Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-06-2017, 12:19   #22
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Nie byli wybredni. Karczma oferowała zapewne wszelkie atrakcje, jakie oberże posadowione na takim bandyckim zadupiu oferowały wszystkim. Dziwki, okowita, odrobina zabawy i hazardu, oraz obicie mordy na zakończenie uroczego wieczoru. Z tego też względu niektórzy poczuli się tu jak w domu i niemal od razu wzięli kurs na mordownię. Inni robili to może bardziej opieszale, ale wszyscy kurs mieli w miarę dokładnie wybrany. I nieodmiennie prowadził on na skłębioną w dymie, śmierdzącą na sto kroków potem, rzygowinami i nieprzetrawionym alkoholem spelunę. Głośną, rechocącą śmiechem wielu gardzieli, huczącą okrzykami wesołej zabawy.

Wejście do oberży było niskie i wąskie, wkopana w ziemię izba też do wysokich nie należała i nie tylko Mbutu, ale i Błędny i Zygfryd musieli chylić lekko głowy by nie zaliczać każdej kolejnej krokwi. W zadymionej, dymem z ogromnego paleniska na którym skwierczało smakowite pieczyste i pochodni oraz fajowego ziela, izbie tłoczyło się siedząc przy pięciu stołach zacne towarzystwo. Większość napitych mord należała do wszelkiego autoramentu zbirów, stłoczonych na kilkudziesięciu metrach powierzchni. Przy jednym ze stołów trwała zajadła rywalizacja w piciu dzbanów piwa na wyścigi. Kolejny otaczała pochylająca nad kościanym stołem głowy zgraja hazardzistów. Przy tym najbliżej okna wesoła kompania czterech dryblasów ujeżdżała na stole dwie dziewki, które bez większej krępacji wystawiały im na pokaz wdzięki i cieszyły się każdą chwilą zabawy z osiłkami, których gacie pętały kostki. Przy kolejnym stole marudziła po cichu kolejna banda obiboków w roboczych łachach, za to z solidnymi pałami wspartymi o ławy. Gdzieś na zewnątrz rozdarł się wniebogłosy jakiś kocur, ktoś zarechotał, ktoś inny przeklął. Świat toczył się swoim rytmem. Za ich przykładem do karczmy wkroczyli tłocząc się za ich plecami Ambrosius, Semen i Sigi. Na końcu dołączył pokraczny Ma, który próbował przepchnąć się do przodu, bo z przedsionka niewiele widział i klął na czym świat stoi.

Chudy jak osika oberżysta wyskoczył zza nieheblowanego kontuaru i uniósł ręce powstrzymując napór przybyszy. – Witamy, witamy! Zastrzegam, że żadnych rozrób tu nie chcę i tolerował nie będę. Jestem Kerm choć różnie mnie tu wołają. Możemy zaoferować dobra strawę i wypitkę a jak trzeba i nocleg, ale wszystko płatne z góry. Bo wiecie… – powiedział szczerze rozkładając bezradnie ręce - … nie każdy tu dożywa końca zabawy…


***

Frank ruszył opieszale za innymi, nie spieszył się, bo i cała sytuacja została wyjaśniona. Żołdacy na blankach rozluźnili się znacznie. Wleczony przez dwójkę Ponurak przestał dawać znaki życia. Ot, taki los. Jeden z kompanów kopnął z rozmachem zapchlonego kocura, który z głośnym miauknięciem przeleciał przez dziedziniec, w tym nad głowa Franka, po czym wylądował na strzesze jednej ze stłoczonych w palisadzie chałup. Któryś z żołdaków się zaśmiał, kury głośnym gdakaniem wyraziły swą aprobatę. Ma, dziwny krasnolud o jeszcze dziwniejszym imieniu minął rozglądającego się Franka w przezabawnym biegu na wyścigi do koryta. Frank wzruszył ramionami i odwrócił się spoglądając na ciężko harującego kowala, gdy wyrósł przed nim osiłek ubrany w kowalski fartuch, najpewniej pomocnik, wykrzywiając wściekle swe nabrzmiałe, karminowe wargi. Nie wiedząc o co chodzi profilaktycznie Fran sięgnął do broni i … to było tyle ile zdążył zrobić. Ciężki kułak wyrżnął go w nos posyłając zamroczonego na ziemię.

