Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2017, 08:32   #17
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Uspokajający się umysł odnotował jedno proste słowo, zwiastujące koniec bajki. Dziewczyna przylgnęła z całej siły do Parkera, wtulając twarz w zagłębienie między jego szyją, a ramieniem. Chłonęła ostatnie sekundy bliskości, nim powróci rozsądek, a świat ponownie wejdzie na znane, poukładane tory. Ale jeszcze chwilę…
- Simon - szepnęła, walcząc z gorącymi okruchami, cisnącymi się pod powieki. Euforia malała wraz z rozwiewającym się na podobieństwo porannej mgły echem spełnienia, wciąż delikatnie spinającym mięśnie. Potwór zasnął nasycony, zostawiając po sobie posmak jadu na podniebieniu. Powinna wstać, przeprosić i jak najszybciej wyjść, lecz nie umiała się ruszyć - Nie martw się, nikt nie będzie wiedział. Nic sje ni stało. Dziękuję…

- Stało się - odparł, wbrew wyraźnej chęci jakiejś części jego psychiki która pragnęła podążyć za oferowaną mu drogą wyjścia. - Stało i powinniśmy o tym porozmawiać.
Odsunął się i umieszczając dłoń na powrót w jej włosach zmusił by na niego spojrzała. - Jesteś wspaniałym, kruchym kwiatem, Vesno. Kwiatem, który nie powinien tak łatwo oddawać się innym, by korzystali z jego słodyczy. Nie skrzywdzę cię, a przynajmniej nie zrobię to bardziej niż już uczyniłem, chociaż mam wrażenie, że nie jestem pierwszym któremu się oddałaś. Nie wiem dlaczego to robisz, dowiem się jednak ponieważ pragnę ci pomóc. Pragnę być tu dla ciebie, gdy będziesz tego potrzebowała i… jak będziesz potrzebowała. Nie chcę jednak byś narażała się podążając za swoimi pragnieniami, tłumiąc rozsądek i oddając się szaleństwu. Pozwól mi dojść do sedna problemu nim stanie ci się krzywda, której nikt nie będzie w stanie naprawić - mówił cicho, czule i z uczuciem oraz pasją. Nie potępiał ani jej, ani siebie, chociaż pewnie powinien w tej chwili przede wszystkim myśleć o swojej winie. Dla niego jednak przede wszystkim liczyła się ta drobna, delikatna dziewczyna, która bez wątpienia uwiodła go właśnie na sofie, którą wybierał wraz z żoną i córką. Musiał dotrzeć do powodu dla którego zdecydowała się na ten czyn. Nie mógł… Nie pozwalał sobie na myślenie iż zrobiła to specjalnie by coś udowodnić, by doznać dreszczyku emocji. Jeżeli zaś miał rację najlepszą rzeczą, którą mógł teraz zrobić to kontrolowanie jej pobudek i znalezienie powodu, dla którego robiła to, co robiła.

Rozmawiać… po co chciał rozmawiać, gdy słowa był zbędne? Jedyne co robiły, to psucie nastroju. Wbijały się przez uszy do mózgu, rozdrapując gąbczastą masę i wywołując zmęczenie z rodzaju tych melancholijnych. Powinna się spodziewać, że po wszystkim Simonowi gęba się nie zamknie, nie jemu. Już miała coś odfuknąć, gdy w jego oczach wyczytała… troskę? Strach też, ale wyglądało jakby martwił się o nią bardziej niż o siebie. Albo dobrze udawał.
- Sam i Haley zaraz wrócą… - odpowiedziała wymijająco, prostując plecy i odsuwając je na długość ułożonych na jego barkach ramion. Po co pytał, czemu dociekał? Nie mógł… po prostu być?

W jego oczach pojawił się smutek jednak skinął głową, dotykając lekko, czule jej policzka. Pieszczotą opuszek palców starał się przywrócić jej dobry humor. Tym i wysiłkiem włożonym w uśmiech, który zawitał na jego twarzy.
- Tak, wiem - potwierdził, przenosząc palce na jej wargi, sunąc po nich delikatnie jakby chciał na zawsze wyryć ich kształt w swojej pamięci. - Zostaniesz?

Zamrugała zdziwiona, niepewnie omiatając wzrokiem salon i kończąc rozpoznanie na oknie. Zostać? Na tej całej kolacji? Z nim, jego żoną i Sam? Tak… normalnie?
- Nie puszcza się. Nie z każdym. Ja cię lubi naprawdę - przełknęła ślinę. Musiał uważać ją za dziwkę, choć szczerze mówiąc czyż nią nie była? Perfidną, dążącą do celu po trupach…
- Mogę zostać. Było by… chciała bym. - obróciła spojrzenie, uważnie mu się przypatrując - Nie lubię być sama, to boli.

- Nigdy bym nie nazwał i nie nazwę puszczalską, Vesno - odparł po chwili bowiem słowa dziewczyny zaskoczyły go. Deklarację pozostania przywitał jednak z ulgą. Nie chciał… W sumie to nie był do końca pewien czego nie chciał i czego chciał. Wiedział jedno - musiał znaleźć stały grunt pod nogami i liczył na to, że normalna kolacja w gronie rodzinnym stworzy tą podstawę. Że widząc ją w towarzystwie jego rodziny oprzytomnieje, znajdzie swoją utraconą moralność. Wiedział też że przekroczył granicę z której nie było już powrotu. Mógł jedynie próbować złagodzić straty lub poddać się im.
- Chcę żebyś została, naprawdę. Nie chcę żebyś… wychodziła. Jeszcze nie - dodał, spoglądając jej w oczy, odsłaniając targające nim wątpliwości, ale i pragnienie, które nie gasło.

