Zmęczeni Ragnar i Brenton wyruszyli niedługo potem ponownie na południe. Tym razem towarzyszył im oddział złożony z dwunastu muszkieterów, czterech kawalerzystów i sześciu piechurów. Do tego poznany wcześniej kapitan Lukas Fasbinder i kędzierzawy facet z brudnymi paznokciami, Patrick Richter, za którego Brenton nie dałby nawet pensa. Podobno był bursztynowym czarodziejem, ale wyglądał raczej na biedaka, który za dużo czasu spędził w lesie. Walcząc ze swoim zmęczeniem krasnolud i rycerz dołączyli do orszaku, zostawiając tonące w morzu słońce za plecami.
Jak się w trakcie marszu okazało, leśny lud potrafił czarować. A przynajmniej znał sztuczkę, która sprawiła, że podniesiona z ziemi szyszka dawała mu tyle samo światła co latarnia niesiona przez idącego nieopodal żołdaka. Pochód w nocy dłużył się niemiłosiernie, ludzie ziewali i narzekali, jednak niezłomny Fasbinder parł naprzód. Mag Richter co jakiś czas zbaczał z trasy, jakby podążając za niesłyszanymi dla innych odgłosami, by chwilę później wrócić truchtem i powiedzieć coś kapitanowi na ucho.
Po drodze minęli trzy grupy wieśniaków, zazwyczaj po dwie-trzy osoby. Wszyscy opisywali grozę i śmierć, którą rozsiewał wokół siebie olbrzymi potwór. W pewnym momencie czarodziej zatrzymał całą grupę, powiedział coś kapitanowi, a następnie rozrzucił ręce na boki, powiedział coś dziwnego i… zniknął! Z miejsca gdzie stał wyprysnął w niebo czarny kruk z rozczochranymi piórami i pomknął na południe.
-
Postój. Zjedzcie i odpocznijcie. Ale gęby z dala od wina czy piwa! – rozkazał Lukas Fasbinder i samemu zszedł z drogi i usiadł na kamieniu, by wyciągnąć fajkę.
Franz starał się zniwelować skutki gwałtownego przywitania z ziemią, jednak jakoś niespecjalnie mu szło. Ostatecznie rzucił zajęcie w cholerę, chwilę go poswędzi i poboli, potem przejdzie. Zawsze tak było. A potem dotarli już do Verborgenbucht.
Było już raczej późno, pogoda, w zależności od upodobań, była piękna lub cholernie upalna. Atanaj zniknął od razu, wymawiając się umówionym spotkaniem z zielarką, Martin przyczepił się jak rzep do Franza i poszli w miasto rozpytać ludzi o szlachcica i rozejrzeć się za ewentualnymi plakatami z mordą Franza czy zabójcami, którzy czyhają na jego życie. Wędeczka też gdzieś zaginął, ale gdzie, to tylko Ranald raczył wiedzieć. Ani plakatów, ani zabójców nie znaleźli. O Dignamie nie dowiedzieli się za wiele, jednak dotarli do tawerny Truchło Bestigora i spotkali tam bardzo smutnego, starego człowieka w chłopskiej czapce, który siedział pochylony nad drewnianym kubkiem i kreślił coś palcem po blacie stołu. Oprócz tego rzucającego się w oczy jegomościa, tawerna była wypchana wszelkiego rodzaju rybakami, węglarzami czy rolnikami, którzy po pracy postanowili zanurzyć usta w mętnym piwie.
Kiedy Franz i Martin zastanawiali się, coby tu dalej zrobić, pojawił się Atanaj, dziwnie spokojny, prowadząc za uzdę swojego konia.