- Kotka mi będziesz poniewierał kurwi synu!? – wyryczane nad głową zapytanie nie pozwalało zebrać myśli. Frank chciał rzec, że przecie to nie on a nade wszystko, by głupkowaty osiłek spierdalał, bo … Nie zdążył. Kolejny cios, tym razem obutej w twarde buciory stopy, posłał go w kałużę gnoju tuż obok pijaka, który właśnie zrezygnował z gościnności oberży. Próbował jeszcze sięgnąć ku orężu, ale trzeci cios sprawił, że pogrążył się w błogim niebycie…

***

Belle intuicyjnie uczyniła to, co kazało jej sumienie. Miała tylko nadzieję, że nikt jej w ogólnym ferworze, skrytej za plecami rechocącego Ma nie widział. Szybko dołączyła do kompanów na dziedzińcu, ale nie poszła w ich ślady, jeno ruszyła wzdłuż podcienia karczmy z zamiarem obejrzenia sobie dokładniej portowej osady. Gdzieś przy nadbrzeżu Oswald z pomocnikami skończyli cumować barkę, ale to nie interesowało Belle wcale. Skręciła z róg karczmy w chwili, gdy na dziedzińcu przeszywająco rozdarł się jakiś krzywdzony kocur.

Ciekawa świat podziwiała osadę. Nie było to nic spektakularnego, ot stanica strzegąca portu w wąskim jarze. Im głębiej tym bardziej skalne ściany zbliżały się do siebie ograniczając miejsce na chaty, komory, zagrody i chlewiki. Na końcu zaś znajdowała się jakaś napędzana przez dwa ogromne kołowroty maszyna. Siłą napędową musiały być stłoczone w zagrodzie osły, które radośnie uwolnione od obowiązków dnia codziennego stały z bliskim dźwigowi corralu. Obok dźwigu dostrzegła wiodące w górę schody, które podzielone kilkunastoma platformami pozwalały dostać się na wierch. Znaczy, nie trzeba było nocować w przystani. Komu by się jednak chciało łazić po tylu schodach? Chwilę zastanawiała się co by tu jeszcze zobaczyć, gdy nagle poczuła silną dłoń łapiącą ją za gardło i przyciskającą do ściany tak, że uderzyła w nią głową.

- Cześć ślicznotko. Zabawimy się? – wycharczał przez spróchniałe zęby jeden ze zbrojnych, którzy jeszcze przed chwilą stali na straży palisady. Teraz widocznie sprawę wyjaśniono a większość strażników zwolniono. Ten ewidentnie straży nie pełnił. Za to ściskał jej gardło w mocarnym uścisku dociskając ją do ściany, drugą dłonią szczypiąc jej piersi w poszukiwaniu sutków a jęzorem ślinił jej szyję w miłosnym preludium prostej, żołnierskiej zabawy. Zjełczały pot i smród kwaśnego piwa jej nie odrzucał. Obrzydzenie wywołał dopiero widok tego języka, który ewidentnie był jak u węży, rozwidlony…

***

Ostatni Sprawiedliwy wiedział, że nim na dobre się odnajdą w miejscu muszą być uznani za swojaków, muszą mieć wyznaczony cel, zapłatę i nade wszystko zaliczkę. Nie obwijając w bawełnę więc wywalił Ambrose wszysto to, co leżało mu na wątrobie. Rzeźnik uśmiechnął się, tym bardziej, że na dziedzińcu właśnie toczyła się jakaś bójka o kotka. Kura zagdakała prężąc skrzydła, ale na cal nie zlazła z ramienia.

- Nie martw się o kasę synek! Tu nikt groszem nie śmierdzi. – szerokim gestem wskazał na kilku zbrojnych, którzy schodząc z częstokołu podchodzili kołem do truchła Ponuraka szukając fantów wartych uwagi. Sprawiedliwy widział jak z Frankiem rozprawił się jeden z lokalnych obijmordów, ale widząc że po ostatnim ciosie zostawił on go w spokoju, by przemyślał sprawę, nie interweniował. Ambrose splunął siarczyście po czym wskazał mu gospodę.

- Poczekajcie chwilę i nie dajcie się pozabijać, ktoś z góry zlezie i pewnie jak jesteście tego warci da wam robotę jaką. Póki co pijcie na koszt księcia…

Na pewno nie była to zła rada, ale Sprawiedliwy nie był do końca pewny, czy odpowiedź go usatysfakcjonowała…


.

[Proszę Panicza o nie postowanie i kontakt na PW]


.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline