Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2017, 21:28   #4
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
W lochach Skrzyńskich, czyli o tym jak umarlak potargał Annie pisma

Anna za późno pojęła swój błąd. Trzeba było samemu sprawdzić co się kryje w obranym przez Łazarza miejscu a tak, w proch poszła pierwsza partia ksiąg i pergaminów, bezcennych bez wątpliwości.
- Libor, strzelaj, na litość boską! - nie podniosła głosu, bo nie miała tego w zwyczaju ale nadała poleceniu nie znający sprzeciwu ton. - Ubić go nim wszystko obróci w ruinę!
Na zachęte klepnęła w bark Andreja. Nie zastanawiała się czy Ołdrzych będzie żywić pretensje, że naraża jego zbójów. Pergaminy diabłów trzeba było ratować za wszelką cenę.
Libor strzelać nie miał z czego, bo hakownica nienabita kołysała się na rzemieniu, obijając o nogi Wołocha. Ale nieobce mu było zarówno posłuszeństwo, jak i improwizacja na polu bitwy. Obok policzka Anny śmignął, koziołkując, rzucony czekan. Ostrze wbiło się głęboko w potylicę Łazarza, na co ten znieruchomiał, przerwawszy swe dzieło zniszczenia. A potem obrócił się błyskawicznie. Annie mignęła myśl, że jeśli Łazarz po trzecim zmartwych wstaniu będzie chciał wrócić do swej wioski i znowu za broną chodzić, to z tymi zębami i białymi oczami mu się ta sztuka nie uda. Nawet jeśli dziurę w czaszce przykryje czapką.
Chwilę potem przed Anny twarzą mignęły czarne pazury. Szczęknęły, gdy Jitka zablokowała cios sierpem.
- Nie zmiażdżyć mu głowy - zdążyła zakomenderować widząc jak rosły Wołoch targa do góry ogromny głaz. Oczami wyobraźni widziała już co zostanie z jej ożywieńca gdy go Andriej tym kamulcem potraktuje, podobnie jak Anna czyniła z ziołami w moździerzu.
O dziwo najmniej w tym momencie dbała o własne nieżycie. Chodziło jej raczej po głowie jak w tym rozgardiaszu ocalić i papiery i zwłoki.
Spaliła tymczasem krew by dodać sobie siły, która bez wspomagania była mniej niż licha. Zza paska dobyła sztylecik, wąski acz solidny, i próbowała nim przeszyć gardło kreatury.
Z rozprutej krtani buchnęła czarna, gęsta jucha. Stwór zabulgotał i trzepnął lewą ręką nadbiegającego Libora, rozorując mu pazurami piersi od lewej do prawej. Jitka z wrzaskiem wyrwała z potylicy umrzyka czekan, wzięła zamach… a Lazarz nagle opadł w dół, tak że jego sponiewierana już głowa znalazła się na wysokości pasa Anny. O ścianę lochu z miękkim plaśnięciem uderzyły ucięte szponami Andreja nogi.
- Dość - Anna nie była pewna czy Gangrele opętani walką jeszcze ją słyszą. - Można go już spętać. W takim stanie przyda mi się bardziej niż z roztrzaskaną czaszką.
Odstąpiła dwa kroki w tył poza zasięg wijącego się na podłodze Łazarza. Przykucnęła zresztą i nie spuszczała z niego oka jak z przecudnego zjawiska.
W połowie jej przemowy opadł czekan, gruchoczac kręgosłup nieboszczyka. Jitka sapnela i uskoczyla pod ścianę, by stamtąd ze zgroza przyglądać się robaczym teraz ruchom Lazarza.
-Trzeba zatluc to diabelskie nasienie, panienko - wydyszal Libor, a Andrej potoczył się po upuszczoną żagiew. Popatrzył Annie w oczy, a potem poszczuł umrzyka płomieniem.
Bez żadnej reakcji. Lazarz nie bał się ognia.
- On już nikomu nie zagraża - Anna widząc, że jest w mniejszości postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
Wycelowany palec dotknął piersi Libora by odsunąc go z drogi. Sama postawiła pantofelek na plecach wijącego się ożywieńca by go unieruchomić i wyszperała mocny cienki sznur ze swojej podróżnej torby.
- Andriej, wykręć mu ręce - zwróciła się uprzejmie do olbrzyma. - Zwiążę go i tyle.
- I co niby potem? - Zaprotestował Libor sceptycznie. - Szlachetna pani?
Andrej tymczasem umrzyka okiełznał bez zbytecznego gadania. A tak to zręcznie uczynił, że zaczęła podejrzewać, iż nie pierwszy raz to czyni. Wie, co robić, tak jak w odróżnieniu od towarzyszy wiedział, gdzie uderzyć.
- Potem go przewieziemy gdzieś, gdzie będę mogła spokojnie popracować - odparła pochylając się nad kościstymi nadgarstkami i poczęła je pętać w mocny żeglarski supeł.
- Trzeba mu jeszcze pysk obwiązać, co by nie kłapał zębiskami - zerknęła przez ramię na Libora nie chcąc zakłócać spokoju Jitki przycupniętej w kąciku. - Macie jakieś szmaty?
Gangrel obmacujący szeroką ranę na swej piersi podniósł obydwie dłonie do góry.
-O nie, nie, panienko - rzekł stanowczo, choć uprzejmie, nawet jeśli ta uprzejmość zdała się Annie cokolwiek wymuszona i fałszywa. - Nie taka była umowa.
Andrej i Jitka nie powiedzieli nic, za to tuż nad głową Anny nagle wrzasnęła siedząca na szczycie załomu sroka.
- W takim razie co proponujesz? - zaplotła na piersi ramiona i spojrzała na ptaszysko jakoby mogło cokolwiek w tych negocjacjach dopomóc. - Ja się bez trupa stąd nie ruszam. Umowa była właśnie taka, by mnie i mój skarb doma zawieść. Twoje, Liborze, słowa.
-Skarb był jednakże zrazu bardziej martwy i mniej kłopotliwy. Sama przyznasz, panienko - zmiażdżył ją wyrabana siekierą gangrelska logiką i wytresowaną ogładą. - Ale co to dla nas. Możemy ci zrobić tę przysługę. A ty w zamian Oldrzychowi dopomożesz, w czym mu wola będzie.
- A Ołdrzych nie powinien aby sam swoich spraw negocjować? - Anna dumnie zadarła podbródek i ujęła się pod boki. - Niech przyjdzie, to umowę będziem renegocjować.
Libor podrapał się po policzku.
-Czekać chcesz? Tu? Toć i dwie niedziele mogą minąć, nim wróci. Szedł w dół biegu wislanego, Pężyrki szukać. I nie planował tego zarzucić mimo ran.
- Jak to ranion za Pężyrką pognał? A wyście go samego puścili? - nie kryła zdziwienia, choć zataiła, że się tym trochę przestrachała jak kruchutka żoneczka. - Jak lupiny wokół?
Gangrel podrapał się znowu, skonfudowany cokolwiek, że mu się wyrwało więcej niż powinno i że mu na dodatek brak troski o przywódcę wyrzucają..
- Jak wybywał, to nic nie wskazywało, że się stało coś innego niż… no zazwyczaj, tylko dłużej. Ale kasztelan kazał flisaczkę sprowadzić. Panienka wie, że jak oryle wracają piechotą w górę rzeki, to chłopy żony i córki w komorach zamykają? No nie bez powodu - na okrętkę i z lekkim zażenowaniem próbował nie nazwać sprawy po imieniu. - Pężyrka jak się w marszu znudzi, to wpada z ludźmi do wioski blisko brzegu i kipisz czyni, a jak szlachcic się właściciel pojawia, no to bęcki spuszcza mu...To i myślał Oldrzych, że się w zabawie gdzie zapamiętała za bardzo i czasu liczyć w upojeniu przestała. Ale potem tego lupina w lesie napotkał i na pojedynek go wyzwał… no i jak wygrał, to wycisnął, że te watahy są nietutejsze, i że ciemnowłosej wampirzycy szukają - zagapił się na fryzurę Anny, ale nic nie powiedział więcej.
- Na moje oko to same ciemnowłose Kainitki w okolicy. Z Pężyrką na czele. Dowiedział się konkretniej za jaką się uganiają, no i po co?
Stropiony Gangrel pokręcił tylko głową przecząco i wzrok przeniósł na skrępowanego Łazarza.
- I po tym pojedynku - pytała dalej Anna niezrażona niechęcią Libora by się dzielić informacją - on, jakby nigdy nic, poszedł dalej szukać Pężyrki? I czemu to niby może i dwie niedziele potrwać?
Cały czas miała wrażenie, że czegoś jej jeszcze nie mówią. Niemniej nie przygważdżała dłużej Gangrela szpilkami oczu ale wyminęła ożywieńca i poszła przyjrzeć się rozwalonej skrzyni i jej zawartości.
- Toć flisy piechotą spod Krakowa na piechotę brzegiem idą. Oldrzych tak samo szukać ich musi - Libor spojrzał zezem na srokę. I jak, nigdy nic. Toć kasztelan kazał.
Połowa zawartości skrzyni była ku rozpaczy Anny stracona bezpowrotnie. Delikatne pergamina w strzępach walały się po ziemi. Niektóre nawet nie rozerwane, a pokruszone, tak były stare. Jednak rzut oka na to, co ocalało, pozwolił jej żywić mniemanie, że musiała to być jakaś część biblioteki Włodka Skrzyńskiego.
W połach sukni znalazła rękawiczki z cienkiego materiału, dopiero gdy wsunęła je na dłonie z nabożnością sięgała kolejno po księgi i pergaminy. Wszystko skrupulatnie ułożyła, owinęła i schowała do swojej torby.
- Nie ma co się spierać i czasu trwonić. Odwieziecie mnie i truposza, ale nie do domu w mieście. Gdzieś gdzie mi nie będzie nikt przeszkadzał. Za Żywcem jest opuszczony z dawien dawna cmentarz, na pewno wiecie o który mi chodzi. Potem odszukacie swego Pana, upewnicie się, że nic mu nie jest i przekażecie moją wolę by mnie na tym cmentarzu odwiedził.
- Przysługa za przysługę? - kiwnął głową Libor.
- Myślałam, że podróż ta to przysługa jaką pan wasz spłaca memu ojcu. Mylę się?
- Ja tam nie wiem - wyznał Libor z ujmującą szczerością. - Ale z nami szlachetna pani umówiona była na wożenie po okolicy zwłok, a nie potwora z pazurami jak siekiery.
- Dobrze. Jeśli pan wasz uzna, że mam dług wobec żywieckich Gangreli to go spłacę. A teraz możemy się już zbierać? Spieszno mi do ksiąg i mojego trupa.
Na to Gangrel zmarszczył się jeszcze bardziej, a Jitka wyrwała ze stuporu.
- Jak tak sprawa wygląda, to iście dług będzie i to niemały. Bośmy cię do miasta, gdzie bezpiecznie odstawić mieli. A nie siedzieć z tobą na cmentarzach odludnych i przede lupinami bronić.
- Cmentarz pode miastem niemal. Tak blisko ludzi się kudłaki zapuszczają?
- Miejscowych to jakby nie było. Nauczeni jeszcze pod Skrzyńskimi, że mordy trzeba nisko nosić. Ale ci przyjezdni, to czort ich wie - po Gangrelach widać było lekkie zaniepokojenie.
- A mówicie, że do ruin po Skrzyńskich się nie zbliżają. Są jakieś inne niż te, bliżej miasta? Z lochami, w których się mogę zaszyć, przynajmniej na jakiś czas.
Wyliczyli jej precyzyjnie, że z siedzib diabelskich zamek Grójec stoi i jest zamieszkany, Wołek za daleko leży, dwa mniejsze za blisko wsi i ludzie mogą się zaciekawić, a w ostatnich ruinach to oni mieszkają i jej tam z tą anomalią i pokrzywieńcem, podrzutkiem diabelskim nie wpuszczą za próg.
- Tedy na cmentarz. Odstawicie mnie i jesteście wolni. Nie chcę nadwyrężać waszej opieki.
- Będziesz musiała, panienko. Bo cię samej nie zostawimy - uświadomił ją Libor i ruszył szparko na górę, ludzi popędzić.

*
Możliwe, że nowy dom

Cmentarzyk stał na skraju lasu, zarośnięty młodymi kilkuletnimi brzózkami, podzielony na dwie części. Regularną, gdzie umarlaki dorobiły się nagrobków albo krypty nawet, oraz masowe doły, nad którymi pozatykano tylko drewniane krzyże - zapewne pamiątka po epidemii cholery.

Anna udała się oczywiście w stronę kamiennych krypt - domków lokalnych rodów szlacheckich, nadających się niezgorzej na schronienia. Część z nich była pusta. Nieboszczyków najpewniej ukradziono albo przeniesiono, gdy cmentarz został porzucony. Wzrok Anny przykuła krypta opatrzona w żelazne drzwi na zamek, których nie szło poruszyć. Pomyślała, że jak Andrej wróci z polowania na dziewoje, to może jej wykopać. Dotknęła białym palcem wygrawerowany w metalu herb. Zsunęła palec w dół po okuciach, aż do dziurki od klucza. Sięgnęła po nadwrażliwość zastanawiając się czy gdzieś tu może kryć się klucz? Pod jakimś głazem, za kamienną figurą?