Kiwała potakująco głową i nagle wychyliła się do przodu, całując go w czubek nosa. Dobrze wybrała, mógł ją przecież wywalić. Kazać wyjść i zakazać przekraczać próg domu. Zachowywał się jednak odwrotnie… i tak przyjemnie grzał, odganiając chłód parogodzinnego spaceru. Sięgnęła na oślep po koc, by zarzucić go na plecy przy okazji okrywając i jego. Chciało się jej spać, myśli zwolniły, sącząc się leniwie gdzieś z tyłu głowy. Powolne, ociężałe, zupełnie jak kończyny wypełnione przez ołów.
- Ty nadal… telefon do papy - wyszeptała, kładąc mu ufnie głowę na ramieniu. Ciężkie powieki same zjeżdżały ku dołowi. W sumie nienajlepiej spała zeszłej nocy… i jeszcze poprzedniej.

- Zajmę się tym - obiecał cicho, całując ją w czoło i ciaśniej otulając kocem i własnymi rękami. Nie ruszał się by nie przeszkodzić jej w zasypianiu. Wiedział o której miały wrócić Samantha i jej matka, wciąż było dość czasu by Vesna przespała się chociaż pół godziny. Nie martwił się tym, że zostanie przyłapany. Lata małżeństwa sprawiły że znał zwyczaje swojej żony może nawet lepiej niż ona sama. Był też i inny powód tego, że nie rozbudzał dziewczyny. Samolubny powód, pragnienie by jeszcze przez chwilę potrzymać ją w ramionach, czuć jej drobne ciało tuż przy sobie. Dziwne uczucia jak na związek, który dopiero się zaczął, a nawet na dobrą sprawę nie można było powiedzieć że zaczęło się cokolwiek, skoro chciał znaleźć sposób na wydostanie się z tej pułapki, w którą wpadł. Były to jednak sprawy i myśli, którymi mógł się zająć później, w spokoju i ciszy ścian swojego gabinetu. Teraz... teraz nie chciał robić nic innego niż to co właśnie robił.





... wczoraj...


Awantury między Sam i jej matką powtarzały się niczym zapisane w kalendarzu. Wciąż wychodził temat przewodni, zaś Vesna słyszała ich dziesiątki. Dom parkerów już od dawna przestał być dla niej obcym miejscem, ba! Poruszała się po nim pewniej, niż po własnych kątach. Zwłaszcza w nocy nie miała problemu wstać i przejść do kuchni po szklankę soku, a potem wrócić i bez najmniejszego problemu zasnąć. Nic nie skrzypiało, anie nie wydawało podejrzanych odgłosów, które pobudzona ciemnością wyobraźnia plasowała gdzieś na półce z filmami grozy o nawiedzonych rezydencjach.
Ten dom był inny - ciepły i, wbrew pozorom, z kojącą, spokojną atmosferą: zapachem kawy, hałasem codziennej krzątaniny oraz echem kroków stuprocentowo należących do żywych. Rozsądek nie powrócił ani po godzinie, ani tygodniu. Miesiąc również nie przyniósł opamiętania. Miast niego każdy kolejny dzień znaczył obłęd, zamknięty w czarnej szkatule tajemnicy. Młoda Chorwatka stała się częstym gościem w domu Parkerów, przenikając powoli do ich rodziny. Trzymała się Sam, która z dobroci serca zobowiązała się pomóc jej z trudnym i wciąż stanowiącym puszkę Pandory językiem.
Poznała na tyle rodzinę gospodarzy, ich przyzwyczajenia, czy rytuały, by wiedzieć gdzie w podobnych okolicznościach, jak ta po awanturze w przeddzień wyjazdu, szukać Simona. Zwykle po scysjach, lub gdy czuł się zmęczony, szedł do gabinetu i tam zaszywał się na długie godziny udając że pracuje, choć tak naprawdę bez większego zaangażowania przerzucał sterty papierów z prawa na lewo i lewa na prawo. Każdemu mógł trafić się gorszy dzień, a symulowanie zajęcia ponoć potrafiło działać cuda.
Trzy szybkie uderzenia kostkami we framugę i skrzypniecie klamki, posyłające skrzydło drzwi do środka pokoju. Dziewczyna zachowała pozory uprzejmości, kamuflaż musiał działać.
- Panie Parker, bardzo przeszkadza? - spytała na progu, zapuszczając ciekawskiego żurawia - Mogę wejść?

Mężczyzna, wyraźnie zaskoczony pojawieniem się gościa, uniósł głowę by spojrzeć na nią. Zaraz też na jego twarzy pojawił się uśmiech, chociaż w spojrzeniu nie brakowało paniki.
- Tak, tak… Oczywiście Vesno - otrząsnął się pospiesznie i nawet podniósł z fotela, zagarniając papiery i próbując ułożyć je w schludny stosik. - W czym mogę pomóc?

Z niewinną miną wślizgnęła się do środka, zamykając cicho drzwi za plecami. Oparła się o nie łopatkami, przekrzywiając kark nieznacznie w lewą stronę i patrzyła na tajoną nerwowość ruchów, maskowaną nieodłączna kulturą. Bał się jej… chociaż nie, nie do końca. Nie jej jako osoby, raczej tego co mogło uroić się pod kopułką kłopotliwej pacjentki. Raz ja tak nazwał - kłopotliwa pacjentka. Westchnął przy tym cierpiętniczo, po czym zerżnął ją na szafce w kuchni, parę metrów od miejsca w jakim stała. Wtedy jednak nie było w pobliżu Sam.
- Chciałam zobaczyć, czy wszystko w porządku - zagryzła wargę, wciąż przypatrując mu się spod rzęs - Wyglądało… - zmarszczyła czoło, szukając określenia, które złośliwie uciekło gdzieś na sam koniec języka.

