Reakcja mężczyzny, który wysiadł z łodzi na pytanie Berwina była co najmniej dziwna. Zamiast zatrzymać się i odpowiedzieć, co słychać po drugiej stronie rzeki, ten nie powiedział nic, a zamiast tego wziął nogi za pas i popędził w stronę nieodległej chaty rybaka.
-
Rolf! Spierdalamy! - biegnąc darł się na całe gardło.
-
Moja żona... Moje dziatki... - lamentował rybak, pospiesznie gramoląc się z wbitej w przybrzeżny muł łodzi. -
Ratujcie je... Pozabijają mi... Łotry... Skurwysyny!
*
-
Ja! Ja chętny! - krzyknął jakiś mężczyzna o aparycji capa. Był chudy a wysoki. Miał odstające uszy i kozią brodę. Jego głos również kojarzył się z beczeniem kozy. -
Jam jest Dagmar Ziegel i za złotego karla Panów w te pędy na drugi brzeg przewiozę. Łódkę mam na przystani, gotowa do drogi. Przecie to niewiele w tej sytuacji, prawda?