Jerry był zadowolony. To było uczucie, które idealnie opisywało jego stan ducha. W niewielkim pokoju, który miał szczęśliwie na własność, w przeciwieństwie do jego dwóch siostrzyczek, rozlegała się przyjemna
muzyka z berimbau jako głównym instrumentem. Nie przyznawał się do tego przed kumplami, ale lubił swoje afrykańskie korzenie.
Z radością pakował się na wycieczkę, wiedząc, że będzie mógł spędzić nieco czasu z Kimberly, której śliczna buzia potrafiła czasem spędzić mu sen z powiek. No i jeszcze będzie mógł spróbować śliwowicy, którą zdobył od znajomego, Franka Dembinsky'ego. Nigdy nie pił dużo, nie lubił robić z siebie błazna (a przynajmniej w niezamierzony sposób). Odstawiwszy rozmyślania na bok, skupił się na pakowaniu. Głupio byłoby mu potem prosić kogoś o jakąś banalną rzecz, której mógłby zapomnieć.
Kiedy dotarli już na miejsce, swoją drogą nazwa "bobrowy strumień" nieco go rozbawiła, zarzucił niewielką torbę na ramię i zaczął zastanawiać się, w którym miejscu znaleźć dla siebie posłanie. Najlepiej chyba będzie się ze sportowcami gdzieś usadowić... Odszukał jeszcze wzrokiem, jak to miał w zwyczaju, Kimberly. Pomachała mu! Uśmiechnął się do niej szczerze, orientując się po chwili, że uwydatnia w ten sposób, swój wielki nos. Skrzywił się mimowolnie, mając nadzieję, że dziewczyna tego już nie zobaczyła. No nic, pora na rozlokowanie w obozie.