Yetar zatańczył ze swoim przeciwnikiem, jak równy z równym wymieniając z nim ciosy. Girlaen przemknęła obok, kiedy topór bezokiego zostawiał kolejną - ciągle niegroźną - ranę na ciele fetchlinga. Jego oczy jednakże w końcu dały przewagę. A może było to wykorzystanie tych ułamków sekund w płynącym czasie, które chłopak zabierał dla siebie? Te jedno mrugnięcie okiem, jedna spóźniona odrobinę zasłona i miecz wbił się w bebechy bezokiego stwora.
Elvin oberwał z czoła w nos. Bryznęła krew, ale jego sztylet wszedł także w ciało wroga. Nie tak jak zamierzał rycerz, lecz nie było co narzekać. Szczególnie, że Luna całkiem celnie rąbnęła wroga w łeb, a ten zdezorientowany odwinął się niziołce całkiem nieskutecznie, pozwalając Blacktowerowi zrzucić go z siebie. Mauzoleum przeszył świst pocisku, który wreszcie celnie ugodził trzeciego, już stojącego wroga. Wbił się głęboko w jego pierś.
Yetar doskoczył do tego, którego zrzucił Elvin i przebił go swoim mieczem. Zapadła cisza, przez którą przebijały się tylko stłumione odgłosy walenia o magiczne wrota.
I głos niematerialnego maga, o którym wszyscy zdążyli zapomnieć.
Ale on pamiętał o nich.
Ulotne słowa magicznej formuły natychmiast wyparowały z ich pamięci. Świat zawirował, wsysając ich w siebie, prosto w ciemność.
..:: KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ ::..