- Pogodzą się - westchnął, ponownie siadając i przyglądając się jej z uśmiechem na ustach chociaż wciąż nie dało się przegapić ostrożności w jego spojrzeniu. Jakby na to nie spojrzeć, tuż nad ich głowami znajdowało się poddasze, czyli pokój Samanthy.
- Chociaż bez wątpienia sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Miałem nadzieję że się w końcu ustabilizuje ale… - wzruszył ramionami. - Sam zamierza wpaść i porozmawiać? - Pytanie nie było pozbawione drugiego dna. Gdyby jego córka postanowiła sama poradzić sobie z problemem oznaczałoby to, że mógł wykraść kilka chwil. Jeżeli jednak była już gotowa na rozmowę to podejmowanie jakichkolwiek działań byłoby zwyczajnym proszeniem się o kłopoty. Chciał także zwyczajnie wiedzieć jak sobie radzi po tym wybuchu, który odstawiła w kuchni.

- Mówiła, że idzje spać, bo zmęczona i głowa ją boli… przejdzie jej. Nie sje z tym prześpi, to dobra metoda - powolnym, ospałym ruchem Chorwatka odkleiła się od drzwi. Ruszyła przed siebie lekko na placach, nie spuszczając wzroku z rozmówcy. Zmęczony, z ciemnymi podkówkami pod oczami i wymiętym kołnierzykiem koszuli, do tego poszarzały na twarzy. Potrzebował kawy, lub snu - bardziej drugiej opcji. Zwykłego, ludzkiego odpoczynku, odcięcia od spraw doczesnych. Odskoczni.
- Z rodziną najlepiej na zdjęciach - parsknęła, kładąc dłonie na blacie biurka i pochylając się nad mężczyzną aż ich twarz znalazły się na tym samym poziomie - I po środku, żeby nie wycjeli przypadkim - ułożyła usta w pogodny uśmiech, przejeżdżając palcem wskazującym po stercie papierzysk - One docierają się i idą iskry. A z tobą w porządku? Nie oberwałeś za mocno?

- Nie mocniej niż zwykle - odparł, śledząc jej ruchy z uwagą i… wyczekiwaniem? - To dobrze, niech odpocznie. Ostatnio utrzymywała dość wysoki poziom stresu więc to nawet dobrze że udało się jej rozładować go przynajmniej częściowo. Mam nadzieję, że po wycieczce sytuacja się unormuje. Oczywiście, gdy już uzgodnimy na jaką karę zasłużyła - dodał, chociaż coś w jego wzroku mówiło, że nie do końca słowa te tyczą się jego córki. Może był to ten głód lśniący niczym wypolerowane srebro, a może te lekko rozchylone usta i półuśmieszek, w który się układały. Nadal jednak siedział spokojnie na fotelu, nie robiąc żadnego ruchu.

Rozdzielał ich blat ciężkiego biurka, po jednej stronie zasłany stertą dokumentów, po drugiej zajęty lampką i laptopem. Tylko pośrodku, na podobieństwo doliny wśród wzgórz, pozostawał pusty, płaski teren czystego drewna.
- Kara? - zamrugała, układając usta w smutną minę. Dłonie przesunęła do przodu, wychylając się jeszcze mocniej i przybliżając do rozwalonego po pańsku ojca jej kumpeli. Półmrok, rozświetlany punktowo przez niewielką lampę po lewo, kładł miękkie cienie na rysach twarzy, łagodząc ostre załamania zmarszczek i łaskawie odejmując parę lat.
- Jest dobrą, grzeczną dziewczynką… nie zasłużyła na karę. No, może troszeczku... - głos jej ochrypł, źrenice rozszerzyły, oddech zaś przyspieszył i stał się płytszy. Mebel przeszkadzał, obejście go zapowiadało się na wędrówkę zbyt długą jak na granicę tolerancji ludzkiej, przynajmniej w owej chwili. Władowała się więc kolanami na blat. Opadła na łokcie, wyginając się po kociemu na wyciągnięcie ręki od celu - Chyba że profiljaktycznie. Na przyszłość - wydawała się wyjątkowo zainteresowana podobnym pomysłem.

- Tak, jest grzeczna - potwierdził, wyciągając dłoń i wsuwając ją w jej włosy jednocześnie wychylając się nieco do przodu. - Taki wybryk jednak nie może pozostać zignorowany. Musi się nauczyć, że każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje. Oczywiście, konsekwencje mieszczące się w ramach rozsądku - dodał, przyciągając jej głowę bliżej, na spotkanie swoich ust, którymi wbił się w jej wargi z pasją podsycaną głodem. Tego wieczoru miał w sobie duże pokłady gniewu i agresji, których nie zdążył jeszcze rozproszyć ćwiczeniami. Teraz skumulowały się w pożądanie, któremu nie mógł i nawet nie próbował się oprzeć mając nader chętny obiekt dzięki któremu mógł upuścić nieco pary, na wyciągnięcie dłoni.

Obiekt ten sam się nadstawiał, odwzajemniając pocałunek, a nawet przejmując inicjatywę. Ruchliwy język wbił się w drugie usta, badając ich wnętrze i uprawiając zapasy z drugim językiem. Vesna trzęsła się jak w gorączce, jej ruchy nabrały nerwowości. Przekręciła się, strącając udem stertę dopiero co poukładanych dokumentów, lecz podobne drobnostki przestawały mieć znaczenie. Liczył się tylko mężczyzna w fotelu, którego teraz mogła bez przeszkód ścisnąć udami, co też zrobiła, rozkoszując się ciepłem wyczuwalnym na gołej skórze nóg nawet pomimo paru warstw ubrań. Koszula, kamizelka i marynarka… definitywnie miał na sobie zbyt dużo ciuchów. Drobne dłonie oparła mu na ramionach i pchnęła do tyłu, przerywając zapasy warg.
- Nie będzie nas z tydzień - rzuciła przez urywany oddech, a zaróżowioną twarz przeciął szeroki, zębaty uśmiech. Uwielbiała, gdy tak się patrzył. Jeszcze bardziej lubiła, gdy zdzierał z niej ubranie. Przez ostatnie miesiące zdążyli pod katem fizycznym poznać się dogłębnie i intensywnie. Aktywna terapia, jak kiedyś się śmiała.
- Będę tęsknić - przyznała szczerze, czując smutek gdzieś w głębi trzewi. Nie dała mu jednak przebić się przez maskę polującego kota. Po co psuć te parę minut, jakie dano im na pożegnanie we dwoje?

On najwyraźniej zdawał sobie z tego sprawę bowiem ani myślał marnować czasu. Jego dłonie rozpoczęły wędrówkę po jej ciele, stopniowo wyswobadzając je z okowów ubrania. Zatrzymał się tylko na chwilę gdy względną ciszę gabinetu rozdarł dzwonek do drzwi, jednak powrócił do zajęcia gdy tylko głos Samanthy oświadczył iż córka zajmie się gościem. Co prawda ryzyko bycia wykrytym w tej chwili wzrosło nieproporcjonalnie to jednak szaleństwo zdołało już przejąć nad nim władzę. Pragnął teraz tylko jednego i tym czymś było ciało młodej dziewczyny, która tak chętnie się mu oddawało. Ciało, od którego dzieliły go warstwy ubrania, które należało jak najszybciej zdjąć. Zarówno po jej jak i jego stronie. Niecierpliwe ruchy dłoni podjęły się tego zadania podczas gdy język badał wnętrze jej ust, smakował jej wargi i upajał się ich słodyczą. Głuchy, pełen pożądania pomruk umknął spomiędzy ich złączonych warg. Trzymając ją podniósł się z fotela i odstawił swój słodki ciężar na biurko, nie przerywając zarówno rozbierania jak i pieszczot. Było tak jak powiedziała, znikała na tydzień więc należało się odpowiednio pożegnać.

- Masz ten krawat co ostatnio? - szept dziewczyny rozległ się mu tuż przy uchu. Najpierw słowa, drażniące nagle zbyt wrażliwą skórę gorącym, wilgotnym oddechem i zaraz za nim zęby, chwytające zaczepnie małżowinę, ciągnące ją w bok. Jednocześnie próbowała go do siebie przyciągnąć oraz pozbyć irytującej przeszkody w postaci spodni. Był tuż obok, drażniąco blisko. Smak, zapach, dotyk i widok szarych oczu tuż nad sobą: głodnych, pożądliwych. Lubił ją… naprawdę ją lubił. Tak normalnie, za co Vesna była… chyba wdzięczna. Czuła po spiętych mięśniach barków i nerwowych, urywanych gestach, że go nosi solidnie. Mimo tego nie skupiał się raptem na sobie - dbał i o nią. Hałasy na korytarzu, ciche kroki po drugiej stronie drzwi. Co, jeśli Sam tu wejdzie? Jak zareaguje widząc ich w niedwuznaczeniowej sytuacji? Wścieknie się, załamie? Ucieknie z płaczem, czy pobiegnie po nóż? Podobne rozważania potęgowały podniecenie, windując je do poziomu gdy czerwona mgła przykrywa widok. Pod lewą łopatką coś uwierało, kłując poprzez materiał sukienki - teraz podciągniętej na wysokość pępka stanowczym szarpnięciem, po którym nastąpił skurcz górującego nad małolatą faceta, zwieńczony niskim, zadowolonym pomrukiem. Ruchliwa, coraz mniej delikatna dłoń musiała wyczuć brak bielizny. Lubił, gdy jej nie nosiła.

Lubił też korzystać z tego faktu, tak jak teraz gdy wsunął palce do jej wnętrza, drugą dłonią wciąż próbując oswobodzić się z więzienia spodni. Jej skóra pod jego ustami upajała jak narkotyk. Słony smak potu, który zlizywał lekkimi pociągnięciami języka. Zapach płynu do mycia i perfum, które wypełniały mu nozdrza, gdy zbliżał je do jej ciała. Woń podniecania, którą emanowała, tak zgodna z jego, że niemal odbierająca zdrowe zmysły. Tak, bez wątpienia to co robili było szaleństwem, jednak było nim już od jakiegoś czasu i debatowanie teraz nad dobrem i złem nie wydawało się potrzebne. Potrzebne za to było zgłębienie ich wzajemnych relacji po raz kolejny i do tego właśnie dążył kładąc ją na biurku. Na tym samym biurku, przy którym pracował, przy którym pomagał Sam w jej zadaniach domowych i na którego brzegu lubiła przysiadać. Wszystko to nie miało jednak teraz znaczenia. Nie, gdy przed oczami miał ów delikatny kwiat, który należał do niego i którego nektar mógł spijać nie obawiając się konsekwencji. Oboje trzymali ich wzajemne relacje w tajemnicy co czyniło te tygodnie spędzone w strachu, czasem straconym. Nie miał najmniejszego zamiaru tracić go teraz. Szybko pozbył się ostatniej bariery, która oddzielała go od jej ciała. Był gotowy by w nią wniknąć, tak jak czuł pod palcami że i ona jest gotowa. To z kolei tylko bardziej go podniecało, budząc dzikie zwierze, które musiał na co dzień ukrywać. Trzymając dłoń przy jej szyi, drugą naprowadził się na jej wnętrze i wszedł, nie bacząc na nic.

