Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2017, 08:32   #16
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
z podziękowaniami dla Grave za wspólną pisaninę i knucie w tej turze :*


Kiedyś...

Dzień zbliżał się ku końcowi, choć przez całun gęstych chmur ciężko szło rozpoznać która konkretnie jest godzina. Ciężkie i nabrzmiałe, wisiały nisko, trąc ołowianymi brzuchami o szczyty drzew, zaś pomruki gromów gdzieś z oddali zapowiadały kolejną burzę, choć jedna dopiero co się skończyła. Nieśmiałe krople wciąż przecinały powietrze, wybijając dźwięczne werble o asfalt i dachy domów, lecz daleko im było do wściekłej nawałnicy, szalejącej w Saint Cloud jeszcze godzinę temu. Pozostawiła ona po sobie szereg kałuż i wiszący w naelektryzowanym powietrzu zapach ozonu, jakże charakterystyczny i orzeźwiający, zwłaszcza po parnym, dusznym południu, gdy termometry pokazywały trzydzieści stopni w cieniu. Przeskakując nad wodnymi oczkami, zaległymi w zagłębieniach chodnika, Vesna próbowała sobie przypomnieć przelicznik na skalę Fahrenheita… albo Kalvina. Nigdy nie pamięta której z nich używano w Stanach do określania temperatury. Przyzwyczaiła się do poczciwej podziałki, ustanowionej przez Celsjusza - najpopularniejszej w Europie, przynajmniej w krajach, gdzie dane jej było mieszkać przez ostatnie piętnaście lat. Zamyślona nie zauważyła pękniętej płytki, przykrytej złośliwie warstwa deszczówki, przez co wydawała się prosta i stabilna. Wystarczyło jednak postawić na niej stopę, by zachrzęściła i przekrzywiła się, wyrywając dziewczynę ze stanu względnej równowagi.
Sapnęła zaskoczona, rozkładając szeroko ręce. Chwilę balansowała w panicznej próbie utrzymania w pionie, lecz okazała się ona jałowa. Ziemia zawinęła się i z głuchym sapnięciem przywitała nieostrożnego piechura twardą, chropowatą powierzchnią. Wstrząs zadzwonił zębami, zapiekła zdzierana z kolan skóra. Ból przyszedł zaraz potem, zmuszając do szybkiego sprawdzenia obrażeń. Z lekką obawą Chorwatka podniosła się do pionu i spojrzała w dół.
- Jebenti mater! - zaklęła, widząc zaczerwienione, poszarpane kolano z którego zaczynały się już sączyć pierwsze krople gęstej, rubinowej krwi. Otrzepała się z godnością, w roztargnieniu macając się po biodrach. Znów zaklęła, tym razem pomstując nad własna głupotą. Lekka, jedwabna sukienka na ramiączka i skórzane sandały stanowiły całość jej stroju. W sumie miała się tylko przejść po parku, nie brała kurtki ani torebki, bo gdy wychodziła, z nieba lał się żar i nic nie zapowiadało załamania pogody. Pięć godzin później przemoczona do suchej nitki i zziębnięta, dreptała po cichej uliczce, obramowanej idealnie przystrzyżonymi trawnikami, urozmaiconymi tu i ówdzie kwietnym klombem lub krzakiem magnolii. Senna atmosfera sobotniego popołudnia wypełzała z każdego kąta, oplatając zmysły otępiającą warstwą spokojnego pluszu. To był jeden z tych dni, gdy siadało się przed kominkiem z książką i kubkiem dobrej herbaty, w towarzystwie rodziny. Co prawda Vesna miała w domu kominek, dobrze wyposażoną biblioteczkę oraz kredens, ale brakowało jej tego ostatniego. Ojciec jeszcze tego ranka spakował walizki i rzuciwszy parę zdań wyjaśnień, pojechał na lotnisko, zostawiając po sobie dławiącą pustkę cichego, samotnego do bólu zębów domu. Kolory wyblakły, ustępując miejsca obrazom utkanym z czerni i bieli. Cieszące zwykle oko instrumenty zyskały szkaradne oblicza, odpychając ją samą swoja obecnością. Martwe, nieożywione przedmioty, z którymi nie mogła porozmawiać, potęgujące raptem poczucie osamotnienia. Próbowała dodzwonić się do Byrona - bezskutecznie. Zapewne znów pociął się z ojcem i wyciął w miasto. “Wyciął w miasto”... chyba tak się mówiło. Grunt, że nie zabrał telefonu. Siedzenie w napierających z czterech stron ścianach stało się nie do wytrzymania, dziewczyna wyszła więc nie oglądając się za siebie, czując czający się na granicy rejestracji zmysłów napad depresji. Szła przed siebie godzinę, potem drugą i trzecią. Ulewę ledwo zanotowała, pochwycona w pułapkę słodko-gorzkich wspomnień. Gdyby mama żyła, byłoby kompletnie inaczej. Zostałyby we dwie, zrobiły wspólnie kolację, poćwiczyły czekając aż piekarnik skończy prace, a potem objadły się przed telewizorem, oglądając po raz tysięczny “Czerwone Skrzypce”, ich ulubiony film. Kiedyś.
Teraz został jej spacer, ruch. Ucieczka przez zastojem, pozwalająca powoli i mozolnie oczyścić umysł. Nawet nie wiedziała kiedy nogi zaniosły ją w konkretnym kierunku. Pokonywała kolejne metry, ciągnąc do celu na podobieństwo zwabionej światłem świecy ćmy. Gdzie dokładnie jest zorientowała się dopiero wstając z chodnika. Wzdrygnęła się, obróciła na pięcie i szybko obrała kierunek przeciwny. I tak nadużywali z ojcem gościnności Parkerów, do tego w żaden sposób nie zapowiedziała wizyty, co stanowiło przecież rażący przykład braku dobrego wychowania. Mama od dziecka wpajała jej schematy zachowań, obowiązujących w świecie dorosłych - głęboko zakorzenionych nawyków ciężko było się pozbyć. Zmieniały sposób myślenia, kierując go na znane praktycznie od pierwszego oddechu tory.
- Kurvac - zmieliła pod nosem i przymknęła oczy. Nie powinna im zawracać głowy, tylko wrócić… do domu. Pustego, zimnego i ciemnego domu, pełnego zalegających w kątach, podłużnych cieni. Zatrzymała się nagle, przystając na nieuszkodzonej nodze. Ta druga od kolana po stopę zdążyła pokryć się lepkim szkarłatem i bolała jak jasna cholera. Westchnęła ciężko i pokuśtykała do znajomych drzwi. Poprosi o plaster, może wodę utlenioną. Krótka, awaryjna wizyta, nie powinna zostać potraktowana jako najście. Pełna czarnych myśli zatrzymała się na progu i przezwyciężając niepokój, wcisnęła dzwonek.

