Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2017, 12:59   #213
Brilchan
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację


Rozmówki pobitewne

Arabel tymczasem właśnie wyjmowała ziemniaki z ogniska
- No to będzie wyżerka. Rubiś, a u was jedzą ziemniaki z solą czy kwaśną śmietaną - zapytała zdmuchując popiół.
- U nas ziemniaki póki, co się średnio przyjęły. U nas jada się ryż - wyjaśniła. - Co nie zmienia, że ziemniaki są smaczne
- Ja z chęcią bym spróbował z popiołem z ogniska mój mentor mówił kiedyś, że można zastąpić tym sól - Powiedział Lajos zrobił parę pasków z podrzuconego na drodze jelenia, ale ze zjedzeniem ich wolał poczekać do jutra aż wymodli odpowiednie czary, aby sprawdzić czy mięso nie zostało zatrute. Mroczni kultyści mogli zanieczyścić je likontropią albo inną zarazą, ale szkoda było marnować dobrego jedzenia skoro zwierzak już został zabity.
- O, o tym nie słyszałam. Widziałam tylko jak jeden krasnoludzki grenadier dodawał prochu zamiast soli…, Choć on był dziwny i był się wybuchł - rzekła paladyn rozłamując ziemniaka i podając go z popiołem Lajosowi.
- Da się zjeść… - skwitowała Hotarubi pomiędzy gryzami w ziemniaka.
- Lajos… przydaj się na coś… - maguska wyszła z zarośli brodząc krwią i wyglądając jakby miała bliskie spotkanie z piłą z tartaku. -... Trochę zaschło mi w gardle. - Płomiennooka usiadła ciężko przy kapłanie, wyciągając do niego rękę po bukłak, drugą macając po kieszeniach w poszukiwaniu mikstury, która zaleczyłaby jej rany.
Arabel westchnęła i podeszła do Ariji, aby ją uleczyć i zebrawszy całe swe miłosierdzie, dotknęła jej ramienia, aby ją podleczyć.
- Zaraz, gdzie Kenji? Co zrobiłaś Kenjiemu! - zapytała zszokowana
- Tu jestem - odparł zmiennokształtny wychodząc z lasu. On także był ciężko ranny, ale starał się robić dobrą minę do złej gry - Pamiętasz tą babkę, co zaczepiła Lajosa i Ariję? Okazało się, że jest wilkołakiem i się na nas rzuciła. Wygraliśmy, choć pani Shalelu ma w tym swoją zasługę.
- Co mnie dotykasz! Paszła won! - maguska strzepnęła dłoń paladyn z niekrytym obrzydzeniem. - Choćbym miała zdechnąć, nie przyjmę od ciebie pomocy, bo jeszcze zarazisz mnie idiotyzmem… - Kobieta wypiła jednym haustem miksturkę, po czym po dłuższym zastanowieniu podała jedną lisołakowi.
- Dziękuję, moja droga, ale ja chyba przyjmę pomoc Arabel… o ile ją oferujesz? - spytał, podchodząc do paladyn.
Płomiennooka wzruszyła ramionami i schowała flakonik bez słowa.
Paladyn popatrzyła na Ariję.
- Chorego na Dżumę nie zarazisz katarem - odcięła się Paladyn i wyciągnęła rękę do Kenjego by go uleczyć.
- Ale mieszkańcy tej wsi to straszni hipokryci. Niby obrażają się o każdą głupotę, a tamtejsi wilkobandyci napadają takich nieszkodliwych Kenjich - rzekła paladyni.
- I mamy rozumieć, że za was stan dopowiada wilkołak? - Mikanka uniosła brew. Stan Kenijego mówił za siebie, ale nigdy nic nie wiadomo. - Czy wieśniacy?
- Wilkołak plus kilka wilków - odparł kitsune.
- Myślicie, że nie powinniśmy wrócić do tamtej wsi się poskarżyć? Ja tam na pewno nie opowiem o tej wiosce dobrego słowa - rzekła stanowczo Paladyn.
- Teraz to nie ma większego sensu, powinniśmy nie marnować czasu. W drodze powrotnej możemy postarać się zgłosić sprawę do starszyzny wioski, ale nie wiem czy to w czymkolwiek pomoże - stwierdził, Kenji.
- Od razu skarżyć… wszarz padł trupem razem ze swoją zapchloną czeredą, więc co nam ze skarg zostanie, jak już karać nie ma, kogo? - wtrąciła Arija, spoglądając z ironia na paladyn. - Było, minęło, idziemy dalej…
Kapłan napił się trochę “błogosławionych nektarów”, aby popić ziemniaka, więc miał trochę wolniejszy refleks - Nie kłóćcie się Arijo jesteś w szoku niech mocą Szczęściarza zaleczą się resztki waszych ran a kufel wypełni się wodą ognistą na uspokojenie twoich skołatanych nerwów - Lajos uniósł zdobiony kufel a wokół niego rozlała się lecznicza energia następnie podał płomiennokiej zdobiony kufel wypełniony średniej, jakości bimbrem - Zamknij oczy i wypij duszkiem na uspokojenie nerwów. Zgadzam się z innymi, że lepiej wrócić i wszystko wyjaśnić wolę żeby nie było niedomówień i nie ruszyła na nas rodzina tej dziewczyny albo jacyś jej znajomi. Najlepiej poczekajmy aż Pani, Shalelu wróci i spytajmy się jej o opinie może lepiej pójść tam razem z nią w kilka osób zamiast zawracać całą karawanę? Pójdziemy w kilka osób, które mają największą gadane, waszą dwójką i Panią Shalelu, którą szanują żeby wszystko na spokojnie wyjaśnić, bo lepiej nie mieć wrogów za plecami - Wyraził swoje zdanie.
Maguska posłusznie wypiła, krztusząc się palącym trunkiem. - Róbta, co chceta… mam nadzieję, że mnie wścieklizną nie zaraziła… suka.
- Śmiem wątpić pani Arijo - oświadczyła Hotarubi upijając łyk wody. - I też uważam, że powinniśmy poczekać na szlachetną panią Shaelu.

Maguska została opatrzona i poza pomocą ze strony Lajosa otrzymała też opiekę ze strony Koyi, staruszka z ulgą stwierdziła, że nie wygląda na to by rany były zarażone i powinna wkrótce wydobrzeć, zwłaszcza po kilku modlitwach uzdrawiających.
Sandru i Ameiko nie byli pocieszeni nowiną o tym, co zaszło jednak stwierdzili, że przynajmniej nie będą się już musieli obawiać dalszych ataków oraz że najlepiej byłoby zaufać Shalelu. Miała ona tutaj kilku znajomych druidów i zapewne udała się do nich w celu wyjaśnienia sytuacji jak i przekazania nowiny o tym, co zaszło starszyźnie wioski. Reszta podróżnych trochę się uspokoiła po krótkiej przemowie Sandru przekonującego, że nie będą już mieli dalszych problemów. Następnego ranka ruszyli w dalszą drogę pokonując kawałek drogi dzielący ich od Zatoki Roderyka…

Wycieczka Lajosa, Harutobi i Arabeli do świątyni upojenia

Miasto to było niewiele mniejsze od Sandpoint i było istotnym punktem handlowym zwłaszcza dla podróżnych i kupców preferujących nie odwiedzać portów Riddleportu i związanego z nimi ryzyka “opodatkowania lub zagubienia” swych towarów. Choć niektóre plotki twierdziły, że było ono i tak kontrolowane przez tamtejszych włodarzy, którzy jednak rozumieli zalety wynikające z posiadania w pobliżu alternatywnej bezpiecznej przystani. Na pierwszy rzut oka jednak zatoka wyglądała na bezpieczne miasto portowe, Sandru zalecił im by uzupełnili swoje wyposażenie, ponieważ w jego słowach był to ostatni “cywilizowany przystanek”. Sam nie zamierzał skierować karawany w pobliże Riddleportu a dalszy trakt, choć wciąż użytkowany nie mógł pochwalić się żadną osadą, a byli dopiero w połowie drogi do Brinewall…
Shalelu wróciła do nich parę godzin po tym jak dotarli do miasta wyjaśniając, że zajęła się sprawą i starszyzna wioski wkrótce się dowie i ukaże winowajczynię jak i jej wspólników. Nie wyglądała na pocieszoną tym, co zaszło i że w wiosce zdarzają się takie problemy, pozostawało jej liczyć, że poradzą sobie z sytuacją i nie dojdzie do kolejnego pogromu, gdy ktoś zechce rozdrapać stare rany.
Arabel nie była pewna, czy powinni tak łatwo odpuszczać mieszkańcom tamtego miasteczka. Gdyby nie trafiło na Kenjego i Ajirę, to najpewniej by ich zjedli. Jednak nie było czasu zawracać, w drodze powrotnej odwiedzą je.
Od tamtej pory nie rozstawała się ze swym mieczem. Jednak nic ich nie zaatakowało. To było dziwne, ale akceptowalne. Od kilku dni czuła dziwny zapach, całkiem miły, ale też obcy. W końcu ze zdumieniem zlokalizowała źródło. Podeszła do Hotarubi prowadząc konia i powąchała ją.
- Rubi! Kupiłaś nowe perfumy? - zapytała zaskoczona.
- Ehm… Tak! Podobają się wam, ani Arabelo? - kunoichi mimowolnie zaczęła poprawiać włosy.
- No pachną bardzo ładnie. - rzekła paladyni. Nie była całkiem pewna, dla kogo wypachniła się Rubi, ale biorąc pod uwagę, że zaczęła ich używać w chwili pojawienia się Kenjego, wnioski nasuwały się same
- nie poprawiaj włosów, są akurat takie, jakie być powinny

- Tak sądzicie, pani Arabelo -dłonie Hotarubi zatrzymały się w połowie. Zastanawiała się, czy bardzo widać, że się zarumieniła od komplementów paladynki.
- No tak. One są takie mięciutkie i delikatne - potarmosiła minkajkę po głowie -[u] Ja straciłam sporo przez wybuch. Myślisz, że w ridleport są eliksiry na porost włosów? [/i]
- Myślę, że wam pani Arabelo by wystarczył fryzjer, by wam ułożył włosy.

Zgodnie z zapowiedzią Sandru i Ameiko sprzedali pozostałe zapasy szkła i innych towarów przeznaczonych na handel zaś wozy zostały zapełnione prowiantem oraz innymi przedmiotami niezbędnymi na szlaku. Zwłaszcza, że Sandru bez ogródek stwierdził, że byli dopiero w połowie drogi a nie uraczą już więcej osad no i drogi w tym rejonie nie były w tak dobrym stanie biorąc pod uwagę, że wielu kupców preferowało łodzie zaś Riddleport raczej niespecjalnie przejmował się bezpieczeństwem podróżnych, zwłaszcza na traktach.
Tak jak ustalono na prośbę Lajosa karawana zrobiła sobie wcześniejszy całodniowy postój w bezpiecznej odległości od Riddleportu dając mu i innym zainteresowanym sposobność jego odwiedzenia. Samo miasto robiło wrażenie swym rozmiarem jednak architektura była dość chaotyczna, wybrzeża zatoki pokrywała chmara drewnianych zabudowań, choć gdzieniegdzie można było dostrzec solidniejsze budynki. Chyba najbardziej rozpoznawalną “budowlą”, jeśli tak można ją było nazwać była Szyfrobrama starożytny kamienny łuk ciągnący się nad całą długością wejścia do zatoki, będący obiektem badań wielu pokoleń badaczy i czarodziei oraz lokalnej gildii magicznej. Sandru wręczył kapłanowi mapę miasta tłumacząc jak może dotrzeć do celu, przy czym uprzedził, że może ona być nieaktualna biorąc pod uwagę, że czasem zdarzają się pożary i “przymusowe przebudowy”. Na miejscu można było się przekonać, dlaczego miasto miało taką a nie inną reputację, w każdym mieście można było spotkać tak zwanych ludzi spod ciemnej gwiazdy, ale tutaj stanowili chyba główną część populacji. No, ale w końcu Riddleport słynął ze swej pirackiej tradycji i przyciągał wiele osób chętnych spróbować szczęścia lub zaznać dreszczu ryzyka w tutejszych domach gier, rozlicznych karczmach i innych przybytkach uciech wszelakich…
- Nie ma strachu! Będę broniła Lajosa lepiej niż siebie samej. A oprócz świątyni jest tam coś fajnego? - zapytała.
- się Przy nieaktualności mapy, to trudno będzie określić - zauważyła Hotarubi. - Chyba jedyny stały punkt, to Szyfrobrama, więc może tam warto zajrzeć?
- Jakieś bary są i inne ciemne miejsca, ale tam się nie ma, co interesować… Nie będziesz mnie musiała bronić jakby, co to spróbuje przegadać a jak się nie uda to uruchomię butle dymu krzyczę pożar i zwiewamy - Lajos był pewien siebie, ale na wszelki wypadek zmówił modlitwę - Pijany Szczęściarzu chroń sługę swego, który zmierza do domu twego - Poprosił, po czym ruszył w drogę do świątyni zgodnie ze wskazówkami.
Zgodnie z radą Sandru, który zasugerował im “bezpieczniejsze ulice” przemierzali miasto i o dziwo bez nieprzyjemnych niespodzianek widać miejscowe zbiry preferowały pojedyncze ofiary niż liczne grupy, które nie wyglądały na bezbronne, to albo ktoś inny dbał by przyjezdni mogli dotrzeć spokojnie do tej części miasta gdzie znajdowały się zajazdy, domy gier inne przybytki gdzie można było przetracić niemały majątek. Parę razy musieli zboczyć z sugerowanej trasy ze względu na niespodziewane przebudowy, ale po przeprawie przez rzekę za drobną opłatą znaleźli się w tej dzielnicy miasta, którą można było uznać za tą porządniejszą jak na tutejsze standardy. Ich cel był niemałym budynkiem wykonanym z drewna, pomalowany jasną farbą i wyróżniający się spośród innych dobrym stanem i niemałym symbolem Boga z Przypadku nad głównym wejściem. Karczmo-świątynia zwana była Domem Szynkarza, patrząc zaś po niemałym ruchu panującym przy wejściu jak i wnętrzu był też jednym z popularniejszych przybytków. Wnętrze było przytulne i całkiem przestronne wszędzie były porozstawiane stoły zaś na obrzeżach sali były małe loże dla tych, którzy preferowali bardziej prywatne świętowanie. Szynkwas był za to bogato wyposażony w trunki i napitki wszelakiej maści z różnych stron świata jak przystało na przybytek Caydena.
Arabel nie podobało się to miasto. Było zdecydowanie zbyt miastowe-niepraworządne, by mogła się tu czuć swobodnie. Co gorsza, nikt ich tu nie napadł, więc najpewniej szykowano poważną zasadzkę. Może piracki król chciał napaść na nich, aby ich porwać i złożyć bogu, albatrosowi w ofierze? A może jakowyś dawny adorator Ameiko. Który z oczywistych względów został wzgardzony, porwie ich, a potem zastąpi swymi dopelgangerami by pomogły mu za pomocą czarnej alchemii wypaczyć serce najcudniejszej? Takie rzeczy dzieją się w końcu codziennie. Gdy doszli do świąwerny postawiła konia i rozejrzała się w środku. Miała nie pić, ale skoro to święte miejsce.
- Po trzy szklaneczki dla mnie i mojej kumpeli Hotarubi. zażądała.
- Może najpierw jedna szklaneczka? - zasugerowała kunoichi. Przez jej umysł przebiegły chaotyczne obrazy z nauki kultury picia z Lajosem. Właśnie, dlatego, że były chaotyczne i krótkie. Choć pamiętała, że było jej przy tym jakoś wesoło… Zerknęła nerwowo na Lajosa, czego kapłan chyba nie zauważył. Liczyła, że jej ulubiona paladynka też nie.

Lajosowi podobała się ta świątynia, choć tak naprawdę to nie bardzo miał pomysł, co tu chce zrobić… Zamówił, więc po kuflu dobrego piwa dla siebie i koleżanek, które z nim przyszły a jak już wypiją to pomodli się przy ołtarzyku zostawi jakąś drobną ofiarę i w sumie będą mogli wracać.
Zamówienia zostały dostarczone po piwie dla każdego na rachunek kapłana i butelka wina podług życzenia Arabelli. Lajos mógłby pochwalić przybytek, że zgodnie z doktryną jego patrona trunki były przednie z niemałym wyborem. Patrząc na około większość tutejszych gości powiedziałoby, że nie wypadało poprzestać tylko na piwie. W czasie, gdy ewangelista składał ofiarę i modły przy ołtarzyku sprytnie wkomponowanym w szynkwas, Hotarubi dostrzegła, że obserwowała ich grupka bywalców a gdy Lajos kończył składać ofiarę podszedł do niego jeden z mężczyzn i klepnął w plecy.
- Ha widzę żeś swój chłop ! wskazał na ozdobny kufel zawieszony u jego pasa - Siądziesz z nami i się napijesz? Twoje znajome też mogą dołączyć no chyba, że wolicie sami to nie nalegam.
- Ja chętnie pójdę potowarzyszyć. Pani Arabelo, chcecie iść ze mną i panem Lajosem - spytała Hotarubi po lekkim ukłonie.
- Podać coś jeszcze, trunki jadło, pokoje ? - ktoś z obsługi spytał się w międzyczasie Arabel wciąż siedzącej przy barze.
- Pokoje? Eee, nie. Może kąpiel? Macie to w ofercie? Gorącą… Chyba trzy będą balie potrzebne i… Może kotlety z cukinii? Albo sera? zapytała Arabel.
- Rubi! Nie mów do mnie pani! Jesteś chyba przyjaciółkami, prawda? - rzekła do Hotarubi, przysuwając się do niej.
- Oczywiście, oczywiście! Ale wiecie… Arabelo, bo z was taka zacna i piękna! Ekhm… prawa paladyn! I ja was bardzo szanuję. A w moim kraju to ważne by oddawać odpowiednio szacunek
- Kąpiel da się zorganizować proszę tylko dać znać, kiedy. Mamy też jadło do wyboru proszę dać znać, gdy się pani zdecyduje. - Arabel otrzymała uprzejmą odpowiedź na swe pytanie a jako że nie zamawiała nic więcej obsługa zajęła się innymi klientami.
Lajos napił się kontemplując piękno tego miejsca modlił się nad kuflem “Dziękuję ci Pijany Szczęściarzu za twe łaski proszę cię opiekuj się mną i moimi towarzyszami podczas naszych przygód a ja w zamian będę głosił twą chwałę. Stanę się wzorem poszukiwacza przygód, który zainspiruje innych do wychwalania twego imienia” - Zapłacił za napitki wtedy właśnie zwrócili się do niego inni wyznawcy jego bóstwa - Z chęcią się z wami napije i porozmawiam jestem Ewangelistą głoszącym dobrą nowinę w imię przypadkowego boga nazywam się Lajos Steelwell, a to są moje cudnej urody towarzyszki podróży - Arabel i Harutobi, które wspaniałomyślnie zgodziły się towarzyszyć mi podczas pielgrzymki do tego przybytku uciech wszelakich - Przedstawił ich tubylcom.
- Miło mi was poznać, pozostaje pod waszą kuratelą - Hotarubi lekko się skłoniła.
- Luigio Pacia także wędrowny sługa naszego patrona, siadajcie ja stawiam skoro zapraszam. - mężczyzna przedstawił się i zaprosił do stołu. Zamówione napitki były przednie a dyskusja krążyła wśród różnych tematów. Jeden z nich był całkiem interesujący w kontekście ich dalszej podróży, inni bywalcy zaczęli wymieniać się opowieściami ze szlaku. Dyskusja zaczęła się od tego, że ostatnie miesiące były zaskakująco spokojne, mniejsza liczba konfliktów z klanami Shoanti jak i ataków ze strony tutejszych potworów grasujących po północnych terenach. Jako że nie było, więc, na co “ponarzekać” dyskusja powędrowała w kierunku tutejszych dziwów i plotek. Wśród różnych opowieści nie zabrakło też tych o zniszczonej osadzie.
- Ja tam mówię, że tam musi straszyć albo jakieś tałatajstwo się zagnieździło, ilu już próbowało i ich szlag trafił? Jak się zwał ten co z dwa lata temu się tam wybierał ? - zaczęła prawić lekko podchmielona Niziołka.
- Alexander czy jakoś tak chyba ? - odparł Luigio.
- Ta chyba jakoś tak, ciekawe czy coś tam znalazł i miał pecha czy może zrezygnował z tego.
- Lepiej dla niego by to drugie zresztą wcześniej nie wierzyłem, gdy ludzie gadali, że światła po zmroku widać. No, ale podczas rejsu parę miesięcy temu na własne oczy widziałem poświatę w tym starym zamku. W sumie się nie dziwię po tym jak utracono kontakt z osada twierdza stała pusta, więc coś lub ktoś się pokusił.
- Wielu bandytów czy piratów by się dało pociąć, by mieć własną twierdzę przy szlaku to znaczy gdyby trakt był częściej uczęszczany, a większość okrętów nie omijała Brinewall szerokim łukiem.
- Optymistycznie zakładając to możliwe, że ktoś z Shoanti się tam osiedlił wiecie tak w ramach odbierania ziemi przodków, choć oni też nie ucieszyliby się na widok nieproszonych gości i “odkrywców”.
Dalsza rozmowa zeszła już na inne tematy reszta wieczoru zeszła im w miarę przyjemnej atmosferze i mimo późnej pory udało im się powrócić do karawany bez nieprzyjemności ze strony tutejszego półświatka.
Arabel zjadła swoją kolację i wypiła ze dwie kolejki.

Po bardzo miłej rozmowie podczas której Lajos zamówił sobie lekką kolacje Ewangelista zasponsorował sobie i dziewczyną gorącą kąpiel oczywiście w osobnych pomieszczeniach. Arabel miała słuszność po podróży dobrze było zmyć z siebie trudy drogi. Kapłan zaczął zastanawiać się czy Sandaru faktycznie jest karawaniarzem ? Może to zbiegły z Chelix kurtyzan Cesarzowej ? Bo w sprawie Riddelport to gadał głupoty… Z drugiej strony pewno to dzięki temu że Lajosowi sprzyja Pijany Szczęściarz brakło nieprzyjemnych przygód.

 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 24-06-2017 o 13:08.
Brilchan jest offline