Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-06-2017, 20:44   #62
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Starzec miał wrażenie, że był całkowicie sam w ciele, które zamarło w połowie ruchu. Spojrzenie Chaai było mgliste i pozbawione życia, a twarz nie zdradzała żadnych emocji.
Czerwonołuski wyłapał w odmętach umysłu, nikły ślad jaźni, który skupił się trochę gniewnie na jego osobie, ale nie za bardzo chciał się ujawnić. Po prostu patrzył na niego w całkowitej ciszy.
Niemniej Starzec był potężnym duchem, który nie pierwszy raz znajdował się w takiej sytuacji… Głośny ryk przeszył całą jaźń, rozrywając piorunem ciemność. Niczym hart, czerwony jaszczur ruszył w kierunku celu, tropiąc ową słabą świadomość.
Przemierzając mroczne obszary umysłu swojej nosicielki, przechodził przez coraz liczniejsze mury i wrota, ale nie ważne jak długo dążył w kierunku swojego przeczucia. Nie mógł dotrzeć do milczącego spojrzenia orzechowych oczu, które świdrowały jego kolosane cielsko, rozbijające się w ciasnych komnatach utkanych ze wspomnień tawaif.
To oczywiście budziło w nim furię, a im większa to była furia… tym bardziej jego ciało rosło, aż wybuchł niczym feniks stając w płomieniach i tworząc ogniste macki, którymi próbował ściągnąć cały świat umysłu bardki do siebie.
Wola dziewczyny poddawała się pod potęgą Pradawnego, naginając się w jego kierunku i płynąc rozświetlonymi obrazami. Niestety… im jaśniej płonęło jego cielsko, które za wszelką cenę chciało zgromadzić przy sobie światłość, wypierając w ten sposób… ciemność, tym bardziej przez to czuł jak spojrzenie się oddala.
A może to on odgradzał się od niego?
Smok porzucił więc swą ognistą postać, by przyciągać uwagę… a sam stał się wężem i wślizgnął się w mrok, zirytowany, że musi się tak poniżać.
Cień ponownie napłynął, a wraz z nim i “jej” obecność. Nie była już tak beznamiętna i rozgniewana, choć nie potrafił określić, co dokładnie zmieniło się w ściganym spojrzeniu. Błądząc po omacku, miał wrażenie, jak zatacza kółka, gubiąc się w labiryncie uczuć, gdzie nie ważne gdzie spojrzał tam czuł… na sobie wzrok dholianki.

- Pokaż się… - Starzec burknął gniewnie. - Chyba się mnie nie boisz, co?
Byłby pewnie szczęśliwy gdyby się bała, w innym przypadku, ale ta sytuacja działała mu na nerwy.
- Po co? - odezwała się tuż obok. Głos miała dziewczęcy, jak u Nimfetki, tylko emocji brakowało… jakichkolwiek. - Możemy rozmawiać i bez tego…
- Rozmawiać? O czym? - zdziwił się smok. - Poznaję ciebie. To ty… ty wtedy składałaś mi propozycję. Po co się chowasz? Po co ukrywasz?
- A po co mam się pojawiać? - odparła sucho. - Chcesz na mnie popatrzeć? Zdominować? Zawłaszczyć? Pouczyć?
- Zacznijmy od popatrzenia. Miej odwagę się pokazać rozmówcy. Nie cierpię słabości - mruknął dumnie.
- To nie jest kwestia odwagi… po prostu mi się nie chce - stwierdziła z cichym westchnieniem, zdradzającym zmęczenie. - Aż tak trudno ci rozmawiać z kimś kogo nie mogą dostrzec twoje oczy? - I tu nie było żadnych emocji, ot zwykłe stwierdzenie kogoś… kogo chyba bardzo nudzi zaistniała dyskusja, jak nie cała egzystencja.
Kamalasundari jednak spełniła “prośbę” gada, pojawiając się obok. Wyglądała jak Nimfetka, jota w jotę. Delikatna, eteryczna, dziewczęca. Ubrana była jednak w czerwone sari, które okrywało również jej włosy, przez co wyglądała jak panna młoda. Nie uśmiechała się, jakby każdy z mięśni twarzy był sparaliżowany.
- O tak… nic ci się nie chce. Zastraszona i schowana za innymi - mruknął gniewnie skrzydlaty. - Ukryta za wspomnieniami przeszłości. Nie takiej chcę… musisz być silna, bo ja jestem zbyt potężny na twoje ciało.

Nic nie odpowiedziała, nie rozumiejąc czego właściwie chciał od niej czerwonołuski, oraz zupełnie się tym nie przejmując. Patrzyła się na niego tak, jak wtedy, gdy skryta była w ciemnościach.
- Opowiadaj… - warknął rozzłoszczony. - Opowiadaj czego się chowasz, czego nic ci się nie chce… czemu panikujecie wy wszystkie z powodu dawnego romansu.
- Czyli jednak chciałeś rozmawiać… - kolejne stwierdzenie faktu, gdyby nie to, że poruszała ustami, można by mieć wrażenie, że patrzyło się na obraz lub zastygłą iluzję.
- W tej chwili twoje ciało wzbudza panikę twojego kochanka - przypomniał oczywisty fakt smok. - Gardzę strachem i słabością, jakbyś jeszcze nie zauważyła.
- Gardź sobie… nikt ci tu nie broni - odparła beznamiętnie Kamala, nie spuszczając wzroku z gada. Słowa jednak spływały po niej jak woda po kaczce, nie wynikało to jednak ze świadomej ignorancji, czy głupoty bardki. To był swoisty brak elitarnej empatii do otoczenia jak i siebie samej.
Starzec ryknął gniewnie, wypuszczając strużki płomieni, przyglądając się tawaif, na której jego pokaz siły nie zrobił żadnego wrażenia. - I zamierzasz tak się kryć? Siedzieć w cieniu i udawać, że nic cię nie obchodzi?
- A powinno? - spytała, ale nie była ciekawa odpowiedzi. - Powiedz co mam zmienić w swoich kreacjach, a zrobię to… Mają być bardziej odważne? Czy… nieuważne?
- Powinno… - Starzec popatrzył na siebie. - Utraciłem ciało i przeszedłem piekło… dosłownie. Ale nie zamykam się w sobie. Winnaś brać ze mnie przykład. Ty… nie tylko one.
- Możesz porozmawiać na ten temat z Chandramukhi… na pewno cię zrozumie. - Westchnęła nieznacznie, poruszając ramionami. Była zmęczona. Choć twarz wykutą miała z kamienia, ton stawał się coraz bardziej umęczony… jak gdyby nawet oddychanie i patrzenie sprawiało jej wysiłek, a co dopiero rozmowa.
- Nie potrzebuję zrozumienia! Nie potrzebuję się żalić! - ryknął gniewnie olbrzym. - Nie myśl sobie, że schowasz przed przeszłością i wspomnieniami. Będą cię dręczyć jeśli im na to pozwolisz.
Starzec przyglądał się dziewczynie z góry. - Zupełnie nie rozumiem tego… zachowania.
- Kiedy ja się przed nimi nie chowam… a ty się właśnie żalisz. - Wzruszyła ramionami, ponownie wzdychając.
- Toniesz w swoim żalu, taplasz się… to nawet gorsze - burknął obruszony.
- A co innego mi pozostało? Nie mam ciała, nie mam domu, nie mam ukochanego, nie mam syna, straciłam również życie… bo chyba nie chcesz mi powiedzieć, że cały ten Jarvis zakochał się we mnie, bo w to to nawet taki ktoś jak ty nie uwierzy. Przyjęłam jednak twoje zarzuty… i jestem skłonna zmienić swoje kreacje, tak byś dał mi święty spokój… - ostatkiem sił trzymała powieki otwarte, by ich nie zamknąć i nie udać się w letarg.
- Masz ciało… trochę słabe i delikatne, ale drzemie w nim siła. Masz dom, bo masz rodzinę… nawet jeśli są to dwa smoki i jeden mężczyzna. Nie masz syna… ale możesz mieć dzieci. Kolejny miot i nie marudź, że to ciało już rodzić nie może… jeśli zyskam nowe naczynie, mogę twoje naprawić swoją magią - mruknął tubalnie i nieco smętnie skrzydlaty. - A co do Jarvisa… czy te twoje kreacje nie są częścią ciebie? Czy on nie kocha ich? A więc i ciebie… czy ty nie czujesz czegoś do niego? Nie rozumiem cię… ale może dlatego, że jestem smokiem i NAPRAWDĘ straciłem wszystko.
Kamali coraz bardziej ciążyła głowa, słuchała Starca prawie do samego końca, gdy wtem rozpłynęła się w ciemności, zapewne zasypiając. Smok jednak nie pozostał sam, bo za jego plecami zaraz pojawiła się Laboni. Lekko sponiewierana, ale to zapewne dlatego, iż większość sił witalnych zostało przeznaczone na podtrzymywanie prawdziwego wizerunku tancerki.
- Nie ma ciała. W wieku dwunastu lat straciła do niego prawo, stając się kobietą oraz Chaayą. Domu też nie ma… dawny sprzedała na rzecz miłości, a nowy… cóż, faktem jest, że Nveryioth zna o nas prawdę i nas akceptuje… można więc przyjąć, że jest naszym bliskim, ale co do tamtej dwójki to się nie zgadzamy. Nic o nas nie wiedzą i nie chcą wiedzieć. Znajomość jest jednostronna. - Babka przemaszerowała wzdłuż cielska smoka, by stanąć mu przed pyskiem. - Z dzieci rezygnujemy dobrowolnie. Po pierwsze nie mamy komu ich urodzić, gdyż Ranveer przepadł. Po drugie… co z nas za matka, która nie potrafi obronić własnego dziecka w łonie. - Kobieta usiadła w siadzie skrzyżnym z grymasem na twarzy. - Gdybyś stracił wszystko to byś rozumiał stan w jakim znajduje się Kamala… może nawet w nim jesteś, nie przeczę… choć nie zdajesz sobie z tego sprawy?
- Jest między nami różnica… - prychnął złotooki, poirytowany jej słowami i rzek, traktując maski Kamali jak jej przedłużenie. - Ja nie użalam się nad sobą. Może i straciłaś prawo do swego ciała w rodzinnej krainie, ale już w niej nie jesteś i od dawna cię jej prawa nie obowiązują. Jest między nami różnica… którą widzisz nie tylko w mej dostojnej postaci. Gdybym był tobą… gdybym był jak Kamala, to tkwiłbym w tej chwili w opętanym ciele, a wy… spłonęłybyście w ogniu tego demonicznego smoka jakim jest me skradzione ciało. To samo dotyczy… tych dwojga. Godivy i tego samca. Troszczą się o nią, o ciebie. Nie wiem, czy chcą poznać, czy nie… ale ratowali was, gdy ja straciłem kontrolę nad twym ciałem, a ty nie chciałaś się jej podjąć.
Obrażony na cały świat i poirytowany gad postąpił jak jego rozmówczyni, rozmywając się i znikając w mrocznym zakątku jej umysłu.
Stara kobieta siedziała przez pewien czas sama, okryta tylko mroczną próżnią dookoła. Jako pierwsza pojawiła się najstarsza z masek. Nimfetka.
Broda jej drżała ze strachu, a w oczach miała łzy. Podeszła do milczącej tancerki, kucając za jej plecami i przytulając się.
“Co z niej zostanie gdy pozbędzie się i tego? Swojej tożsamości?” spytała smutno, pociągając nosem.
“Nie wiem… i nie chce chyba wiedzieć. Idź. Idź już na powierzchnię.” Laboni poklepała eteryczną dziewczynę po dłoni, po czym ponownie została sama.

Bardka mrugnęła lekko załzawionymi oczami, rozglądając dookoła w milczeniu. Leżała obecnie na plecach, w łóżku.
Wyraźnie przerażony czarownik, machał nad nią magiczną różdżką, próbując ją uleczyć. Widać ten jej cały stupor trwał zbyt długo, by być niezauważonym.
- Przepraszam… wystraszyłam cię? Nie chciałam… już mi lepiej - odezwała się z łagodnym i zmieszanym uśmiechem w kierunku Jarvisa, wyciągając do niego dłoń.
- Co się stało? - odetchnął z wyraźną ulgą mężczyzna, tuląc tawaif do siebie.
- Naprawdę bardzo cię przepraszam… - Chaaya przytuliła go do siebie, gładząc po plecach. - Trochę się pokłóciłam ze Starcem i chyba odleciałam…
- No… to ja powinienem być zazdrosny - mruknął cicho mag, cmokając czubek nosa dziewczyny. - Nie wiem… czy powinienem próbować wbijać się telepatycznie. Nawoływałem cię, ale chyba nie docierało to do ciebie. Może powinienem… innym imieniem próbować? Wiesz… ja do swego starego imienia nigdy nie przywiązywałem wagi. Nie nadał mi go nikt ważny. Tak jakoś się przylepiło do mnie, ale może ty… może dla ciebie jest ważne. I łatwiej dotrę nim do ciebie, gdy znów… coś takiego się stanie - mruczał cicho, głaszcząc tancerkę po policzku.
W między czasie kobieta zaczęła obdarzać swojego towarzysza pocałunkami. Nienachalnie i łagodnie muskając go po całej twarzy, jakby chciała scałować jego zmartwioną minę. Odegnać wszelkie troski i wynagrodzić chwile trwogi w jakiej go pozostawiła.
- Wybacz mi… - wyszeptała, powstrzymując szczypiące łzy, które podstępnie napływały jej do oczu, roziskrzając spojrzenie. - Staram się jak mogę, by siedział cicho… by był choć w najmniejszym stopniu ze mnie zadowolony, byś się nie denerwował, bym nie była wam ciężarem... czasem jednak nie mam siły.
Głos miała zmęczony, jak po ciężkiej i nieprzespanej nocy. Tuliła się do jego torsu niepewna i onieśmielona dojmującym poczuciem winy, które tylko u niej potęgował swoją dobrocią i delikatnością. Czym ona sobie zasłużyła na takie traktowanie?
