Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2017, 17:23   #64
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Pierwsza miłość zielonołuskiego

Skrzydlaty młodzieniec szedł dziarskim krokiem pomiędzy budyneczkami, czując się jak w jakimś surrealistycznym śnie. Choć ciekawość, co do zagospodarowania przestrzennego mijanych domków, go zżerała… nie miał szansy wejść do środka, choćby i próbował na czworaka. Był za duży i… o dziwo za gruby. Istotki tu mieszkające były wielkości szcześciolatków lub dziesięciolatków, a i myśl wpadnięcia w pułapkę ostudzała nieco smocze zapały do wciskania nosa nie tam gdzie powinien w tak beznadziejnej formie jakim było ludzkie ciałko. Skupił się więc na polowaniu.
Ślicznotka… jego gekonica. Po ćmach, najbardziej lubiła zjadać właśnie ważki, więc postanowił zaopatrzyć się w kilka okazów, które przetrzyma w sakiewce.
W tym celu zbliżył się do rzeki i rosnących przy nich szuwarów. Bo tam można było spotkać owe latawice. Leżące na brzegu aligatory z początku przyglądały się bacznie chudemu człowiekowi, a potem zaczęły zanurzać się w rzece. Były od niego mniejsze i bezpieczniej czuły się w wodzie. Przez pewien czas po prostu tkwiły nieruchomo w wodzie, a potem zaczęły uciekać z prądem.
Coś je spłoszyło.
Białasek stanął ukontentowany nad brzegiem kanału, podpierając się ręką na biodrze, a drugą z kuszą, wysoko uniesioną w górę.
- HA! Bójcie się mnie! - rzek w dumnym smoczym. - Tak, tak. Znajcie swoje miejsce wy małe… pseudodrakoniczne… … .... - Pseudodrakoniczne co?
Gad zasępił się, tracąc na chwilę rezon, po czym wzruszył ramionami i rozejrzał za owadami. Dwa były niemal na wyciągnięcie ręki, wystarczyło odrobiny cierpliwości i zwinności i… CIABAS! Jeden właśnie został złapany w klatkę smukłych paluszków, co mocno ucieszyło i mile połechtało jaszczurcze i próżne ego.

Nagle… z bagna tuż przed łapiącymi ważki Nveryiothem kłapnęła biała paszcza, wypełniona równie białymi zębami. Potworna istota… wyłoniła się z błotnistego dna.

[media]http://orig13.deviantart.net/4ae3/f/2009/083/6/6/6613b383bbc4a695eebf751e7374a8e7.jpg[/media]

Prześliczna. I… chyba głodna.

Młodzik był w trakcie zapakowywania swojej wierzgającej i butnie bzyczącej zdobyczy do sakiewki, gdy wtem, niespodziewanie trafiła go strzała… amora.
Nvery zagapił się na pięknie oczyszczoną z mięsa, choć aktualnie trochę zaglonioną i pokrytą żęsą, czaszkę, trudnego do określenia gada. Albo ssaka. Albo jednego i drugiego.
W sumie rodowód i status społeczny ulubienicy, a nawet płeć, nie miało tutaj większego znaczenia. Smok kochał istotę i zapragnął ją mieć na własność… ewentualnie, wystarczą mu same szczątki pyska do smyrania przed snem.
Zaciągając troczek nad łebkiem ważki, odskoczył w tył i postanowił przemówić do miłości swojego życia.
- Daj spokój… jesteśmy po tej samej stronie… chodź, pomogę ci znaleźć coś smacznego do jedzenia… no już. Możemy się chyba dogadać?
Odpowiedzią było głośne “hsss…” Bo to w końcu było zwierzę. Nieumarły drapieżnik, kierujący się resztkami instynktu, który kazał mu polować na ofiary. Zbyt głupi, by mieć instynkt samozachowawczy. Ruszył więc na Nverego, by go zjeść.
Ale bladolicy starał się trzymać na dystans od pięknie wyrzeźbionych, kościstych szczęk z ostrymi kłami. Nie za bardzo wiedział jak zinterpretować odpowiedź. Czy oznaczała ona “Tak”, czy może “Nie”?
Widząc jednak jak się sprawy miały, dochodził do wniosku, że owe zauroczenie było tylko jednostronne.
I zrobiło mu się przykro.
- No weź… głupia. Jestem smokiem. SMOKIEM mówię ci… nie masz ze mną szans… - spróbował ostatni raz przemówić do rozsądku rozszalałemu szkieletowi, a gdy i to nie pomogło… strzelił do niego z kuszy.
Trafił… z takiej odległości nie mógł chybić. Niewątpliwie… nie uszkodził bestii. Kościotrupy niezbyt przejmowały się strzałami. Potwór zaszarżował na chłopaka i chybił… uderzając paszczą tuż obok niego, bo Nvery instynktownie uskoczył tuż przed jego ciosem.