Wziął ją kilkoma szybkimi pchnięciami, wywołując zduszone westchnienie. Ściskał biodra tak mocno, że Chorwatka już widziała jutrzejsze siniaki i otarcia. Przy nim czuła się spokojniejsza. Wiedział jak sprawić, żeby się uspokoiła, przestając wiecznie zamartwiać się troskami dnia codziennego. Nawet nie rozumiała, jakim cudem się tak dzieje. Wszak wyrzuty sumienia i strach winny bez przeszkód przygniatać ja do ziemi, tak się jednak nie działo. Ułamek sekundy później, podniosła głowę i spojrzała w jego piękne szare oczy. Położyła dłoń na jego policzku i przylgnęłam do jego ust, wpijając się w nie. Ich języki splatały się wzajemnie, a dłonie coraz niecierpliwiej upominały się o trochę swobody, aby móc badać zakamarki ciała drugiej osoby.
Mebel zatrzeszczał rytmicznie. Wchodził w nią gwałtownie, została przyparta do blatu, a jego dłoń wpełzła na sterczące piersi, muskając opuszkami palców chłodną skórę, od czego blade ciało przechodziły przyjemne dreszcze. Ścisnął jedną z nich stanowczo, jednocześnie muskając obojczyk ciepłymi, wilgotnymi wargami. Drugą dłonią w tym czasie ściskała jej szyję, powoli i sukcesywnie odcinając dopływ powietrza. Dusiła się, ciśnienie rozsadzało czaszkę, a ukrop rozlewał po podbrzuszu. Był większy, cięższy i silniejszy. Pachniał ostro, drażniąco. Szare oczy, zwykle łagodne i współczujące, teraz patrzyły na nią przedmiotowo, niczym na sukę. Własność do wykorzystania, nie bała się jednak. Wirowanie w głowie nabierało mocy, usta odruchowo otworzyły się, próbując chwycić te skąpe hausty tlenu na jakie jej pozwalał. Uda dla kontrastu oplotły ciasno górujący nad nią biodra, dociskają się i odnajdując wspólny rytm, który z każdą chwilą nabierał szybkości ozdobionej nutą agresywnego dążenia do zdominowania drugiej osoby. Do relacji w której jedna strona bierze, a druga daje. Bez tej zbędnej otoczki delikatności. Istniały jedynie żądze i sposoby ich zaspokojenia, przez jednym z pewnością określane jako złe i bestialskie, przez innych doceniane za samą przyjemność, którą ze sobą niosły. Jakby nie było, nie zmieniało to faktu, że brał on, a ona dawała, pozwalając mu rozładować negatywne emocje tkwiące w nim po rodzinnym incydencie. W sposób szybki i gwałtowny dążył do ich rozproszenia, do sięgnięcia szczytu i zastąpienia ich przyjemnością płynąca z obcowania z tą kruchą istotą. Władza, którą nad nią w tej chwili posiadał była zapłata której żądał za ich pierwsze, wspólnie spędzone chwile. Za brak wyboru i pragnienie, które w nim obudziła. Brał odwet za to wszystko, za strach, za nerwy i za stale obecne od tamtych chwil spędzonych na sofie, pragnienia dopominające się jego ciała. Nie, nie chciał jej krzywdzić, do tego nie był w stanie się posunąć, jednak jego dłoń stale spoczywała na jej gardle, a palce zaciskały się wydzielając jej jedynie taką ilość powietrza, która zapewniała utrzymanie jej w stanie świadomym. Jej życie znajdowało się w jego rękach i to dosłownie, władza zaś, która szła za świadomością tego faktu sprawiała, że szczyt rozkoszy osiągnął nad wyraz szybko, po raz kolejny znacząc jej ciało swoim nasieniem. Nie pytając ją o zgodę, biorąc to co wziąć mógł.

W szarych oczach Vesna widziała teraz wszystkie brudne rzeczy, których mógłby się dopuścić względem niej, które mogliby razem zrobić. Obroża z mięsa i kości skutecznie tłumiła jęki, zmieniając je w głuchy charkot. Kontynuował taką zabawę jeszcze przez chwilę przyprawiając Chorwatkę o zwroty głowy nie tylko z braku tlenu. Pieprzył ją w równym rytmie, nie przestając się poruszać nawet w chwili, gdy ciepła sperma zalała falujące, rozgrzane do czerwoności wnętrze. Jej piersi ciężko podskakiwały z każdym cofnięciem bioder. W całym pokoju słychać było mokre klaśnięcia, gardłowe sapanie i spazmatyczny wizg duszonego człowieka. Liczyło się tylko rżniecie, krótkie, urywane ruchy i spazmatycznie zaciśnięte na męskich przedramionach, kobiece dłonie. Wbite paznokciami głęboko w skórę, zostawiające napuchnięte półksiężyce. Część krwawiła, lecz dziewczyna nie rejestrowała tego. Balansując na granicy utraty przytomności skończyła z pojedynczym krzykiem stłumionym uciskiem na gardle. Poddała się uczuciu, zatracając całkowicie w przyjemności. Odleciała. odpłynęła. Nie miała pojęcia jak długo leżała na stole, drżąc i wciąż odbierając cichnące powoli fale orgazmu. Gdy szum w głowie uspokoił się na tyle, aby znów mogła odbierać bodźce z zewnątrz, uświadomiła sobie, że może już swobodnie oddychać.

Wiążąca oddech dłoń zniknęła pozwalając w pełni cieszyć się dostępem do życiodajnego powietrza. Jej uzurpator i kochanek w jednym, odpadł z powrotem na fotel, wykończony zmaganiami. Jego ciężki oddech wciąż wypełniał ciszę gabinetu gdy ona powoli dochodziła do siebie, zostawiona na blacie biurka niczym zużyta kartka papieru. Przyglądał się jej z nowej perspektywy na równi zdegustowany swoim zachowaniem co dumny z tego, że była jego, że to jego wybrała. Mieszanina uczuć powodowała pogłębiające się zawroty głowy mające także wiele wspólnego z wysiłkiem, który doświadczyło ciało. Płuca pompowały powietrze, dając wzburzonej krwi zajęcie, któremu się oddawała w chwilach, w których umysł szacował zyski i straty. Tak, bawili się już ostro ale jeszcze nigdy aż tak. gdyby chciał, wystarczyło by zacisnął mocniej dłonie i na zawsze zabrałby najcenniejszą rzecz jaką posiadała, jej życie. Władza, którą mu dawała upajała na równi z orgazmem, którego doświadczył będąc w niej, biorąc ją w posiadanie. Jednocześnie bał się jej i pożądał, wszystko zaś za sprawą tej drobnej istoty która bezbronna i podatna na jego działania, dochodziła do siebie na jego biurku, przed jego oczami. Istoty, która miała zniknąć z jego życia na cały tydzień. Świadomość tego niosła ze sobą jednocześnie smutek i gniew. Nie chciał jej wypuszczać z obrębu swojej władzy. Chciał ją mieć tylko dla siebie, wiedząc, że nigdy nie będzie to możliwe. Pragnienia miały jednak to do siebie że rzadko zwracały uwagę na to co było możliwe, podążając ścieżkami wymykającymi się racjonalnemu myśleniu. Tak jak teraz, w tej chwili, w której przyglądał się jej wciąż drżącemu ciału i jedyne o czym był w stanie myśleć to sposoby na jej zatrzymanie, na zamknięcie w klatce jego pożądania.
- Powinnaś wrócić do Sam - odezwał się w końcu, niechętnie zmuszając struny głosowe do współpracy z tą częścią umysłu, która jawnie sprzeciwiała się jego pragnieniom.