Wsłuchując się w cichy rytm bicia serca przywoływacza, starała się ukoić skołatane nerwy i uczucia w niej buzujące. Tak bardzo pragnęła spojrzeć mu w oczy, utopić się w ich cichej melancholii, jednocześnie czując, że wszystko jest we właściwym miejscu i czasie. Że jest w porządku.
- Nie przejmuj się tym tak. - Jarvis powoli i pieszczotliwie głaskał ją po włosach. - Bałem się, że stało ci się coś złego, więc... cieszę się, że wszystko jest w porządku. Nie gniewam się, właściwie mi ulżyło... bardzo, że to tylko ten kapryśny Staruch, a nic bardziej poważnego. No… a teraz… co zrobimy by poprawić nastrój? Może położysz się na brzuszku, a ja wymasuję ci plecy? Co ty na to?
- Nie możemy poprostu… poleżeć? - spytała po chwili namysłu, stwierdzając, że nie chce wypuszczać czarownika z objęć.
- Co tylko chcesz - stwierdził tuląc ją zaborczo do siebie i głaszcząc dłońmi po głowie i plecach. - Ale jak zaśniemy… to nie moja wina, jeśli będę chrapał prosto w twoje ucho.
- Dostaniesz w twarz i przestaniesz… - wymruczała rozbawiona bardka, całując kochanka po wystających kościach obojczyków.
- Mam na ciebie ochotę, wiesz? - wymruczał cicho i “groźnie” Jarvis. - Ale jesteś teraz tak uroczo delikatna, że nie wykorzystam sytuacji. Niemniej jakbym oberwał w twarz… to skrupuły by mi się skończyły.

Bardka wtuliła się mocniej w ramiona mężczyzny, składając usta na czerwonych śladach, które pozostawiła przed swoją małą niedyspozycją.
Nimfetka, jak sam mag zauważył, była delikatna i subtelna… ale powstała po to, by spełniać żądze swych klientów.
Była jednak bardziej finezyjna w tej dziedzinie od Umrao i nie rzucała się jak wygłodzona tygrysica na kawałek mięsa. To na nią mieli się rzucać...
Poczekała niczym przyczajona żmijka, aż mag zapadnie w drzemkę, nie za głęboką, ale też nie za lekką, by nie zorientował się z jej poczynań.
Ten zachrapał… może żartobliwie, może rzeczywiście naprawdę usypiając, otulając zaborczo dziewczynę ramionami.
Tancerka zadrżała ze śmiechu, odginając swe ramiona z głową do tyłu, by móc lepiej przyjrzeć się twarzy śpiącego. Przez kilka uderzeń serca kontemplowała nad widokami, przygryzając charakterystycznie usta, jak dziecko, które planuje zrobić coś bardzo niedobrego.
Ostrożnie wyciągnęła z objęć rękę, unosząc ją w powietrze, by przymierzyć się do jarvisowego policzka.
Ten nadal spał… ale usta miał wygięte w uśmiechu.
Chaaya nie byłaby sobą, gdyby powstrzymała się przed niecną psotą. Zamachnęła się uderzając śpiącego królewicza w sam środek policzka. Dłoń jednak miała luźno osadzoną na nadgarstku i “atak” nie był zbyt bolesny, choć wciąż wybudzający i szczypiący na skórze.
- Oooo ty! - oburzył się żartobliwie czarownik, spoglądając “wybudzony” na partnerkę. - Doigrałaś się.
Obrócił się, przyciskając dziewczynę do łóżka. - Teraz jesteś moja i bezlitośnie cię posiądę. -
Mimo tych gróźb… nie był specjalnie brutalny, gdy całował jej usta i szyję, a dłońmi delikatnie rozchylał uda, by wpasować się między nie. I w ostateczności połączyć się z nią w namiętnym splocie ciał.
Tawaif chichotała, broniąc się i zakrywając rękoma przed ustami kochanka. Robiła to nieporadnie, jak gdyby chciała, by ten i tak ją pocałował. Gdy ich usta połączyły się ze sobą, na chwilę zamarła onieśmielona, z dziecięcą wstydliwością zamykając oczy.
Wyciągnęła dłonie, by móc opuszkami placów, gładzić Jarvisa po twarzy, aż ich usta połączyły się ponownie.
Wtedy zaczęła smakować go z dziewiczą niepewnością, jakby była z nim pierwszy raz, jakby dopiero co się poznali. Szeroki uśmiech zdradzał, że to co robili bardzo jej się podobało i szybko wypierało z niej namiastkę lęku, przekuwając w czułość.
Rozchyliła szerzej uda w zapraszającym geście, obejmując czarownika za plecami, jednocześnie rozluźniając się i relaksując w jego objęciach.
