26-06-2017, 13:20
|
#24 |
Konto usunięte | Patrząc na monumentalną posiadłość Thobina, detektyw był pod ogromnym wrażeniem. Niektórzy ludzie albo mieli po prostu szczęście, jeśli chodzi o odpowiednie ustawienie się w życiu, albo harowali od rana do wieczora a i tak gówno z tego mieli. Thobin z pewnością nie zaliczał się do tej drugiej grupy.
Wilbur podszedł pod wielkie, dwuskrzydłowe wrota i już miał zapukać, gdy doszły go odgłosy jakichś dziwnych instrumentów. Ktoś na strychu wygrywał ponure dźwięki, a muzyka była przytłaczająca i w pewien sposób dojmująca, jakby dotykała samej duszy. Mężczyźnie zrobiło się dziwnie duszno, a obraz przed oczami zaczął się rozjeżdżać. Miał wrażenie, że to wszystko przez tę przeklętą muzykę.
Nie silił się już na pukanie, tylko nacisnął klamkę, a drzwi ustąpiły. Puścił się pędem przez urządzony z przepychem hall i korytarz, po czym wbiegł na schody prowadzące na piętro. W międzyczasie w kieszeni płaszcza odnalazł kastet i założył go na palce prawej dłoni. Nie wiedział, czego mógł się spodziewać, a mały przyjaciel był w takich sytuacjach nieodzownym wsparciem. Zresztą, biorąc pod uwagę tę dziwną muzykę, która mieszała mu w głowie, nie liczył, że trafi na imprezkę przy herbatce.
Będąc na strychu, po prostu wpadł do środka razem z drzwiami, nie siląc się na zbytnie uprzejmości. Liczył, że znajdzie tu Thobina i będzie mógł zamienić z nim parę słów, a jeśli doktorek nie będzie chętny do współpracy, to Crawley chętnie mu pomoże. |
| |