Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2017, 13:15   #22
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Jens poprowadził aftergangerów poza obręb Jelling, nieco w stronę lasu. Droga obojgu nasuwała różne, nie tak dalekie wspomnienia. A to wyprawę do caernu, a to polowanie z Gudrunn… żadno jednak nie podejrzewało, że siedzibą króla będzie zwykła chata upchana między drzewami i zaroślami na skraju lasu. Trudno orzec było, czy istniała ona za czasów ich poprzedniej wizyty. Obecnie zaś jedynym co pozwalało wypatrzeć ten niewielki hus pośród drzew w ciemnościach były rozświetlone pełgającym światłem otwory okienne.
Idący posłyszeli warczenie głuche z głębi lasu. Pojedyncze i krótkie, które zaraz Jens przerwał mówiąc w powietrze:
- Jens tu, gości prowadzę. Ważne i opinii a decyzji Becsegi konieczność natychmiastowa.
- Becsega hirdmanów ma z Úlfhéðnar? - Skald zamarł spoglądając na Jensa, a ten spojrzał na Lenartssona wypowiedź przerywając. W lesie jednak coś się działo, bo zdradzały to pękające cicho gałązki i lekki szum poszycia:
- Nie - pytanie najwyraźniej zadziwiło jarla, co marszcząc brwi ruszył ku drzwiom chaty.
Elin rozejrzała się niepewnie ale rzuciła cicho do Freya.
- Jak już zaczęliśmy, to skończmy ale zaklinam Cię na Asów i Wanów, uważaj co mówisz.
Skald ruszył za jarlem kiwając głową wieszczce.
- Czemu siedziba władcy na uboczu, niezwykłym to. My trzynaście lat w śnie, ledwie co nas wybudzono, tedy o królu nic nie wiemy - znów zagadnął Jensa, a volva w tym czasie skupiona wyraźnie była na otaczającym ich lesie i jakby lekko odprężyła się ale spojrzenie ciągle wodziło po krzewach i drzewach.
- Były już cztery zamachy na niego. Gdy nie musi być w osadzie, woli tutaj bywać. - Wzruszył ramionami jakby rzec chcąc “życzenie króla”. - Gotowi? - spytał i nie czekając odpowiedzi, drzwi pchnął.

W chacie prostej nad wyraz było czterech mężów: dwóch stało z dłońmi na broni na wprost wejścia, jeden siedział przy palenisku, czwarty zbierał się zakutany w skóry. Dwójka strażników widząc Jensa lekko skinęła na powitanie, pomrukując coś pod nosami. Obaj obejrzeli uważnie prowadzonych przez jarla aftergangerów i z drogi odstąpili. Siedzący przy ogniu był niewielkim mężem z posiwiałymi skroniami i brodą, o ciemnej wychłostanej przez wiatry cerze. Ze skór zaś podnosił się ze snem na obliczu lecz zaalarmowany czy zaciekawiony szatyn o pociągłej twarzy, zapadniętych policzkach i włosach splecionych na obcą modę.
- Witaj, królu - Jens postąpił mimo strażników i skłonił się w pas - Prowadzę dwójkę ważnych gości. Omówić sprawy Twego królestwa chcą i wieści ważkie niosą. Czekać świtania nie mogą.
Elin postąpiła krok naprzód i skinęła głową z szacunkiem mężowi siedzącemu przy ogniu. Nigdy dotąd nie widziała króla ale jako zaglądająca w mgły przysłaniające przyszłość nie zamierzała nikomu kłaniać się w pas.
- Witajcie Królu. Jestem Elin, Widząca. - Odrzekła krótko i skierowała spojrzenie na skalda, który przystąpił obok niej.
Skłonił się niżej niż można było się spodziewać, ale nie tak nisko jak Jens.
- Jam zaś Weland, królu Becsego.
- Weland? - rzucił zaspany ziewając przeraźliwie - Jak się z niewoli wydostałeś? - wygrzebał się już i stanął nagi w ostatniej chwili okrywając się jedną ze skór i macając wokół za koszulą i spodniami. - Elin, Widząca. - Przy okazji tego rzucił spojrzeniem na piękną wieszczkę.
- Uwolnionym niedawno - odparł skald całkowicie zgodnie z prawdą. - I od razu na dwór twój przybyłem.

Elin wodząc spojrzeniem od jednego do drugiego męża trudność miała z użyciem swego daru i nijakich rezultatów dojrzeć nie mogła. Nie dane jej było poznać co wokół postaci dwóch mieszkańców się dzieje. Zapewne zaskoczenie wypowiedzią Freyvinda również zrobiło swoje i z tego powodu nie potrafiła ujrzeć nic więcej ale zawsze też mogła liczyć na swe inne zdolności.
- Cieszymy się niezmiernie - rzekł nagi przebudzony siadając na ławie ponownie, nakrywając przyrodzenie i pospiesznie wciągając koszulę i spodnie. - Rozkazy jakie? - podszedł do skalda dociągając troki w pasie. Niższy był od skalda nieco, choć szerszy w barach.
- Wieści królu o Agvindurze cię doszły? - Frey popuścił wodze fantazji, jakoby mógł wydawać rozkazy królowi, zrezygnował jednak. Wieszczka tymczasem rozejrzała się po pozostałych mężach w chacie.
- Agvindur? Jarl Ribe? Nie żyje od lat wielu. - Stojący przed skaldem zmarszczył brwi wpatrując się w rozmówcę.
- Nie. To Agvindur miano Welanda przyjął.
Jens stanął obok skalda lecz zwrócił do starszego męza przy ogniu.
- To zaufany brat jego, królu. - Przy słowach tych dawał znaki i volvie i skaldowi, próbując ratować sytuację. - Znam i jego i Elin, jeszcze z czasów pacholęctwa.



Starszy mąż, co królem się okazał skinął na szatyna. Ten odstąpił od skalda dwa kroki.
- Skoroś miano Welanda podał i nim się przedstawił, rozkazy znasz Agvindura?
- Nijakich - odparł Frey zwracając się już do starszego mężczyzny. - Jeno to, że Agvindur w ręce sług Białego popadł....
Volva westchnęła cicho i przerwała w końcu Freyvindowi.
- Znamy wolę Agvindura… Jednakże wybacz Panie ale… - Rozejrzała się dookoła. - Ufasz tym ludziom? Agvindur wiele poświęcił, by wszystko w tajemnicy ostało. - Mówiła pewnym siebie tonem i wpatrzyła się w oczy króla.
Spojrzenie Bacsegi trąciło w niej strunę co pogrzebana była dawno i nazwana obecnie być nie mogła, bo mgła niepamięci ją okrywała. Wiedziała, że ktoś gdzieś dawny czas temu na nią spoglądał w podobny sposób. Nie wybiło to wiedzacej jednak z rytmu i ulotne wrażenie opuściło ją szybko.
- Knut, Hauk, zostawcie nas - rzucił, a wojowie posłuchali go wnet. Szatyn klapnął naprzeciwko króla, który rzekł tonem nawykłym do posłuchu:
- Mówże, wiedząca zatem.
- Wolą Agvindura było, by jego brat - wskazała na skalda - zajął jego miejsce i zebrał kolejną armię, która ma ruszyć na Franków. Moją rolą jest go wspomóc, gdyż jak sam widzisz… - Zawiesiła na chwilę głos. - Zbyt często papla co mu ślina na język przyniesie ale… Pan na Ribe pokładał w nim swe nadzieje, a i on potrafi ludzkie serca poruszyć i wzniecić w nich wolę walki i zwycięstwa.
- A jak brat Agivndura się zapatruje na to? - król wciąż z Elin rozmawiał. Szatyn zaś w między czasie zajął się czymś zgoła odmiennym niż rozmowa: zaczął fajkę nabijać i po chwili chatę wypełnił ostry zapach wwiercający się w nosy.
