Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2017, 18:46   #269
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Istniało spore prawdopodobnieństwo, że czarownik nie wiedział, że zielarz go goni. Istniało także spore prawdopodobieństo, że wiedział. Jedynym rozwiązaniem w zm ęczonej głowie Rodolpha, było wbiegnięcie za nim do domu i wbicie noża w jakiś mocno witalny punkt. Zdawało mu się, że dziwaczne otępienie, które wpływało na mieszkańców, było wynikiem jakiejś magii. Mogło to być właśnie działanie czarownika. Zielarz zatem, nie zatrzymując się, wpadł do domu za Weeblym.

Kilkoma susami pokonał sień i znalazł się tuż za gnollem na schodach na poddasze. Czarodziej zorientował się że ma ‘ogon’ i niewiele myśląc, obrócił się by uwolnić moc z kolejnego fetysza, gdy obaj stanęli w objęciach i runęli w dół, łamiąc barierkę.
Zarówno Szepczący Webly jak i Rodolphe gruchnęli z impetem na stół kuchenny zwalając kilka garów z brzękiem, po czym spadli na ziemię. Każdy z nich potoczył się w innym kierunku.

Fetysz pękł i czar się dokonał. Rodolphe poczuł to dziwne uczucie, gdy magia okalecza prawidziwą naturę rzeczy. Gdy lekko przymroczony otworzył oczy, wokół lewitowało w powietrzu kilka krzeseł i taboretów, kufer, koc i parę innych rzeczy…
Nie sądził, żeby nóż goblina nadawał się do rzucania, jak te z jego kompletu do trenowania. Stąd, niewiele myśląc, po prostu rzucił się w kierunku gnolla, żeby dokonać swój czar, polegający na wbiciu w niego kawałka żelaza.

Czarownik odtoczył się grzechocząc wszystkimi fetyszami jakie na nim wisiały, ale ostrze sięgnęło jego policzka. Wstał na równe nogi zataczając się do tyłu, i zgniótł w dłoni jakieś kolejne paskudztwo. Rodolphe poczuł ból gdy ceramiczny talerz rozbił mu się na głowie z brzękiem. Później uderzył jeszcze miedziany kufel, ale już przed lecącym kufrem, znachor zdążył się uchylić. Przedmioty, które wcześniej zawisły w powietrzu, teraz coraz szybciej wirowały po izbie, jakby je napędzał jakiś wir powietrzny. Dzbanki rozbijały się o ściany, krzesła zderzyły ze stołem.
Szepczący Webly skoczył na jeden ze stopni i zaszurał bucikami o ścianę by wspiąć się na niego. Musiał widocznie koniecznie dotrzeć na poddasze.

Zdaje się, że był to ten moment, w którym heros rzuca się w wir niebezpieczeństw, nie dbając o życie i ból, a wątek opowieści chroni go niczym pancerz. Szkoda, że to nie była opowieść, jeno życie. Ale Rodolphe nie miał lepszego pomysłu, jak tylko gnać z czarownikiem i postarać się go unieszkodliwić. Na plecach znachora roztrzaskała się jakaś część taboretu, ale ten, pomimo bólu rzucił się w kierunku karła. Nóż uderzył w puste miejsce, gdy gnoll zabrał nogę i pognał schodami na górę. Rodolphe nie czekał, aż jakaś wirująca cięższa część rozłupie mu czaszkę. Wskoczył na schody i pognał za czarownikiem.

Gdy wpadł na górę, Szepczący Webly dopadł jakiegoś dziwnego urządzenia, które stało rozpakowane z worków płóciennych na środku pomieszczenia. Wyglądało jak spora, otwarta dłoń trzymająca zdobione jabłko.


Zielarz ni cholery nie znał się na magii. Wiedział jedynie, że artefakty należy roztrzaskiwać. W przelocie dojrzał jednak, że ten wykonany jest z jakiegoś metalu. Stąd trzeba było roztrzaskać materiał bardziej podatny - Rodolphe rzucił się w stronę gnolla i dalej starał się zrobić swoje. Zranić albo zabić.

Nóż ciął gnolla po rękach, gdyż w ostatnim momencie się nimi zasłonił. Krew chlapnęła na podłogę. Nim Rodolphe zdążył zadać kolejny cios, osłabiony Webly wypuścił czar, który uderzył w całe ciało znachora i powalił go na deski.
Krew wypełniała Trottierowi usta i nos, a w głowie dźwięczało. Gnoll zachwiał się. Z rozciętego policzka i z ręki ciekła mu krew. Ubranie miał podarte i dyszał z trudnością. Wyciągnął dłoń w kierunku przeciwnika i pogroził mu palcem, a następnie odwrócił się oparł rękami o stół.

Czy to już? Głupio byłoby tak skończyć. Szkoda, że przed snem nie wypił sobie naparu z przęśli, miałby więcej siły. W ogóle miałby więcej siły, gdyby nie… W sumie nie było co rozpaczać. Kichnął, opryskując siebie i otoczenie krwią, dławiąc się przy tym. Pieprzona magia… Byłoby znacznie lepiej, gdyby jej nie było… Na co komu wiedza i umiejętności, kiedy wszystko dawało zrobić się szybciej i lepiej machając rękami? Rodolphe obserwował, jak gnoll obraca się i przygotowuje się do czegoś. Co może być tak ważne, żeby obrócić się plecami do uzbrojonego przeciwnika? W sumie… Rodolphe nie miał siły, żeby wstać. Leżał więc i obserwował…

Nie! Nie leżał i nie obserwował. Jeżeli ten mały, podły suczysyn miał skrzywdzić jego podopiecznych… Jeżeli jego praca jako lekarza miała pójść na marne… Rodolphe nie chciał tracić czasu, na dźwiganie się na kolana i pełznięcie w stronę gnolla. Ale zapewne musiał to zrobić. Tylko, czy da radę? Szarża na czworakach skończyła się przywaleniem laską w grzbiet. Gnoll nie miał jednak tyle siły by ogłuszyć znachora i Rodolphe rzucił nim na stół. Porwały się jakieś naszyjniki i grzechotki, którymi Szepczący był obwieszony, a ze stołu pospadały świeczniki, książki i kałamarze.

Czarownik wbił pazury w twarz Trottier’a raniąc go boleśnie tak, że ten aż zawył. Następnie uderzył z całej siły otwartymi dłońmi w małżowiny uszne i odepchnął nogą. Rodolphe upadł na plecy i choć piekła go bardzo rana chwycił nóż za ostrze i ostatkiem sił miotnął nim w gnolla. Ostrze zanurkowało w bicepsie czarownika, że ten aż stęknął i osunął się na ziemię. Załopotał rzęsami zdziwiony… Nawet coś próbował powiedzieć… Obaj panowie nie mieli sił już na więcej. Obaj byli srodze poranieni…

- I na co ci tak walczyć, włochaty? Aż tak dobrze ci płacą? Czy może jaką osobistą wróżdę trzymasz? - Rodolphe ciężko dyszał, delikatnie dotykając swojej twarzy, starając się ocenić, jak bardzo trwałe i poważne są jego obrażenia.

Opuszkami palców wyczuł stłuczoną kość policzkową, zapuchnięte oko i rany od pazurów gnolla na policzku. Bolały go także żebra oraz brzuch. W rozciętych ustach zbierała się krew i Rodolphe musiał splunąć. To było wiele ran tłuczonych.
Szepczący Webly podparł plecy o nogę od stołu i drżącą ręką próbował chwycić nóż który sterczał z ramienia.

- Daj spokój - jęknął zielarz. - Naprawdę masz jeszcze na to ochotę?

W międzyczasie przeszukiwał torbę w poszukiwaniu niespodzianek dla szeryfów. Wziął jeden z leków i zażył w niewielkiej ilości. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to serce powinno zabić mocniej i nieco wolniej. I dodać mu jeszcze trochę siły. W tym stanie nie było możliwości, by dokładnie dobrać dawki. Ale liczył na wzmocnienie organizmu stosowaną od lat przęślą i łut szczęścia. Jeżeli wszystko się powiedzie, da radę, temu skurczybykowi. Powinien dać radę.

I dał radę. Serce zwolniło, stało się nieco silniejsze. Wraz z siłą w mięśniach pojawił się okrutny ból, ale dodawał zielarzowi motywacji. Może i nie wszystko od niego zależało, ale spora część bezpieczeństwa mieszkańców była właśnie w jego rękach. Wstał z trudem i chwiejnym krokiem podszedł do gnolla. Wszystko toczyło się bardzo powoli, bo obaj byli wyczerpani, więc siłowali się powoli, jak mrówki w miodowej kąpieli. Raz jeden, raz drugi przejmował nóż, czy też był tego bliski. Trwali w tym klinczu przez długi (przynajmniej dla nich) czas, tracąc tę resztkę sił, którą jeszcze posiadali. A potem Rodolphe poczuł, że serce zwalnia jeszcze bardziej, zamiast przyspieszać na skutek adrenaliny, która powinna zacząć krążyć w jego żyłach. Jednak dawka była nieco zbyt duża. Albo przeciwnik zbyt silny? Pomimo tego, że zrobił co mógł, i tak zawiódł. Wraz z uciekającą świadomością, uciekała jego bohaterskość. Uciekał jego specyficzny honor lekarza.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline