Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2017, 02:55   #7
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację

Warren Anderson
Sala konferencyjna świeciła jeszcze pustkami. Warren stał przy oknie i spoglądał na rozciągający się w dole Manhattan. Z tej perspektywy miasto nie wyglądało tak koszmarnie, jak gdy kroczyło się jego ulicami. Prezes UCC od lat tak nie bał się spotkania z zarządem. Coś nie dawało mu spokoju. Coś nurtowało go i dręczyło niczym drzazga w palcu.
Spojrzał na zegarek. Za kwadrans wszyscy powinni się zjawić. Zajął swoje miejsce i czekał.

- Zanim zaczniemy Warren - jako pierwszy głos zabrał John Wentworth - Chciałbym powiedzieć kilka słów.
Anderson kiwnął potakująco głową i z lekko zmrużonymi powiekami słuchał, co też jego przyjaciel ma do przekazania. Lęk wzrósł i chwycił go mocno za gardło.
- Wszyscy się cieszymy, że jesteś znowu z nami. Wszyscy pracownicy firmy martwili się o ciebie. Na szczęście jesteś cały i zdrów. I to jest najważniejsze. - nieszczery uśmiech zawitał na twarzy Wentwortha - Musisz jednak wiedzieć, że pod twoją nieobecność wiele się zmieniło. Musieliśmy radzić sobie, jak sam zapewne wiesz, z licznymi problemami. Myślę, że nie byłoby to możliwe bez pewnego człowieka. Zjawił się w odpowiednim czasie i wyciągnął ku nam pomocną dłoń. Nie ma go dzisiaj z nami, ale za chwilę powinniśmy się z nim połączyć. Panno Ferguson, czy możemy?
Siedząca w kącie sekretarka przytaknęła.
- Proszę zatem przełączyć rozmowę na głośnik.
Pomieszczenie wypełnił niepokojący szum, a po chwili odezwał się mężczyzna o niezwykle głębokim i aksamitnym głosie.
- Witam panie Anderson


Warren przebudził się na szpitalnym łóżku. Do jego ciała podłączone były jakieś kable i czujniki. Stojący obok monitor na bieżąco rejestrował jego funkcję życiowe. Zapach stojących na stoliku kwiatów działał drażniąco, niczym woń amoniaku. Ciałem prezesa UCC, co kilka chwil wstrząsał potężny dreszcz. W ustach zbierała mu się ślina. Czuł w powietrzu metaliczny zapach krwi. Czuł głód. Niepohamowany głód. Głód krwi.


Livia Schwartzwissen
Gerhard zatrzymał samochód na tyłach galerii.
- I co to tutaj miałem cię przywieźć? - zapytał gasząc silnik.
- Tak - odparła bezwiednie Livia i otworzyła drzwi.
Wyszła wolno z samochodu. Jej mózg dosłownie buzował od zalewających go wspomnień. Była tutaj, na pewno już tutaj była wcześniej. To nie był sen, czy narkotyczny trip. Ten fakt poraził jej serce paraliżującym strachem. Pod powiekami ożył obraz wysokiego mężczyzn z którego nadgarstków spijała krew.
Wspomnienie to z jednej strony wzbudzało w niej odruch wymiotny, ale jednocześnie było w jakiś przedziwny sposób kojące i podniecające.
Wolno ruszyła w głąb uliczki. Gerhard coś do niej mówił, ale nie słyszała go. Kroczyła dalej niczym zahipnotyzowana. Stanęła przy przewróconym kuble na śmieci i spojrzała w górę. Na szczycie budynku ktoś stał.
Livia wiedziała, że musi się do niego dostać. Nie zważając na krzyki Gerharda wspięła się na metalowa drabinkę przeciwpożarową i zaczęła biec ku górze.


- Mówiłem ci żebyś tu nie przychodziła - szepnął chudy mężczyzna. Jego głęboko zapadnięta policzki mocno zarysowana szczęka nadawały mu iście trupiego wyglądu. Wiatr rozwiewał poły jego skórzanej kurtki.
- To koniec. Rozumiesz? Koniec. Oni nie pozwolą nam żyć. Zapomnij o wszystkim, a być może będziesz miała szansę ocaleć. Oni jednak nie wybaczają, pamiętaj. Uciekaj stąd! Rozumiesz? Uciekaj i nigdy nie wracaj. - krzyknął i rzucił pod nogi tlący się niedopałek papierosa.

***

- Kurwa! Dziewczyno ty to masz krzepę - usłyszała za sobą głos Gerharda - Co ty wyprawiasz? Już myślałem, że chcesz się rzucić tego cholernego dachu.
- Gdzie on jest?
- Kto? - spytał mocno zdyszany i zdezorientowany Gerhard.
- On! - krzyknęła wskazując dłonią puste miejsce, gdzie przed chwilą stał wychudzony chłopak - Vincent!
- Jaki Vincent, dziewczyno? Dość tych wygłupów. Wracamy do domu - Gerhard położył na jej ramionach swoje silne dłonie. I właśnie w tym momencie Livia dostrzegła coś co przykuło jej uwagę i dało promyk nadziei.


Amy Ashley
- Co za psychol wysyła komuś liścik z cytatem z Biblii i to jeszcze po łacinie? - spytał retorycznie Eileen.
- Krew jego na nas i na dzieci nasze - powtórzyła szeptem tłumaczenie Amy.
Te słowa sprawiły, że zimny dreszcze przeszedł przez jej ciało. Gęsia skórka pojawiła się na przedramionach mimo, że w pokoju było ciepło.
- Wydaje mi się, że musisz to zgłosić na policję. To może być ten świr, co… - Eileen zawiesił głos.
Zbliżył się do Amy. Usiadł przy niej i objął ją ramieniem. Gdy tylko położył rękę na jej ramieniu, seria pulsujących obrazów wdarła się pod jej powieki.

***

Przebudziła się, gdy za oknem było już całkowicie ciemno. Zdjęła z czoła okład, który już całkowicie wysechł
- Dzięki bogu - wyszeptał Eileen - Już miałem dzwonić po karetkę.


Michael Lewis
W rozległej piwnicy zebrali się niemal wszyscy. Wchodząc tutaj wraz Waynem, Lewis czuł jak wracają do niego wspomnienia. Rozpoznawał twarze, głosy. W końcu był w domu, wśród swoich. Przechodząc obok siedzących na zniszczonej kanapie członków gangu, przybił z każdym piątkę. Witali go jak weterana wracającego z wojny. Pytali o zdrowie, o to jak tam było.
Chętnie by z nimi pogadał i odpowiedział na pytania, ale nie mógł. Wciąż nie pamiętał, co tak naprawdę się wydarzyło.

- Siema stary - przywitał go Tom, jeden z przybocznych Jeffa - Szef na ciebie czeka - ruchem głowy wskazał mały pokój po prawej stronie.
- Dzięki - odburknął Lewis i ruszył we wskazanym kierunku.

***

Jeff siedział w bujanym fotelu i palił jointa. Spojrzał spod przymkniętych powiek na wchodzącego Lewisa.
- Siadaj stary - rzekł wskazując miejsce na kanapie stojącej pod ścianą.
Lewis usiadł i czekał. Wolał, aby to Jeff zaczął tę rozmowę.
Tak też się stało.
- Fajnie, że wróciłeś chłopie. Szczerze mówiąc, to postawiłem już na tobie kreskę. Przez chwilę nawet myślałem, że zrobiłeś nas w chuja i dogadałeś się z psami.
Widząc rodzącą się wściekłość na twarzy Mike’a, szef gangu uniósł obie dłonie w górę.
- Spokojnie stary, spokojnie. Wybacz, że w ciebie zwątpiłem. Sam wiesz, jak jest. W gębie każdy jest mocny, ale jak dojdzie do spotkania z psami, to się okazuje, że co drugi pęka. Mniejsza z tym.
Jeff machnął ręką, po czym zaciągnął się znowu skrętem.
- Wiesz? Mam dla ciebie niespodziankę - rzekł wydmuchując sporą chmurę dymu - Zobacz, kto się przyszedł z tobą zobaczyć.
Z pogrążonego w cieniu rogu, wyszedł barczysty gość o niemal kwadratowej twarzy.
- Witaj Mike! Dobrze cię znowu widzieć.
- Zobacz, co dla ciebie ma - powiedział i wyciągnął przed siebie rękę w której trzymał medyczny worek z krwią.


Susan Finkel
Gdzie prawo, tam kara. Słowa dudniły jej w głowie, jakby miały być jakimś wytrychem, kluczem do tajemnego miejsca, gdzie ukryto jej pamięć. Instynktownie czuła, że słowa zawierają groźbę. Tylko kto wysyła pogróżki wraz z kwiatami.
Susan szła wolno w kierunku domu. Pogoda była całkiem przyjemna, a spacery zawsze jej dobrze robiły. Lubiła gdy wiatr przeganiał jej myśli i nadawał im nowy tor.

Zamyślona nie spostrzegła, że od dłuższego czasu, ktoś za nią szedł. Gdy zatrzymała się przy przejściu dla pieszych, podeszła do niej kobieta ubrana w długie futro. Miała dziwaczne, niesamowicie przenikliwe spojrzenie.
- Oddaj to Vincentowi - szepnęła, wciskając Susan coś do kieszeni płaszcza - Dłużej nie mogę tego trzymać.
Imię mężczyzny otworzyło zamknięte do tej pory drzwi w jej mózgu. Fala wspomnień zalała ją niczym wzburzone morze.
Sygnalizacja się zmieniła i tłum ludzi ruszył naprzód niczym jakieś wygłodniałe stado. Ktoś popchnął Susan do przodu. Obejrzała się za siebie. Chciała zadać tak wiele pytań, ale ta biegła już w kierunku stacji metra. Jak na swoją budowę i strój była niezwykle szybka. Susan wiedziała, że nie ma szans by ją dogonić.
Przeszła wraz z tłumem ludzi na drugą stronę i sięgnęła do kieszeni. Wyciągnęła z niej, złożoną na pół białą kopertę. Była ona zaklejona, ale pod palcami Susan wyczuła, że znajduje się w niej jakiś klucz.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline