Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2017, 21:11   #251
Inferian
 
Inferian's Avatar
 
Reputacja: 1 Inferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputację
Każdy z popleczników mieszkał w innej chacie, chłopi wskazali pięć budynków które, podobnie jak i reszta nie zwracały na siebie szczególnej uwagi. Wnętrza również niczym się nie wyróżniały. Głównym zajęciem mężczyzn były polowania oraz ochrona wsi, na co jednoznacznie wskazywały narzędzia i resztki zwierząt wiszące w pomieszczeniach gospodarczych. Oprócz tego w domostwach znajdowały się zwyczajne rzeczy codziennego użytku: łóżka, stoły krzesła itp. Na pierwszy rzut oka nic nie zwróciło uwagi bohaterów, lecz nie chcieli oni dać za wygraną i postanowili przeszukać domostwa równie dokładnie jak chatę kapłana. Na szczęście były one nieco mniejsze, a i sprzętów było mniej, co znacznie ułatwiło poszukiwania.

Po dokładnym przeszukaniu wszelkich zakątków i skrytek bohaterowie nie znaleźli nic nadzwyczajnego poza jedną rzeczą. W każdej z chat znajdowała się mała skrytka na kosztowności. Nie byłoby to niczym dziwnym, gdyż każdy trzyma dobra na czarną godzinę. Obecność złotych i srebrnych monet - które w tym rejonie nie były powszechnym środkiem płatniczym, była dziwna, lecz nie tak do końca, biorąc pod uwagę fakt że mężczyźni nie pochodzą z tych stron. Co innego ich ilość. Bardziej zastanawiające były ozdoby - błyszczące i ciężkie a więc i zapewne drogie. Bohaterowie nie znali się na sztuce złotnictwa, lecz Waightstill jako rzemieślnik mógł ocenić na podstawie wagi oraz próby zęba przybliżoną wartość kruszcu na: “ o rzesz ja %@^%@, mógłbym sobie za to kupić jakieś mniejsze Państwo”.


W każdej ze skrytek znajdowało się po 51 złotych koron oraz 313 srebrników. Ponadto u:

- Toma - 3 małe diamenty, 1 posrebrzany diadem, złoty łańcuszek
- Stefana - pozłacana buława, sygnet z rubinem, złoty sygnet
- Thorstena- naszyjnik z pereł wysadzany malutkimi diamentami, pozłacany sztylet
- Erika - sygnet z dużym, wystającym diamentem, srebrny sztylet



Chaty niczym szczególnym się nie wyróżniały. Ani to z zewnątrz ani to w wewnątrz, przynajmniej na początku. W tym przypadku było mniej pracy bo domy były mniejsze i miały mniej wyposażenia niż to było w przypadku kapłana.

Marwalda oczy już na sam widok skrytki zapłonęły. Czuł że może to przybliży go do rozwiązania tajemnicy jaką ta wieś może skrywać, może nie wieś, a kilkoro z jej mieszkańców. Zawartość skrzynek zmartwiła śmieciarza, liczył z pewnością na coś zupełnie innego niż to co znalazł.

- Złoto…. monety - powiedział zawiedziony jak gdyby do siebie podnosząc kilka z monet.

W chacie Fritza również ukryta była skrytka, lecz w jej wnętrzu bohaterowie nie znaleźli nawet śladu kosztowności. Przeszukiwanie dobiegło końca, bohaterowie mogliby przetrzepać wszystko jeszcze kilka razy, lecz na pewno nie teraz. Zapadła noc, więc i trudniej byłoby cokolwiek dojrzeć.

Wyniki "kipiszu" w chatach pomocników Burkharda tylko utwierdziły Waightstilla w przekonaniu, że mają do czynienia ze sprytną bandą rabusiów, którzy jakoś zdołali omamić Ludzi Gór. W tej sytuacji bartnik nie widział przeszkód, żeby zaopiekować się odkrytym w chatach skarbem. Nie wiedział jednak, jak zareaguje Marwald, który miał osobliwy stosunek do dóbr materialnych. Zwłaszcza rozczarowanie, jakie usłyszał w głosie Marwalda na widok złota, kazało mu mieć się na baczności. Może będzie chciał oddać znalezisko gromadzie?

- Marwaldzie, sądzę, że te skarby to owoc rabunkowej działalności Burkharda i jego bandy - powiedział spokojnym, pewnym siebie głosem - Zabijali przybyszy podczas rytuału i zagarniali ich majątek. Nikt niczego nie podejrzewał. No i patrz, ile tego się uzbierało... - mówił bartnik, bez ociągania pakując kosztowności do znalezionego w jednej z chat worka - ...wystarczy dla nas wszystkich, podzielimy się na całą naszą drużynę... - zaproponował - ...chłopaki na to zasłużyli.

- Możesz mieć rację - odparł Marwald - z jednym wyjątkiem, być może Burkhard nie jest niczemu winny, no oprócz chęci zabicia niewygodnych osób.

- To mało ?! Wykończył ich znachorkę! A i nas też chciał zamordować. - Przypomniał Waightstill, energicznie pakując skarby.

Marwald zastanowił się chwilę i kontynuował spoglądając na skarb:

- Masz rację starczy tego dla nas wszystkich. Z pewnością musimy ustalić skąd to mają. A jeśli chodzi o podział to już mógłby zaopiekować się tym złotym sygnetem no i ten sztyletem - wskazał na równie złoty sztylet - jeśli nie przeszkadza to wezmę i ten srebrny - dodał uśmiechając się do bartnika - Ty przyjacielu też bierz co chcesz, bo wiele już w cierpieliśmy w tym wszystkim - spodziewał się że pewnie jego towarzysz może być zaskoczony tym faktem, że jest zainteresowany czymś z łupu. - Idzie nie na darmo, a te pieniądze mogą przynieść jedzenie dla innych ludzi i odkupienie w trudnych chwilach, straciliśmy wielu, którzy nie doczekali się swojej nagrody, może uda się to dać pozostałym. A resztę podzielić pomiędzy tutejszymi.

- A po co od razu drążyć, skąd to się wzięło? - Tak jak Waightstill spodziewał się, Marwald chciał obdzielić nie tylko wszystkich z kompanii, ale i we wsi. Dobrze, że chociaż sam coś wziął. Jeszcze by wszystko rozdał. - Przecież to oczywiste. Gdyby tutejsi wiedzieli o skarbach, to by już się nimi zaopiekowali. A nam się należy nagroda za trudy i cierpienia - skomentował słowa Marwalda. Sam zatrzymał złotą buławę i sygnet z rubinem - na pamiątkę. A naszyjnik z pereł dla mej lubej - dodał do siebie.

- Może więc zróbmy tak, podzielimy się tym co chcemy wziąć dla nas i naszych przyjaciół, aby coś z tego mieć. Resztę damy dla ludzi tutejszych oznajmiając, że znaleźliśmy skarby w domach owych mężczyzn, ale niektóre z nich musieliśmy zarekwirować, bo mogą być spaczone magią. Wtedy ludzie sami się zajmą wymierzaniem kary dla skazańców, a my będziemy mieli na co popatrzeć. - odparł po chwili zastanowienia śmieciarz.

Waightstill pokręcił głową niechętnie, ale musiał przyznać rację Kolekcjonerowi - to był świetny sposób na ukaranie Burkharda i jego akolitów. - Niech będzie, Marwald. Ale wiesz co? Jesteś pierwszym kolekcjonerem, co rozdaje, nie zbiera. - zażartował z przezwiska Marwalda. - Ale chcę osobiście wymierzyć sprawiedliwość Burkhardowi.

- Zobaczmy co zrobią ludzie, jak zareagują na to co znaleźliśmy. Weźmy więcej może nawet niż połowę bo dla naszych trzeba też zanieść. Podzielmy to między sobą, aby na pewno donieść do naszych. Tak naprawdę nie brał bym nic, bo nie wygląda dla mnie tutaj nic wyjątkowo. Moc nie tkwi w takich przedmiotach jak te, ale wartości tego świata nie opierają się na wartościach jakie ja poszukuje. Gdybym tylko żył moimi to umarłbym z głodu. - dodał śmiejąc się Marwald.

- Mądrze mówisz, Marwald. Trochę złota pokażemy, resztę zabieramy. - Uff, przynajmniej goli nie wrócimy z tej eskapady - pomyślał bartnik.

- Przyjacielu, miałem cię zapytac już wcześniej. Jak się czujesz, bo wiem, że i ciebie dosięgnęła zmiana, nie mówię tylko o tej zmianie siły, ale też tej którą czujesz w środku. Jestem Twoim przyjacielem i zawsze chcę ci pomóc, kiedyś nam obu tyłki uratowałeś z tym moim wózkiem, kiedyś będę o tym twoim dziadkom opowiadał. - klepnął towarzysza po ramieniu.

Waightstilla w pierwszej chwili zaniepokoiło pytanie Marwalda. Czyżby Kolekcjoner wiedział o jego pogawędkach z halabardą? Wolał się nie przyznawać, żeby kto nie pomyślał, że jest szalony. Poza tym wcale nie chciał się rozstawać ze swoją bronią. Ale nie… Marwaldowi na pewno chodzi o samopoczucie bartnika. - Druhu, jakem był Waightstill, tak i jestem. A że wprawiam się w boju jak rycerz, tom się zrobił bojowy. Ale jak wychodzi, toś sam widział. Mało mnie nie ubili, jak się za tobą ująłem. Ot, z głową trzeba działać.

Marwald w tej chwili miał także dziwne nieodparte uczucie zemsty za śmierci jakie pojawiały się na drodze do tej pory. Za wszystkie straty i cierpienia.

- To co bracie idziemy? Bo jeszcze będziemy musieli znaleźć tę przeklęta drogę do świątyni. - dodał ze złością.


Przy wyjściu z ostatniej chaty ochotnicy natrafili na Pietera, łowcę który wraz z Maxem miał szukać śladów Victorii. Mężczyzna skorzystał z okazji panującego półmroku oraz faktu że na zewnątrz nie było już nikogo. Wszedł do chaty z której przed chwilą wyszli bohaterowie i gestem zaprosił ich do siebie. Gdy już cała trójka znalazła się w chacie, Pieter zamknął drzwi i z miną zbitego psa zaczął opowiadać.

- Nie wiem czemu wcześniej tego nie powiedziałem, ale … bałem się, bałem się jak już okazało się kim jesteście. Przepraszam, że dopiero teraz to mówię, ale nie mogłem się zebrać w sobie…Muszę coś opowiedzieć, pamiętam to dość wyraźnie:




- Pieter, wracaj! Schowaj się! - Max tym razem wykrzyczał dwa, nieco sprzeczne, polecenia. - To zasadzka! - dorzucił tytułem wyjaśnienia, nie zastanawiając się zbytnio, czy mówi prawdę, czy też się myli.