Nie chcąc marnować kolejnych bełtów, oraz… walczyć sztyletem, bo tylko w niego był jeszcze uzbrojony, białasek postanowił sięgnąć po broń ostateczną w postaci przemiany w swoją prawdziwą postawę. By nastraszyć i prawdopodobnie zmieść przeciwnika swoim ogonem.
Nieumarły drapieżnik nie posiadał jednak instynktu zachowawczego i zaatakował przemienionego smoka dążąc do upolowania go.
Zielony machnął łapą wychodząc atakiem na spotkanie szkieletowi. To jednak nieumarłego “gada” nie powstrzymało. Ponownie bezmyślnie rzucił się na skrzydlatego, jak każdy bezmyślny nieumarły by zrobił.
- ARGHHH… irytujesz mnie! Jesteś ładna, ale tępa! - Przemieniony, ponownie zamachnął się na swoją już “byłą” miłość. Atakując jedną, a później drugą łapą.
Nieumarłe coś… nie miało szans z rozwścieczonym smokiem, nawet tak małym… Zdołał zacisnąć paszczę na ogonie Nvery’ego nim zginął pod jego ciosami.
Skrzydlaty zawarczał wściekle, by po chwili się zgarbić i zamyślić nad, tym razem na pewno, umarłym. Po kilku minutach odmienił się w ludzką formę, rozglądając za ważkami… stracił zainteresowanie otoczeniem, ale nie chciał zawieść gekonicy… wrócił więc do łapania, od czasu do czasu spoglądając smętnie na szczątki, które po zakończeniu polowania, rozczłonkował, by zapakować łeb do plecaka.


Wspomnienia z poprzedniego wcielenia?

Tawaif spacerowała alejkami, przyglądając się popękanym chodnikom, spod których przedzierała się znajoma, a czasem nie, zieleń. Nie miała większego, z góry określonego, celu. Błądziła jak motylek od kwiatka do kwiatka, nie tylko podziwiając jego urodę, ale i oceniając na ile przydatne byłoby jego zerwanie.
Egzotyczne robaczki i jaszczurki, uciekały na jej widok, siejąc popłoch wśród opadłego i nadgniłego listowia, aż małe aligatorki zażywające kąpieli słonecznych, zaczynały nawoływać swoje mamy, błędnie interpretując zagrożenie.
Chaaya nie interesowała się zwierzętami, choć była uważna, starając się nie zakłócić swą osobą niczyjej prywatności. Wszak była tu tylko intruzem…
Kojarząc fakty, postanowiła posprawdzać okoliczne placyki, które niegdyś mogły być czyimiś ogródkami, parkami, czy grządkami, w nadziei, że znajdzie coś, co będzie znała i nada się w dalszej przygodzie czwórki “awanturników”. Bo tym właściwie się stali…
Nagle coś przyciągnęło jej uwagę… głosy… śpiewny akcent i język przypominający ptasi trell.
Dwa głosy… męski i kobiecy. Towarzyszyła im jakby… mgiełka, która pojawiła się znikąd, migotliwa... jakby światło załamywało się na niematerialnych drobinkach niewidzialnego szkła.
Świat dookoła bardki rozmazywał się lekko migocząc barwami tęczy.

Kobieta zamiast chłonąć piękne widoki dookoła, popatrzyła zachowawczo pod nogi, chcąc się upewnić, że nie nadepnęła na żadną pułapkę. Następnie rozejrzała się na boki, szukając jakichkolwiek oznak tego, że takową uruchomiła.
Nie widziała dookoła siebie żadnych podejrzanych wzorów… na ścianach pobliskich budowli ich nie było, a pod stopami miała podmokłą glebę pokrytą roślinnością, która… na jej oczach zaczęła zmieniać się śliczną ścieżkę z białego kamienia?!
Tancerka podskoczyła przestraszona, jakby stanęła w ognisku, a nie na zadbanym chodniku. Ponownie rozejrzała się dookoła, tym razem skupiając uwagę na zmieniającym się krajobrazie. Czy zmieniał on całą miejską strukturę, czy tylko ją… odnawiał?
Właściwie… to wydawało się, że raczej oszukuje zmysły, nie czuła bowiem pod stopami kamieni, tylko nadal trawę. Wydawało się jakby okolica cofała się do czasów swej świetności ulegając “odnowieniu” na jej oczach.
To trochę uspokoiło przestraszoną tawaif. Wprawdzie nie rozumiała przyczyny zjawiska, ale przestała się w nim doszukiwać śmiertelnego zagrożenia… choć nadal była czujna.
Ruszyła powoli kamienistą drogą, przyglądając się budynkom i ich okolicznym terenom.
Im bardziej szła wzdłuż drogi tym głośniejsze były ludzkie trele, które… ludzkim się nie okazały.
Zdumiona bardka stanęła nagle, bowiem wprost na nią szły… elfy. I to nie te dzikie, spiczastouche prymitywy, które czasem można było kupić na rynku niewolników.

Wysoki mężczyzna ubrany w szaty godne sułtana… ba… żaden sułtan nie nosił tak pięknych strojów i ozdób.
Żaden człowiek nie miał tak delikatnej, olśniewającej i nieludzkiej zarazem urody. Szczupły i wysoki jak Jarvis, harmonijnie zbudowany.
Rozmawiał z kimś niższym do niego, o słodkim kobiecym głosie. Postać ta, ukryta była pod dużym szerokim płaszczem w kolorze amarantu. Ciężko więc było stwierdzić kim ona była. Ale tawaif zgadywała, że również elfem.
Chaaya otworzyła w zdumieniu usta, schodząc ze ścieżki, by zrobić miejsce przechodzącym istotom. Nie musiała tego robić, wszak składali się z iluzji, a jednak czuła… że taki topinambur jak ona, powinna znać swoje miejsce nawet dla wspomnienia tak wspaniałych stworzeń.
Niestety nie rozumiała o czym rozmawiali, wszak ich język już dawno został zapomniany, a większość ksiąg z zapiskami… spalone lub zamknięte głęboko w skarbcach możnowładców.
Nagle ją olśniło… była ciekawa, czy Starzec również widział to co ona… czy może czary nie oszukały jego zmysłów. Spróbowała wywołać smoka, który obrażony po ostatniej nieudanej dyskusji, siedział cicho, na dnie jej umysłu.
~ Co? ~ burknął z mroku gad, wyraźnie nadal “obrażony”.
Dziewczyna wyciągnęła palec, pokazując na elfiego dostojnika.
~ Widzisz? Popatrz… widzisz to? ~ spytała niezrażona, nadymanym jak ropucha pod liściem, gadem. ~ Słyszysz? Patrz… Chodź!
~ Szpicaki świergocą… wielkie mi co… byłem małym smokiem, gdy panowały nad światem. Banda magicznych snobów… jeździli na smokach! Prawdziwych smokach… co za upokarzające czasy. ~ Oczywiście Starzec zwrócił uwagę nie na to co bardkę interesowało.
Tymczasem elfka zsunęła kaptur i… okazała się nieco niższą, jasnowłosą pięknością o eterycznej, bardzo dziewczęcej urodzie. I było coś w tej parze.. dziwnie znajomego, ale ciężko było określić co.
~ No ruszże się tu… OOOoooo! ~ Dholianka nawet nie wiedząc kiedy, ruszyła za parą, podziwiając ich majestatyczność. ~ Są piękni… to, aż… niemożliwe, by było prawdziwe… Oni wszyscy tacy... byli? ~ Podążała tuż za nimi, obserwując ich gesty i mimikę, gdy spoglądali na siebie. Wsłuchiwała się w melodyjne głosy, które brzmiały jak szelest najdelikatniejszego papieru lub… lub jak błysk najdroższych kamieni szlachetnych.
~ Tylko eldari tak wyglądali, szlachetne elfy. Są tak niemożliwie piękni, bo są przesiąknięci magią… to ona czyni ich ciała idealnymi ~ wyjaśnił smok i westchnął. ~ To kochankowie. Z dwóch kast. Ona jest alchemiczką, on czarodziejem. Tooo… nieodpowiednie, choć nie wiem czemu. Wy humanoidzi stawiacie sobie dziwne ograniczenia.
~ Każdy żyje według jakiś zasad. Ty też je masz… ~ Wzruszyła ramionami, uśmiechając się ciepło, ale zaraz sposępniała, gdy zrozumiała, że nigdy nie będzie jej dane spotkać ich żywych i poznać ich historię… imiona, kulturę.
Byli tylko wspomnieniem… pięknym i zapomnianym przez wszystkich.
~ Rozumiesz o czym rozmawiają? ~ spytała cicho, przystawając.
~ Tylko jedną. Głosi ona, że robię co chcę. ~ Zaśmiał się Pradawny i dopiero po dłuższej chwili dodał. ~ Coś o polityce… nie bardzo rozumiem szczegóły, jedna partia chce otwarcia bramy do Ystergardu, pozostałe się temu sprzeciwiają, jakiś spisek czuć w powietrzu. Boją się o swe życie i chcą uciec z Yll’wysalla’rch. Medalion który nosi czarodziej ma im to ułatwić. Zawarł w nim swoją potęgę i zawierzył swe nadzieje.
Błyszczący medalion z jednorożcem na jednej stronie, a na drugiej z literami wpisanymi w motywy roślinne. ~ Ona się o niego boi. Zabroniono jego kaście robić tak potężnych artefaktów na własny użytek. Takie należą się wojsku i kaście królewskiej. On złamał ich ważne prawo.

Tawaif wkrótce ruszyła gdy smok, tłumaczył jej przebieg rozmowy. Ośmieliła się nawet przybliżyć do kochanków, na tyle, by znajdować się prawie, że obok, nich. Zapragnęła poznać ów dziwny język, którego nie potrafiła nawet dobrze zdefiniować. Czy był to śpiew, czy szept, czy szelest, czy błysk?
~ Dobrze znasz elfi… nauczyłbyś mnie? Opowiedziałbyś o czasach minionych? ~ Choć nie mogła poznać pary przed sobą, postanowiła, że ze wszystkich sił postara się jak najwięcej dowiedzieć na temat ich rasy oraz historii. By móc o nich pamiętać, jak rodzina pamięta o zmarłych bliskich.
Zabawnym też był fakt, iż wyruszając po medalion z jednorożcem, natrafiła na drugi. Nic jednak nie było jej w stanie zdziwić, gdyż tak jak Jarvis obiecał, La Rasquelle było pełne zbieżności, niedorzeczności i dziwów, które w każdym innym miejscu na świecie brane by były pod długotrwałą analizę.

~ To były straszne czasy i okrutne… przerażające i pełne upokorzeń. Byłem wtedy mały i słaby ~ zaczął narzekać Czerwony, a Chaaya nagle zatrzymała się w miejscu ponownie zaskoczona. Bowiem elfy spojrzały w jej stronę… nie… spojrzały na nią. Była tego pewna. Jakby ją widziały. Ale przecież to niemożliwe.
~ Wszyscy byliśmy kiedyś… ~ urwała przestraszona. Nie mogli jej widzieć, nie było jej wtedy na świecie, a teraz ich…
Przełknęła ostrożnie ślinę, robiąc zachowawczy krok w tył. Ktoś… ktoś lub coś, musiał być za nią. Na pewno. Nie było innej opcji. Obejrzała się przez ramię zdjęta strachem, że nikogo tam nie dostrzeże. I rzeczywiście… nie dostrzegła nikogo. Elfy uśmiechnęły się do niej, po czym nagle odwrócili od niej wzrok. Mężczyzna stanął przed swoją kochanką i przy okazji przed Chaayą, osłaniając obie przed nowym zagrożeniem, które wyszło z uliczki.
Mężczyzna… nieludzki i zwinny.
Nie tak piękny, bardziej… przerażający. Blady na twarzy i o ciemnych włosach.
~ Oooo… masz okazję zobaczyć prawdziwego drowa, zanim ich ciała skaziła demoniczna krew ~ wtrącił w ramach “nauki” Starzec.
Bardka pisnęła cichutko jak przestraszona myszka, nie wiedząc do końca co począć… jeśli para ją widziała, to czy oznaczało to, iż jakimś sposobem przeniosła się do ich świata? A więc… czy zagrożenie bezpośrednio ich dotyczące… dotyczyło też jej?
A co z Jarvisem, Nveryiothem i Godivą? Byli “tu”, czy byli “tam”? Niewiele myśląc, popatrzyła po swoich biodrach, łapiąc za rękojeść miecza, a później przypominając sobie o łuku i w ostateczności decydując się na uzbrojenie się w niego.
Drow… jak go nazwał skrzydlaty, bo elf w niczym nie przypominał ciemnoskórego, białowłosego koszmaru jakim ją straszono w dzieciństwie, dobył miecz i z nieludzką szybkością rzucił się na parę kochanków. Czarodziej zaświergotał gniewnie wypowiadając zaklęcie i... wszystko znikło. Chaaya została sama. Powietrze przestało migotać, a deptak znów był trawą… świat ponownie stał się normalny.
Tancerka stała pośrodku niczego z przygotowaną bronią w ręku i minęło dobrych kilka chwil, zanim dotarło do niej, że to co robi jest bez sensu. Opuściła łuk, wpatrując się w miejsce, którym jeszcze chwilę temu widziała “drowa”, a teraz dostrzegała roślinę… którą znała i rozpoznawała. Jak na ironię przystało… było to lecznicze ziółko, zapobiegające zakażeniom i rozprzestrzenianiu się trucizny.
Postanowiła, że je zerwie.

~ Myślałam, że drowy nie żyły na powierzchni… a bardziej w jaskiniach i podziemiach. ~ Odezwała się już w drodze powrotnej, kiedy adrenalina opadła z jej krwi, a obrazy utrwaliły w pamięci, specjalnie posegregowane i zabezpieczone przed intruzami.
~ Po tym jak posunęły się w swych rytuałach o jeden krok za daleko… zeszły do jaskiń. Ale przedtem były kastą zabójców i wyspecjalizowanych żołnierzy. One piły krew demonów i czartów przed akcjami ~ wyjaśnił fachowo Czerwony. ~ Odpowiednio spreparowany demoniczny ichor.
~ Acha… ~ skwitowała lekko skołowana, przyglądając się trochę bezmyślnie okolicznej roślinności.
~ Nie pamiętam czy mi odpowiedziałeś… to nauczyłbyś mnie elfiego?
~ To nudny język ~ zamarudził Starzec. ~ I martwy… obecnie elfy i tak mówią leśnym.
~ I tak nie masz co robić… ~ Wzruszyła ramionami, więcej nie naciskając i wracając do “obozu”.
~ Mogę skupić się na medytowaniu i planowaniu zemsty na demonach ~ przypomniał jej Pradawny.
Geniusz strategii, tkwiący w delikatnym, kobiecym ciele.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 25-06-2017 o 20:28.
sunellica jest offline