Przybytek jaki odwiedzili był nadwyraz plugawy w opinii Mbutu. Na Wyspach Bambali co prawda powszechna była gromadna miłość. Ba. Każdy mógł uprawiać miłość i nie było problemu sobie znaleźć do miłosnych igraszek towarzystwo. W gospodzie, przy studni, w chacie swojej, w chacie kuzyna z jego żoną. Wszyscy ze wszystkimi gdzie popadło. Dlatego lud Bambali był najszczęśliwszym ludem stąpającym po Arabskiej ziemi. I był liczny. Wydał na świat wielu wojowniczych mężczyzn i wiele wojowniczych kobiet. I wszyscy byli wielcy, silni i piękni. I kochali się ze wszystkich sił czy to siebie nawzajem czy przyjezdnych.
Na wspomnienia rodzinnych stron Mbutu oblizał wargi i wyszczerzył się w swoim szerokim, szczerym uśmiechu. Wiedząc jakie opory ma jego towarzysz w kontaktach z ludźmi, czarnoskóry zamówił napitek. Wino dla siebie i rycerza. Wino było dobre. Wino rozochocało. Dodawało wigoru.
- Rafiki - zwrócił się Mbutu cicho do Błędnego - A co my właściwie dalej robić? Brać praca? Iść dalej? Ja mówił - to niedobre miejsce. Moje rungu radośnie sterczeć na widok tutejszych zabaw, ale tu nie być dobrze. |