- Dobrze… z-zaraz… - zdołała wychrypieć i rozkaszlała się. Opuchnięte gardło zapiekło w sprzeciwie, niechętnie wydając z siebie te parę dźwięków. Dziewczyna na oślep powiodła dłonią po stole i znalazłszy jego dłoń, zacisnęła na niej z całej siły palce. Jak niby miała go zostawić na cały tydzień, skoro zwykle po trzech dniach zaczynała już chodzić po ścianach, szukając strzępków znajomego zapachu zaklętych w materiale ubrań? Szukała go w tłumie mijanych na ulicy ludziach, wyczekiwała tych krótkich momentów, gdy mijali się na szkolnych schodach. Uparcie wypatrywała podobieństw w twarzy jego córki… byle zdobyć namiastkę obecności, ukoić tęsknotę i dławiącą pustkę, zwiniętą na podobieństwo węża tuż przy sercu.
- Ma.. masz coś do picia? - spytała, podnosząc się z trudem do pozycji siedzącej. Zawroty głowy na parę sekund osadziły ją w miejscu, zmuszając do podtrzymania blatu wolna dłonią. Usta w kolorze dojrzałych malin rozciągał jednak uśmiech, niebieskie oczy pozostawały zamglone gdy wpatrywały się czule w te szare.

Skinął głową sięgając do szuflady biurka z której wyjął płaską butelkę whiskey. Skoro dotarł już tak nisko to równie dobrze mógł się stoczyć do poziomu dorosłego upijającego nieletnich. Zanim jednak podał jej butelkę, sam z niej skorzystał. Potrzebował tego pieczenia w gardle i ciepła które za nim szło. Tego kopniaka dla zmysłów. Dopiero wtedy wyciągnął do niej szklany pojemnik, wiedząc że nie powinna mieć problemu z przełknięciem jego zawartości. Czy było to właściwie? A czy cokolwiek z tego co robili było? Czy miało to znaczenie w tej chwili? Odpowiedź, którą zaserwował mu jego umysł była zarówno twierdząca jak i negująca. Wnikanie jednak w podstawy takiego a nie innego osądu sytuacji było ponad jego siły. Nad nimi, oddzielona tylko szerokością sufitu, znajdowała się Samantha. Dziecko, które było dla niego wszystkim, równolatka jego kochanki. Co powiedziałaby wiedząc czemu oddaje się jej ojciec gdy ona zajęta jest radzeniem sobie z własnymi demonami? Z demonami których poskromieniem powinien zająć się on sam lub chociaż poprowadzić ją właściwą drogą. Zamiast tego był tu, w swoim gabinecie i rżnął jedyną osobę, z którą Sam zdołała nawiązać bliższą relację. Tak, był potworem i zdawał sobie z tego sprawę, a jednak pomimo tego wszystkiego kochał swoją córkę i kochał Vesnę, siedzącą przed nim, bezbronną i jakże pociągającą. Mógłby zapewne nazwać siebie pedofilem gdyby nie to że nie czuł tego pociągu do innych, a jedynie do niej. Do tej słodkiej róży, która pojawiła się na jego progu z krwawiącym kolanem. Tak, był stracony ale czy nieszczęśliwy? Był rozdarty ale czy pogrążony w rozpaczy? Nie… Nadal był sobą i nadal jej pragnął. Jej i tylko jej…

Chorwatka chętnie przyjęła butelkę, uśmiechając się w podzięce. Nim jednak się napiła, wyszczerzyła ząbki i zsunąwszy się z biurka, wylądowała na jego kolanach. Dopiero wtedy przechyliła szklaną szyjkę do ust, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. Takim chciała go zapamiętać - zrelaksowanego, zmęczonego i nasyconego. Zapamiętać woń wiśni i smak oddechu. Sieć zmarszczek okalających szare oczy, a także ciepłe, silne dłonie. Tembr głosu, lekko nosowy i ochrypły gdy jej dotykał. Jej terapeuta, powiernik, przyjaciel. Kochanek. Obsesja. Już za nim tęskniła, choć przecież miała go w ramionach, a raczej on miał ją. Otaczał żarem, spokojem. Koił nerwy i wprawiał w cudowny stan rozleniwienia, kiedy nie liczy się nic, poza bliskością, zaś czas łaskawie zwalnia, zagrzebany w smole. Wyrywali mu liche minuty, aby być ze sobą. Potajemnie, po kryjomu i przy pełnej konspiracji. Tylko tak mogli, inaczej się nie dało. Dziewczyna wiedziała, że nigdy nie wyjdą objęci na ulicę, nie pojadą wspólnie na wakacje. Nie będą zasypiać co noc w tym samym łóżku, ani budzić się obok siebie i pocałunkiem witać nadchodzący dzień. To była rola jego żony - oficjalnej, długoletniej partnerki, matki jego dziecka. Statecznej, szanowanej pani komisarz. Dla Vesny pozostawała rola wstydliwej tajemnicy, chowanej w sekrecie w najciemniejszym kącie. Niby zgodziła się, wiedziała na co się pisze… ale im dłużej trwało to ich “cholera wie co”, tym ciężej się jej robiło. Nie dawała tego jednak poznać, nie chciała mu przysparzać dodatkowych zmartwień.
- Ojciec tłucza Baya - przerwała ciszę, przechodząc do drugiej ważnej sprawy do załatwienia - Nie mów że wiesz, bo będzie zły. Mówi, że da radę, ale martwię się. Znowu u mnie nocuje, zostawił całą umywalkę we krwi. Dałam mu klucze, tam będzie bezpieczny… nie wiem co robić, jak mu pomóc. Kiedyś się… tragiedia zrobi - zacisnęła usta i oparła policzek o ramię psychologa. Tym też był. Doradcą do spraw kryzysowych.

Dłoń, która jeszcze kilka minut wcześniej zaciskała się na jej szyi teraz rozpoczęła powolne, miarowe głaskanie jej włosów. Uspokajający, pełen troski i uczucia gest miał oddzielić ją od zmartwień, stać się tarczą od której miały się odbijać.
- Zobaczę co będę w stanie zrobić - obiecał cichym, łagodnym głosem. - Co prawda lepiej by było gdyby sam się z tym zgłosił dzięki czemu miałbym prawo do konkretnych działań, jednak można to obejść. Jutro porozmawiam z Hayley - dodał, z ciężkim westchnieniem. - Nie możemy pozwolić by twojemu przyjacielowi działa się krzywda. Oczywiście, zachowam dyskrecję - złożył kolejną obietnicę, przechodząc do masowania jej nagich pleców, schodząc powoli coraz niżej.
- Nie myśl już o tym. Jutro wyjeżdżasz, powinnaś się cieszyć tą perspektywą.
To że on sam był daleki od bycia szczęśliwym z tego powodu nie miało tu znaczenia. Liczyło się jej dobro, nie jego.

- Wolałabym zostać tu z tobą, nigdzie nie jechać - westchnęła, wiedząc że podobny scenariusz nie ma najmniejszego prawa bytu. Ułuda, równie piękna co nieosiągalna. Westchnęła, poddając się kojącej pracy dłoni, rozluźniającej napięte mięśnie okolic kręgosłupa. W odwecie głaskała go po twarzy i szyi, czasem zjeżdżając dotykiem pod koszulę na ramionach. Nie powinna się smucić, nie musiał widzieć jej takiej.
- Dziękuję Simon, wiem że zawsze mogi na ciebie liczyć. Ja nie wie co by bez cjebie zrobiła. Jesteś najlepszy - nachyliła się, całując przelotnie nadstawione usta - Ty chce coś? Suwenir… prezent. Z wyjazdu i teraz. Żebyś nie tęsknił - rozpromieniła się, wyciągając mu z kieszeni telefon - Zdjęcia dobre, jak zatęsknisz to obejrzysz i przypomnisz sobie ten wieczór. I poprzednie. Może ty nie zapomni mnie - wystawiła zaczepnie język, machając elektronicznym prostokątem przed jego nosem.

- Wystarczy mi że wrócisz do mnie - odparł, łapiąc ją za rękę i przyciągając do siebie by korzystając z drugiej chwycić ją za włosy i przybliżyć jej twarz do swojej. Przez krótką chwilę, równą uderzeniu serca, wpatrywał się w jej oczy nim wbił się w jej usta. - Zdjęcia nie są dobrym pomysłem - zwrócił jej uwagę wrzucając do tego kociołka szaleństwa odrobinę rozsądku. - I nigdy cię nie zapomnę. Nigdy… I może to ja przygotuję coś dla ciebie? Prezent na powitanie? - zasugerował by zająć jej myśli przyjemniejszymi niż ich rychłe rozstanie, sprawami. Sam wolał chwilowo nie myśleć o tym jak sobie poradzi nie czując jej zapachu, nie mogąc jej dotknąć przez ten czas. Myśli były bowiem jak powolna, bolesna tortura wgryzająca się w umysł i rozdzierająca go kawałek po kawałeczku.

- A jak coś mnie tam zje? - zażartowała, nie dając zbić się z tropu. Udała, że poważnie zastanawia się nad ową kwestią, stukając rytmicznie palcem o dolną wargę. Lubiła się z nim przekomarzać, zgrywać dziecko którym ponoć wciąż była - Njedzwiedź, albo wilk? Albo… Vendigo? Nie zostawi ni kosteczki… puff i ni ma - pstryknęła kostkami dłoni dla podkreślenia słów.

- Wtedy wyruszę na łowy, moja ty piękna i zabiję złego wilka - roześmiał się cicho. - Uważaj jednak na siebie - spoważniał. - Lasy mogą być niebezpieczne i bez wilków, niedźwiedzi czy Vendigo. Najlepiej trzymaj się w pobliżu nauczycieli lub Samanthy. Nie chcę żeby ci się coś stało. - W jego spojrzeniu pojawiła się szczera troska. - Chociaż może nie za blisko nauczycieli - dodał, chociaż słowa te miały nie paść. Nic jednak nie mógł poradzić na zazdrość, która nagle uniosła swój łeb i zasyczała. Oni mogli ją mieć wtedy, gdy on zmuszony będzie czekać. Sama myśl o tym, że ktoś inny… Na chwilę w jego spojrzeniu pojawiło się zimno, chłód mogący zamrażać serca lub wbijać w nie lodowe kolce. Zaraz jednak stopniał, zastąpiony obezwładniającą bezbronnością, gdy tak spoglądał na nią, drażniąca się z nim i wesołą.

Chorwatka wpierw się zaśmiała, potem zamarła i zesztywniała, a kącik lewego niebieskiego oka zadrgał. Wyrażona na głos obawa brzmiała dziwnie. Z jednej strony wyglądała na brak zaufania i dobrego mniemania o niej. Z drugiej…
Szybko zarzuciła mu ramiona na szyję, obejmując mocno i równie gorąco całując te skrzywione nagle usta. Nie musiał się bać, ani martwić. Głupoty mu się legły pod czaszką, zaczynał… właściwie to rościć do niej prawo na wyłączność? Dość niefortunne, jeśli wzięło się pod uwagę, że zwykle sypia w jednym łóżku z inną kobietą. Żoną.
Wyznanie grzało jednak i rozczulało. Martwił się i był zazdrosny… znaczy nie tylko ona zwariowała, żegnając się z rozumem za pomocą płonącej pochodni oraz wideł.
- Po co mi inny, jak ma cjebie? - spytała, gdy ich usta musiały się na moment rozdzielić. - Poradzę sobie, nawet jak nie ma tam jak złapać taksówki.

- Zuch dziewczyna - mruknął z wargami tuż przy jej ustach. Na krótką chwilę w jego umyśle zawitała myśl by ją zatrzymać, by poprosić by nie jechała, by została… z nim. Szalona myśl do której nie miał prawa, ale która i tak go zaatakowała i teraz tłukła się gdzieś z tyłu głowy. Myśl niewypowiedziana, bo przecież nie miał żadnego prawa do tego by ją o to prosić. Nie miał prawa do niej. Smutki rychłego rozstania na powrót przepuściły szturm i atakowały go z każdej niemal strony. Powinien powiedzieć jej by wróciła do Sam, by się przespała, odpoczęła, by… Jednak rezygnacja z niej, z trzymania jej przy sobie jeszcze przez minutę, dwie, godzinę… Nie mógł wygrać z tymi pragnieniami. Był na spalonej pozycji już od dawna, a teraz… Ciche westchnienie wdarło się w niewielką przestrzeń dzieląca ich usta. Gdyby tylko świat był inny, inne były okoliczności.
- Powinnaś - wypowiedzenie tych słów sprawiało mu problem. Nie chciały zostać wypowiedziane, gnieżdżąc się gdzieś w gardle, klinując w nim. - Powinnaś się wyspać - zdołał wreszcie wydusić je z siebie, chociaż radości owe zwycięstwo nie niosło.

- Wyśpię się w busie. Droga długa, będzie czas. Ty się nie martwi - przeczesała czule siwe włosy, by finalnie ująć twarz kochanka w dłonie i dotykiem zmusić do spojrzenia w oczy - Jeszcze czas… Sam pójdzi spać, nie wstani do rana. Zanim to zrobi, wrócę do niej. Nie zauważy. Ustawimy budzik na świt… nie chce zasypiać sama. Przyjdę jak uśnie, poczekasz? - przy pytaniu na jej twarzy pojawiło się napięcie. Tak rzadko mieli okazję na podobny komfort. Wystarczyło spić świadków, co trudne być nie powinno. Wystarczy godzina, może półtorej. Jeśli narzuci szybkie tempo i przypilnuje… powinno się udać.

- Poczekam - obiecał po czym nakrył jej usta swoimi. Czuł radość połączoną ze smutkiem ale nie chciał dłużej rozgryzać tych uczuć. Szkoda mu było czasu. Zamiast tego wolał się cieszyć tymi chwilami, które im zostały i obietnicami, które ze sobą niosły. Tak, poczeka na nią. Poczeka teraz i poczeka na jej powrót za tydzień.

- Będe jak najszybci - musnęła wargami spocone czoło, zwieńczone siwymi włosami i podniosła się do pionu, szybko doprowadzając do względnego porządku. I tak czekała ją wizyta w łazience nim wróci do przyjaciółki. Musiała się umyć. Ostatnie szlify porządku, potrzebne do pantomimy.

Towarzystwo na strychu okazało się wytrwałe, zwłaszcza Jack. Wydawało się, że ilość wlewanego alkoholu nie robi na nim wrażenia, a tym bardziej nie działa w żaden widoczny sposób. Pił piwo za piwem, kolejkę za kolejką i siedział uparcie, a Byron razem z nim. Pierwsza, wedle przypuszczeń, odpadła Sam, zwijając się w kłębek w nogach łóżka. Vesna uśmiechała się, żartowała i pociągała ze swojej szklanki oszczędnie, wykręcając się przyjmowanymi ponoć antybiotykami - dobra, uniwersalna wymówka.

Wreszcie, gdy trójka ciał zaległa pokotem obok siebie, wydając symfonię chrapania i nosowego posapywania, Chorwatka na palcach opuściła sypialnię, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Z duszą na ramieniu zeszła po schodach, pamiętając że ten trzeci od dołu niemiłosiernie skrzypi i trzeba go ominąć. Dopiero gdy zeskoczyła na dół, lądując miękko na dywanie, poczuła się pewniej. Wzorzysty chodnik tłumił odgłosy kroków, potrzeba zachowania dodatkowej ostrożności nie była potrzeba. Odnalazła właściwe drzwi, trasę znała aż za dobrze. Szła na pamięć, sunąc dłonią po ścianie i nie paląc świateł.
Sypialnia państwa Parkerów powitała ją atramentową ciemnością - rolety zasłonięto, lampki wygaszono. Wydawała się pusta, lecz ledwo stanęła w jaśniejszym prostokącie progu, od strony łóżka dobiegło poruszenie. Nieznaczne, ot przekręcenie na drugi bok lub coś w tym rodzaju. Wystarczyło w zupełności, by naprowadzić gościa na właściwą ścieżkę. Milcząc zamknęła drzwi i przebyła krótką trasę, kończącą się zderzeniem kolan z materacem. Przysiadła na nim, szukając na oślep tego, dla którego tu przyszła.

Na pomoc przyszła jej jego ręka, którą wyciągnął by dotknąć jej ramienia. Nie spał, tak jak obiecał. Czekał na nią, jakżeby mógł usnąć? Podniósł się do pozycji siedzącej i włączył małą lampkę stojąca na nocnym stoliku. Jej ciepłe, bursztynowe światło otuliło jego postać złotą aurą, kryjąc przy okazji znaki, które pozostawił po sobie czas.
- Śpi? - zapytał cicho, wpatrując się w nią z czułością i jednoczesnym głodem.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline