Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2017, 17:38   #6
fujiyamama
 
fujiyamama's Avatar
 
Reputacja: 1 fujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputację
Ubi lex ibi poena… Susan przeszył dreszcz, gdy spojrzała na liścik dołączony do bukietu. Nie ze strachu - tętnicza czerwień róż podziałała jak zastrzyk adrenaliny, wyrywając rudowłosą z wielogodzinnego stuporu, w którym wszystko zlewało się w jakąś mętną nijakość. Zupełnie jak łopatki wiatraka na suficie, przerażenie i troska rodziny, media, policja, odwiedziny znajomych wirowały wokół niej tworząc w pamięci obojętny maziaj. To już wolała patrzeć w ten wiatrak.

Teraz jednak poczuła przypływ nowych sił, jakby krótka potężna burza rozgoniła monopol ciężkich chmur na niebie i rozwiała stojące, parne powietrze. Susan zeskoczyła z łóżka i podbiegła do szafy. Rodzice nie zgadzali się, by wracała na razie do siebie, więc zajmowała pokój swojej młodszej o cztery lata dwudziestodwuletniej siostry. Garderoba Tammy składała w większości się z pstrokatych, workowatych bluzek i błyszczących leginsów, ale Susan nie miała czasu, by wybrzydzać. Chwyciła różowy sweter w kolorowe esy floresy długości sukienki, założyła granatowe legginsy i białe tenisówki i była gotowa do wyjścia. Otworzyła po cichu okno, dała porządny krok do przodu i… już znajdowała się na schodach pożarowych. Wiedziała, że nie ma szans na normalne wyjście z domu - matka i babka chyba położyłby się w drzwiach, by jej nie wypuścić - znalazła się więc na ulicy bez kluczy i z piętnastoma dolarami które znalazła w pokoju młodej.

Był piątek, druga po południu. 15 marca, jak obwieszczały wydania Timesa leżące na stercie przed kioskiem. Susan kojarzyła tę datę z college’u - idy marcowe. Na drugim roku wzięła wykład o antyku by podwyższyć sobie średnią, a poza tym rekruterzy z Wall Street lubili, gdy kandydaci przejawiali jakiekolwiek zainteresowania poza liczeniem rentowności obligacji. To nadawało im odpowiednio snobistyczny finisz.

Specyficzna data przypomniała jej znów o liściku z wypisanym staroświecko łacińskim tekstem. W końcu to on sprawił, że w ogóle ruszyła się z łóżka, ale dlaczego? Ciekawość? Jakiś imperatyw pchał ją w stronę pobliskiego antykwariatu, obskurnego miejsca zarzuconego stertą śmiecia. Susan przeczuwała, że słownik sentencji łacińskich znajdzie tam prędzej niż w którejkolwiek z sieciowych księgarni, więc ruszyła w jego stronę. Po drodze z pewnym zrezygnowaniem obserwowała jak Park Slope, jej rodzinna dzielnica, strasznie obdziadziała w ostatnich latach. Ulice były brudne i śmierdziały moczem, a z okien poznikały tak częste kiedyś rośliny i firanki. Nawet w środku tego niezbyt ciepłego dnia na schodach kamienic przesiadywały grupki latynosów popijających wino z papierowej torby i krzyczących coś po hiszpańsku między sobą. Mijane samochody miały blokady na kierownicach, a gdzieniegdzie także kartki za szybą informujące, że w środku nie ma radia, które dałoby się ukraść.




Susan wyminęła czarnoskórego o mętnym wzroku mówiącego coś o kryształach i weszła do ciemnej sutenery, gdzie mieścił się antykwariat. Było tu mnóstwo tanich powieści i starych komiksów które bardziej pasowałyby do skupu makulatury, jednak ktoś poukładał je w wysokie kolumny stojące wszędzie między regałami. To miejsce przypominało prywatną piwnicę papierowego zbieracza, a jednak utrzymywało się na rynku odkąd pamiętała Susan, a więc od dobrych dwudziestu lat. Dziewczyna otworzyła jeszcze raz i zamknęła drzwi aby uruchomić ponownie dzwonek przy wejściu i w końcu zza ciężkiej kotary wychylił się właściciel. Był to łysy, chudy jegomość o świdrującym spojrzeniu ubrany w koszulę, która musiała pamiętać jeszcze lata 60-te. Całą swoją fizjonomią przypominał trochę szczura… Rudowłosa przełknęła ślinę i poprosiła o odpowiedni słownik. Szczur pokręcił stanowczo głową na znak, że nic takiego w jego sklepie nie znajdzie, wyciągnęła więc z kieszeni swetra karteczkę i podała mężczyźnie z nadzieją, że może wpadnie na jakiś inny pomysł w poszukiwaniach.

Szczur przyglądał się chwilę literom, po czym uniósł swoje błyszczące ciekawskie oczy i wycedził zachrypłym głosem:

- Gdzie prawo, tam kara… Chyba nie spodziewasz się, że ma to jakieś zastosowanie na Brooklynie panienko?
 

Ostatnio edytowane przez fujiyamama : 19-06-2017 o 17:48.
fujiyamama jest offline