Peter był dość zmieszany, jednakże podobnie jak Max - schował się za drzewem i nie odzywał. Do uszu Maxa doszedł męski głos, jednakże raczej nie pochodził od człowieka którego wcześniej zauważył łowca. Te miejsca dzieliła pewna odległość którą ciężko byłoby przebywać w tak krótkim czasie w ciężkich warunkach.
- Hej, człowieku spokojnie, to my. Przyszliśmy po Was, znaleźliśmy Victorie… niestety. Nie ma sensu dalej szlajać się po lasach. Opuść ten łuk to wyjdę do ciebie, życie mi jeszcze miłe - zażartował i musiał krzyczeć gdyż dzieliła ich spora odległość.

- No to się pokaż - zawołał Max, równocześnie opuszczając łuk, lecz nie ściągając strzały z cięciwy. Ostatnimi czasy jego wiara w ludzi była, nie da się ukryć, mniej więcej taka, jak temperatura otoczenia i oscylowała koło zera. - Najlepiej wszyscy wyjdźcie, byśmy mogli was sobie obejrzeć.
Rozmówca powoli wychylił się zza drzewa, w ręce trzymał włócznie a przez plecy przewieszony miał łuk. Podobnie drugi mężczyzna który bez słowa wyłonił się z miejsca w którym wcześniej widział go Max.


- Hej, spokojnie Max, to nasi - zawołał Pieter i ruszył w drogę powrotną.

Minął Maxa i gdy zbliżył się do “zasadzki” nawiązał rozmowę

- A gdzie była? Co się stało?

- Znaleźli ją w wychodku, niestety już nie żyła. Musieli się wszyscy czymś potruć - biedaki. Burkhard z Marwaldem dalej badają sprawę, ale posłali już po Was, po co mielibyście się męczyć.

Cała trójka zdawała się być zrelaksowana, rozmawiali między sobą nie zwracając uwagi na Maxa. Znaczy się widzieli że tam stoi ale najwyraźniej nie widzieli w nim zagrożenia gdyż nie mieli wyjętej broni ani nie wodzili za nim wzrokiem.

- To kto i co wynosił z wioski? - powiedział Max, wspominając ślady, które widzieli razem z Pieterem. - Skoro kapłanka nie żyje, i nie ją wyniósł, to co?

Za odpowiedz zabrał się Pieterm, gdyż pozostała dwójka powoli szła z powrotem do wsi:

- A ja tam niby wiem. Jesteśmy wolnymi ludźmi, robimy co chcemy póki nie robimy innym krzywdy. Może popytamy o tym we wsi? Mnie też się nie uśmiecha chodzić w taki ziąb. Burkhard poprosił mnie aby pomógł ci w poszukiwaniach i to zrobiłem, a teraz mówi że mogę wracać to tak też zrobię, ale ciebie nie zatrzymuje, jak chcesz to idź sam, ja spadam.

- Hej, czekajcie, idę z wami - krzyknął do pozostałej dwójki i szybkim krokiem ruszył w ich stronę.

- W takim razie za chwilę do was dołączę - zapewnił Max. - Przejdę się jeszcze kawałek i wracam.




- No to co miałem robić, wróciłem. Nie chciałem przebywać z Maksem, wiec nie obchodziło mnie gdzie i po co chce iść. Byłem z nim na polecenie Burharda, wiec skoro mnie odwołał…. Jak przyszedłem do wsi, było już po wszystkim, a gdy tylko się pojawiłem chłopaki, w sensie TE chłopaki, opowiedzieli mi co się stało jak mnie nie było. Pytałem ich jak to możliwe że Ty Marwaldzie i Max, że to tak razem i w ogóle, ale zapewniali mnie że wszystko jest dobrze, wszystko się wyjaśni, a póki co mam z nikim o tym nie rozmawiać, aby nie siać zamętu, że dowiem się w swoim czasie. To też nie zadawał więcej pytań. No a później była ta cała akcja przy kamieniu...

Rozmowa z Pieterem wyprowadziła Waightstilla z równowagi: - To Victoria nie żyje? - Trzasnął pięścią w stół, aż ten rozleciał się. Dziwnym trafem ta wiadomośc dotąd mu umknęła. - Kolejna zbrodnia Burkharda! Właśnie!? Gdzie jest Max? Nie pamiętam, żeby wrócił do wsi. Może dołączył do reszty?

- Victori...aa? - jego głos zanikał w krtani, było to zaskoczenie i sam nie wiedział co o tym myśleć, tak wiele miał jeszcze się zamiar od niej nauczyć, tak wiele dowiedzieć, o wiele zapytać, a teraz nie miał możliwości

- Ja także nie pamiętam, więc albo jest z naszymi, albo gdzieś sam, albo może …. - nie był w stanie tego powiedzieć, zbyt lubił Maxa i nie chciał nawet sobie tego wyobrażać, że ten mógłby leżeć gdzieś martwy.

- Wprawdzie to nie wiem co z Victorią faktycznie się stało. Wtedy na poszukiwaniach powiedzieli że ją znaleźli, ale teraz wiem że to był tylko pretekst aby nas zawrócić. Zresztą jak wróciłem to nikt o tym już nie mówił, ludzie skupili się na Was. Co do Maxa to też nic nie jest pewne. W ogóle może oboje żyją? Tylko uciekli? - starał się pocieszać Pieter.

- Chyba, że tak - odparł rozsierdzony Waightstill. Ale rozprawić się z Burkhardem i tak zamierzał.

- Przyjacielu rozprawimy się z osobami, które powinny zostać ukarane. Jednak spokojnie, musimy być cierpliwi. - Śmieciarz miał nadzieję, że wszystko się wyjaśni

Bohaterowie postanowili wrócić do więźniów. Schowali łupy i wyszli z chaty, gdzie czekali ludzie spoglądając na nich pytająco. W tym swoistym kordonie ruszyli do tymczasowego więzienia.

Marwald spojrzał na ludzi, po kolei z jednej twarzy na kolejną po czym zaczął:

- Bracia w tych domach znaleźliśmy coś więcej. - w tym momencie pokazał z bartnikiem to co wcześniej ustalili, że oddadzą do tłumu, aby oni zdecydowali co chcą z tym zrobić - były one w domach tych oto ludzi. Nie wiem skąd mogą posiadać tak wartościowe rzeczy, obawiam się że mój przyjaciel ma rację, i was i nas oszukiwali.

Ludzie stali zdumieni, kilkoro z nich podeszło do znalezisk, patrząc to na skarby to na kopiec monet, dotykali ich, oglądali, oraz zębami sprawdzali ich autentyczność. Przy tym wszystkim nie starali się niczego ukrywać, nie mówiąc już o próbie zagarnięcia czegoś dla siebie - ich działania były transparentne, bo prostu nie mogli uwierzyć oczom i musieli skarbów dotknąć, przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Długo nikt nie powiedział słowa, lecz gdy odezwała się pierwsza osoba z następnymi nie było problemu.

- Ale … ale skąd? I po co?
- Po cóż im tyle złota, toć to góry?
- Co powinniśmy z tym zrobić?
- Co powinniśmy z NIMI zrobić?


Stety bądź niestety dla bohaterów, były to same pytania, żaden człowiek wydał werdyktu, nie rzucił oskarżeniem, wszyscy jeno patrzyli co zrobią ochotnicy.

- Przyjaciele tego było trochę więcej, ale musimy sprawdzić i kilka złotych koron zachowaliśmy dla nas i naszych towarzyszy, którzy ucierpieli na oszustwie tych ludzi. Musimy przekazać też jakieś pieniądze ich rodzinom. Te skarby będą dla was, przecież były w waszej wiosce. Zobaczymy jak podwładni kapłana zareagują na to co znaleźliśmy i jak będą się tłumaczyć.

Waightstill tylko zazgrzytał zębami, kiedy Marwald wspomniał, że skarbów jest więcej, ale cóż było robić?

Marwald przyjrzał się na reakcję ludzi

- Teraz musimy zamienić kilka zdań z więźniami, bo cała sytuacja nie tylko zaskoczyła was, ale i nas. Przeszukaliśmy chałupy aby znaleźć jakieś informację, a znaleźliśmy złoto.

Skarby nie interesowały mieszkańców tak bardzo jak wyobrażali sobie to bohaterowie, owszem było to coś nowego, ale każdy znał wartość złota i srebra, lecz nikt nie kwapił się aby cokolwiek brać. Może po prostu było im głupio?

- Rodzinom naszych zmarłych też musimy pomóc - wyrwał się jeden - lecz akurat nie o złoto tu chodzi. Jeden z Waszych przyjaciół zabił kilku naszych. Sześciu chłopa się za nim rzuciło, doświadczeni byli i mężni, a tylko połowa z nich wróciła. Wystrzelał ich jak kaczki, a oni nie byli w stanie nawet go dojrzeć. - w głosie słychać było żal.

- Pewno chodzi o Konrada - pomyślał Waigtstill - a to chwat! - Po czym dodał na głos: - Bo myślał, że chcecie go ubić. Od nas wpierw przecie padli zabici. A wszystko przez tego parszywca Burkharda. Musi go spotkać kara! - powiedział z pasją.

Bohaterowie weszli do tymczasowego więzienia i zastali taki sam widok jak wcześniej gdy odprowadzali do niego rezydentów. Z jednym małym szczegółem. Kapłan przywiązany był do drewnianego słupa tak że nie mógł już nawet palcem kiwnąć. Jego usta były zakneblowane, na szyi widać było kilka zadrapań a z nosa ciekła krew.

Strażnik widząc wejście bohaterów już od progu zaczął się tłumaczyć:

On tak sam. Sam sobie to zrobił, a później błagał żeby jeszcze bardziej go skrępować i zakneblować.

Trzech innych mężczyzn wtórowało temu pierwszemu potwierdzajac jego wersję.

Marwald spoglądał na ludzi w celi, i kapłana Szedł lekko z tyłu dla tego robił wszystko z opóźnieniem. Widział jak bartnik pokazuje groźnie swoją halabardę.

- Zachciało się gagatkowi kolejnych sztuczek. Ale my już je znamy. A wiecie, co znaleźliśmy pochowane w waszych sadybach? - zapytał i nie czekając na odpowiedź rzekł oskarżycielskim tonem. - Wory pełne złota! Ciekawe, skąd się wzięły na tym odludziu? - Halabarda Waightstilla złowrogo zalśniła w świetle kaganków oświetlających wnętrze chaty. Wyciągnął palec w stronę Burkharda - Morderca!

- Spokoj… - zaczął, ale nie było dane mu dokończyć

-Rabuś! - kontynuował bartnik jakby nie slyszał Marwalda, po czym zamachnął się halabardą i przeciął kapłana wpół. Baczył przy tym, aby nie rozwalić słupa.

- Coś ty najlepszego uczynił!! - powiedział zaskoczony śmieciarz, był niemal oszołomiony tym co się stało. - Przecież … - ale nie powiedział nic więcej, wiedząc, że może to przedstawić towarzysza w złym świetle. Pomyślał już sam w głowie ~ to oni mieli złoto i skarby schowane nie on.

Marwald prędko podbiegł do ciała mężczyzny i zaczął sprawdzać czy może coś zrobić, czy jest ono tak zmasakrowane, że nie jest w stanie go wyratować.

Wszyscy zamilkli gdy tylko Waightstill zabrał głos, nikt nie miał odwagi choćby kaszlnąć, a już napewno nie wtedy gdy bartnik podniósł zarówno głos jak i oręż. Tłuszcza odruchowo cofnęła się o pół kroku, a gdy ostrze bez żadnego oporu przecięło wierzgającego się kapłana, wszyscy jak jeden mąż cofnęli się właściwe pod ściany kotłują się i z lekka taranując jeden drugiego. Kapłan jeszcze chwilę żył, lecz rozcięty, wraz z więzami, na pół szybko dokończył żywota. Krew którą ubrudziło się ostrze zdumiewająco szybko zastygła i odpadła niczym strup, ponownie ukazujac nieskazitelnie czyste ostrze. W powietrzu czuć było intensywny zapach palonego ciała. Marwald próbując podejść bliżej nieopatrznie zaciągnął się oparami delikatnie się podtruwając. W głowie mu zawirowało i zaczął intensywnie kaszleć, co tymczasowo wykluczyło go z dalszych działań i rozmów. Lecz zanim to się stało, Kolekcjoner dostrzegł ślad idealnie prostego i czystego cięcia oraz zwęglone wnętrzności w pobliżu rany. Widok był straszny i dodatkowo przyprawił Marwalda o mdłości. Pomimo nadpalenia, z górnej części ciała dalej wyciekała krew i wnętrzności - rana nie została zasklepiona.

Kapłan był martwy, Marwald niezdolny do działania, a ludzie pochowani w kątach i jedynie jeńcy w akcie desperacji miotali się po podłodze próbując się oswobodzić, co rzecz jasna było bardziej niż niemożliwe.

- Zabij wszystkich! Dokończ dzieła, zarżnij bez litości! Teraz! Wszystkich bez wyjątku! - bartnik słyszał znany wcześniej głos a ostrze jego halabardy jęło jarzyć się czerwienią zupełnie jak wyjęte z kowalskiego pieca.


Marwald zmuszony cofnął się aby nabrać świeżego powietrza.

Waightstill stał oszołomiony. Zrobił to! W głowie huczał mu głos halabardy. Sapał jak rozjuszony byk. Ciało Burkharda leżało przed nim. Bartnik czuł, że Sprawiedliwości stało się zadość. Czuł, że postąpił słusznie. Przecież ten nikczemnik zamordował Olafa, a i ich jeszcze niedawno chciał posłać hen, w objęcia Mora. Omiótł wzrokiem wierzgających jeńców. Może oni też zasługują na wykonanie wyroku? Zresztą co tam wyrok. Wszak mogą mścić się za kapłana - przyszło mu na myśl - to skrytobójcy. - Sam nie wiedział, skąd przyszło mu do głowy to słowo. Mocniej zacisnął dłoń na trzonku halabardy. Jak nic, należało ich unieszkodliwić, zanim oni kogoś unieszkodliwią. Wiedział to. - Właściwie to i wśród innych mogą kryć się skrytobójcy. Może Burkhard ma cichych zwolenników? Ich też trzeba by unieszkodliwić. Ale jak ich odróżnić? Ano nie można. - snuło mu się po głowie. - Wnioski narzucały się same - Trzeba unieszkodliwić wszystkich! Całą wieś!

Waightstill obejrzał się za siebie w poszukiwaniu Marwalda, lecz ten akurat gdzieś przepadł. Dobrze! Jeszcze by przeszkadzał w egzekwowaniu sprawiedliwości. Ponownie spojrzał na jeńców. Zrobił krok w ich stronę, tak, że jego cień padł na skulone pod ścianą postaci. Ich strach, cuchnęli nim. Podobało mu się to. Już miał unieść do ciosu ostrze halabardy. W ostatniej chwili otrząsnął się. Zaraz! Od kiedy to zabijanie sprawiało mu przyjemność? Nie! Miał osobiste porachunki z Burkhardem, lecz ci mu nie zawinili. Miał cholerną ochotę na nich również wypróbować swoją halabardę, ale co wtedy ze Sprawiedliwością? Zamiast wykonać kolejny cios, zwrócił się do jeńców. Gdzie ten Marwald? Może jednak lepiej, żeby był w pobliżu?

- Tak to kończą źli ludzie. A wy jacy jesteście? Jak dobzi, to opowiedzcie, co tu się działo, skąd to złoto i kim był Burkhard?

Waightstill jeszcze przez chwilę czuł niezdrowe podniecenie, lecz w ostatniej chwili przezwyciężył mordercze zapędy - co dało jeszcze jeden dodatkowy efekt: jeńcy momentalnie przestali się wierzgać, chociaż na ich twarzach dalej widać było przerażenie, to zostali złamani i jęczącym głosem zaczęli, jeden przez drugiego, opowiadać wszystko od a do z, Bartnik nie musiał już zadawać pytań. Również wieśniacy poczuli się bezpieczniej gdy Kapłan okazał się, jak narazie, jedyną ofiarą a bartnik postanowił rozmawiać, lecz pomimo tego dalej trzymali się na dystans.

- Bbbbbuuurkhardddd … znamy go jeszcze z Wolfenburga, terminował tam u swojego mistrza Rüdigera Rosenowa, a myśmy tamtedy akurat … przejeżdzali. Wynajmował nas, w sensie Burkhard, do drobnych pracy, my zmyślne chłopaki, zawsze sobie radziliśmy. Później Rüdiger …. umarł i Burkhard powiedział że musi wyjeżdzać z miasta i czy nie chcemy zabrać się z nim. Dużo obiecywał, tośmy pojechali. Mówił że musimy się gdzieś schować na jakiś czas, bo mogą posadzać go o śmierć mistrza. Przekupił nas złotem, dał nam je do podziału, na naszą szóstkę, znaczy się razem z nim, a to złoto to z domu mistrza, bo jego rodzina to bogata szlachta była. Mówił że było mu przypisane, ale że rodzina mistrza mogłaby tego nie zrozumieć. No i takieśmy trafili tu. Szef mówił że tu nas szukać nie będą bo to za …. mało uszczeszczane przez ludzi tereny że od kiedy był tu wybuch chaosu to nikt tu nie zagląda, a my sobie wrazie czego poradzimy. Później przeczekamy i gdy sprawa ucichnie ruszymy dalej do innego miasta spożytkować skarby. A jak znaleźliśmy tą wieś to szef stwierdził że to wyśmienite miejsce, z dala od ludzi, cieżkie podejście i ludzie gł.. w sensie prości i że łatwo będzie ich zbałamucić. Była tu ta kapłanka, ale on oszalałą to szef zajął jej miejsce. Później robił te całe rytuały, i zawsze śmiał się że ludzie mu wierzą a to przecież on decyduje - w sumie to nie wiedzieliśmy o co mu z tym chodzi. No i tak siedzieliśmy i “czekaliśmy”. Byliśmy z nim bo tak nam było dobrze. No i to w sumie chyba wszystko…

- Ha! Burkharda spotkało to, na co zasłużył! Biedny Olaf, był fajtłapą, ale go lubiłem. - Waightstill wspomniał zmarłego kompana i chyba już nie pamiętał, jak sam niedawno leżał powalony i bezsilny. Teraz jednak triumfował. Cieszył się, że miał rację. Nie wiedział jednak za bardzo, co zrobić z jeńcami.
- Ludzie! -
zwrócił się do mieszkańców - Co o tym sądzicie? I niech kto leci po Marwalda, gdzież on polazł? - Odwrócił się do jeńców: - A wy jak chcecie odkupić swoje winy?

Marwald miał przez chwilę problemy z oddychaniem, ale nabrawszy powietrza był w stanie do kontynuowania działania. Śmieciarz był co prawda lekko zaskoczony przez obrót rzeczy, ale wiedział, że tak mocny ruch może rozwiązać nie jeden język.

- Kapłan liczył więc, że podamy mu jego miksturę, a po jej zażyciu będzie udawał że mu pomogła i już po wszystkim jak gdyby nic. Jestem co prawda przeciwny zabijaniu, jednak przyjaciele, jak widzicie inaczej bylibyśmy ciągle oszukiwani. Kapłan zabił niejednego z was, który był niewinnym człekiem. - dodał śmieciarz łącząc fakty

Ludzie zaczęli bić brawo, nie wiadomo czy bardziej dlatego że dopiero skumali co przed chwilą zaszło, czy po prostu każde słowa Marwalda były przez nich brane za prawdę objawioną. A może jedno i drugie.

Marwald podszedł do bartnika i poklepał go po ramieniu.

- Czy wszystko dobrze? - dodał spoglądając na niego i jego broń.

Po czym zwrócił się do mieszkańców.

- W waszych rękach pozostaną najemnicy. Macie sporo w wiosce do zrobienia i oni mogą w ten sposób odpokutować za swoje występki. Spalony dom, pochowanie zmarłych. - wymienił wybraniec, przez chwile patrząc na bartnika, czy nie jest przeciwny takiej decyzji.

Ludzie jak zwykle nie bardzo chcieli podejmować decyzję, ale ciche pomruki dochodzące z tłumu świadczyły iż ludzie z jednej strony rozumieją potrzebę pomocy, gdyż w tak małej wsi każde sprawne, męskie ręce są na wagę złota, lecz z drugiej nie bardzo chcieli mieć do czynienia z ludźmi którzy bez pomyślunku wykonywali polecenia kapłana. Pół biedy jeśli jeńcy byliby np. stolarzami, ale obyci w walce łowcy to już inna historia. Ciężko było tu złapać kogoś za język, gdyż mówcy, jak już się jacyś znaleźli nie bardzo afiszowali się ze swoją facjatą, a Waightstill nie bardzo mógł sprawdzić kto dane słowa wypowiedział nie wywołując jednocześnie paniki w osobie która wyraziła swoje zdanie.

Sami najemnicy również nie przejawiali ochoty na pozostanie we wsi. Sprawiali wrażenie że na rękę jest im opuszczenie osady, gdyż tak jak zauważyli bohaterowie, ich złoto zostało zabrane, więc nic ich już we wsi nie trzyma. Poza tym poczuli rozluźnienie sytuacji i powróciła do nich chłodna kalkulacja, jakby zapomnieli o “odkupieniu win”. Swoimi słowami, podobnie jak mieszkańcy, tylko krążyli wokół tematu, nie dając konkretnej odpowiedzi.

- Myślę że nie ma dla nas miejsca w tej wsi. Chcielibyśmy pomóc, lecz wiemy że ludzie tak szybko nam nie wybaczą. To już nie chodzi o nas, ale o nich, my zdzierżymy złe spojrzenia, ale czy ludzie będa się z nami czuli dobrze? A i rodziny nam dane założyć nie bedzie, bo kto by chciał takich jak my mieć u swojego boku? Zestarzejemy się nie dając potomstwa. Poza tym to nie czyniliśmy nic złego z własnej woli, działaliśmy tak jak przykazał szef, ludzie w niego wierzyli więc my też powoli zaczęliśmy dawać wiarę jego słowom.

Marwald spojrzał na bartnika, po prawdzie rozumiał doskonale tą sytuację.

- Jak robimy przyjacielu, chyba, że naprawdę chcemy ich ze sobą. Może znajdą jeszcze coś u naszego boku. Przygoda tutaj się nie kończy przecie.

- Hmm Hmm… - Waightstill zniżył głos do szeptu - coś mi mówi, druhu, że lepiej by ich było posłać do krainy Mora… jednak zbiry… łeb na pieniek… - powiedział to z dziwnym rozmarzeniem. Bartnik jakby na nowo ulegał podszeptom swojej ukochanej broni. Miała rację halabarda, by Waightstill trzymał się z dala od Marwalda, bo ten łagodząco wpływał na bartnika. - Tom tylko wymyślił, a tak to nie wiem. Ale najpierw - co się stało z Maxem i Victorią? Konrad i Felix uszli, a nie wiemy co z resztą. Czy żyją?

Ponownie zwrócił się do więźniów: - Słuchajcie, a uważnie i po prawdzie odpowiadajcie, jeśli wam życie miłe. Była z nami taka kapłanka, Victoria, i nasz druh Max, co gdzieś przepadli. Co o tym wiecie?

Marwald poparł pytanie barnika, kiwając głową z aprobatą.

- Yyyyy… no my nie wiemy co się stało, cały czas byliśmy we wsi, tej nocy której znikła Wasza kapłanka bardziej zajęci byliśmy pilnowaniem Was, tak nam przykazał kapłan, aby mieć Was na oku bo nie wiemy coście za jedni. A ten facet …. nie wiemy, wcześniej myśleliśmy że spotkał Victorie i z nią uciekł, ale teraz nie mamy pojęcia co mogło się z nimi stać.

- A jak to było dokładnie z Wilfriedem i jego rodziną? Kapłan powiedział raz że zna się na magii, jednak tego nie udowodnił przy mnie w żaden sposób. - zaczął zaciekawiony Marwald

- Nie wiemy co z nimi, naprawdę! Pilnowaliśmy Was i wsi, Burkhard wchodził wieczorem do chaty Willa, ale sam, nikogo z nas przy nim nie było. Nikt go nie pilnował bo i po co. A co do magii … my proste chłopy to wiemy jeno że takie coś jest. No i ten, no … a przy tym kamieniu, podczas rytuału, to nie była aby magia?

- Rozumiem - powiedział Marwald

- To co przyjacielu robimy? - zwrócił się bezpośrednio do bartnika

Marwaldowi przykro było ubijać więźniów. Tym bardziej, że słyszał, że prawdziwy rycerz honor ma i jeno w walce śmierć wrogowi zadaje. Tedy rzekł: - Ludzie Gór! Wybierzcie nowego władykę i niechaj on postanowi, co począć ze świtą tego przeniewiercy Burkharda! Nam spieszno do innych zadań. - Waightstill upajał się swoimi słowami, tak ładnie składał zdania. - Aleć zostało jeszcze jedno - czy ktoś wie, co się stało z naszymi druhami, co to przepadli? Gdzież Victoria, gdzież Max? - dodał dramatycznie.

Ludzie powoli oswajali się z sytuacją, więc prościej było im podejmować głos. Co prawda dalej brakowało jednej stanowczej osoby która ogarnęłaby tłum, lecz wyłoniło się kilku liderów, a właściwie trójka, którzy wyglądali raczej na starszych niż na młodszych: Jan, Mathias, Heidrun. Najstarszy z nich: Jan, bardziej zdecydowanie aniżeli reszta wypowiadał swoje zdanie, aczkolwiek do ewidentnego przywódcy jeszcze dużo mu brakowało. Wszyscy zgodnie stwierdzili że póki co nie ma jednej osoby która mogłaby zostać przywódcą, lecz póki co nie ma lepszego rozwiązania i pieczę nad wsią musi stanowić ta właśnie starszyzna. Reszta mieszkańców bez cienia sprzeciwu zgodziła się na takie rozwiązanie, więc Jan widząc aprobatę ze strony ludzi podzielił się swoim zdaniem:

- Skorośmy najstarsi i ludzie nam ufają to chyba możemy spróbować zorganizować naszą wieś tak aby znów zapanował w niej ład. Jeśli taka jest wola większości to spróbujmy, wszakże i tak jest nas na tyle mało że ważniejsze decyzje będziemy podejmować wspólnie, a w sytuacjach gdy nie będziemy mieli wiedzy, poradzimy się innych. Myślę że to może wyjść. A co do tych tu … myślę że Pan Waightstill już wystarczająco ich ukarał i więcej nie powtórzą tego błędu. My nie jesteśmy mordercami i raczej każdy zgodzi się ze mną że kara śmierci nie wchodzi w grę, mieszkać z nimi też nikt nie będzie chciał, aczkolwiek puszczenie ich całkowicie wolno to nie najlepszy pomysł. Czy nasz nowy i zarazem stary przyjaciel nie mógłby zakląć w tych mężczyznach pieczęci która nie pozwoli im zbliżyć się do wsi? Tak jak wcześniej zostało to uczynione z kamieniami? Wtedy nasze sumienia będą czyste, a jednocześnie nie będziemy musieli obawiać się zemsty.

W kwestii tego co stało się z towarzyszami bohaterów, nie było osoby która mogłaby udzielić jakichkolwiek informacji. Wszystkie osoby które miały z nimi kontakt nie żyły, albo bohaterowie jeszcze nie są świadomi ich obecności wśród tłumu. Jedynym tropem jest łowca Pieter który w domu piątego najemnika powiedział już wszystko co wiedział.

- Do krocśet! Ktoś musi coś wiedzieć! - Waightstill mruknął pod nosem. Był zdenerwowany. Jak zwykle wyobrażał sobie najgorsze, a to, że Victoria i Max są zamurowani w jakiejś piwnicy i umierają z głodu. Może właśnie jedzą ich szczury? Albo tułają się gdzieś zagubieni w mroźnym piekle? Musiał wiedzieć! Zwrócił się do jednego ze starszyzny: - Janie, pomóżcie przeszukać wieś i okolicę, może będą jakie ślady, że nasi uszli cało i zdrowo z rąk tego przeklętego Burkharda? Bo ponoć Victoria nie żyje, co słyszał jeden z waszych, Pieter zwany, od chłopów, co poszli Maxa szukać. Któż z waszych poszedł po Maxa i Pietera? - Waightstill rozejrzał się po zebranych.


Pieter miał już więcej odwagi cywilnej, także na pytanie Waighstilla odpowiedział jako pierwszy. Zresztą reszta zdawała się nie mieć pojęcia gdzie znajdują się osoby o które pytał Bartnik.

- No tych tu dwóch - wskazał na jeńców którzy zaczęli się nerwowo wiercić - przyszli po mnie i Maxa, zresztą opowiadałem Wam już o tym. Powiedzieli że Victoria nie żyje a jak wróciłem to kazali nikomu o niczym nie mówić, bo oficjalnie Wasza kapłanka uciekła.

Waightstill odwrócił głowę i omiótł wzrokiem jeńców. Oczy mu się groźnie zaświeciły.

Jan chciał pomóc więc czym prędzej podzielił ludzi na mniejsze grupy i rozesłał je po wsi.

- Dobrze, poszukamy ich, jeśli są we wsi to z pewnością ich znajdziemy. Chociaż jeśli to co mówi Pieter jest prawdą, a raczej nie ma powodów by kłamać, to wnioski nasuwaja sie same …

- Mimo to dziękuję wam, Janie - odparł Waightstill spokojnie.

Marwald nagle zapytał, jak gdyby nie z tego ni z owego, pomimo, że mówili o tym już kilka minut temu:

- A kto ostatnim razem rzucał zaklęcie na kamienie i co dokładnie miało to zaklęcie robić ? - zapytał zaciekawiony Marwald

Pytanie Marwalda zdziwiło mieszkańców wsi, spojrzeli się na Kolekcjonera podejrzliwym wzrokiem. Jan również nie krył zdziwienia.

- Ale że co, nie rozumiem, sprawdzasz nas?

- No … ostatnie zaklęcia przygotowywał Burchard - nie mieliśmy tu innego kapłana

- Aha, rozumiem. - odparł, w jego myśli pojawił się pomysł - Naturalnie, zaklęcie aby się nigdy nie pojawili więcej we wsi, tak? - powiedział lekko niepewnie, po czym dodał - Z pewnością się coś znajdzie.

Jan zwrócił sie do jenców:

- A właśnie, jeszcze jedno, gdzie jest Fritz? Nie widzieliśmy już go dłuższy czas.

- Właśnie! Coś czuję, jakem Waightstill, że musimy sobie jeszcze pogawędzić z naszymi gagatkami. Nie takie dobre chłopy, jakem myslał. - Bartnik przyglądał się ostrzu swojej halabardy, sprawdzając jej ostrość. Dobrze się składało, że chata nieco opustoszała. - Alem nie okrutnik! To jak? - zwrócił się do jeńców. - Odpowiedzcie na pytanie pana Jana. I gdzie się podziali nasi? - Waightstill jakby stracił zainteresowanie halabardą i sięgnął po nóż, który zaraz wsadził w ogień.
 
Inferian jest offline