Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2017, 21:55   #2
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kazali jej nie wyściubiać nosa z karocy i zamierzała tej rady posłuchać.
Likantropy to nie byle co. Miała prawo się bać, tym bardziej, że doskonale wiedziała z czym ma do czynienia. Widziała "to" kiedyś z bliska. Gęste nastroszone futro, szczęki jak imadło, pazury zdolne zdjąć głowę wraz z szyją.
Zerkała raz po raz przez aksamitną zasłonkę ale widziała jedynie pędzące opodal konie i dosiadających je Gangreli. Jej eskortę, której natenczas, czy jej się to podobało czy nie, zawierzała życie.
Anna próbowała rozeznać się w otoczeniu. Zdało jej się, że nie uciekają na oślep, ale podług jakiegoś planu, którego jednak przebiegłości nie mogła objąć a zapytać się przecież nie dało. Godzinę później wypadli gdzieś na otwarte pola, wionąca ziołem dziewoja zajrzała do Anny z zapytaniem czy wszystko w porządku. A potem jak konie złapały oddech znowu galopada. Karoca podskakiwała na wybojach, z karocą podskakiwała Anna. Raz po raz tłukła głową w sufit lub zanosiło ją na któryś z boków. Siedziała w miejscu a zdążyła się narobić zadyszki.

Kiedy wreszcie się zatrzymali Gangrele zbili się w kupę i poczęli naradzać. Rzecz jasna Anny w swe szeregi nie zaprosili ale słyszała jak sobie konferują. Objechali kawał puszczy i kilka wsi naokoło i teraz będą ponoć odbijać na Żywiec, tyle że noc się ma ku końcowi i trzeba się gdzieś przespać.

Drzwiczki karocy otworzyły się z chrzęstem. Gangrele obrócili się jak na zawołanie. Nawet siedząca na kamulcu sroka przestała grzebać pazurem w dziobie i wbiła w Annę paciorkowate oczka.
Wampirzyca spłynęła jak widmo po schodkach karocy. Pantofelek z wyraźną niechęcią zanurzyła w gęstej trawie.
- Świtać zaraz będzie - zagaiła do Libora z nieskrywaną pretensją, bo i ochotę miała się na nim odgryźć skoro na kimś innym nie mogła, bo go nie było w pobliżu. - Nie tak się umawialiśmy.
Podeszła do Gangrela blisko, zimna i wyniosła jak pokryta szronem wierzba. Spojrzała mu prosto w oczy, bo wiedziała, że jej spojrznie potrafi onieśmielać.
- Trup mi zacznie cuchnąć jak poleży cały dzień w dusznym powozie.
Libor skłonił się, czapą zawadiacko zamiótł przed jej stopami, i umajoną źdźbłami trawy zatknął z powrotem na kudłatą łepetynę.
- Umówiliśmy się, szlachetna pani, że cię całą i zdrową razem ze skarbem twym nazad doma przywiozę - uściślił. - Toć to czynię właśnie. - Z uprzejmych słów i łagodnej twarzy nie dało się wyczytać niczego zdrożnego.
- Stańmy w ruinach - podsunęła szybko woniejąca ziołami dziewka. - Tam lochy głębokie, ciemne. I zimne - spojrzała Annie w oczy i pokiwała głową, oczekując, że się Anna entuzjastycznie zgodzi. Sroka poderwała się z kamulca i trzepotem usiadła na opuszczonym przez woźnicę koźle karety.
Anna zainteresowała się zwierzątkiem, wymieniła z nim spojrzenia jak z rozumną istotą.
- To pachołek waszego pana? - wskazała nań gestem. - Sam się nie pofatygował i podgląda jak złodziej?
Ostre słowa przykrył spokojny beznamiętny ton.
Kucnęła. Białe palce odszukały kamyk by cisnąć w ptaszysko bez ostrzeżenia. Ptak poderwał się, unikając pocisku. Szybko. Za szybko. Tak jak podejrzewała - ghul. Sroka skrzeknęła, a potem przysiadła z powrotem na swoim miejscu.
- Oldrzych cię hołubi, a ty go za łotra masz - skrzywiło się dziewczę, a wielkolud pokazał, że pojmuje ludzką mowę. Tyle że jej używać nie potrafi. Warknął coś ledwie zrozumiale i Anna poznała jeno tyle, że to mowa Wołochów. - Jak na rozkaz kasztelana poszedł, to nam kazał za wami gonić, żeby nic złego nie potkało cię - dziewczyna wskazała na siebie i wielkoluda. - Ale ptak razem z nami przyleciał. Oldrzych na lupiny w lesie wlazł. Kazał cię z lasów wywlec i jeno uczeszczanymi drogami jechać. Sypiać tam, gdzie wilki nie pójdą.
- W ruiny jako żywo nie pójdą - westchnął Libor. Widać było, że i on by najchętniej nie poszedł.
- Jak to na lupiny wlazł? - łaskawszym okiem łypnęła na srokę. - Kasztelan mu każe się z likantropami haratać?
Chude dziewczątko rozwarło już usta do odpowiedzi, ale Libor wciął się jej gładko.
- O takich rzeczach z kasztelanem trza rozprawiać. Lub z Oldrzychem. Toć my, niebożątka, nic nie wiemy.
Pojęła, że nie ma dużo czasu na pogawędki bo ich tu słońce zastanie. Ruszyła powoli we wskazanym kierunku unosząc rąbek czarnej, wykończonej koronką sukni.

Trzęśli nią i obijali po ściankach karety jeszcze dobre kilkanaście pacierzy. Znów z gościńca w las zjechali. Droga zarosła zielskiem piąć się poczęła w górę. Powóz zwalniał, aż w końcu stanął. Gnący się w ukłonach Libor poprosił, by Anna przeszła kawałek pieszo, a Andrej karetę z wykrotu podniesie. I istotnie, wielki Andrej podniósł, a przy okazji spod okrywających go skór błysnęła wampirzycy zawieszona na grubym rzemieniu u pasa hakownica, broń husytów. Chwilę potem jej uwagę przyciągnęła sroka. Ptak usiadł na kamieniu obrośniętym mchem tuż obok drogi. Zielony dywan układał się we wzory. Pod spodem coś wyryto.
Anna zboczyła w tamto miejsce. Ciekawiło ją co za tajemnicę skrywa głaz. Szarpała kępki mchu i gładziła szorstką powierzchnię by uczynić czytelną. Jej oczom ukazał się zmurszały, lecz ciągle wyraźny wizerunek Łabędzia rodu Skrzyńskich.
- Czego to ruiny? - spytała.
Ponieważ sroka nie odleciała spłoszona dziewczyna sięgnęła do swojej podróżnej torby gdzie trzymała różne dziwaczne ingridiencje i wydobyła stamtąd kilka ususzonych robaków. Posypała nimi kamień przed ptakiem. Sroka dziobnęła parę razy, ale bez entuzjazmu. Znać, że przywykła do bardziej mięsistej diety. Za to pożądliwym oczkiem, krzywiąc łepek, wpatrywała się w ozdobiony naszyjnikiem dekolt. I w pierścień na białym palcu.
- Barwałd to, panienko - odrzekł pochylony nad kołem Libor, a Gangrelka wypaliła w tej samej chwili:
- Góra Włodkowa.
- I takie tu obleżęnie trwało, że z dworu się ostało parę jeno kamieni? - zaabsorbowana ptakiem Anna wyciągnęła rękę by dotknąć wierzchem dłoni jej lśniących piór.
- Ano tak właśnie - potwierdził Gangrel. - Diabły poddały się, ale wysłannicy księcia Krakowa na jego rozkaz zrównali z ziemią wszystko. Lecz lochy zostały. A Diabły, jak to Diabły. Do piekła ciągną, w ziemię się wgryzają głęboko. Tyle dobrego, że lupiny poza kamienie z Łabędziem nie wejdą. Spać będziemy bezpiecznie.
Sroka, jak to wszystkie ptaszęta niebieskie, była ciepła. Dużo cieplejsza niż człowiek. Dziobnęła zaciekawiona oczko pierścionka Anny i ze stoickim spokojem pozwoliła się dotknąć.
- Złodziej - szepnęła cicho do ptaszka a głośniej dodała - To jakieś diabelskie zaklęcia trzymają likantropy na odległość?
Wstała, otrzepała suknię i nieśpiesznie ruszyła za Gangrelami. Nadciągający świt było już czuć w gęstniejącym powietrzu.
- Ja to nie wyznaję się - przyznał Libor z pewnym zawstydzeniem, że dopomóc nie może - Oldrzych nam rzekł, że tak jest. Jego pytać trza. Lubo wiedźmy tej, co jej krew w kubeczki z kory wyciska.
Kareta ruszyła, ale koło trzymało się na słowo honoru. Daleko jednak już nie było, kroków ledwie pięćdziesiąt dalej. Powóz zatrzymali pod ścianą lasu, ludzkie sługi do wyprzegania się zabrały. Wokół dało się dostrzec resztki murów, krąg cegieł znaczył, gdzie była zamkowa studnia.
- Kim jest wiedźma? - pytała dalej tonem obojętnym jakim i sam trup mógłby tylko mówić. - Oldrzych jej krew w kubkach przechowuje?
Jej twarz tego nie zdradzała ale chłonęła każde gangrelskie słowo, segregowała i odkładała w odpowiednie miejsca w swojej głowie.
- No, wiedźma jest wiedzmą - ocenił Libor. - Siedzi w lesie, warzy dekokta przeróżne, ku miłowaniu i ku uśmierceniu takoż, i wróży ze suchych łodyg krwawnika i kości. Oldrzych jej krwi nosi, to mu gada potem różności…
- Swoją krew jej nosi? - zapytała wprost bo wyjaśnienia Gangrela uznawała wciąż za niezadowalające. Nie wspominając, że nie pytała już z czystej ciekawości, by wiedzieć, tylko naprawdę ją to obeszło.
- No… swoją - zełgał Gangrel lojalnie i nie wiedzieć czemu. Andrej w tym czasie parę kamieni odwalił, odsłonił zamaskowaną klapę. Pod spodem wiły się zasypane gruzem schody. Woniało nie tak, jak Anna przywykła. Nie było to zastałe powietrze katakumb. Pachniało świeżością, a na twarzy czuła lekki powiew.
- Są stąd inne wyjścia? - ostrożnie stąpając po gruzie zaczęła schodzić pod powierzchnię.
- Wiele - poświadczył Libor, przełknął nieistniejącą ślinę i postąpił krok za nią. Na prostych twarzach jego i Wołocha rysowała się jasno obawa. Tylko dziewka lazła w mrok siedziby Diabłów z beztroskim uśmiechem przyklejonym do gęby. Na komiec nad głową Anny, tnąc skrzydłami sieć pajęczyn pod sklepieniem, w głąb podziemi pomknęła sroka. Ludzie zawalili klapę i zaległy ciemności, rozświetlane tylko czerwonymi latarkami gangrelskich ślepi.
- A moje zwłoki? - Anna obejrzała się przez ramię. - Możecie je złożyć w chłodzie?
- Słudzy w innym lochu złożą - oznajmił Libor. Nawet pod ugrzecznioną maską widziała, że spanie w diabelskim dachu obok zwłok diabelskiego sługi to dla Gangrela za dużo.
Odprowadziła wzrokiem rozpostarte skrzydła ptaka i zastanawiała się czy Oldrzych wyszedł bez szwanku ze spotkania z lupinami. Nie żeby przeszywała ją troska o jego losy ale chciała spojrzeć mu w oczy z wyższością i wypisanym w nich afrontem “wiedziałam, że jesteś ulepiony w takiej gliny”. A jeśli lupiny go usieką straci Anna dużo przyjemności.
- I kiedy waszego pana zobaczę? O ile wcale?
Gangrele konferujący sobie dotąd z cicha podczas mozolnej wędrówki, nagle jak jeden mąż nabrali wody w usta.
- O, tu nam będzie wygodnie - rzekł Libor po chwili, z wyraźną ulgą w głosie zmieniając temat.
- Tak, zapewne - Anna przyjrzała się podziemnej sali i wskazała na przeciwległy zacieniony kąt. - Tam spocznę. Sama.
Ruszyła wzdłuż ściany wspomagając się dotykiem tam gdzie zawodziły oczy. Ona, w przeciwieństwie do Gangreli nie widziała w ciemności, doceniała więc fakt, że pochodnia jest tu tylko z jej powodu.
Gangrele rozłożyli się w drugim kącie malowniczą kupą, jeden na drugim. Z dolatujących ku niej szeptów Anna zdążyła się jeszcze dowiedzieć, że dziewka ma na imię Jitka, i że ktoś imieniem Semen poszedł po Oldrzycha. A także, że może zniknięcie Pężyrki to wcale nie taka tragedia.
- Toć to wredna raszpla jest - westchnął Libor, a chwilę potem zasnął. Jitka z góralem kotłowali się jeszcze pół pacierza, nim padli, a potem zimne palce śmierci objęły i Annę.

Obudziła się z dziwnym przeczuciem, że stało się coś. Coś ważnego, doniosłego. Obok niej kucał wielki Andrej i z reka zawieszoną nad jej ramieniem wyraźnie walczył ze sobą, czy ją może złapać za rekę i potrząsnąć. Odetchnął, gdy otworzyła oczy.
- Ka-da-wer - powiedział głośno, wyraźnie i wolno, jakby mówił do kogoś słabującego na umyśle albo dziecka. - Żyw.
Anna uniosła się na łokciach i rozejrzała nie całkiem jeszcze przytomnie. Długo spała. Dłużej bodaj niż całe zbójeckie gangrelskie plemie.
- Oldrzych żyw? - zapytała choć nie spodziewała się odpowiedzi. Z olbrzymem trudno było dojść do porozumienia i mniemała, że barierę nie stanowi jedynie obcy język ale umysł Andrieja, bardziej zwierzęcy niż jego kompanów nawet.
Podniosła się z ziemi gotowa by za nim iść.
- Kadawer - powtórzył Andrej nagląco i wyraźniej. Skąd taki prostaczek znał łacinę?
Na zewnątrz nie było Oldrzycha. Była za to szóstka wystraszonych i ledwie żywych z tego strachu ludzi, Jitka zanurzona do połowy w jakiejś dziurze pod murkiem i wściekły Libor, który z miejsca na Annę naskoczył.
- Jezu Chryste, w coś ty nas, czarownico, wplątała?!
Skądś spod ziemi, z wielu miejsc, dobiegł charczący, nieludzki jęk.
- To moje zwłoki? - postąpiła kilka kroków próbując zlokalizować źródło dźwięku. - Znowu wstał.
Jęk dobiegał z otworu, w którym tkwiła Jitka, i z kilku miejsc w niedalekiej okolicy. Gangrelka musiała ją usłyszeć, bo wycofała się ostrożnie, potarła umuraną twarz.
- Grzebał to tu, to tam - zrelacjonowała podniecona całym zdarzeniem. - I odszedł za załom, nie widzę go. Może wrzućmy mu tam pochodnię?
- Może pierdolnijmy mu w piersi z hakownicy - zasugerował Libor ponuro.
- Kadaweeeeeeeeer - powtórzył Andrej z lubością. Słowo sprawiało mu jakąś przyjemność.
- Mowy nie ma - zaoponowała Anna. - To tylko jedne zwłoki. Założę się, że nie jest ani specjalnie ruchawy ani niebezpieczny.
Nie przejmując się sugestiami Libora spróbowała dostać się pod ziemię za rzeczony załom. Zastanawiała się czy to, że trup został animowany ma jakiś związek, że spędził trochę czasu na ziemiach Skrzyńskich. I czy błąkał się po korytarzach czy szukał czegoś konkretnego?
Przy okazji dowiedziała się czegoś ciekawego. Andrej podążał dzielnie za tym, kto był najbardziej zdecydowany w grupie. Libor marudził, Jitka plotła głupoty, a Anna działała… więc potoczył się za nią. Bez słowa odwalił kilka pniaków i odłamków muru, którym ludzie zawalili w dzień zejście, gdy obaczyli, że zwłoki powstały z martwych. Bez słowa zszedł z Anną w dół.
Wpuścili nieco światła, i Jitka mogła dojrzeć nieco więcej.
- Jest za załomem! - zrelacjonowała zaaferowana. - Jako dzik ryje!
Żadnej powagi dla śmierci, żadnej…

Anna zmrużyła oczy by przyzwyczaiły się do mroku i pewnie ruszyła w tamtą stronę. Chciała to zobaczyć na własne oczy.
Poczuła na ramieniu wielką, silną prawicę, która zatrzymała ją w miejscu. Andrej pierwszy dostrzegł, czym Łazarz grzebie w ziemi z gruzem przemieszanej. Czarne, zakrzywione pazury miały ponad łokieć długości. Zdawał się ożywieniec Annie bledszy, a jego kości na kręgosłupie bardziej wysklepione, lecz nie widziała więcej zmian.
- Księgaaaa - zajęczał Łazarz. - Łabądeeeeeek…
Anna postąpiła kilka kroków w tył i nakazała Andriejowi by także odstąpił.
- Pozwólmy mu kopać. Dajmy mu chwilę.
To był ślepy strzał ale nigdzie jej się nie spieszyło. Jeśli zaś Gangrele nie chcieli trwonić czasu na jej towarzystwo to siłą ich tu nie trzymała. Choć przypuszczała, że Ołdrzych nie byłby zadowolony gdyby zostawili ją samą sobie. A może się myliła? Może by go to nie obeszło?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-06-2017 o 10:31.
liliel jest offline