- Niech sam Ci Panie odpowie - odparła volva skinąwszy głową i zwróciwszy się do skalda przeszywając go błękitnym spojrzeniem. - Freyvindzie?

- Brat jego uważa, że złym jest aby wojowie grzęźli w długotrwałe boje na ziemi Franków - Frey w końcu się odezwał. - Nie pochwalałem tego co Weland czynił. Krótkie ataki, choćby i na sam Paryż, gdzie zresztą byłem z Lothbrokiem. Albo i na południowe morza, ale nie zimowanie tam armiami, mieszanie się w politykę. Kobiety potrzebują swych mężów, dzieci ojców. Danevirke rąk, które trzymać będą miecze, włócznie i tarcze, bo same wały nie powstrzymają Sasów. Żywi winni się cieszyć łupami i życiem, a nie ginąć z chorób w czasie mrozów na obcej ziemi, z dala od bliskich. Na ziemi poświęconej Ukrzyżowanemu. - Skald mówił spokojnie cichym głosem, ale im dalej posuwał się w swych słowach tym jego brzmienie nabierało mocy. Wwiercało się w uszy. - Ale wiem czemu to zrobił… I siebie tej wizji poświęcił, choć najpierwszym jest z duńskich aftergangerów. - Skald spojrzał na volvę. - Prawdę Elin rzecze, lecz nie rozkazy to Agvindura i może nawet nie do końca wola bym do Franków kraju ruszył. Prędzej chyba zamysł i nadzieja. Agvindur wszystko co miał odrzucił by stworzyć Welanda. Nawet swoje imię pogrzebał. Ale pokazał tym, że Welandem może być każden, co godzien tego się stanie. W tym pewnie nadzieją jego była, że ja, zawsze za sławą swą podążający dojrzeję do tego co uczynił on. Gdy jego zabraknie i ja swe miano odrzucę i jako Weland wrogów Asów i Wanów pogrążę. - Frey mówiąc to już mocnym głosem zbliżył się do króla górując nad nim. - I tak uczynię, jeśli zezwolisz mi na werbunek. Wyryję w sadze Franków taką bruzdę, że każden tam tuzin razy się zastanowi nim za swą myślą zechce na północ z wojami, lub kapłanami Białego się udać. Brata przez krew uwolnię lub pomszczę choćbym miał Paryż w gruzach ostawić. - Sciszył głos: - I tych wszystkich Dunów i innych co tam teraz tysiącami w rozsypce po stracie wodza są i łatwym łupem dla Frankijskich wodzów gdy ci tylko armię zbiorą… do domów przyprowadzę by tam ginąć nie musieli, a z bogatymi łupami w rękach obaczyli swe żony i dzieci, które tu ostawili.

Wieszczka na początku przemowy niemal uniosła oczy ku powale chaty, gdy usłyszała znów, to co Frey od kilku dni powtarzał, ale tym razem słowa jego przeniknęły do jej serca. Kobieta zasłuchała się i kiwała leciutko głową jakby zgadzając się ze wszystkim, a na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Gdy skończył odezwała się z podziwem w głosie.
- Tak jak mówiłam Królu, wielki talent posiada i wielkie nadzieje dźwigać musi na swych barkach… - Elin poruszona całą przemową wpadła na pomysł, by dopomóc Freyvindowi. - Zadanie przed nim niełatwe dlatego też, ja która wolę Asów i Wanów odczytuję, udzielam błogosławieństwa bogów Freyvindowi Lenartsonnowi - rzekła uroczystym głosem zwracając się w stronę skalda. - Niech wyprawa, która na Ciebie czeka zakończy się sukcesem i przyniesie chwałę Tobie i całej Denemearce, a Ty zawsze pamiętaj czyja wola Cie prowadzi… - Volva przegryzła sobie nadgarstek lewej ręki i unużała palce prawej dłoni, by narysować na czole Freyvinda runę Thurisaz. - Nie poddawaj się i nie pozwól zwodzić Panu Kłamstwa. Przyj do celu i zniszcz swych wrogów, by przyprowadzić naszych ludzi z powrotem do ich domostw. - Zakończyła patrząc Freyvindowi prosto w oczy. - Niechaj Asowie i Vanowie Cie prowadzą.



Uroczystą chwilę i podniosły nastrój przerwało gardłowe:
- Pleóid air!!! 'Bhfuil tusa ag scige ormsa? - wyplute przez ćmiącego fajkę szatyna, który wpatrując się w dwójkę aftergangerów właśnie klasnął mocno dłonią o kolano. Becsaga uniósł lekko dłoń podnosząc się ze swego miejsca. Nie był wysoki, lecz zasuszony, żylasty - takim rodzajem wypracowania co jeno przez lata znoju się uzyskuje.
- Słowa jak balsam twoje - rzekł widocznie pod wrażeniem i skalda i volvy - i jeśli bogów wolą jako rzecze Elin, dopełnisz działań. - Pokiwał głową z przekonaniem. I uniósł palec - Lecz jak? Od czego zaczniesz? I od kogo?
- Ludzi zwołam na wyprawę tu, ale i wici roześlę. Kto zdolny miecz trzymać by ruszył. - Freyvind skinął głową. - Z Ulfhedin będę chciał się spotkać… aby uprosić ich by na czas gdy kraj z wojów się wyludni, w razie agresji Sasów oni odparli atak na Danevirke. To też ich kraj i ich ziemia, a ja mam coś co ofiarować im mogę. Nienawidzą mnie, przyrzeknę, że do Denemearki nie powrócę. Pod imieniem swoim będę zbierać ludzi i niechaj się rozejdzie, żem przybrał imię Welanda. Agvindur miał dobry zamysł, ale siłą Welanda jest według mnie właśnie to, że każden wielki woj może miano Welanda przybrać. To Frankom pokaże, że Welanda nigdy nie poskromią i nie zniszczą, a on spadać może na nich jak bicz nawet przez wieki.
Elin nie znała się na prowadzeniu wojen ani gromadzeniu armii, więc pozostała milcząca.
- Jeśli wiadomym będzie, że Ty pod swym mianem zbierasz wojsko, tedy element zaskoczenia w Franków stracisz - odparł król robiąc kilka kroków w prawo, zawracając i znów kilka kroków czyniąc - U każdego teraz ważny element niepewności. Plotki niepotwierdzone, trzeba to wykorzystać i uderzyć znienacka. Wojska zezwalam zbierać. Jeno nie tu. Zbyt wiele oczu nieprzyjaznych spodziewać się można. - Zamilkł na chwilę myśli zbierając.
- Posłańców trzeba słać zaufanych. - dorzucił szatyn - Masz kogoś? - zwrócił się do Freyvinda, który odwrócił się ku niemu, lecz nie odpowiedział na razie na jego pytanie, a na to co Basega rzekł:
- Nie ma takiej mocy, aby przed kimkolwiek ukryć zbieranie wielkich wojsk co za morze mają ruszyć.
- Nie ma ale wieści rozejście można opóźnić. - odparł szatyn bez imienia z zawadiackim uśmiechem co pół twarzy mu zmarszczył. - Więc jak? Masz?
- Ludzie Svena? - Zaproponowała volva przysłuchująca się do tej pory jeno.
- Svena? - szatyn głowę przekrzywił a król wstrzymał się w półkroku.
- To nie może być nikt oczywisty, ale może on przydzieli kilku co głowę na karku mieć będą. Do wilków ruszać chcesz od razu? Ludzi ci trza będzie… - Becsega cmoknął przez zęby, brodę drapiąc.
- Drakkar w nocy płynąć może i zmęczenia nie czuje - odparł Freyvind jakby zupełnie bez związku z tym o czym mówili.
- W Ribe też możemy rozpocząć zbieranie armii. - Dodała wieszczka.
- Ja bym rzekł by armię bliżej wroga zbierać, by dystans skrócić co do ataku czy najazdu potrzebny będzie - Jens mruknął nieśmiało jak nie jarl z boku stojąc.
Elin brwi zmarszczyła na chwilę myśląc intensywnie.
- Z ludzi co w rozsypkę poszli po ostatniej porażce Welanda? - Zapytała. - Zresztą wiadomo coś więcej o sytuacji u Franków teraz? - Dodała.
- Z ludzi Welanda niewielu zostało a ci co przeżyli do wojsk stacjonujących dołączyli. W rozsypce są tam i potrzeba im wodza jednego, mimo, że wielu mianować się nim chce. Za wiele dóbr tam i ludziom do głów to uderza. - Becsaga stwierdził despotycznie.

Freyvind pokręcił przecząco głową nie wiadomo czy na czyjąś wypowiedź, czy na wszystki.
- Skąd jesteś? Mowę dziwną masz. Ni taka jak thralle ze wschodu, ni jak Anglowie i Sasi - zwrócił się do szatyna znów bez związku z tym o czym rozprawiano.
- Złoto jedną mową mówi wszędzie - szatyn uśmiechnął się wesoło i ponownie stanął koło skalda - Z krainy najpiękniejszej na tym świecie, pełnej najlepszych piw, jadła, oraz kobiet najdzielniejszych i urodą bogom równym. - W głosie szatyna ni źdźbła kłamstwa nie usłyszeli. Pewien był każdego słówka.
- Czyli skąd?
- Z Eire. - wypluł z siebie dziwny zlepek sylab - Słyszałeś o tej krainie? - Ir poruszył brwiami.
Skald powoli skinął głową. Eire, kraina, którą wikingowie łupili od dziesięcioleci ujarzmiając rozbite, nie posiadające spójnej władzy ludy.
Wyciągnął nóż powoli i tak aby wskazać, że bez złych zamiarów to czyni, lecz i tak wyczuł napięcie w uśmiechającym się do tej pory obcym.
.
Podszedł do ogromnego ociosanego pniaka czyniącego tu za stół.
- To Franków kraina - rzekł wbijając w drewno ostrze prawie po jelec, po czym zaczął przeciągać nim żłobiąc drewno. Najwięksi siłacze nie mogliby uczynić tego i przeciągnąć wbitego tak głęboko noża nawet o cal, a Freyvind czynił to tworząc coś co miało robić za linię brzegową. Nawet najprostszy sternik co do kraju tego pływał wyśmiałby tę “mapę” bo była tak prosta, że linia brzegowa zaznaczona jedynie schematycznie. Jak półkole z wypustkiem półwyspu.
- Problemem każdej armii jest żywność, złoto dla najemników, zmęczenie marszami, choroby toczące wojsko gdy tysiące w naprędce skleconych obozach żyją. - Frey bez wysiłku wyjął nóż i schował do pochewki, patrząc przy tym na króla. - Niechaj się niesie, że na Franków ruszam. Niech i do Rzymu ta wieść zawita. Niech się gotują. Niech armię wielką zbierają. Drakkar nie męczy się, w nocy może pływać. - Powoli przesunął palcem wzdłuż wybrzeża. Łupić można Franków krainę wszędzie, a oni marszem będa musieli iść za szlakiem pożogi, nie będą wiedzieć z której strony uderzymy w głąb kraju całą mocą. Nasi wojowie łupić będą Frankię nawet na dzien drogi w głąb lądu, a oni będą maszerować, głodować, umierać. Ich król weteranom będzie musiał płacić. - Skald wskazał północno wschodnie rejony kraju. - Niechaj wszelkie rozbite wojska nasze tam łupiąc i jeno ziemię i wodę ostawiając cofają się do kraju Fryzów, Dorestad. Tam niech się złączą. - Ominął półwysep i wskazał na wybrzeże kraju Franków na wschodzie, oraz tam gdzie była Fryzja. - Dwie wielkie armie z dwóch stron, a ich wojska miesiącami pod bronią i w marszu. Ty - Wskazał szatyna. - Mógłbyś do Eire, do swego domu popłynąć. Ziomkom swym zanieść wieść, że jeżeli lud z Eire przyłączy się i z nami na Franków runie po łupy i krew… Przez trzy dziesiątki lat nikt z Dunów nie przybędzie na Twą wyspę inaczej niż na handel. Jak się uda, to trzecia siła - wskazał na północne wybrzeże Francji. - Zmiażdżymy ich wymęczone wojska i wyrżniemy, a kraj ten stanie otworem. Ale… - Skald spojrzał na Becsegę. - Oni muszą wiedzieć i gotować się już, gdy tylko wieści ich dojdą, że armię na nich zbieram. To wcześniej głód im w oczy zajrzy gdy tak długo zgromadzone wojska karmić będa musieli.
- Jeden problem z tym planem widzę. - Becsega słuchał uważnie słów aftergangera - Co z wojskami w środku kraju, gdzie Weland przetrzymywan pono? Na obrzeża mogą słać wojska poślednie, sami obsadzając się w środku. Pono mają doradce co wie jak działamy, Erika z Tisso. Ten przygotuje ich władców. Atakując obrzeża jeno nie będziem mieć kontroli nad komunikacją między ichnim królem a pozostałymi władcami krajów obrzeżnych. Trzeba by miejsce wybrać i tam zakotwiczyć się i jednocześnie słowo posłać ku wschodnim krajom by stamtąd ludzi słali i w kleszczach i zamknąć z trzech stron.

Elin z podziwem słuchała planu Freyvinda, to że tak na prędce go stworzył również było godne uznania. Coś jednak nie dawało jej spokoju… A potem pojawiło imię Erika i volva niepewnie wpatrzyła się w skalda badając jego reakcję, a było na co patrzeć.
W oczach coś mu zabłysło, jakby się budziło. Ręce pięści zacisnął z mocą, jako i szczęki. Na twarzy wykwitła mu nienawiść.
- I dobrze, że tam jest - wycharczał. - Szukać go nie będzie trzeba. On mnie zna, wie żem popędliwy. Podpowie im, aby sprowokować, choćby tym co zrobią Agvindurowi. Zdzierżę. - Popatrzył na Becsegę. - Nasi ludzie zwyczajni w tym, by utrzymywać się z łupów i nawet zimować w obcej krainie. Dyscyplina łupieżców. Czas grać będzie na naszą korzyść. Co zaś do innych władców… Sasowie rywalizują z Frankami, może im po myśli będzie pognębienie przez nas tamtego króla? A jak nie to na Danevirke uderzą, nadzieje pokładam, że Ulfhedin zechcą Danemarke obronić. Co zaś idzie do Anglów i Sasow z wyspy na północ od Franków. Popłyniemy najpierw tam. Brytania podzielona jest, zapowiemy, że jak wesprą miejscami do cumowania floty, żywnością i ochotnikami, to spokój mieć będą.
Usta wieszczki zadrżały, gdy skald wspomniał o tym że mogą coś z Agvindurem zrobić. Od początku, gdy myślała o tej wyprawie obawiała się jednej rzeczy i teraz gdy pojawiły się na nią widoki musiała wymówić je na głos.
- Jest coś jeszcze co może nam szyki u Franków pokrzyżować… - Odezwała się poważnie. - Mając Agvindura tyle czasu u siebie… On może zostać zmuszony, by do walki z nami stanąć.
Frey chciał coś rzec na jej słowa, lecz Ir znów żywiołowo reagując zniweczył to:
- Nienawiść! - Walnął skalda w plecy otwartą dłonią. - To mi się podoba. To rozgrzewa krew i sił dodaje jeśli umysłu mgłą nie pokrywa! - Uśmiechnął się szeroko. - Do ziomków mych popłynąć nie mogę. - rozłożył ręce z nijaką miną. - Ale pomóc wam już tak.
- Co do wyspy Anglów - król dorzucił - ciężko być może z rozmowami boć Weland ich mocno najeżdżał.
- I dobrze, tym łacniej się zgodzą na to co zarządamy. Inaczej się im rzecze, że najazd wielki pójdzie na nich, nie łupieżczy jeno, a podbój. By na następny najazd na Franków mieć zaplecze w podbitej Anglo-Saksońskiej ziemi.
- Czy tam ostatnio Bjorn nie popłynął? - zapytała Elin próbując przypomnieć sobie te skąpe informacje, które posiadała o obecnej sytuacji.
- Tak, tam Bjorn pływa - potwierdził słowom volvy Jens. - Można słowo mu posłać by rozmowy poprowadził on. Czasu nam to zaoszczedzi.
- Można ich nasłać też na siebie, jeśli odmówią pomocy - dorzucił iryjski wesołek.
- Zdecydowanie lepiej by było, gdyby Bjorn mógł te rozmowy przeprowadzić. On się najlepiej orientuje w sytuacji, a my nie musielibyśmy tam dodatkowo płynąć. - Przytaknęła Jensowi i spojrzała pytająco na Freya.
- Dobry plan. - Skald kiwnął głową. - I Ty królu sławę swą w tym możesz odnaleźć, gdybyś to Ty był tym co wojska rozpierzchnięte po kraju Franków, we Fryzji w mocarną pięść przekuje. Do Ciebie łacniej się zejdą i skupią. Ja armię co morzem będzie łupić i kąsać, a Bjorn najemników i ochotników z Eire i wyspy Anglów i Sasów.
- Szczegóły zatem ustalić nam trza by działania nasze w czasie się nie rozjechały. - król rzekł - Kiedy do Aros ruszać chcesz?
- Nie ma na to czasu, a i… - spojrzał na Elin. - … Jeżeli uda się, a mamy tu tych, którzy u Synów Fenrisa mają respekt, rozmówić się z nimi chciałbym tu pod Jelling. W miejscu gdzie… - urwał wciąż spoglądając na wieszczkę.

Volva spojrzała na niego zaskoczona, w oczach strach i poczucie winy wielkie się na chwilę pojawiły nim zdołała się opanować. - Chcesz Ulfhedin prosić, by do Ciebie sami przyszli? To nie będzie dobry początek rozmów… - Stwierdziła powoli. - Możliwe, że lepiej prośbę jednak przez Karinę przekazać…
- Przez Karinę… - zgodził się. - ale tam, w tym miejscu pojednanie bardziej możliwe gdy to przyjmą. I moja oferta, że kraju Dunów więcej nie nawiedzę - powiedział ze smutkiem - więcej warta będzie w miejscu, po którym widać do czegom zdolny. Może łacniej na to przystaną.
Elin wzrok spuściła.
- Do czego my wszyscy zdolni… - powiedziała cicho i bardziej do siebie i ponownie na skalda spojrzała. - Obawiam się, że to dla nich jeno rozdrapywanie ran będzie i źle to pojmą.. - Zagryzła wargi na chwilę. - Choć.. chciałabym móc im jedną rzecz przekazać… jeśli jeszcze tego nie próbowali… - dodała.
- Będzie rozdrapywanie - Frey mówił cicho - ale inaczej spojrzą na to gdy Karina i Bjarki rzekną im jak mi zależy. I że będą mogli mnie tam upokorzyć.
Spojrzała zaskoczona na Lenartssona i po chwili pokiwała powoli głową.
- Zróbmy więc tak… I ja muszę zapłacić….
- Zwołaj althing królu, tu w Jelling na czas nadchodzącej Ostary. Wielki thing z obrzędami połączyć można, to bardziej uroczysty będzie i więcej ludzi zwabi. Więcej mieczy, włóczni i toporów. - Frey mocniejszym głosem zwrócił się do Bacsegi. - I niech Odyn da nam Gungnir na to, na co się porywamy.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-07-2017 o 16:32.
Leoncoeur jest offline