- Bandyci? To byłaby przyjemność! To było jakieś wielkie kurestwo! Czegoś takiego w życiu nie widziałem! Ja wam, kurwa, mówię, pomiot pierdolonego Chaosu jak nic! - krótko opisał stwora Ragnar. - Dlatego się wróciliśmy, bez wojska tego nie ruszysz, a już zdążyło zrobić niezły rozpierdol.
Do dwójki zdziwionych strażników, podeszło dwóch kolejnych.
- A temu co? - zapytał nieznany grupie wartownik, trzymający dłoń na rękojeści miecza.
- Zostaw, są w porządku. Co masz na myśli? - zwrócił się do krasnoluda. - Nie mówisz za bardzo… sensownie.
- Bo tego Kurestwa sensownie się opisać nie da. Od samego widoku zaczynało się uciekać, zanim się o tym pomyślało. Ciskało ludzi jak lalkami, ciało jakiejś kobiety przewiesiło sobie przez opaskę jak kawałek kiełbasy i wyraźnie szukało kolejnych. Drzewa padały jak gałązki i to nie przesadza, bo ruszało się jakby nic sobie z nich nie robiło. To trzeba zobaczyć. Najlepiej na odległość strzału z armaty. - odpowiedział weteran.
- To prawda. Wyglądało jak spasiony mężczyzna, tylko wielki, głową nieba sięgał - dodał cyrulik. - Gdybym wierzył w bajki, powiedziałbym, że olbrzym. Ale to pewnie jakaś paskuda z Chaosu.
Strażnicy zadumali się na chwilę.
- Jak daleko stąd? - zapytał trzeźwo kolejny nieznany strażnik. - Potrzebujemy dokładnych informacji. Finn, biegnij po kapitana. Wy, wszyscy, opiszcie jak to pamiętacie. Jan, ty leć po karczmach, poszukaj tych rycerzy co tu byli. Gadajcie - zwrócił się do przybyłych.
- Będzie jakieś 20 km, na południe głównym traktem. W tamtej okolicy jest jakaś wioska. Choć teraz raczej była. - odpowiedział Ragnar. - Wygląd i siłę już opisaliśmy. Jak to pamiętam? Zobaczyliśmy ludzi uciekających spomiędzy drzew w panice. Później był ryk i szczątki latające w powietrzu. W końcu to Coś wylazło spomiędzy drzew, a my uznaliśmy, że sami nie mamy szans i rzuciliśmy się do ucieczki. Macie coś do dodania? - zwrócił się do reszty.
- Zabiło mi córkę! - dodała stanowczo kobieta, wyrywając się na moment z apatii.
- Janie czekaj - krzyknął Brenton za oddalającym się człowiekiem - Rycerzy Pantery moich druhów znajdziecie - i tu Brenton wskazał ich miejsce zamieszkania. - Powiedz im, że Brenton Grisk jest przy bramie. Z wieściami o rzezi wieśniaków i potwornej bestii, której bez oddziału nie ruszysz. Medyka nam też trzeba czym prędzej - dodał już do pozostałych ludzi których miał przed sobą.
Za opisywanie sytuacji wziął się cyrulik:
- Do Ellerwald wpadł wielki potwór. Jak gruby, brzydki chłop, tylko wysoki jak sosna. Zabił paru ludzi, paru porwał. Ludzie w szoku ruszyli za nim, żeby uratować porwanych. A potem była jatka i ucieczka. Cała historia. - Po chwili dodał: - Medyka nie będzie trzeba, ja się na tym znam. Tylko przynieście mi trochę wina, kociołek i szarpie. I ostry nóż.
Niedługo potem pojawiły się wszystkie przybory, a drużyna została przeprowadzona do stróżówki, gdzie cyrulik zagotował część wina, pozostałą część rozdzielił pomiędzy resztę i szybko wypił swoją część. Szarpie zanurzył w gorącym napitku i po chwili, gdy trochę ostygły, obandażował rany kobiety. Uznał, że Brentonem nie ma co się zajmować. Po tym jak skończył, pojawił się Jan, oznajmiając, że rycerze wyruszyli na wschód po rozmowie z Księciem-Elektorem. Tuż za nim przyszedł kapitan straży, niejaki Lukas Fassbinder.
- Słyszałem, jakoby olbrzym pustoszył nasze południowe osady. Jesteście gotowi przysiąc na spokojny spoczynek w objęciu Morra i na święty młot Sigmara, że to co powiedzieliście jest prawdą? A ty krasnoludzie - zwrócił się do Ragnara - na honor swojego rodu?
- Mogę! Jeśli kłamię, to niech mnie przodkowie przeklną i broda wypadnie. A chuj, jak kłamię to zrobię sobie czub na głowie i zostanę Zabójcą. - odpowiedział Ragnar.
- Na mój spoczynek w objęciach Morra i święty młot Sigmara przysięgam, że to, co tu powiedziałem jest prawdą - powiedział po prostu bezimienny jak dotąd łapiduch.
- Przysięgam - powiedział Brenton.
Kobieta milczała, jednak po chwili zmusiła się i wycedziła przez zaciśnięte usta trzy słowa: “Zabił mi córkę”. Najwyraźniej to wystarczyło kapitanowi, bo skinął z powagą głową.
- To ustalone. Odpowiadacie głową, jeżeli skłamaliście. Ruszamy od razu. Chcecie w tym uczestniczyć? Wyglądacie kiepsko, więc… Ale nie będę odtrącał waszej pomocy, jeżeli to faktycznie olbrzym, to przyda się każdy mężczyzna, który nie zapaskudzi spodni na sam widok tej góry mięsa.
- Raz nie zapaskudziłem, to i drugi nie zapaskudzę. Zwłaszcza, że wybieram się na południe i nie chcę ryzykować, że spotkam to sam na sam. - stwierdził krasnolud.
- Kapitanie czarodzieja jakiegoś zabierzemy? - zapytał Brenton.
- Nie mamy w mieście żadnego mistrza magii, jedynie jakiegoś wędrownego bursztynowego czarodzieja. Jan, bierz dupę w troki i leć po niego. Obecnie powinien być w dokach i gadać jak obłąkany z rybakami.
- Właśnie! W lesie zostało jedno dziecko, ranny, chyba ze skręconą kostką i jeden krasnolud, który ich pilnuje. Trzeba ich zabrać. Dwójka do niczego się nie nada, więc trzeba ich tu odesłać, ale mój rodak może się przydać w walce. Zwłaszcza, że szedł za mną na południe. - stwierdził Ragnar.
- To ruszamy, ruszamy! Jeżeli czegoś potrzebujecie, Finn wam to dostarczy. Ja teraz się zbieram, przygotuję oddział do wymarszu.
Kapitan obrócił się i odszedł długimi krokami.
- Ja się kobietą zaopiekuję - odezwał się cyrulik i pomógł rannej wstać. - Idę z nią do jakiejś karczmy, jakbyście chcieli mnie potem zobaczyć jeszcze. Jakby się tego chłopaka dało uratować, to przyprowadźcie go potem do mnie.