Przez chwilę po drugiej stronie drzwi panowała cisza. Cisza ta wydłużała się do momentu osiągnięcia punktu, w którym myśl o braku szansy na odzew zdołała zyskać dość siły by odwrócenie się na pięcie i odejście znalazło miejsce w pobliżu szczytu rzeczy, jakie trzeba będzie zrobić. Zanim jednak znalazła się na pierwszym miejscu, Chorwatka usłyszała pospieszne kroki, świadczące o tym, że ktoś zbiega po schodach, kierując się ku drzwiom, za którymi stała. Zaraz też otworzyły się przed nią ukazując liczącego sobie czterdzieści dziewięć lat Simona Parkera, ojca Sam i szkolnego psychologa.
Ubrany tylko w spodnie spojrzał z wyraźnym zdziwieniem na swojego niespodziewanego gościa.
- Vesna? - Rzucił pytanie, jakby chciał się upewnić czy oczy go czasem nie mylą, wycierając przy okazji wciąż mokre od prysznicu włosy. - Czy coś się… - jednak zanim dokończył jego wzrok padł na wciąż krwawiące kolano. - Głupie pytanie… Wejdź proszę - odsunął się robiąc jej miejsce i rzucając przy okazji ręcznik na jeden z wieszaków przeznaczonych na kurtki.
- Dasz radę dojść do kuchni? - zapytał z troską, zamykając za jej plecami drzwi.

Dziewczyna pokiwała twierdząco głową, rozsiewając drobne krople deszczu, ściekające jej z włosów. Zrobiła dwa kroki i zachwiała się, sycząc przez zęby. W obronie przed kolejnym upadkiem złapała się odruchowo ojca Sam, wpijając kurczowo palce w jego ramię.
- Mi głupio… ja przeszkadza… nie zapowiedzjala sje, ale nie wjedzjala gdzi isc' - bąkała przepraszająco, czerwona niczym dorodna piwonia. Wschodni akcent przybrał na sile jak zawsze, gdy się denerwowała. Nie dość że nachodziła obcy dom, to jeszcze zostawiała na wypolerowanym parkiecie wodno-krwiste ślady. - Siam jest? Ja zara posprząta… plajster prosi… i pójdzje.

Odruchowo podtrzymał ją, kręcąc głową z niezadowoloną miną.
- Nigdzie nie pójdziesz młoda damo dopóki tego nie opatrzę jak należy - poinformował ją i nie czekając na jej pozwolenie pochylił się i wziął na ręce. Był wysportowanym mężczyzną, który dbał o swoje ciało przez co jej ciężar nie stanowił dla niego problemu. No i nie mógł pozwolić żeby nadwyrężała nogę bardziej niż już to zrobiła.
- Sam i Hayley wybrały się na zakupy. Jeżeli chcesz się zobaczyć z Samanthą będziesz musiała zostać na kolacji - dodał, uśmiechając się do niej przyjaźnie niosąc poszkodowaną nastolatkę do kuchni. Pomieszczenie było przestronne, tym bardziej że połączone z salonem. Simon posadził Vesnę na krześle przy barku i ruszył w stronę półek by z jednej z nich wyjąć podręczną apteczkę.
- Nie przeszkadzasz. Zawsze jesteś mile widzianym gościem, szczególnie zaś gdy potrzebujesz pomocy. Może opowiesz mi co się stało, a ja w międzyczasie zajmę się twoim kolanem? - zasugerował, kładąc wyraźny nacisk na to że nie powinna się sprzeciwiać.

Chorwatka przyglądała mu się spod rzęs, śledząc każdy ruch i gest. Zmrużyła oczy, gdy obrócił się do niej plecami. Do tej pory widywała go zwykle w szkolnym gabinecie, ubranego nienagannie i równie nienagannie uprzejmego. Wersja domowa pozostawała równie miła, choć mniej oficjalna. Zwłaszcza w ubiorze. I odbiorze. Wyrwała pana Parkera spod prysznica, a ten zamiast się zirytować, wykazał chęć ugoszczenia niespodziewanego gościa, choć wykonywany zawód wychodził mu spod skóry. Zawsze chciał opowieści, rozmów i zwierzeń. “Mów do mnie Vesno, nie zamykaj się w sobie. Nie duś tego, dzieląc się troskami odczuwamy ulgę. Tak jest łatwiej… więc co się stało?”
- Dziękuję. Zaraz pójdę, nie chcę robić kłopotów. Więcej niż teraz - powiedziała cicho, zaciskając dłonie na skraju przemoczonej sukienki. Odetchnęła, by zaraz podjąć konwersację - Wyszła na spacer i się potknęła. Tak… tak jakoś - zakończyła koślawo, uciekając wzrokiem na białe kafelki podłogi. Pominęła długość spaceru, lecz mokre ubranie mówiło samo za siebie. Tak samo jak dreszcze z wychłodzenia, targające ciałem dziewczyny. Zmalały w momencie wejścia do domu, bezruch jednak nie sprzyjał odzyskaniu prawidłowej temperatury.

- Nie opowiadaj głupstw - zganił ją, sprawnie oczyszczając ranę i zakładając opatrunek jakby robił to już setki razy. Oczyszczanie oczywiście piekło i bolało, jednak nie usłyszała zapewnienia że nie będzie czy ostrzeżenia że będzie. Widocznie uznał, że nie jest już małym dzieckiem lub o tym zapomniał. - Powinnaś bardziej uważać - dodał tylko, odkładając apteczkę na stół. - A teraz poczekaj chwilę, przyniosę ręcznik żebyś mogła się osuszyć - to mówiąc położył dłoń na jej ramieniu ozdabiając ten gest kolejnym z jego pocieszających uśmiechów przez które w kącikach oczu robiły mu się liczne zmarszczki. Zaraz jednak zmienił zdanie.
- Na litość Boską, jesteś lodowata - stwierdził, jakby ten fakt dopiero do niego dotarł i czym prędzej rozpoczął działania mające na celu rozgrzanie dziewczyny. Pocieranie jej ramion miało za zadanie przyspieszenie krążenia krwi, sposób ten jednak najwyraźniej wydał się psychologowi zbyt wolny, bowiem już w następnej chwili ponownie wziął ją na ręce i ruszył w kierunku jednej z dwóch sof stanowiących centralny punkt salonu.
- Zaraz poczujesz się lepiej - zapewnił, przytulając ją do siebie zanim ponownie odstawił, siadając obok niej i otulając ją miękkim w dotyku kocem, który zdjął z oparcia. - Masz ochotę na coś do picia? Gorącą czekoladę?

Dopiero za drugim razem, gdy poszybowała w powietrze zorientowała się w kontraście między ciepłotą ich ciał. Parker emanował nie tylko spokojem, ramiona Vesny same powędrowały do góry, oplatając jego szyję i przyciskając drobniejszą figurkę do żywego pieca. Zrobiło się przyjemnie, nawet piekąca i szczypiąca noga jakby odpuściła. Tym bardziej, gdy pojawił się uścisk również z jego strony. Przez cała krótka wycieczkę rozszerzone nozdrza Chorwatki łowiły chciwie zapach szamponu i płynu do kąpieli, jakich używał. Orzeźwiający, cytrusowy aromat, mieszający się z nutami drzewa sandałowego i czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Uśmiechnęła się pod nosem, a myśli powędrowały w rejony dość… kłopotliwe.
- Dz… dziękuję… panie Parker. Tak, o ile to nie problem. Poproszę - posadzona na kanapie podwinęła kolana pod brodę i okrywszy się szczelnie kocem, zastygła w bezruchu, chłonąc przyjazną atmosferę, oraz to czego tak potwornie jej brakowało - obecność drugiego człowieka.

- Sam zaoferowałem - odpowiedział, poprawiając koc na jej ramionach. Jeszcze raz obrzucił ją uważnym, zatroskanym spojrzeniem po czym podniósł się i wrócił do kuchni.
Zrobienie gorącej czekolady nie zajęło wiele czasu i już po chwili mogła ogrzać dłonie otulając nimi biały, ceramiczny kubek z namalowaną na nim wesołą krową. Parker także i dla siebie przyniósł napitek w postaci butelki wody mineralnej z której upił kilka łyków zanim ponownie skupił swą uwagę na młodej pacjentce.
- Lepiej? - zapytał, podsuwając także talerz z ciastkami, który w międzyczasie dla niej przygotował.

- O niebo dobrzej - zdobyła się blady uśmiech. Obracała naczynie w dłoniach, przyglądając się malunkowi na powierzchni - Ładny - uśmiech się poszerzył, nabrał też kolorów i życia - My takich nie mamy. Takich kolorowych. Wszystkie są takie same, z jednej wytwórni i kompletu. Żeby… wyglądały odpowiednio rjeprezentatywnie na półce. Muszą pasować. Wszystko musi pasować - grymas się zważył, dziewczyna zamoczyła usta w czekoladzie, przymykając oczy i nagle wypaliła - Mogę posiedzieć póki pana żona i Sam nie wrócą? Nie będę przeszkadzać, pójdę jak przyjdą. W domu… - zawahała się, po czym westchnęła - Papa musiał pilnie wyjechać. Jego kolega się rozchorował i brakowało dyrygenta, a jest ważny koncert. Jubileuszowy i... i tak jakoś - wzruszyła ramieniem, sięgając po ciastko.

- Możesz zostać jak długo będziesz miała ochotę - powtórzył propozycję, także sięgając po ciastko. Ich palce na chwilę się zetknęły, w efekcie czego czoło mężczyzny zmarszczyło się, a twarz na krótką chwilę przeobraziła w maskę konsternacji. Zaraz jednak uśmiech powrócił, a wraz z nim pogoda ducha.
- Nie powinnaś zostawać sama w domu. Może zadzwonimy do twojego papy i powiemy mu że zostałaś zaproszona do spędzenia paru dni z nami? Sam z pewnością się ucieszy, a i Jasenko nie powinien mieć nic przeciwko. Jak chcesz to mogę z nim porozmawiać - Do poprzedniej dorzucił nową propozycję, ponownie kładąc dłoń na barku dziewczyny i przyglądając się jej uważnie. - Możesz też zachować ten kubek jeżeli tak ci się spodobał. Zbyt wiele ładu i porządku potrafi być męczące więc potraktuj to jako część terapii, powrotu do normalności i aklimatyzacji w nowym miejscu.
Jego głos był cichy, spokojny i ciepły niczym żar w kominku. Troska otaczała go niczym aura, nie pozwalając na to by smutki długo gościły w sercu i umyśle.

Emanował nieludzką wręcz cierpliwością. Stabilizacją i pewnością siebie dającą nadzieję, że jakoś się poukłada. Że będzie dobrze, nieważne jakie kłopoty nie otaczałyby człowieka. Mówił rozsądnie… i był w salonie zarówno ciałem jak i duchem, co już samo w sobie stanowiło przyjemną odmianę od codzienności. Nie spinał się, nie uciekał wzrokiem chcąc ukryć szklane niczym u porcelanowej lalki oczy.
- Porządek jest ważny, musi być. Ład i harmonia, bez nich melodia traci spójność, wkradają sję w nią elementy chaosu i traci płynność. Poprjawnej brzmienie. Życie jest jak muzika, chaos jest wrogiem krieacji - powtórzyła słowa papy, wbite do głowy na podobieństwo mantry. Potem powtórzyła za Parkerem - Akijmatyzjacja… po co? Ja przecież wyjadę. Monsiuer Bourass mówi, że po końcu szkoły. Obaj wyjedzjemy… z papą. Do Nowego Jorku, a potem - wzruszyła ramionami jakby chcąc się z czegoś otrząsnąć. Chwilę później znieruchomiała, z barkiem przygniecionym dłonią szkolnego psychologa. Łagodnie podchodził ją, krok po kroku przebijając się przez warstwy muru strefy komfortu. Papa już dawno tego nie robił, nie umiał. Albo nie chciał. Vesna wolała wierzyć w pierwszą opcję. Kameralna atmosfera kojarzyła się jej z bezpieczeństwem. Czy nie tak powinien wyglądać dom? Taki prawdziwy, gdzie ludzie rozmawiają ze sobą i słuchają, jeśli zachodzi potrzeba.
- Pan nie dzwoni, nie trzeba - pokręciła głową, stawiając kubek w zagłębieniu tworzonym przez podwinięte nogi i klatkę piersiową - Będzie myślał, że sjebia nie radzę i się zamartwi… a i tak się martwi. Nie ma sensu. Brakuje mu mamy, dlatego tyle pracuji. On… ciagle pracuji. Sjedzi przy fortiepianie i pisze, albo zamyka w gabinecie. Muszę być dobrze dla niego… on woli jak mnie nie ma. Jak daleko… my oboje - przyznała w końcu i w jednej sekundzie ktoś przebił ją igłą, spuszczając powietrze. Głowa jej opadła, tak samo jak ramiona. Tylko dłonie zaciskały się z całej siły na kubku, przyprawiając go w drżenie, a powierzchnię ciemnego płynu o zmarszczki - Papa na mnie nie patrzy, nawet jak my w jednym pokoju. Odwraca się, mówi krótko. Już nie jemy razem… jedzenia rano. Każde u siebie. On w domu… i tak go nie widuję. Pisze smsy, wychodzi z pokoju jak wyjdę do szkoły. Wtedy zostawia prezenty. Unika. Gdy mnie nie ma to potrafi się smjać, jak wtedy kiedy przyjechał dziadek. - wyrzucała pospiesznie potok słów, łapiąc nerwowe wdechy między zdaniami - Oni byli w salonie, słyszała śmiech. Zeszła do nich, papa był tyłem i… ja już nie pamiętała jak on się śmieje, ale się śmiał. Skończył ledwo mnie zobaczył. Zrobił taką minę jakby był zły. Potem poszedł do gabinetu, a ja została z dziadkiem.- siorbnęła czekolady, opuszczając nogi na podłogę - Lepiej pójdę, pan nie w pracy. Dziękuję za pomoc, znajdę drogę do wyjscja.

On jednak najwyraźniej uważał inaczej bowiem i druga dłoń wylądowała na barku dziewczyny, a i sam Parker znalazł się na tyle blisko, że jej kolano stykało się z jego.
- Nie, nie jestem w pracy, ale jestem, zawsze tu gdy któryś z moich podopiecznych tego potrzebuje, tak jak ty teraz - spojrzał jej w oczy, chociaż musiał przy tym nieco pochylić głowę i zmusić ją niemal by i ona na niego spojrzała. - Twój ojciec przeżywa śmierć twojej mamy na swój sposób. Nie powiem żeby był on dobry bo krzywdzi ciebie, jednak musisz mu dać nieco czasu by doszedł do siebie. Nie poddawaj się w tym dążeniu i nie upadaj na duchu. On cię kocha tak, jak zawsze kochał, a może nawet bardziej. Jesteś żywym wcieleniem, obrazem kobiety która była jego połową, Vesno. Spoglądając na ciebie widzi ją i to sprawia mu ból. Ten jednak w końcu odejdzie gdy rana zacznie się goić. Miej do niego cierpliwość, a gdy sprawy zaczną ci ciążyć wiesz gdzie mnie znaleźć. Zadzwonię do niego i powiem że Sam zaprosiła cię do nas. To nic niezwykłego i nie powinien się niepokoić, a na pewno ucieszy wiedząc że jesteś w towarzystwie koleżanki i pod troskliwą opieką. Że starasz się żyć dalej. I nawet jeżeli po zakończeniu szkoły opuścisz to miejsce to wyjedziesz stąd silniejsza, obiecuję ci to. Chaos zaś - jego poważną twarz rozjaśnił uśmiech. - Chaos bywa potrzebny by umysł mógł sprawnie pracować. Jest jak przerwa między lekcjami, pozwala odetchnąć. Życie zaś nie jest jak muzyka, nie wymaga wiecznego ładu i porządku. Jedyne czego od nas wymaga to tego żeby je przeżyć. By popełniać błędy, doświadczać blasków i cieni, a także pozwalać kierować się emocjom. Dzięki temu tworzymy wspomnienia, a te nadają mu sens, kształtują je, sprawiają że nie jest tylko ciągłą linią na karcie świata, a tworzy piękny, zawiły wzór. Jesteś młoda, piękna i utalentowana. Nie możesz tego zamykać w oprawie porządku. Poczekaj na lata, które nadejdą, gdy będziesz tak stara jak ja - roześmiał się cicho, wesoło, mierzwiąc jej włosy. - Uwierz mi, wiem co mówię - dodał, kładąc jej dłoń na policzku i wpatrując w jej oczy z wiarą, którą w nią pokładał, próbując tą wiarę w nią przelać.

Z początku Vesna wyglądała, jakby ktoś strzelił ją w twarz. Poczucie winy przelewało się w niebieskich oczach, usta zacisnęły w wąską kreskę. Czyli papa był taki nieszczęśliwy przez nią. Zamrugała intensywnie, odganiając wilgoć gromadzącą się pod powiekami. Też tęskniła za mamą, budziła się co rano z krwawiącą pustką po lewej stronie klatki piersiowej nie mogąc choćby pójść na cmentarz, jako że urna z prochami pozostała w rodzinnej Chorwacji. Parker się jednak nie poddawał. Mówił cały czas, nie przestając zmniejszać dystansu, zarówno fizycznego jak i psychicznego, sprawiając że na trupiobladej twarzy pojawił się cień dawnych kolorów. Zmieniły się one w czerwień, wykwitłą na policzkach pod koniec kwestii. Nie spuściła wzroku, patrząc w szare tęczówki w odległości zaledwie kilkudziesięciu centymetrów od czubka jej nosa. Westchnęła, przymykając jedno oko. Iść za emocjami, nie wahać się? Sam tak mówił, jeszcze przed sekundą. Ledwo zdążył zamknąć usta, dziewczyna uniosła dłoń, przyciskając ją do dłoni przy twarzy. Przekręciła łepetynę, wtulając policzek w ciepłą, obcą i szorstką powierzchnię.
- Daleko panu do smutnego starca - szepnęła, przewiercając go spojrzeniem i uchylając nieznacznie usta.

Drgnął czując na swojej dłoni jej dotyk. Nagle jakby zdał sobie sprawę z tego gdzie się znajduje i z kim rozmawia. Odchrząknął i spróbował na powrót przywdziać uśmiech, który świadomość zmyła z jego twarzy.
- Może do smutnego tak - zgodził się z nią intensywnie myśląc nad sposobem dzięki któremu mógłby powrócić na bezpieczne tory i jednocześnie nie zranić uczuć tej wrażliwej dziewczyny. Zadanie to wcale nie było proste, tym bardziej że miał przed sobą jej oczy, jej nos, jej… Wzrok sam, jakby przyciągnięty na siłę, skupił się na tych dwóch, lekko rozchylonych łukach. Zapraszająco rozchylonych? Pytanie samo z siebie rozbłysło w jego umyśle przysłaniając na chwilę rozsądek. Jednak nie… Na litość Boską ona była w wieku jego córki, w wieku Sam… Bitwa myśli z emocjami trwała nadal powodując ciężką ciszę, która nagle zapadła w salonie.

Kubek z uśmiechniętą krową wylądował na oparciu sofy, dając trzymającej go do tej pory kończynie swobodę manewru. Tym razem to ona zbiła go z pantałyku, wprawiając w osłupienie. Widziała to w grze mięśni w okolicach oczu i ust, mimowolnym drżeniu dolnej powieki prawego oka. Mimo tego nie odepchnął jej, trochę zbyt długo obserwował wargi.
- Starego też nie… pan silny. Bez trudu mnie przeniósł do kuchni… i jest taki ciepły - kontynuowała, czując jak krew zaczyna krążyć szybciej w żyłach, pojawiło się też znajome mrowienie u podstawy kręgosłupa. Wolną rękę położyła na jego piersi, w okolicach splotu słonecznego - Miły… słucha, nie ucieka. Ja nie miała dokąd iść, w domu… tak okropnie pusto, nie ma nikogo. Tylko kurz i duchy. Ty zawsze jesteś… - przekrzywiła głowę i nie przerywając kontaktu wzrokowego, pocałowała wnętrze trzymanej dłoni.

Dotyk jej ust odczuł niczym porażenie prądem. Oddech uwiązł mu w płucach odcinając zdolność mowy. Wszystko to w co wierzył, co wiedział, co stanowiło to kim był krzyczało zgodnie że to jakieś szaleństwo i powinien jak najszybciej je przerwać. On tu był dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną, szkolnym psychologiem, człowiekiem do którego takie jak ona zwracały się wierząc że mogą mu zaufać, że im pomoże, że nie wykorzysta ich słabości. Co on najlepszego wyprawiał…
- Vesno… - musiał odchrząknąć by móc wypowiedzieć jej imię. Zupełnie jakby sam nagle zamienił się w nastolatka.
- Zawsze będę gdy będziesz mnie potrzebowała, jednak to… - urwał, mając problemy z zebraniem myśli i doskonale zdając sobie sprawę dlaczego. Czuł jednoczesne obrzydzenie do samego siebie i… Wbrew temu co zawsze powtarzał Sam, nie był w stanie stanąć twarzą w twarz z własnymi emocjami, które targały jego ciałem, przejmując nad nim władzę. Z jakiego innego powodu nadal tkwił tuż przy tej dziewczynie? Dlaczego pozwalał by jej usta dotykały wnętrza jego dłoni. Dlaczego nie był w stanie oderwać od nich wzroku?
- To nie jest właściwe - zdołał w końcu wydusić z siebie odpowiednie słowa. Tak, brzmiały słabo ale przynajmniej zabrzmiały. Gdyby jeszcze udało mu się odzyskać panowanie nad resztą siebie, nie tylko samym głosem…

Zadanie miał niestety wysoce utrudnione, przeszkadzało w tym mniejsze, kobiece ciało, napierające z boku i przybliżające się z każdym oddechem. Roztaczało gorzką woń perfum przy najmniejszym nawet poruszeniu. Delitakne, wąskie palce wodziły po męskim torsie - były chłodne w zestawienu z rozgrzaną prysznicem, odkrytą skórą. Drażniły ją, nie pozwalając się skupić. Zostawiały po sobie piekące linie od obojczyków poprzez pierś aż do pępka. Odciągały uwagę, mamiły i obiecywały. Tak samo jak oczy, patrzące bez lęku, za to z oczekiwaniem. Widział w ich źrenicach swoje odbicie, okolone obręczami płonącego szafiru.
- Chaos jest potrzebny. Trzeba pozwalać kierować się emocjom. Dzięki temu tworzymy wspomnieni, a te nadają życiu sens, kształtui je - niski, mruczący głos powtórzył słowa psychologa, choć obecna sytuacja nadawała im kompletnie nowego wydźwięku. Puchaty koc spłynął z ramion Chorwatki, a ona sama przekręciła się, przekładając jedną nogę nad biodrami Parkera. Usadowiła się na nich okrakiem tak, by móc bez przeszkód go obserwować, przytrzymując rękę wciąż przy twarzy. Robiła to od dłuższego czasu. Krążyła w okolicy, poznając go i sprawdzając. Cierpliwie zbierała informacje, układała spostrzeżenia. Miał w sobie coś, przez co serce Vesny potrafiło odnaleźć zagubiony pół roku wstecz rytm. Dyskretnie wyciągała informacje z Sam. Porządny, zadbany, rozważny, dojrzały i przystojny. Był też zabawny, troskliwy, a co najważniejsze niesamowicie kochał córkę, pragnął dla niej jak najlepiej. Na dokładkę relacje z żoną wedle opowieści młodej Parker… pozostawiały wiele do życzenia. I nie zależało mu na skandalach, choć wciąż wahał się. Walczył, rozrywany przez dwie siły. Pomogła mu podjąć decyzję, zepchnąć wyrzuty sumienia niepotrzebne przecież. Tak idealnie zbędne, jak przemoczone czarna sukienka. Dziewczyna złapała za jej dolną krawędź i ściągnęła przez głowę, odrzucając na podłogę za kanapą. Została w samej koronkowej bieliźnie, kołysząc biodrami powoli w przód i w tył.
- Bądź teraz, nie odchodź.Nie mam nikogo… tak mi zimno - szepnęła, przywierając do niego i oplatając ramionami za szyję. Skwitowała słowa pocałunkiem, wpijając się rozpaczliwie w smakujące ciastkami i miętową pastą do zębów usta.

Jeszcze walczył, usilnie próbując powstrzymać ciało, które starało się ponownie zyskać władzę nad umysłem, nad nim samym. Jego usta pozostały nieruchome, chociaż pragnął je rozerwać. Jego dłonie tkwiły bezpiecznie po bokach, chociaż jedyne czego chciał to unieść je, otoczyć nimi to drobne, wyziębione ciało. Dać jej ciepło którego tak bardzo potrzebowała. Czy jednak mógł? Odpowiedź była jak najbardziej oczywista. Nie, nie mógł tego zrobić. Nie jej, nie temu zranionemu przez los dziecku. Boże, gdyby się wydało, gdyby Hayley, gdyby Sam… Myśli chaotycznie krążyły od tego czego chciał, co mógł, co powinien i co pomyślą bliskie mu osoby. Ciało zaś, korzystając z owej gmatwaniny wypełniającej głowę, obudziło się do życia. Dłonie, które okradziono z dotyku delikatnej skóry, powróciły by sunąć po nagich fragmentach ciała. Usta nieposłusznie rozsunęły się lgnąc do jej warg. Zatracił się w nich, smakując je, pieszcząc i biorąc w posiadanie. Szaleństwo chwili, tak sobie obiecywał nie mogąc zmusić rąk do posłuszeństwa. To tylko szaleństwo chwili, które zaraz się skończy bo skończyć musiało.
- Vesno… - wydusił z siebie podejmując nadludzki wysiłek oderwania się od jej ust. - Sam i Hayley niedługo wrócą - uciekł się do drobnego kłamstwa by zyskać na czasie. Czuł jak panika obejmuje jego gardło i zaciska na nim palce. Już tylko ta chwila, ten pocałunek i to że na nim siedziała mogło na zawsze zrujnować nie tylko jego życia, ale i życie Samanthy. Jeżeli się wyda straci prawo wykonywania zawodu, straci córkę, żonę, a na koniec trafi za kratki.
- Vesno… Nie mogę… Nie możemy. Jeżeli to się wyda stracę wszystko. Zrozum - musnął palcami jej policzek w czułym geście podszytym pewną dozą smutku. - Jesteś piękną, młodą damą. Chłopcy w twoim wieku pewnie na głowach stają byś na nich zwróciła swoją uwagę.
Była to beznadziejna próba zwrócenia jej uwagi na niewłaściwość tej sytuacji. W końcu coś musiało do niej dotrzeć, coś co jej nie zrani a zdoła przekonać. Tyle tylko że myślenie przychodziło mu z trudem.

Ona jednak wydawała się nie rozumieć co mówi, a przynajmniej dobrze jej szło udawanie. Pogłaskała go po policzku, wciąż wczepiając się na podobieństwo pąkla. Muskała grzbietem dłoni drgający policzek, a błękit oczu splamił smutek.
- Mówiłeś że pomożesz, że będziesz… alje to słowa. Same słowa - powiedziała z goryczą, opuszczając wzrok i przymykając powieki - Możesz, możemi, nikt sje nie dowi. Nie musi wiedzjeć.Nic sie nie wyda, Simon. Ja i tak nikogo nie obchodzi. - wzruszyła ramionami, zabierajac ręce i cofajac je za plecy. Chwilę tam pomajstrowała, rozpinając haftki stanika. Ściągnęła go powoli, znów spoglądając mu prosto w oczy - A chopci w moi wieku traktui jak zabawke. Na raz… i dużo mówią. Nie mogą mówić, nie tylko ty ryzykuje… ale ty nie skrzywdzi - naraz złapała go za ręce i stanowczo przeniosła na odsłonięte piersi, ściskając przy okazji udami.

Dotyk piersi, tak jędrnych i przyjemnych, tak… Może i był dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną ale nie był z kamienia. Nawet jednak gdyby był to podejrzewał, że nie byłby w stanie wytrzymać. Była jak woda, stopniowo podmywająca jego solidne, moralne podstawy. Przecież była już prawie pełnoletnia, przecież nie zmuszał jej do tego, przecież… Wymówki pojawiały się znacznie szybciej niż powody do tego by jak najszybciej pozbyć się dziewczyny z domu. Kciuki same znalazły drogę do jej sutków, pocierając miarowo, w rytm oddechu który wyraźnie mu przyspieszył. Nie zamierzał jednak poddawać swej obrony. Wciąż wierzył w szansę na ocalenie, nawet jeżeli wiara ta nie znajdywała podstaw w rzeczywistości.
- Będę… Pomogę… Vesno, ale to… Dlaczego to robisz? - Zadał pytanie, które zabrzmiało niczym jęk konającego. Odsunął jedną dłoń i wplótł ją w jej włosy. Wiedział że źle robi, ale… No i te jej słowa, na których nie do końca mógł się skupić… Brzmiała tak jakby miała w tym doświadczenie, jakby nie robiła tego po raz pierwszy. Czy ktoś ją skrzywdził, a on tego nie wyłapał?

Z gardła dziewczyny wyrwało się rozedrgane westchnienie. Reagowała żywo na zabiegi Parkera, łasząc się do jego dłoni i mrucząc w rytm ucisku na piersiach. Nakryła jedną z działających rąk swoją, drugą wsunęła między ich ciała, drapiąc paznokciami skórę brzucha od pępka po linię spodni. Tam się zatrzymała, zręcznie rozpinając guzik. Patrząc z boku wycinała psychologowi nieliche świństwo, nie umiała jednak przestać. Im dłużej na nim siedziała, tym mniej rozsądku w niej zostawało. Zamiast niego przebudzało się coś innego - czarny, oślizgły wąż, mieszkający na dnie duszy. Otworzył złote ślepia i wystawił rozwidlony język, badając wyciekające z mężczyzny emocje. Dorosłego, statecznego. Ojca i męża. Osoby zaufania publicznego, której praktycznie naga nastolatka siedziała na kolanach. Było… dobrze, przyjemnie. Mimo napiętych nagle relacji, czuła się bezpiecznie. Czerń pochowała się po kątach, nadając wnętrzu salonu ostrych, intensywnych barw. Uwrażliwiała skórę, burzyła krew, rozsyłając pulsujący żar od lędźwi po najdalsze komórki ciała. Pytanie zawisło między nimi, lecz nie było w stanie zatrzymać uruchomionej sekwencji zachowania. Dlaczego się tak zachowywała? Nie ona miała tu dyplom psychologa.
- To pomaga - powiedziała dobitnie, a drobna dłoń wślizgnęła się w szczelinę spodni, pieszcząc dotykiem budzący się do życia organ - Nie chce innych, w moi wieku. Wolę ciebie. Ty mi się podoba - zakończyła, pochylając się do przodu i zamknęła jego usta swoimi.

Był pewien że gdyby dał radę się skupić to znalazłby źródło problemu. Był jej to winny, wziął na siebie ten obowiązek z chwilą, w której stała się jego podopieczną. Skupienie jednak było towarem wielce deficytowym. Bodźce atakowały ze zbyt wielu stron by był w stanie myśleć. Jej dłoń, jej usta, jej piersi… Szaleństwo wygrało, przejmując nad nim władzę. Wysunął dłoń z jej włosów i sunąc nią po nagich plecach dotarł do ich zakończenia. Do pierwszej dołączyła druga dłoń, przyciągając ją do jego ciała, naprowadzając na potrzebę, która dominowałą jego pragnienia. To cichutkie “nie” dźwięczące z tyłu głowy nie było w stanie się przedrzeć przez potrzebę czucia jej ciała. Przez gorące pożądanie go, które nim targnęło pogłębiając pocałunek. Niecierpliwość nakazywała pośpiech, resztki rozsądku delikatność. Próbował łączyć jedno i drugie ale wyniki tych prób były żałośnie słabe.
- Dobrze więc - mruknął, na krótką chwilę odrywając wargi od jej ust. Zaraz jednak powrócił do tej pieszczoty.

Zmianę nastawienia i przełamanie ostatniej linii oporu Chorwatka powitała z jękiem ulgi, a może zareagowała tak na dociśnięcie do większego, silnego ciała? Dostała szansę, wyciągnęła więc ku niej ręce, łapiąc z całą mocą. Chłonęła ciepło i dotyk, zgarniała je garściami na zapas, zaś każdemu oddechowi towarzyszyło rozkoszne mrowienie, wywołujące gęsią skórę od czubka głowy po końce palców stóp. Gładziła opuszkami twarz kochanka, przeczesywała siwe włosy, chcąc utrwalić ich obraz. Na potem, gdy znów nie pozostanie nic poza pustką i ciszą. Lecz nie teraz. Teraz w uszach słyszała dudnienie wrzącej krwi, przyspieszone bicie serca i świst oddechu, omiatającego twarz coraz częściej i krócej. Całowała chętne usta mocno, z pasją,to przygryzając ich dolną wargę, to wślizgując się językiem do ich wnętrza, poza granicę zębów. Rozsądek poddał się całkowicie, łuskowata bestia rozgościła się na dobre wewnątrz klatki żeber, sącząc słodki jad prosto w serce. Przecież nikt się nie dowie, nikogo nie krzywdzi. Lada moment mogła wrócić pani Parker i Sam, lecz to tylko potęgowało podniecenie, nadając mu smaku wyjątkowo zakazanego owocu.
Zdjęcie spodni, gdy na kimś się siedziało, stanowiło dość kłopotliwe zadanie, ale nie musiała wyciągać Simona z nich całkiem. Wystarczyło rozpiąć je do końca i manewrując jedną ręką, zsunąć je do połowy bioder. Niecierpliwość nie pozwalała na dalsze podchody, ani dodatkowe akrobacje. Materiał koronkowej bielizny odjechał w bok, następnie Vesna uniosła się na kolanach, by jednym, pewnym ruchem, opaść z powrotem wraz z głośnym jękiem towarzyszącym zespoleniu. Wzięła go po najmniejszej linii oporu, wbijając paznokcie w ramiona.

Jej jęk nie był jedynym, który rozbrzmiał w salonie. Z jego ust także wyrwany został dowód na to, że zespolenie z dziewczyną przywitane zostało falą przyjemności, jakiej nie dało się stłumić. Dłonie Parkera wspomagały jej ruchy, raz po raz nabijając szczupłe, delikatne ciało. Oddech rwał się, pot zraszał świeżo umytą skórę, spływał z przyprószonych siwizną włosów. Rozsądek pierzchł zostawiając pierwotną żądzę, która nie znała określenia dobre czy złe, właściwe czy nie. Widziała tylko mężczyznę i jego partnerkę, potrzebę zaspokojenia i sposób na jego osiągnięcie. Usta łączyły się ze sobą, języki rozpoczynały i przerywały swą zabawę, badając jeden drugiego. Kusząc, rozpalając i nie mając dość. On jednak chciał więcej, chciał czuć smak jej ciała dlatego oderwał swe wargi od jej i sunąć począł ku uchu i szyi, drogę swą znacząc wilgotnym śladem kolejnych pocałunków i muśnięć języka. Jej zapach oszałamiał, dodatkowo otępiając i pobudzając. Była niczym cudowny kwiat, którego nie wolno mu było zerwać, a który to zakaz właśnie łamał. Konsekwencje tego czynu musiały nadejść, jednak nie teraz. Teraz istniał tylko ruch, tylko oddech, jęki i dążenie do wzajemnego zaspokojenia.
Czas kompletnie przestał płynąć. Skórzana sofa skrzypiała rytmicznie, gdzieś za oknami szczekał pies sąsiadów, a w najdalszej perspektywie rozbrzmiewał basowy pomruk nadciągającej burzy. Ich jednak to nie obchodziło, dźwięki docierały z opóźnieniem. O wiele bardziej pociągające były bodźce serwowane przez pozostałe zmysły. Kochali się nerwowo, gwałtownie, jak wściekłe psy, chcąc zaspokoić ogień, który trawił ich ciała. Cała złość, strach i nienawiść, siedzące Vesnie pod skórą, zmieniły się w szaloną żądzę. Podskakiwała i dobijała się z całej siły do kochanka, zbyt pochłonięta tym jak opuszcza ją i zuchwale, raz za razem rozpycha rozgrzane wnętrze. Skupiona na tym, była zbyt rozkojarzona, by go dodatkowo pieścić. Trzymała go za ramie i włosy, pojękując coraz szybciej, tak samo jak coraz mocniej i intensywniej napinała mięśnie przy kolejnych wyskokach. W tej chwili dziewczyna rzeczywiście już wyje. Jakby jej mózg, miał za chwilę eksplodować. Przez jej ciało przepływa niesamowita energia. Całe podbrzusze doznaje skurczy. Galop zbliżał się do finiszu, ciche i eleganckie z początku mruczenie zmieniły się w jednostajny jęk, który łączył się z jego tworząc pieśń odwiecznego rytmu, nie baczącego na zakazy narzucone na to, co zwano cywilizacją. Istniał tylko ruch, istniała ona i on. Ich ciała zespolone ze sobą, poruszające się w takt muzyki, która tkwiła w nich samych. Dzikiej i niepohamowanej melodii nakazującej dążyć do zaspokojenia pragnienia, tłumionego na co dzień, a teraz oswobodzonego z więzów. Jego usta pieściły jej skórę podczas gdy on sam rozpychał się w jej wnętrzu, biorąc ją w posiadanie. Każdy centymetr musiał zostać dokładnie zbadany ruchami gwałtownymi i pobudzającymi. Musiał ją posiąść do reszty, podążając za siłą, która przyćmiewała myśli, ograniczając je tylko i wyłącznie to ślepego pragnienia. Wreszcie osiągnęło ono punkt kulminacyjny, kończąc się gwałtowną eksplozją w jej wnętrzu, wypełniając je jego nasieniem i oznaczając jako jego. Zbrukana niewinność, o ile o takiej mogła być mowa, stała się ceną zaspokojenia. Ceną którą zapłacił, odrzucając na bok płynące wraz z nią konsekwencje. Teraz nie miały one znaczenia i na dobrą sprawę ciężko było określić czy kiedykolwiek miały.

Spadała w dół, do samego końca i znowu wracała do góry. Szybciej. Poddała się temu, co nie mogło trwać długo i długo nie trwało. Wszystko wokół eksplodowało i zapadło się w nicość. Mniejszym ciałem wstrząsnęły potężne niekontrolowane spazmy. Odpłynęła w kolejnych falach skurczy i konwulsji. On wyprężył się, uwolnił całe napięcie. Zamarli oboje, wyczerpani i wczepieni kurczowo w siebie. Popatrzyła w jego oczy. Miał minę zdobywcy, półprzymknięte powieki, rozchylone usta, co jakiś czas drżał i wodził rozognianym spojrzeniem po jej twarzy. Zaczerwienione policzki, krople potu perlące się na skroniach i rozczochrane włosy. Wyglądał fantastycznie w tym stanie. "Jesteś mój" pomyślała i poczuła przyjemne mrowienie. Była cała rozedrgana, potwornie zmęczona i szczęśliwa.

Jemu zaś powoli wracał rozsądek, a wraz z nim poczucie winy, narastające w jego wnętrzu niczym pulsujący, nie dający się zignorować potwór. Co on najlepszego zrobił? Zdradził wszystkie swoje wierzenia, swoje prawa i obowiązki wobec niej, wobec wszystkich jego podopiecznych. Podążając za swym świeżo odkrytym, samolubnym pragnieniem postawił na szali przyszłość i życie tych, którzy byli dla niego najważniejsi. Spełnienie jednak… to nie miało sobie równych. Doświadczenie tych minionych chwil obudziło coś, co złożył do grobu dawno temu. Obudziło pasję, żądzę i pragnienia, których Hayley nie była w stanie zaspokoić. Hayley… Sam… Najważniejsze kobiety w jego życiu, które lada moment mogły przekroczyć próg domu zastając go takim, jakim był wewnątrz, bestią i predatorem. Vesna otworzyła wrota, które zamknął za sobą lata temu. Jej ciało i gotowość do jego oddania zniszczyły tamy, o których istnieniu zdążył zapomnieć.
- Vesno - wyszeptał imię swojej nemezis, wprost do jej ucha, drażniąc delikatne włoski, które znajdowały się w jego wnętrzu. Wciąż czuł jej wnętrze, chłonął jej zapach i upajał się dotykiem drobnego ciała. Przepadł z kretesem, wiedział o tym doskonale. Upadek jednak miał słodki smak zakazanego owocu, którym sycił się póki miał ku temu okazję.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 18-06-2017 o 08:45.
Zombianna jest offline