Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2017, 20:12   #223
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Powiadają, że kto żyje bez niebezpieczeństw, nie żyje wcale.
Nie da się ukryć, że niebezpieczeństw, jakie ostatnimi czasy spotykały Stonera, starczyłoby na kilka długich żyć. I nie dało się ukryć, ze Stoner zdecydowanie wolałby przynajmniej kilka dni spędzić w ciszy i spokoju, bez narażania się na padające z różnych stron ciosy, bez Losu, podstawiającego mu co chwila nogę.
Obawiał się, że to, że był żywy, było chwilowym kaprysem wspomnianego Losu, który najwyraźniej czerpał chorą przyjemność z jego męczarni. A może to bogowie rzucali kośćmi w grze o jego duszę? Tyle tylko, że Rincewindowi pomagała Pani, a kto pomoże Stonerowi?

Zostawił za sobą szereg trupów - i towarzyszy, i wrogów. Gdyby do tej listy dołączył siebie, poświęcenie tych pierwszych poszłoby na marne. Na marne poszłyby również i jego czyny, niektóre z gatunku takich, o jakich nie wspomina się nikomu, nawet najbardziej zaufanej osobie. Zamiast się nad sobą użalać musiał wziąć się w garść, zabrać się do roboty. Przygotować do wyprawy, bo nie miał czasu, by się miesiącami kurować i planować.

Najgorsze było to, że jakiś sukinsyn nie tylko spalił farmę, ale i obrabował ze wszystkich przydatnych rzeczy. Albo też kto inny zabrał wszystko, co przydatne, a kto inny spalił zabudowania, zawiedziony faktem, że nie ma co zabrać. Z punktu widzenia Stonera było to obojętne.
Prawie dwa dni poświęcił na przygotowania - musiał zadbać o ekwipunek i jedzenie. Karabin, garść nabojów, nóż, parę metrów sznurka, kilku kawałków drutu, parę zrobionych z gwoździ haczyków. Jedna 'żelazna' porcja jedzenia. Podreperowana torba, niegdyś będąca własnością Marka. Parę kilogramów upieczonych ziemniaków. Prowizoryczna kula. Kilka pasów, zabranych z gurkhi.

Jhonowi niewiele zostawił - prymitywną dzidę, wystrugany z drewna nóż, sidła, resztę ziemniaków. Nad tym, jakie to niesprawiedliwe, postanowił pozastanawiać się kiedy indziej.

* * *

Dwa dni zdecydowanie nie wystarczyły, by wykurować nogę, więc droga w stronę rzeki trudno było nazwać spacerkiem. Gdy wreszcie znalazł się na brzegu, zaszył się w krzakach, by odpocząć. Dopiero po dłuższej chwili zajął się tym, co najważniejsze - rzeką. A dokładniej - rozmyślaniami nas sposobem dostania się na drugi brzeg. Zaś Alabama była szeroka i po ostatnich deszczach miała dużo, bardzo dużo bardzo mętnej wody. W mętnej wodzie ponoć dobrze łowiło się ryby, ale to była jej jedyna zaleta, a poza tym Stoner miał w głowie nie łowienie ryb.
Gdyby wcześniej o tym pomyślał, rozmontowałby koło zapasowe i zabrałby dętkę... jeśli oczywiście koła gurkhi nie były bezdętkowe. Ale nie pomyślał i teraz musiał nadrabiać zaległości w pracach przygotowawczych.

Sądząc po śladach miejsce, w które trafił, cieszyło się pewną popularnością. Wygadało na to, że gdyby przybyć tu parę godzin wcześniej, to wylądowałby w środku imprezy z ogniskiem i alkoholem w rolach głównych. I, sądząc po śladach butów, z udziałem kobiet. Jednak bez porozrzucanych to tu, to tam prezerwatyw. Co mogło świadczyć o wszystkim i o niczym. Na przykład o tym, że urządzili tu stypę po zabiciu kogoś i wrzuceniu go do wody.
Ciekawe było, czy przyjazdy tutaj zawsze wiązały się z wysłaniem kogoś w zaświaty, czy też akurat teraz to się komuś przytrafiło, jednak Stoner nie miał zamiaru czekać, aż imprezowicze zdecydują się na kolejną wizytę. Wolał bez świadków przedostać się na drugą stronę.
No i wolał nie pozostawiać żadnych śladów. Zawsze lepiej być myśliwym niż zwierzyną, a ślady wojskowych butów zdecydowanie odróżniałyby się od tych, jakie na mini plaży pozostawili ostatni goście. Czy warto było zaryzykować dla paru plastikowych butelek?
Stoner odciął z okolicznych krzewów dwie gałęzie, po czym ściągnął buty i na bosaka spróbował odwiedzić okolice ogniska, tak stawiając stopy, by trafiać w pozostawione na piasku ślady butów. A tam, gdzie to nie było możliwe, kładł na ziemi gałęzie, by zostawiać jak najmniej dowodów swej obecności w tym miejscu. Jakoś nie spodziewał się, by kolejny deszcz zechciał łaskawie zatrzeć wszelkie ślady.

Znalezisk zbyt wiele nie było - jedyną ciekawą rzeczą, jaka poniewierała się na plaży, była zapalniczka z wygrawerowaną literą T. Działająca zapalniczka, ale mimo tego Stoner postanowił jej nie zabierać. Było bardziej niż prawdopodobne, że właściciel przypomni sobie, że ją zgubił, przypomni sobie, gdzie mógł ją zgubić i postanowi ją odnaleźć. A wtedy dokładnie przeszuka okolicę i dowie się, że ktoś tutaj gościł, co Stonerowi potrzebne było jak dziura w moście.

Samochody były, tak na oko, dwa, i - Stoner miał takie wrażenie - pojechały w dół rzeki. Z tego wynikało, że była tam jakaś cywilizacja, ale z takich cywilizacji Stoner cieszył się mniej więcej tak, jak Robinson na widok bandy ludożerców. A skoro tamci pojechali w jedną stronę, Stoner wybrał drugą - w górę rzeki.
Przemykając się między krzewami i kryjąc przed wzrokiem potencjalnych obserwatorów ruszył wzdłuż brzegu, wcześniej rzuciwszy do rzeki obie gałęzie i dopilnowawszy, by spłynęły z prądem.

Jakąś godzinę później dojrzał w oddali coś, co mogło być mostem.
I pojawiło się pytanie - iść dalej i próbować przejść normalnie na drugą stronę, czy też spróbować przepłynąć rzekę. Stan zdrowia i szerokość rzeki sugerowały pierwszą opcję, 'serdeczne powitanie' podczas próby noclegu i późniejszy pościg przemawiały za rozwiązaniem drugim.
Gdyby nie tkwiący tuż przy brzegu pień, Stoner zapewne ruszyłby w stronę mostu, ale wobec takiego prezentu od losu zdecydował się zaryzykować.
Zjadł parę ziemniaków, poczekał, aż się trochę ściemni, po czym rozebrał się i starannie i solidnie przywiązawszy cały dobytek do gałęzi drzewa. A potem popchnął pień.
"Tratwa" początkowo nie chciała się ruszyć, lecz po chwili drgnęła i ruszyła z prądem, a Stoner, trzymając się z całych sił gałęzi szedł po dnie, popychając pień w stronę głównego nurtu. A potem zaczął płynąć.
 
Kerm jest offline