Lhanni na początku szła powoli, przypominając sobie drogę do domu. Ale po chwili krwistoczerwona spódnica zaczęła furkotać w rytm równych kroków.
Szła energicznie.
"Tylko nie biegnij" powtarzała sobie w myślach. Niebawem skręcili w prawo i weszli w szerszą nieco uliczkę brukowaną kocimi łabmi. Ciszę nocna przerywał tylko miarowy łomot buciorów rycerza, stukot obcasów Lhanni i cichszy odgłos butów Admeda.
Lhanni czuła, że jest spięta. Nie odrywała oczu od okien, zakamarków i ciasnych przejść między domami. Nie chciała poddać się panice.
"Nikt za nami nie idzie. Nie słychać żadnych kroków". I nagle obcy głos, zimny jak stal odezwał się w jej głowie:
"Ale ty i tak umrzesz".
Lhanni drgnęła gwałtownie i zatrzymała się na krótki moment. Jednak za chwilę ruszyła z miejsca powtarzając sobie w duchu
"Zdawało ci się, kobieto."
Rozejrzała się dookoła
"To tylko twoja przerażona wyobraźnia".
Lhanni nie chciała się bać. Odetchnęła z ulgą, gdy dotarli do rozwidlenia. Bez wachania wkroczyła na prawą odnogę drogi.
Po kilku chwilach przystanęła przed wysokim na dwa metry murem. Nad nim, w ciemnościach, widać było zarysy drzew i krzewów.
-
Mówiłam, że zarośnięty.- Lekko przekrzywiła głowę na bok.-
Gdzieś tu, po tej stronie, powinna być furtka.
Zaczęła iść powoli wzdłuż muru.
__________________________________________________ _________________________
Wybaczcie spóźnienie, ale miałam 48 godzin pracy bez przerwy i 3 projekty do oddania na uczelnię. Musiałam się wyspać