Zmęczony Ragnar przyjął z radością znalezienie kogokolwiek z kompani. Pomimo trudności ze złapaniem oddechu, zmusił się do głębszego nabrania powietrza i krzyknął w stronę dwóch postaci:
- Młody, stój! - ten krótki krzyk był bardziej męczący, niż krasnolud się spodziewał. Zaczął sapać jak maszyna parowa i wyraźnie zwolnił kroku. Miał ochotę paść na glebę, napić się piwa i zasnąć.
Brenton wyglądał na wyczerpanego. Gdy zobaczył krasnoludy z towarzystwem. Poczekał na niego.
- Miło Cię widzieć żywym. Co z pozostałymi? - zapytał od razu rzeczowo obawiając się najgorszego. - Ta kobieta potrzebuje pomocy. Zna się ktoś z was na uzdrawianie.
- On trochę. - ruchem głowy wskazał towarzysza wyprawy. - Jeden ranny, jedno dziecko i jeden pilnujący ich krasnolud. To wszyscy inni, o których wiem. Wracamy się po pomoc. - opowiedział krasnolud. - Co z nią?
- Tja… - przytaknął tajemniczy jegomość. - Wygląda mi na kobiecinę w szoku. Zalecam wino. Wewnętrznie i zewnętrznie.
Ragnar dostrzegł, że mężczyzna miał dość proste podejście do rozwiązywanie problemów. Głównie polegało na winie.
- Jak macie trochę z pewnością nie zaszkodzi… ani jej ani mi. Ruszamy do Salkaten. - odpowiedział wyczerpany Brenton.
- Ano, nie ma co czekać. - zgodził się Ragnar.
- Nie mam, zostało z rzeczami przy dzieciaku - wyjaśnił Brentonowi łapiduch. - Ruszajmy, może nas w mieście napoją.