarz wielebnego.
- Gdzie jest Thobi i Throdynar? Gdzie są moi synowie, łajzo?!



Eldritch i starożytny korytarz

Ocaleniec stał w pomieszczeniu sam. Przez dłuższą chwilę główkował nad odpowiednim ułożeniem medalionu, by wpasować go w zamek. Pochłonięty tym zajęciem nawet nie wyczuł docierającej lekkiej woni spalenizny.
W końcu medalion dał się włożyć w szparę, a Eldritch wykonał odpowiednią kombinację. Gdyby ktoś spojrzał teraz w Astral, pewnie by się zdziwił tymi wzorami, które właśnie powstały…
Runy zabłysły niebieskawą poświatą, a kamienny mechanizm w drzwiach rozpoczął głośną pracę. Stopniowo, każdy okrąg owalnego przejścia ustępował, aż w końcu przed Ocaleńcem wrota stanęły otworem. Były tam schody, które prowadziły w dół. Niżej zaś korytarz ozdobiony grubymi splotami pajęczyn. Noga za nogą, stopień za stopniem, Eldrtich bezwiednie zszedł na dół.
Coś z bardzo daleka i ledwo wyczuwalnego, nawoływało właśnie jego. Nie był to dźwięk, lecz uczucie... Wzrok przyzwyczaił się do ciemności, a wrodzona zdolność widzenia w takich warunkach szybko rozpoznała kształty. Był to długi, wijący się korytarz na szerokość jednej osoby. Zbudowany z kamienia. Cały czas łagodnie opadał w dół, jakby chciał zaprowadzić jeszcze głębiej pod ziemię. Powietrza nie było tu prawie w ogóle, ale Eldritch nie potrzebował go tak bardzo…
- CHODŹ - Rozbrzmiał cichutko głos w jego głowie. Głos który znał dobrze. Nie pamiętał tylko skąd… - CHODŹ. WRESZCIE MOŻEMY ODPOCZĄĆ.

 
Martinez jest offline