Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2017, 01:06   #1
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Ghul - Śmiertelne uzależnienie


Światła w studio przygasły. Był to sygnał dla członków zespołu, aby zaczęli grać. Z głośników zaczęły wydobywać się dźwięki znanego wszystkim intro.
Zza kulis wyszedł wyluzowany, jak zawsze prowadzący. Jego uśmiech lśnił równie mocno, co skierowane na niego reflektory. Sprężystym krokiem zbliżył się do widowni i kilkukrotnie groteskowo, niczym teksański wieśniak poprawił garnitur. Garnitur leżał oczywiście idealnie, ale David lubił tego typu teatralne zagrywki pod publiczkę. To w sumie one ukształtowały jego pozycję w tym biznesie.
- Dziękuję, dziękuję - powiedział uciszając wiwatującą publiczność - Jesteś niezmiernie mili i oczywiście uczciwi w swoich reakcjach. Nie oszukujmy się jednak… Przecież doskonale wiem, że zabilibyście własną matkę, żeby tylko być na moim miejscu i wskoczyć w ten świetny garnitur, a po programie pojechać do apartamentu na rogu 110 i Columbus najnowszym Mercem.
Perkusista wyłapał żart prowadzącego i rytmicznie uderzył w talerze.
Zachwycona publiczność zaczęła klaskać jeszcze głośniej.
David uniósł wysoko ręce i niczym na znak biblijnego proroka, owacja ucichła.
- Dość żartów, bowiem dzisiejszy temat jest bardzo poważny.
Światła w studio ponownie przygasły i pozostał tylko jeden z pełną mocą skierowany na prowadzącego.
- Całe nasze miasto żyło przez ostatnie miesiące sprawą tajemniczych porwań. Dwa dni temu policji udało się odbić kilkoro uprowadzonych. Niestety nie został schwytany porywacz. Rzecznik policji twierdzi jednak, że porwania się już nie powtórzą. Dzisiejszym naszym gościem będzie kobieta, która o sprawie wie niemal wszystko. Dziennikarka i prowadząca kanału szóstego Rita Miles. Przywitajcie ją brawami.
Światła rozbłysły i do studia weszła średniego wzrostu blondynka ubrana w kwiecistą bluzkę i plisowaną spódnicę za kolano.
- Witaj Rito - rzekł podając dziennikarce dłoń - Nie wiem, czy wiesz ale dzieci kwiaty wymarły dawno temu lub zmienili się w bojowniczych yuppi.
- Daruj sobie Dave - oburzyła się Rita siadając na skórzanej kanapie - Mówiłam ci, że nie przyszłam tutaj z tobą żartować.
- Wybacz, ale sama mnie sprowokowałaś - wytłumaczył się prowadzący dłonią wskazując bluzkę swego gościa.
- Jeszcze słowo i wyjdę - zagroziła Rita.
- Dobrze, dobrze nie ma co się denerwować. Powiedz nam zatem Rita, co słychać w sprawie tajemniczego porywacza. Znane ci są jakieś nowe fakty.
- Tak. Mój naczelny mnie pewnie zabije, ale co tam. Sprawa jest na tyle paląca, moim zdaniem, że słupki oglądalności nie mają w tym momencie znaczenia. Z moich informacji wynika, że troje z uratowanych ludzi, ponownie zaginęło. Policja milczy na ten temat
- O! - zdziwił się niemal autentycznie David - Czyli porywacz nadal robi swoje.
- O to właśnie chodzi. Sprawa jest naprawdę śmierdząca. Zrobiono wiele, aby utrzymać w tajemnicy fakt, że jednym z uprowadzonych jest prezes dużej korporacji.
- Czyżby w grę wchodziły walki giełdowych rekinów?
- Tego nie można wykluczyć, ale przypuszczam, że sprawa jest dużo bardziej złożona.
David Letterman pochylił się nad biurkiem i splótł dłonie pod brodą. Spojrzał spod przymrużonych powiek na swoją rozmówczynię.
- Faktycznie wiele wskazuje na to, że seria porwań w naszym ukochanym mieście ma drugie, trzecie, a może i czwarte dno. Mnie jednak interesuje coś innego.
Rita nie wyczuła niestety tego, że sidła wokół niej zaciskają się i z zainteresowaniem i szczerością w głosie, zapytała:
- A cóż to takiego?
- Nie da się ukryć, że na tej tragedii zbiłaś niezły kapitał. Twoje notowania poszybowały mocno w górę - David wzniósł prawą rękę, jakby chciał komuś wskazać odległy szczyt - Już mówi się, że jeszcze jeden, czy dwa reportaże i nagrodę Pulitzera masz gwarantowaną.
Rita cała poczerwieniała na twarzy i przeszyła Lettermana zabójczym spojrzeniem.
- Wiedziałam, że bezczelny z ciebie typ. Jednak czegoś takiego nie spodziewałam się nawet po tobie. - rzuciła podniesionym głosem, jednocześnie odpinając mikrofon.
- Ależ po co te nerwy. Czyżbym trafił w czuły punkt?
Rita wstała i z trudnością hamując wybuch furii, położyła mikroport na biurku prowadzącego.
- Czyli to koniec rozmowy? - zapytał szyderczo Letterman - Kończymy, a ty wracasz do zbijania forsy na ludzkiej tragedii.
- Wiesz, co David? Kutas z ciebie!
Letterman uniósł obie dłonie i zaczął głośno klaskać. Jego gest podchwyciła publiczność i studio wypełnił odgłos gromkich braw.
- To była nasza cudowna i niepowtarzalna Rita Miles. A my wracamy zaraz po krótkiej przerwie.




Susan Finkel
Wiatrak pod sufitem kręcił się leniwie. Susan wpatrywała się w niego bezmyślnie od ponad 48 godzin. Sama jednak nie była do końca świadoma, ani swojej apatii, ani pozbawionego sensu gapienia się, ani upływającego czasu.
W głowie miała kompletny mętlik. Ponoć była porwana i przetrzymywana w jakimś ponurym domu przez ponad dwa miesiące. Problem jednak w tym, że nie pamiętała z tego kompletnie nic. Nieprzenikniona ciemność okrywała jej umysł bardzo szczelnie.
Myślami wracała do ostatniego wspomnienia sprzed uwolnienia.

Wracała po pracy do domu. Był późny wieczór. Mimo nalegań Kevina z działu kredytowego, poszła sama. Kevin to miły gość, ale jakoś kompletnie Susan nie pociąga. Do tego jest bardzo namolny i już chyba trzy razy odmawiała mu wyjścia na wspólnego drinka.

Ktoś za nią szedł. Tak się jej zdawało przynajmniej.

Otworzyła drzwi do klatki. To też pamiętała doskonale. Uczucie lęku powróciło, gdy przypomniała sobie, jak bardzo wystraszył ją Nelson, kot sąsiadów.

Co jednak wydarzyło się później?
Całkowita pustka.

Wyglądało na to, że ktoś ją uprowadził dosłownie spod drzwi własnego mieszkania. Doprawdy przerażające.

Wiatrak pod sufitem kręcił się leniwie. Gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
W pierwszej chwili do Susan, to zupełnie nie dotarło. Dopiero, gdy usłyszała drugą i trzecią próbę, a zaraz po niej odgłosy rozmowy, uświadomiła sobie, co słyszy.

Drzwi do jej pokoju uchyliły się i do środka zajrzał jej brat, David.
- Wybacz Susan, że przeszkadzam - powiedział cicho - Ktoś to zostawił pod drzwiami.
W wyciągniętej dłoni trzymał bukiet czerwonych róż do którego dopięta była mała koperta z jej imieniem i nazwiskiem.


Michael Lewis
U stóp Michaela walał się stos pogniecionych puszek. On sam siedział na fotelu przed telewizorem. Nie byłoby w tym fakcie może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że obraz na ekranie stanowiły jedynie poruszające się w oszalałym tempie czarno-białe robaczki.

- Ożesz kurwa! Stary! Naprawdę ci odwaliło. Eazy mówił, że coś ci z bańką szwankuje, ale że aż tak.
Lewis spojrzał na mężczyznę, który stanął przed nim. Jego twarz nic mu nie mówiła. Gość nawijał do niego tak, jakby znali się nie od dzisiaj, a on nie wiedział kto to taki.
- Nie gadaj, że mnie nie poznajesz? Ja pierdolę! Ty naprawdę nie wiesz kim jestem.
Mężczyzna, który do niego mówił przyklęknął przy nim i złapał go za głowę. Przekręcił raz w lewo, raz w prawo, po czym powiedział:
- Czym te skurwysyny cię nafaszerowały? Nie martw się stary dojdziesz do siebie i dojedziemy tych lachociągów.

Ciąg słów, zmienił się w serię obrazów.
Micheal i jego kumpel Wayne stali pod mostem brooklińskim. Czekali na dealera od tych pieprzonych Meksyków. Gość się spóźniał. Obaj mieli złe przeczucia. Nerwowo spoglądali na zegarki.
Wayne poszedł się odlać. I tyle w temacie.

Świat spowił mrok i tylko ten pulsujący ból w potylicy.

- Dlaczego mi nie pomogłeś, Wayne? - zapytał gościa, który klęczał przed nim i trzymał go za brodę.
- O! Widzę, że wróciłeś. Dobrze!
- Dlaczego mi nie pomogłeś, Wayne? - powtórzył.
- Niby, jak? Poszedłem się odlać, a gdy wróciłem ciebie już nie było.


Livia Schwartzwissen
Ściany pulsowały feerią barw, niczym w jakimś pieprzonym hipisowskim teledysku. Od delikatnej ptasiej żółci, przez zieleń, czerwień do zimowej czerni. Plamy mieszały się, falowały tworząc jakiś mistyczny obraz, pełen ukrytych znaczeń.
Livia próbowała skupić się na plamach przybierających znajome kształty. Odczytać ich sens. Wzrok jednak ślizgał się, uciekał.

W głowie jej szumiało, jakby gdzieś na dnie umysłu tkwił głęboki, niezgłębiony ocean. Ocean w czeluściach, którego skrywały się morskie diabły, ohydne lewiatany i wielobarwne rozwielitki.
Ich lepkie czułki muskały jej gałki oczne od środka. Cuchnący śluz ściekał wolno szukając ujścia.

Czuła, jak kleista ciecz wpływa jej do ust.
Chciała spić jej każdą życiodajną kroplę. Nasycić się boską ambrozją. Nektarem prawdy i objawienia.

- Livia! Livia! Do kurwy nędzy, obudź się! Ile razy ci mówiłem, żebyś nie tykała tego gówna.

Twarz Gerhard była tuż, tuż. Na wyciągnięcie ręki. Dobry, kochany Gerhard. Tylko czego się on tak drze?

Twarz Gerhard była tuż, tuż. Na wyciągnięcie ręki. Jego skóra zaczęła pęcznieć, jakby ktoś zaczął pompować balon.
Oczy wyszły mu z oczodołów i zaczęły wypływać niczym roztopiony ser.

- Chodź do mnie skarbie! Chodź do mnie! Czekam na ciebie! - powiedział stojący przed nią wysoki mężczyzna.
Jego skóra przypominała najpiękniejszy i skrupulatnie wypolerowany marmur. Drobne żyłki zdawały się mienić w srebrnych promieniach padających z nieba.

U jej stóp, coś zaszeleściło. Spojrzała w dół i ujrzała siebie, jak klęczy przed wysokim mężczyzną i zlizuje krew z jego nadgarstka.
Znała to miejsce. Tak dobrze je znała.