Ale wyostrzone zmysły szeptały ostrzeżenia, że to fortel. Dziurki od klucza nie ma. Przed oczami stanęło wspomnienie ostatniej hieny cmentarnej, która próbowała wyważyć drzwi, aż ręce złodzieja pokryły się czarnymi wrzodami. Klątwa. Bardzo, bardzo ciekawe.
*

Powiedzcie mi sroczki, co w puszczy piszczy...

Jak mawiał ojciec, pierwsze sprawy najpierw.
Usiadła na ławeczce przed wybraną przezeń kryptą. Przymknęła oczy. Pomyślała intensywnie o Ołdrzychu i poczuła jak jej powieki opadają pod ciężarem wizji. Jak się unosi i płynie i po chwili nie jest już sobą, choć nadal jest sobą. Czuje coś obcego i znajomego zarazem. Chłonie każdy szczegół.
Anna ma wiele oczu. Wiele skrzydeł. Widzi wiele różnych obrazów. Podąża w różnych kierunkach. W oczach się jej mieni.
Las, drzewa, przecinka, jakaś wioska, rzeka, szeroka, Wisła chyba.
Pężyrka, okrwawiona, skulona w wykrocie, zasłania usta swojego ghula retmana ręką w której brakuje dwóch palców. Nad nimi mężczyzna w wilczurze zarzuconej na zielony kaftan rozgarnia paprocie włócznią. Postać mężczyzny drga i migocze, nakłada się na nią sylwetka siwego wilka i siwego wilkoczłeka.
Orszak podobnych temu - niektórzy mają w sobie wiele form, niektórzy zdają się ludźmi. Na czele kroczy mąż o białych włosach, czerwonych oczach. Nie ma prawej ręki. Obok niego szlachcic, i Annie zdaje się, że widziała już herb na jego kaftanie. Gdzieś. Gdzieś indziej, nie w Żywcu.
Anna ma wiele oczu, wiele skrzydeł, i oczy na tych skrzydłach podążają ku sobie. Widzi je-siebie. Czuje, jak dwie pierwsze zbijają się w pierzasto-mięsną masę, jak wbijają się w nią kolejne, jak wszystko kotłuje się w burzy kości, mięsa, krwi i piór.
A potem staje się mężczyzną. Odbija w kierunku, skąd czuje zapach rzeki. Idzie. Idzie po tę raszplę Pężyrkę, i niech to będzie tego warte. Niech się Pężyrka wypłaci, bo właśnie kulejąc idzie uratować jej gorącą głowę.
Mężczyzna postanawia w tym momencie sobie popatrzeć, jak i Anna patrzy. I Anna czuje, że odnajduje ten kawałek ciała, którego zabrakło.
Mruga oczkiem. Zeskakuje z krzyża Mateusza Pasiwołda, niech spoczywa w pokoju, zostawiwszy żonę i czterech synów, co mu pieczołowicie ktoś wyharatał na nagrobku. Kręci głową i widzi siebie. Przed kryptą, którą sobie obrała na schronienie. Prawdziwa Anna przekrzywia głowę w lewo. I - rzecz niebywała - Anna w wizji robi to samo.
A potem kilkuletni chłopiec o sinych wargach, który stoi za Anną, kamykiem ciska w srokę i ptak ucieka razem z wizją.

*
W ferworze badań czyli dziwny ten stan pomiędzy życiem a śmiercią

Żyw był, więc sobie poradzi. On nie z miękkiej gliny.
Czy ją odwiedzi czy nie, nie miało teraz znaczenia. Gangreli postanowiła nie odsyłać skoro w wizji nic Ołdrzychowi nie zagrażało. Właściwie można rzec, że uszanowała jego wybór. Wybór, za który niewątpliwie przyjdzie jej zapłacić. Jak rzekł Libor? Przysługa za przysługę.
Anna postanowiła się w swojej krypcie rozgościć. Niewiele przywiozła do Żywca dobytku, a i większość z tego miała przy sobie, w tym swoją bezcenną torbę lekarską. Rozłożyła zestaw narzędzi do rozkrajania zwłok i piłowania kości, obok komplet buteleczek pełnych dekoktów i sproszkowanych ingrediencji. Wciąż jej brakowało alchemicznej aparatury, naczyń i palników, ale o nie zadba w późniejszym czasie.
Do dzieła.
Umarlak wił się przywiązany do kamiennego katafalku. Na jego czoło spłynęła odmierzona pipetą dawka wody święconej. Zasyczał wściekle, ale ogień nie zrobił już na nim wrażenia, tak samo jak czosnek, choć ten chciał zeżreć. Tak samo zresztą jak mięso i krew wraz z kubkiem z kory. Apetyt mu dopisywał.
Kolejnej nocy nakarmiła go własną krwią. Najpierw zgłupiał zupełnie, ale potem jak się wyrwał ku Annie, to mało łańcucha nie zerwał. Opanował się po chwili i się podczołgał do jej stóp z uległą miną.
Gadać nie chciał. Kilka jeno słów. Księga. Łabądek. Oraz Paszko. Przy czym Anna wiedziała, że Paszko to imię denata. Czyli jakiś strzęp świadomości mu pozostał. Anna była pewna, że Diabeł tu przy tym najmajstrował. Ale to zniekształcenie wydawało się o tyle dziwne, że ujawniło się dopiero w momencie śmierci.
Następnej nocy postanowiła, że zmieni plany. Skoro Paszko zrobił się uległy pijąc jej krew to możne go jednak nie pokroi, ale oswoi?
Regenerował się, ale wolno. Rana po sztylecie Anny dopiero jak Łazarza nakarmiła zaczęła się zasklepiać. Tyle że taka dziurka to nie odcięta noga. Te mu raczej już nie odrosną, choć postanowiła rzecz sprawdzić i je skrupulatnie przyszyła. Sprawdzała czy tkanki się nie zrastają, czy nie wraca mu czucie w członkach. Nie wracało.
Złagodniał na tyle, że poluzowała mu łańcuch. Karmiła wszystkim co było pod ręką. Było mu wszystko jedno, choć mięso lubił najbardziej. Krew przyjmował ochoczo. Po niej coraz częściej spoglądał na Annę żałośnie, jak pies.
Kolejnej jeszcze nocy gdy otworzyła martwe powieki dojrzała w rogu innego Paszko. Bez pazurów. Niemal ludzkiego, jak tak spoglądał, może nie inteligentnie, nie miała do tego złudzeń, ale bardziej rozumnie. Nadal jednak gadał te same trzy słowa.
Sprawdziła, jak każdej nocy, wszystkie funkcje życiowe a wyniki zanotowała w ciężkiej, oprawionej w skórę księdze. Z czymś podobnym się nie spotkała. Nie umiała jednoznacznie określić, czy Paszko jest trupem czy nie. Najbliżej porównałaby go do człowieka konającego, choć ten nie jest tak skoordynowany. Możliwe, że był on w stanie chwiejnej równowagi, gdzieś na granicy pomiędzy życiem a śmiercią?
Pożałowała, że nie ma tutaj ojca. On by na pewno wiedział.
Praca i badania pochłonęły Annę bez reszty. Czas dzieliła pomiędzy Paszko a znalezione w podziemiach Skrzyńskich pergaminy. Z krypty niemal nie wychodziła a Gangrele mieli na tyle taktu by jej nie niepokoić.
Nie była nawet pewna ile minęło nocy kiedy z transu wyrwał ją głód. Bestia potrząsała zaspanym łbem i budziła się z letargu, mlaskając językiem i kłapiąc zaślinioną paszczą. Jeść. Jeść.
Wytoczyła się na zewnątrz. Chłodne cmentarne powietrze omiatało jej twarz, przywracało do rzeczywistości, do tu i teraz. Tuż obok pojawił się Libor, gotów służyć jej prośbom, nie miała złudzeń, że nie za darmo. „Przysługa za przysługę” - pobrzmiewało echo.
Poprosiła o posiłek, bo zapomniała. Wyleciało jej z głowy, jest taka zajęta. Może wyczytali to z jej oczu? Zobaczyli przyczajoną po drugiej stronie tęczówek bestię, która wygląda zza nich jak z okienka? Jitka przyprowadziła jednego ze zbójów w oka mgnieniu. Podsunęła go Annie. Odchyliła nawet wełniany kołnierz , dla zachęty. Później było Annie wstyd, że potraktowała tego człowieka jak puchar z piwem. Łyknęła, odstawiła i nawet nie otarła ust. Wróciła do swoich chłodnych kamieni. Do cieni, błogiej ciszy i wiedzy, która czekała by ją odkryć.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-06-2017 o 22:05.
liliel jest offline