Jarvis zdobył jej bramę rozkoszy powolnym ruchem, ale gdy poczuł się już pewniej w tym gniazdku miłości, to zaczął silniej poruszać biodrami, by nadać ich wijącym się sylwetkom gorączkowy rytm. A choć poniżej pasa był dość gwałtowny, to pocałunki jakie składał na jej ustach, twarzy i szyi… pomimo żarliwości, były czułe i delikatne.
Oddechy przyspieszyły, zdradzając narastające pożądanie. Chaaya coraz mocniej zaciskała dłonie na ciele towrzysza, a jej wargi wraz z gorącym językiem coraz śmielej tańczyły na nagiej skórze ramion i szyi mężczyzny.
Czarownik znał upodobania kobiety i z łatwością dostosował prędkość oraz natężenie pieszczot, by rozpalić w niej ogień, który powoli ogarniał i jego ciało.

Nagle… dwa spojrzenia skrzyżowały się na chwilę, choć mag przegapił moment, w którym to tancerka otworzyła oczy. Światła ciemnych tęczówek odbijały się w sobie nawzajem, gdy bardka otworzyła swoje szerzej w panicznym strachu, jakby stała twarzą w twarz z największym koszmarem sennym. Nie odwróciła się jednak, nabierając ze świstem powietrze do płuc, przytulając się mocniej do zobywającego ją kochanka. Źrenice rozszerzyły się jak w narkotycznym uniesieniu, gdy doszła z drżeniem i cichym jękiem, wpatrzona i zahipnotyzowana w swojego umiłowanego.
Jarvis nadal przyciskał ją swym ciałem do łóżka, rozgrzany niedawnymi chwilami namiętności. W milczeniu odgarnął kosmyki z czoła partnerki powolnym ruchem palców.
- Coś… czy coś cię przeraziło we mnie? - zapytał cicho i cmoknął ją w czubek nosa.
- Zobaczyłam siebie - odpowiedziała speszona, odwracając głowę w bok, ale nie wypuszczając go z objęć. - Przepraszam, jeśli… źle się przez to poczułeś.
- Zmartwiłem się odrobinę. Co cię w tobie przeraża? - ostrożnie drążył sprawę, tuląc ją delikatnie do siebie.
Chaaya otworzyła usta, ale nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Potrząsnęła głową, jakby chciała odegnać jakieś myśli, zapadając się w sobie.
W głowie jednak panowała cisza, gdy zebrane ze sobą wszystkie tancerki, drżały w bojaźni, oglądając się dookoła za tą, która na nie patrzyła w milczeniu.
- To minie. Poradzę sobie. Obiecuję - wyszeptała w nadziei, że przekona samą siebie.
Nimfetka jako równolatka tej, która ją stworzyła, jako jedyna mogła podjąć wewnętrzną walkę z ukrytym w ciemnościach skorpionem.
- Chaayu… - pocałował ją delikatnie Jarvis, rozkoszując się smakiem ust. Smakował ją dość długo, nim się odezwał. - …ja tu jestem cały czas. Nie musisz się męczyć sama. Jeśli mogę pomóc, to pomogę.
Kobieta mruknęła, kręcąc się niecierpliwie, jakby było jej bardzo niewygodnie. Skórę pokrywał pot, a oddech był gorętszy niż normalnie.
Ściągnięte brwi, w wyrazie zatroskania i jakiegoś wewnętrznego napięcia, nie chciały się rozluźnić i naprostować.
Odsunęła się dysząc cicho, gdy zaczęły łapać ją duszności.
- To skomplikowane. Dość masz własnych problemów, nie chcę być ci kolejnym.
- Ale ja chcę byś była - szepnął cicho, spoglądając w jej oczy. - Nie zamierzam cię zmuszać, ale pamiętaj, że jestem przy tobie, Godiva również i zawsze możesz liczyć na to, że ci pomożemy, wysłuchamy… że nie musisz sama radzić sobie z kłopotami.
- Uwierz mi, że nie chcesz - odparła uśmiechając się słabo. - Sama ze sobą nie wytrzymuje czasami… jakbym zaczęła mówić… uciekłbyś i tylko bym ci zazdrościła, bo ja nie mogę tego zrobić. - Zaśmiała się gorzko, lekko napinając. - Muszę podejść do okna, gorąco mi strasznie…
- Nie… Nie uciekłbym. Sam mam paskudną przeszłość i to po części na własne życzenie. Robiłem rzeczy i byłem… kimś z kogo dumny nie jestem. - Czarownik uśmiechnął się kwaśno, wypuszczając z wyraźną niechęcią kochankę ze swych ramion.
Bardka wstała z łóżka i podeszła do okna, otwierając je na oścież. Chłodne powietrze owiało nagą sylwetkę, pozwalając odsapnąć.
Wyjrzawszy na zewnątrz, kobieta oparła się łokciami o parapet, obserwując kolorowe światła okolicznych budynków.

