Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2017, 13:28   #3
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Biel sufitu wcale nie uspokajała gdy z otwartymi oczyma leżał przez dłuższą chwilę próbując zrozumieć gdzie i kim jest, jak to zwykle po przebudzeniu. Kiedy świadomość rozbudziła się do końca wciąż w bezruchu skupił się na śnie i bynajmniej nie były to wesołe myśli. Scena porno z Avatara Jamesa Camerona. Co będzie następne? Upojne tete a tete z motywem z “Alicji z Krainy Czarów”? Miał spore nadzieje, że byłaby to główna bohaterka, a nie ten kapelusznik.
Zaczynał wariować. Albo nawet nie tyle zaczynał, co stan się po prostu pogłębiał, to był chyba najlepszy czas by zacząć wizyty u psychoanalityka.

Nie wstając sięgnął ręką po omacku w stronę nocnej szafki i namacał butelkę whiskey jaką tam wczoraj zostawił niedopitą, gdy odpływał na alkohaju wzmocnionym kilkoma wesołymi prochami. To zapewne te koktajle narkotykowo-alkoholowe były odpowiedzialne za te sny i w teorii rozwiązanie było proste.
Przestać ćpać.
Przestać tyle pić.
Eureka.
Hallelujah!

Nie.

Bo dawniej gdy zasypiał na trzeźwo miał inne sny i z dwojga złego wolał już Hell- lub Pandora-porno.
Aż się wzdrygnął na samo wspomnienie.

W końcu z cichym westchnieniem zgramolił się z łóżka i obudził laptop podpięty pod głośniki. Youtube, losowe OST. Lubił filmowe ścieżki, w ogóle lubił zaczynać dzień od dobrej muzyki.
Gdy szedł do łazienki mieszkanie wypełniły znajome tony przewodniego motywu z “Ostatniego Mohikanina”.

Gdy po umyciu zębów zdecydował się nieco “spuścić z tonu” i stanął nad pisuarem, muzyka rotacyjnie przeskoczyła po zakończeniu pięknego utworu Dougiego MacLeana.
W powietrzu już niosły się nowe tony:



W pierwszej chwili zgłupiał.
Bo znał ten kawałek.
Powoli odwrócił głowę w kierunku sypialni nie przerywając czynności, którą dopiero co rozpoczął i bezgłośnie poruszył ustami ze srogim bluzgiem.
- Przypadek - mruknął po chwili do siebie już na głos.




Przed wyjściem siedział jeszcze jakiś czas przed laptopem przy filiżance kawy. Strong Irish Coffee, to było za mało powiedziane na ten specyfik. Pół na pół czarnej, jak dusza co poniektórych, aromatycznej brei i tego co zostało w butelce. No może jedna z cieczy miała tu nawet niewielką przewagę, ale nie była to ta z ziarenek odkrytych z dawien dawna w Etiopii.
Kilka notyfikacji na facebook, w tym oznaczenie jego profilem zdjęcia Chrisa.
Cytat:
Wykapany tata, @Alice
Na zdjęciu Chris w przebraniu Merlina na jakiejś szkolnej sztuce.
Polubił.
Skomentował zdawkowym:
Cytat:
Yaaay!
Dawniej nie reagował, nie odpisywał też na maile, ale Isa nie poddawała się i pisała dalej. Zaczął odpisywać zdawszy sobie sprawę, że to sprawi przyjemność jej i dzieciom, że pamięta, nawet jak pewne drogi zostały zasypane.
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk komórki dzwoniącej z ‘unknown’.

- Lindsay, słucham? - odezwał się odbierając połączenie, ale z drugiej strony odpowiedziała mu cisza.
- Halo? - Jego głos dalej był spokojny bez śladu zniecierpliwienia, ale i tym razem nie doczekał się niczego. Dopiero po chwili połączenie zakończyło się.
- Ależ oczywiście, jestem zainteresowany zakupem dwóch kilogramów ciszy - powiedział na głos chowając komórkę do kieszeni i wyłączając laptopa. - Niech mi pan powie coś więcej o tym produkcie. Jakieś szersze demo?
Paczka papierosów, zapalniczka, pudełeczko z amfetaminą, portfel, klucze.
- Nie jestem przekonany - mruknął zakładając sweter i wychodząc z mieszkania.




”Dzienniki Anny Frank”.
Zdaniem Alice’a, nie był to jakiś wybitnie trafiony temat na wystawianie sztuki, no ale Alice dyrektorem teatru nie był. I tak cieszył się, że ma stałą robotę, a ostatnio zaczął dostawać mocne role. Nawet jeżeli tu w Tokio się urodził i bardzo dobrze mówił po japońsku, to był gaijinem. Talent aktorski nie był tu wystarczającym argumentem, ale… W “Tokyo International Players” panowały bardziej liberalne zasady, szczególnie że często brali na afisz Szekspira, w którym Szkot się specjalizował.
Dzień prób przebiegł spokojnie, nawet trochę nudno, bo reżyser wziął wolne i ćwiczyli przy asystencie. Gdyby był stary Masahiro, byłaby jakaś dawka adrenaliny wywoływanej reakcjami zatwardziałego profesjonalisty, a tak starali się głównie przed sobą nawzajem. No bo też byli profesjonalistami.

Sam nie wiedział co zrobić z wolnym popołudniem.
Pojechać do babci Natsuko?
Zdzwonić się z Asuką, o ile nie pracowała dziś na lotnisku? Skoczyć do “Dubliners” zdzwaniając się z Toshirō, Carsonem, albo Waynem?

Najpierw coś zjeść.
Leniwym krokiem ruszył do ulubionej smażalni ryb mieszczącej się kilka przecznic od teatru. Powiedzieć, że to był bar to trochę za dużo. Ot buda na kółkach i dostawione 5 barowych taboretów do prowizorycznej lady. Ale rybki smażyli tu przednio. Alice wiedział, że z pary starszego małżeństwa, które ową smażalnię prowadziło, to kobieta była mistrzem kuchni. Jej mąż jednak ogarniał wszystko inne - sprzątanie, obsługę klientów i co ważne - to on jeszcze przed świtem szedł na targ rybny, by wybrać co najlepsze sztuki. Za to właśnie można było lubić Japończyków - za zaangażowanie i trud, jaki wkładali w to, by swoje obowiązki wykonać jak najlepiej. Czy deszcz czy wiatr staruszek wstawał każdego dnia przed piątą rano, by iść na targ, choć równie dobrze mógłby pospać do 8 rano i kupić worek mrożonek w pobliskim markecie.

- Go yukkuri doozo - powiedział starszy mężczyzna, stawiając przed Lindsayem półmisek ze smażonym łososiem oraz drugi z zupą miso.
- Itadakimasu! - odpowiedział Alice i dotknął ręką miski. Aż syknął. - Gorące! - dodał z zadowoleniem i już miał zacząć jeść, gdy spojrzał na dłoń, którą dotknął miski. Na śródręczu zauważył dziwny, połyskujący metalicznie znaczek, jakby tatuaż lub piętno. Było to jednak o tyle niezwykłe, że nigdy w tym miejscu nie miał niczego, nawet pieprzyka!
Podchodząc z początku do sprawy ze stoickim spokojem, zdumiał się dopiero wtedy, gdy cholerstwo nie chciało zejść.
To nie trzymało się kupy.
Nic a nic.
Zupa stygła gdy bezmyślnie wpatrywał się w dziwne znamię próbując zrozumieć co się stało i skąd to się wzięło. Oraz kiedy. Raczej odpadała opcja, że po utracie filmu późnym wieczorem, wyskoczył zaprawiony prochami i whisky do salonu tatuażu.
Zaczął powoli jeść wciąż obserwując dłoń z badawczą ciekawością, jakby należała do kogoś innego. Chciał sprawdzić czy to coś pod skórą, ale w knajpce nie było widelców by nakłuć skórę, klienci byli skazani na pałeczki.

Siedział tak i patrzył jeszcze chwilę po tym gdy skończył łososia wedle obyczaju starając się zebrać pałeczkami nawet najmniejsze kawałeczki ryby, po czym dziękując staruszkowi z uśmiechem zapłacił i opuścił knajpkę.
Jeszcze raz zerknął na swoją dłoń, która zdecydowała się rozpocząć karierę u Hugh Hefnera.
Musiał się napić.
Co prawda nie była to rozrywkowa okolica, jednak w jednej z bocznych uliczek, w piwnicznym pomieszczeniu Alice natrafił na to, czego potrzebował - bar sake.


[MEDIA]https://static01.nyt.com/images/2006/08/30/dining/30sake600.jpg[/MEDIA]

O tej porze co prawda ruch był niewielki, a klientelę stanowili głównie fani sportu, którzy przyszli w towarzystwie poogladać jakiś mecz, ale przecież nie o ludzi chodziło, a o zawartość barku.
Choć Japonka za ladą dość niechętnie zerknęła na gaijina, obsłużyła go szybko i profesjonalnie. Wkrótce więc Linday siedział na barowym stołku, wpatrując się w niewielką czarkę awamori przed sobą. Dawniej odpływał nawet po niewielkiej ilości sake, ale to zmieniło się kilka hektolitrów alkoholu temu. Po tej sprawie ze znamieniem wolał coś mocniejszego. Myśląc o tym wyciągnął rękę, by ją podnieść.
rękę. O dziwo, tatuażu już na niej nie było.
Zgłupiał po raz kolejny.
Wziąłby to jako zwykłe przewidzenie, gdyby nie fakt, że próbował to cholerstwo zmazać z ręki w smażalni.
- Whit tae fuck? - mruknął po szkocku zupełnie nie rozumiejąc co się dzieje. Przyszło mu na myśl, że cokolwiek to jest, może reagować na słońce, toteż zostawiając czarkę na stole zbliżył się do drzwi i stanął w nich wystawiając dłoń na zewnątrz.
Kilka osób spojrzało na niego jak na wariata, ale szybko odwrócili wzrok, zerkając tylko porozumiewawczo na siebie. “Gaijin” - człowiek z innej planety niemalże.
Alice tymczasem intensywnie wpatrywał się w dłoń, na którą padało światło dnia. Nic jednak się nie działo.
Co chwila spoglądając na dłoń wrócił do swego stolika i patrząc tępo przed siebie uniósł czarkę do ust. Specyfik wyrabiany na Okinawie z tajskiego ryżu na mających słabe głowy Japończyków działał jak strzał w potylicę. Niektóre odmiany tego trunku były mocniejsze od rosyjskiej wódki. Alice łyknął czując gorąco rozlewające się mu w przełyku i znów spojrzał na rękę. drugą złapał się za czoło i powoli przejechał nią po twarzy. Wspomniał tę dziwną tęsknotę ze snu, która pozostała z nim również chwilę po przebudzeniu.
- Źle się dzieje, w państwie Duńskim - powiedział do siebie i znów łyknął z niewielkiej czarki.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 12-06-2017 o 09:34.
Leoncoeur jest offline