Amy Ashley
Sen. Dużo snu i odpoczynku. Tak, powiedział jej lekarz.
Po tym, co przeszła sen jest jedynym i najlepszym lekarstwem.

Sen jednak nie przynosił ukojenia. Nie przynosił odpoczynku, ulgi, ani odpowiedzi.
Gdy tylko zamykała powieki widziała kolejne upiorne obrazy, a do jej uszu wdzierał się
upiorny skowyt.

Jakby tego było jej ciało kompletnie oszalało. Biegunka, oblewający ją na zmianę zimny i gorący pot. Niepohamowane drżenie rąk i ciągła suchość w gardle.

Amy wstała z łóżka i wolnym krokiem ruszyła do kuchni. W lodówce miała na pewno karton z sokiem pomarańczowym.
O tak! Tego jej w tej chwili trzeba. Porcja zimnych i słodko-kwaśnych witamin.

Szarpnęła za drzwi od lodówki i jej oczy zostały zalane falą niemalże palącego światła. Zachwiała się i tylko cudem nie upadła na kolana.
Karton z sokiem był na wyciągnięcie ręki. Sięgnęła po niego.

Żelazista ciecz zalała jej język, gardło i przełyk. Była zimna, pozbawiona życia, tak jak trzeba. Nie dało jej to jednak pożądanej satysfakcji.
Czuła wielki zawód, a z oczu płynęły łzy.

- Kochanie, co ty wyprawiasz? - usłyszała za za sobą przerażony głos matki.
Diana klęknęła przy niej i ostrożnym gestem wyciągnęła z jej zaciśniętych dłoni kawał świeżej, ociekającej krwią wołowiny.
Amy nie mogła uwierzyć, że ten kawał miała przed chwilą w ustach i ssała go niczym najsłodszy lizak.

Co się z nią działo do cholery?

- Wiem, że może to nie jest najlepsza pora, ale kurier przyniósł to jak spałaś.
Diana wstała z kolan, schowała mięso do lodówki i podała córce stojące na blacie kwiaty. Przepiękny bukiet czerwonych róż.
- W środku jest liścik. Może ten cichy wielbiciel postawi cię na nogi.


Warren Anderson
Pot spływał mu po skroni, jakby w pokoju było co najmniej czterdzieści stopni. Nie pomagała ustawiona na maksa klimatyzacja, ani zimne okłady.
Ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Spodziewał się tego, ale teraz czuł się niczym uliczny ćpun na głodzie. Lekarz mówił, że to normalna reakcja organizmu na to, co przeszedł.
Pieprzony konował.

Reakcja na to, co przeszedł?
A co właściwie przeszedł? Do cholery!
Nic nie pamiętał z tych trzech, cholernych miesięcy niewoli. Nic, choćby jednej sceny, jednej twarzy. Absolutnie nic.

Konował stwierdził, że to też normalne. “Umysł wypiera bolesne wspomnienia” - wymądrzał się.
Jeśli tak faktycznie było to musiały to być faktycznie bardzo bolesne wspomnienia, bo w głowie miał kompletną pustkę.

Gdy sięgał pamięcią do ostatnich wydarzeń sprzed porwania, czuł tylko pulsujący ból w potylicy, a przed oczami widział twarz swego współpracownika, Johna Wentwortha.
Czyżby Wentworth miał okazać się jego Brutusem? To padalec.

Zająłby się nim, ale nie miał na to ani sił, ani pewności, że miał on coś z tym wspólnego.

Na domiar złego jeszcze ta przesyłka. Co to miało znaczyć? Wpatrywał się w leżącą na jego kolanach kasetę.
Obejrzał już jej zawartość kilkunastokrotnie i nadal nic z tego nie rozumiał. To wszystko wyglądało na jakiś ponury żart. Uznałby tak bez wahania, gdyby nie jeden niepokojący fakt.
On, Warren Anderson, prezes UCC był jednym z aktor na nagraniu.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 15-06-2017 o 21:37.
brody jest offline