- Zastanawiałeś się kiedyś co myśli o tobie twoje odbicie z lustra? - spytała po pewnym czasie, gładząc się po ramieniu z gęsią skórką.
- Cóż… pamiętając kto rządzi domeną luster wolałbym nie pytać - zażartował czarownik przyglądając się dziewczynie, po czym położył się na plecach wpatrując w sufit. - Przypuszczam, że by mnie zwyzywało za dawne czyny i błędy. Ale to przeszłość… co się stało to się nie odstanie. Nie można się w niej ciągle zanurzać, bo za którymś razem cię pochłonie i pożre.
- A… no tak - odparła gorzko. - Ale ja pytając się ciebie... myślałam trochę bardziej abstrakcyjnie. Lustro ma odbijać światło. Rzeczywistość. Moje odbicie wygląda jak ja… rusza się jak ja… ale czy jest mną? Czy myśli tak samo? Czy czuje tak samo? Czy żyje tym samym życiem? Gdy się odzywam, widzę jak rusza ustami, ale nie słysze odpowiedzi na moje pytania. Czy to dlatego, że stoi po drugiej stronie? Czym jest ta druga strona… i najważniejsze... Która z nas była pierwsza? - Kobieta umilkła w zakłopotaniu, bawiąc się kosmykiem włosów. - Czasem mam wrażenie, że to nie ona jest moim odbiciem, tylko ja jej… Zdejmuje mnie wtedy straszny lęk. Nie dlatego, że nie jestem prawdziwa… ale, że nie mam kontroli nad tym co zwie się życiem. Jeśli wszystko co robię jest tylko czyimś bezwolnym refleksem w szkle… to czy mam prawo cokolwiek czuć lub czegokolwiek pragnąć?
Gęsta mgła powoli napływała do miasta, otulając je grubą, mleczno-białą kotarą. Chaaya dostrzegała rozbłyski kolorowych świateł, odbijających się łunami w usypiających oparach. Zaczynało robić się późno. Nveryioth jeszcze nie wrócił do siebie do pokoju. Czy powinna się martwić?
Nimfetka poczuła jak Kamala stoi obok niej i również wygląda przez okno. Tancerka nie widziała swojej twórczyni, ale wyraźnie odczuwała jej obecność przy sobie.
Beznamiętną. Cichą. Stagnatyczną.
I smutną.
- Nie ma znaczenia która jest prawdziwa. A ważne… jesteście. - Czarownik nie bardzo rozumiał o czym dokładnie mówi tawaif, ale starał się wyłożyć swój punkt widzenia. - Nie jesteś tą, którą byłaś w przeszłości… - Wstał i podszedł powoli do niej, by opleść ją dłońmi w pasie i przytulić. - Zmiana leży w naszej naturze. Każde doświadczenie, każdy skrawek wiedzy, każdy widok odrobinę nas zmienia, to naturalne i nie należy się tego bać. Nie jesteś gorsza od tego kim byłaś i nie będziesz gorsza od tego kim jesteś. Nie bój się… Nie jesteś sama i nie czuj wstydu wobec swojej przeszłości. Patrz w przyszłość i tam szukaj celów dla siebie. Choćby wygonienia tego upierdliwego Starca.

Bardka długo milczała analizując słowa kochanka. Oboje krążyli po omacku, nie potrafiąc dotrzeć do siebie nawzajem. Bo dziewczyna nie wstydziła się siebie, tym kim była, gdzie się urodziła, co robiła. Nie żałowała swoich decyzji i starała się nie obwiniać za los jaki zesłała swoim bliskim. Bała się jednak tej… którą się stała i którą mogła w przyszłości się stać. Była świadoma zmian jakie wywołały w niej bolesne przeżycia. Umarła za życia. Zobojętniała. Wyblakła.
Nie potrafiła wrócić do Chaai ze wspomnień. Nawet teraz, kryjąc się za kolejną ze swoich kreacji, wiedziała, że nie jest to stuprocentowe odzwierciedlenie tego, jaką była kiedyś.
Smutek i zrezygnowanie krążył w jej żyłach jak jad. Myśli z nocy na noc stawały się głośniejsze. Umiała z tym żyć i ignorować, do czasu pojawienia się Pradawnego.
Wywrócił ją od środka. Zburzył dawny ład. Wkroczył na tereny zabronione nawet dla niej samej, drążąc i węsząc. Rozdrapując.
- Nie chcę go wyganiać - odparła, prostując się i opierając w ramionach Jarvisa. - Dzięki niemu żyjesz. Uratował cie na pustyni i uratował we wraku statku. Z samego tego powodu należy mu się szacunek. Może jest upierdliwym, starym, rozpieszczonym, z manią wielkości zgredem, któremu nie zamyka się ta cholerna, ognista jadaczka… - Tancerka potarła skroń, zgrzytając cicho zębami, starając się odegnać irytację na samą myśl o Starcu i jego męczy duszeniu. - ...ale chcę by dostał to co mu się należy. Potężne naczynie i wszelkie możliwości z tym związane. Nie będę go wyganiać… zaprosiłam go. Jest moim gościem i jak gość będzie traktowany.
Kończąc te nader podniosłą wypowiedź, zadarła głowę by ucałować przywoływacza w linię szczęki.
- Wiem… wiem… po prostu chcę żebyś się na tym skupiła. Na tym odległym celu, gdy ów smok się wyniesie z twej głowy burząc twój spokój. To ułatwia wiele… posiadanie takiego celu. Punktu odniesienia. Pozwala uporządkować myśli i zebrać siły. Tak ja żyłem przez całe swoje życie. Zawsze z jakimś celem, choćby nie wiem jak nieosiągalnym - wyjaśnił mężczyzna, tuląc czule bardkę do siebie. Cmoknął ją delikatnie w ucho.- To i drobne szalone przyjemności… takie jak teraz… pozwolisz popieścić swoją zgrabną pupę? Pobawić się nią?
- Cóż za zawrotna zmiana tematu - mruknęła rozbawiona, ponownie składając delikatny pocałunek na brodzie partnera. - Niech stracę… jest twoja na jakiś czas.
- Stracisz… - prychnął. - Oferuję się zająć twoim krągłym tyłeczkiem… a ty twierdzisz, że robisz mi łaskę - “obruszył” się czarownik, choć uśmiechając łobuzersko. Osunął w dół przy okazji zahaczając dłońmi o biodra dziewczyny i zsuwając z nich majtki. - Ty się niczym nie przejmuj. Rozmyślaj.
Nie zamierzał jej tego ułatwiać, masując pupę dłońmi, zostawiając na skórze delikatne pocałunki i liżąc ją lubieżnie powolnymi pociągnięciami języka. Bawił się jej ciałem jak mały chłopiec, choć z wyraźnym celem sprawienia jej przyjemności.
- Pff… rozmyślaj - sarknęła kobieta, wzruszając ramionami i ponownie opierając się łokciami o parapet, celowo wypinając się w kierunku pieszczącego. Westchnęła ciężko, ponownie zapatrując się kolorowe łuny odległych przybytków rozrywki, zastanawiając się gdzie posiało jej chudą i zieloną jaszczurkę.
- Cóż… możesz rozmyślać o mnie… na przykład. - Język mężczyzny sugestywnie przesunął się pomiędzy pośladkami dziewczyny, a dłonie delikatnie wodziły po wewnętrznych stronach ud.
- W myślach… czy może na głos? - spytała kąśliwie, wychylając się nieznacznie, by sprawdzić okna bo swoich bokach.
U Godivy drgało nikłe światełko, może ogarek? Okiennice Nveryiotha były zamknięte i ciemne.
- Możesz na głos… żeby się ze mną droczyć lub mi słodzić. - Jarvis nie przestając wodzić po tyłeczku dziewczyny językiem, niczym wytrawny złodziej sięgnął między jej uda, by dotykiem palców dodawać ognia pieszczotom.
- Jestem pewna, że osłody to ty masz pod dostatkiem - stwierdziła uśmiechając się jak lisiczka, po czym westchnęła teatralnie, gdy smukłe palce maga dołączyły do repertuaru.
- Taki lichy… posępny, mrukliwy, małomówny… - Żaliła się na głos, stając na paluszkach, by się powoli opuścić na pięty. - ...władczy, zwierzęcy, bestialski, niezaspokojony… - Ciężko było jej się skupić, gdy tak bujała się na stopach, nadając jego pieszczotom dodatkowego odczucia. - Bezczelny… bawiący się mną jak zabawką, tylko czekać, aż znajdzie sobie nową.
Wyprostowała się nagle, masując sobie kark i stając pewniej na szerzej rozstawionych nogach.
- Jesteś nie do zastąpienia. - Palce Jarvisa sięgnęły w głąb jej kobiecości. - ...jesteś urokliwą pokusą. - Ostrożnie ukąsił lewy pośladek jakby również chciał ją naznaczyć jako swą własność, choć o wiele delikatniej w porównaniu z nią.
- Myślisz… że ci uwierzę? - spytała rozciągając kark i masując okrężnymi ruchami swoje piersi. - Ukryty… za plecami… możesz mówić wszystko, a ja nie mogę się nawet obronić przed twoimi łotrzykowskimi paluszkami… - Chaaya zgięła palce u stóp, gdy mag zdobywał ją powolnymi ruchami. Widać było, że starała się ze wszystkich sił stać sztywno i niewzruszenie, choć coraz bardziej jej ciało ulegało rytmowi, wijąc się w rytm dotyku kochanka.
- To prawda… może niepotrzebnie mi tak uległaś oddając swą pupę w moje ręce. - Słyszała jak wstaje, poczuła jak jego oręż muska jej pośladki, a potem powoli między nimi. Twardy i gotowy. Poczuła jak zdobywa ją od tyłu, ostrożnie i delikatnie… co nie zmieniało faktu, że czuła kochanka całym ciałem. Osładzał jej to pieszcząc dłonią punkcik rozkoszy kciukiem i kwiatek kobiecości ruchami palców. Oddychał powoli i poruszał się powoli, wiedząc, że ta musi przywyknąć do intruza.
- Podstępny… - wyszeptała cicho w chłodne, nocne powietrze, wyginając się nieznacznie w łuk. - Tak bardzo nie można ci ufać… - zapłakała cicho, sięgając ręką ku włosom Jarvisa, by je zmierzwić i zatopić w nich palce. - Miały być tylko dłonie… - oddychała coraz ciężej, poruszając się nieznacznie. - Miało mi być przyjemnie… dlaczego więc zadajesz mi tak wielkie cierpienie… Umieram przez ciebie. - Dziewczyna złapała mocniej za włosy kochanka, zmuszając go do ugięcia przed nią karku i ucałowania jej naprężonej szyi.
- Chyba… - jęknął, mocniej napierając biodrami na jej naprężone pośladki i przyspieszając powoli ruchy.
- Chyba… - Całował zachłannie jej szyję wodząc po niej językiem i namiętnie poruszając palcami między jej nogami.
- Chyba… nie jest ci… tak źle… - Dyszał coraz bardziej, zatracając się w rytmie ich ocierających się o siebie ciał.
- Umieram - odparła, hipnotycznie falując pod jego dotykiem. - Zrób to powoli… proszę… chcę by ta chwila trwała jak najdłużej - szepnęła, wyginając się mocniej i stając na palcach, by powoli kołysać się w objęciach czarownika.
- Dobrze… - zgodził się Jarvis, choć wymagało to od niego nieco samokontroli. Zwolnił tempo i delektował się miękkim ciałem tawaif poddającym się jego ruchom. I doznaniom jakie mu sprawiała.
Wahadło… powolne, ale poruszające się po szerokim łuku. Silne. Tym się stał biorąc bardkę w posiadanie.
Chaaya powoli spalała się w ogniu przywoływacza, niczym ćma tańcząca wokół płomienia świecy. Ich wzajemne ruchy, choć powolne, niosły w sobie siłę, której po pewnym czasie nie dało się już ignorować czy zwalczać.
Kobieta doszła z cichym westchnieniem, gdy dłoń między jej udami uderzyła w jej strunę o jeden raz za dużo. Tak długo powstrzymywana fala uniesienia, była niczym iskra zapłonowa, która uwolniła drzemiącą w ciele tancerki moc, napierając na biodra maga ze zdwojoną siłą. Nie hamowała się, choć rytm wciąż nie był zawrotny, to ruchy pewne i dosadne. Odbijające się echem od nagich ciał, by wydostać się przez otwarte okno na zewnątrz.
Czuła jak jej działania wpływają na kochanka, czuła jak drży z powodu zbliżającej się fali ekstazy. Ta fala odbijała się echem i w jej umyśle, mieszając z doznaniami dostarczanymi przez każdy szturm, aż do wybuchowego finału. Pochwycił ją wtedy w pasie, przyciskając do siebie i doszedł tak przytulony, z przymkniętymi oczami.

Bardka pogładziła dłońmi po przytulających ją przedramionach, pochylając się nieznacznie do przodu, by Jarvis mógł znaleźć w niej oparcie.
Długo milczała, oddychając ciężko, ale z wyraźną ulgą i rozluźnieniem.
- Chciałabym… - ozwała się nieśmiało i cicho. - ...umierać z tobą tak co noc, by rano narodzić się znowu. W twoich ramionach. - Zwiesiła głowę zawstydzona i jednocześnie szczęśliwa. Muskając ustami ramię kochanka.
- Cóż… postaram się, by za każdym razem było tak dobrze. - Mag szeptał do jej ucha, obejmując ją w pasie. - Nie zamierzam cię opuścić, a i puścić nie mam ochoty.
- Pozwolisz… że i ja tego nie zrobię. - Odwróciła się, by złożyć czuły pocałunek na jego policzku.
- Nie pozwalam… żądam wręcz władczo - rozkazał, całując ją w usta, a potem uniósł tawaif w ramionach. - Chodź… położymy się do łóżka i przytulimy. I może zaśniemy, a może… zobaczymy na co przyjdzie nam ochota.
Kobieta zaśmiała się, przytulając do czarownika, po czym czule musnęła go w wargi, nie odrywając się od nich, aż nie podeszli do łóżka i było to po prostu konieczne.
- Zobaczymy… - mruknęła spolegliwie.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline