Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2017, 09:23   #1
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
[D&D FR, 18+] Phandalin. Zaginiona Księga

Rozdział I
Phandalin
Eleint, Śródlecie, wieczór



- Dawno, dawno temu… No dacież coś przepłukać gardło, przecie nie będę gadał o suchym pysku... No. Dawno, dawno temu… A w zasadzie wcale nie tak dawno, bo kogo obchodzi co działo się parę setek lat temu, skoro i teraz atrakcji nie brakuje? W każdym razie była sobie, znaczy jest dalej, taka mieścina, wiościna w zasadzie, u stóp Gór Miecza niemal - Phandalin. Zbudowana na ruinach starej osady, to i materiału na podmurówki jest, i piwnice czasem, jeno z ciesielką słabo, bo im mistrza ubili. W każdym razie parę miesięcy temu ludków się tam nasprowadzało parę dziesiątek, a górnicy i poszukiwacze wszelacy ryć w górach i pluskać się w strumieniach jak bobry zaczęli, żeby tam złota i klejnotów worki wynaleźć. A wiadomo, że gdzie złoto brzęczy tam i zaraz łapska brudne się po nie wyciągają, nie uczciwą pracą utytłane, oj nie! Zielone i pazurzaste, hehehe, khe, khe, khe… daj no ten szawłok, młody, no daj! Uch… kopie świństwo… No.

W każdym razie orcy i gobliny obsiadły trakty do Phandalin z obu stron, i z Wybrzeża Mieczy i od Marchii strony, co by karawany łupić. Ale nic to było w porównaniu z zarazą, która w samym Phandalin się zagnieździła… Nie czarna śmierć, weź mi kurwi synu nie przerywaj! No. Nie czarna, a czerwona to była, banda obsrańców co się pod wodzą magusa-renegata zebrali, haracz na dobrych ludziach brali, a młódki w niewolę słali.

Nie wiedział nikt, że - uważcie sobie - dla drowa oni pracują, elfa czarnego, co się o przedwiecznej magicznej kopalni w górach wywiedział i wejścia do niej szukał. Lecz nie tylko on o kopalni wiedział, co to to nie! Gundren Rockseeker, krasnolud prawy z braćmi pierwej wejście odkopali i wraz ze swą dzielną drużyną ogniem i mieczem drowa precz przegnali, a z nim i czerwoną bandę, i orków, i goblinów w try miga usiekli, a samą kopalnię raz-dwa z nieumarłych i inszego plugastwa oczyścili.

Że co? No nie, nie wszyscy wyżyli; dobrych ludzi i nieludzi też paru ducha oddało dla sprawy, lecz ich męstwo zapamiętane będzie! No i teraz tam bezpiecznie jak mało gdzie ponoć, nawet straż własną mają, uzbrojoną lepiej niż niejeden chłystek co się awanturnikiem mieni. Że co? Że smok tam mieszka? I duchy? Eee, bujdy na kiju, tera to się tam nawet jaszczurki nie ostały, wszystko wymietli, nawet zamek zdobyli! Czemu tam nie zamieszkali to zupełnie nie rozumiem, ale bohaterowie mają swoje dziwactwa. Polej no do miski, bo dno tu widzę. Piwa, nie gulaszu, młotku! No przecie mówię, że zamek, prawdziwy zamek z wieżami i w ogóle. Nie róbta takiej miny; w tych lasach uczciwy człowiek to co krok się o jakąś ruinę potyka, przecie niemal co noc w jakiejś nocujemy.

Dlatego właśnie jak komu nowe życie trza zacząć to do Phandalin mus jechać! I boha-hyp!-tyrów tam mają, i straż, i zarobek pewny, a ponoć nawet palisadę chcą stawiać, może mur nawet… Yp! Za góraaaaami, za muraaami, jedzie kocioł z koboldaaaami…!



Liczna karawana wlokła się wąską, wyboistą drogą na zachód, dostosowując swoje tempo to turkotu kół solidnego, wzmocnionego żelaznymi belkami wozu, wypełnionego głównie bronią i zbrojami. Dziesiątka najemników Kompanii Lionshield jechała na swych koniach w dość zrelaksowanych pozach (z wyjątkiem młodego czarodzieja, który zawsze wyglądał na zdenerwowanego). Jak dowiedziałą się Przeborka, w ostatnim czasie lokalni awanturnicy z Phandalin mocno przetrzebili tutejszą populację zielonoskórych, więc na traktach zapanował względny spokój. Przynajmniej na razie, bo - jak wiadomo - natura nie znosi pustki.

Pustkę innego rodzaju mieli zamiast wypełnić natomiast pozostali członkowie karawany. Ponad tuzin mężczyzn i kobiet zdążał do Phandalin by poszukać tam szczęścia; czy to w uczciwej pracy, czy nieco mniej uczciwym bumelowaniu. Młoda górnicza osada dobrze rokowała tym, kórzy przybędą tam pierwsi. Kilka osób, które chciały wędrować dalej musiało poczekać na kolejnych śmiałków zdążających w stronę Wybrzeża.

W tym celu właśnie zmierzała tam Przeborka. Co prawda mina nieco jej zrzedła gdy dowiedziała się, że osada ma już kowala, ale pocieszała się myślą, iż przy ten liczbie osadników zapotrzebowanie na kute wyroby będzie tylko rosło. Rozmowy trzech krasnoludów, którzy mieli zamiast zatrudnić się w kopalni Phandelver zdawały się potwierdzać jej przypuszczenie. Niby mieli ze sobą zaprzężony w osiołka wózek wiozący pełno żelastwa, ale - jak wiadomo - żelastwo się psuje…

Prócz Przeborki oraz żylastej kobiety Umy, wędrującej wraz z czwórką dzieci, bratem i mężem w karawanie była jeszcze tylko jedna kobieta, mocno posunięta już w latach. Najwyraźniej nie przeszkadzało jej to, gdyż na każdym postoju na zmianę to opowiadała różne historie mocno przepitym głosem, to wdzięczyła się do ochroniarzy i… no, w zasadzie do każdego, z Przeborką włącznie. Zenobii nie zniechęcało absolutnie nic, nawet patelnia, którą Uma przegoniła starą bardkę gdy ta zbytnio ocierała się o męża szacownej matrony.
- Jutro koło południa dotrzemy do Phandalin - rzekł Hurst Boner, dowódca ochroniarzy, gdy nocowali w ruinach osady Connyberry. Jego stwierdzenie wywołało kilka rozradowanych okrzyków, zwłaszcza wśród dzieciarni, która miała serdecznie dość monotonnego przebierania nogami. Większość wędrowców miała zaś dość znudzonej - a więc upierdliwej - dzieciarni, radość była więc obopólna. Przeborka i Zenobia cieszyły się również; każda ze swoich powodów.




Tymczasem od strony Neverwinter nadjeżdżała do Phandalin kolejna karawana. A w zasadzie dwie połączone. Jedną z nich była niewielka karawana Leny Marple, która zdecydowała się rozszerzyć swoje kontakty handlowe poza Królestwo Pięciu Miast i poszukać szczęścia w południowych miastach Faerunu. Szybko okazało się, że robienie interesów w dużych miastach, gdzie gildie i domy kupieckie monopolizowały handel nie jest wcale takie proste. Koszty wyprawy rosły, a zyski wydawały się bardzo odległe, jeśli w ogóle możliwe, toteż Lenie coraz bardziej psuł się humor. Tym samym humor warzył się jej ludziom, w tym Marvowi, który wraz z Traffo zdecydował się przyłączyć do wyprawy handlarki i zwiedzić trochę świata. Jednak Sharvri niezmiennie tryskał optymizmem, co tylko drażniło rudowłosego włócznika.

Gdy zniechęcona Lena szykowała się już do powrotu do Królestwa, w gospodzie “The Fallen Tower” w Neverwinter pech się odwrócił. Tak przynajmniej się mogło wydawać. Niewielka grupka podróżnych rozprawiających o niedawno uruchomionej kopalni klejnotów w Phandalin zwróciła uwagę Leny i od słowa do słowa handlarka zdecydowała się zmienić plany i ten ostatni raz poszukać szczęścia w okolicach Wybrzeża Mieczy. Następnego dnia wóz załadowany po brzegi górniczym sprzętem i wszelkimi dobrami potrzebnymi w odległej od cywilizacji osadzie zdążał z powrotem na południe. Wraz z nimi jechał drugi wóz, należący - jak się okazało - do Elmara Barthena, handlarza z Phandalin. Najwyraźniej jego pracownikom nie przeszkadzało, że sprowadzają pryncypałowi na głowę konkurencję, gdyż raźno i chętnie dzielili się zarówno informacjami jak i plotkami. Brylowała w nich korpulentna krasnoludka Turmalina, paradująca w fikuśnej sukni z wielkim dekoltem. Wypchana torba oraz ciągłe zmiany odzienia sugerowały, że owych strojów nabyła w mieście dużo więcej.

Do karawany dołączyli jeszcze dwaj mężczyźni o wyglądzie obwiesiów oraz Stimy, wesoły niziołek w obszernym kapeluszu, który zaraz znalazł z krasnoludką wspólny język. Wbrew ponurym przewidywaniom Marva wędrówka przebiegła spokojnie i trzeciego popołudnia od wyruszenia z Neverwinter podróżni poczuli dym unoszących się z kominów górniczej osady Phandalin.



Phandalin nie wyróżniało się szczególnie na tle innych osad północnych rubieży. Czterdzieści, może pięćdziesiąt domostw z bali luźno otaczało niewielki rynek, na którym stała schludna kapliczka poświęcona Tymorze. Wśród nich i dalej widać było ruiny znacznie starszych budynków, częściowo porozbierana na budulec dla nowych domostw, których ściany widać było tu i ówdzie. Na prawo od traktu rósł sad, w którym powoli czerwieniały jabłka, zaś po lewej, na wzgórzu, widać było ruiny obszernego dworzyszcza. Na wprost, na południu wznosiły się Góry Miecza, rzucając na Phandalin wydłużający się wraz z wędrówką słońca cień. Tam właśnie, jeśli plotki były prawdziwe, znajdowała się kopalnia Phandelver wraz z jej magiczną kuźnią.

[media]http://www.wallpaperup.com/uploads/wallpapers/2013/06/17/103972/big_thumb_4c6e791a710c183efb63b552798bb2b3.jpg[/media]

Wjeżdżający do osady od północy wędrowcy minęli sklep wielobranżowy Barthena i kuźnię, a wjechawszy na rynek zobaczyli dom burmistrza, gospodę, kaplicę oraz skład handlowy Kompanii Lionshield. Najemnicy Kompanii uregulowawszy ze swoimi "podopiecznymi" należność za podróżod razu skierowali wóz w stronę tegoż budynku, reszcie zaś wskazali gospodę. Co prawda w osadzie była jeszcze jedna, tamtej jednak nie polecali.

Gospoda Stonehill Inn mieściła się w dużym budynku na kamiennej podmurówce. Zapach żywicy świadczył o tym że pośpiech w budowie nie sprzyjał dobremu wysuszeniu drewna, ale łagodził on nieco smród piwa i spoconych ciał w środku. Nieopodal widać było świeży kawałek podmurówki; najwyraźniej właściciel planował rozbudowę przybytku.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/86/ef/34/86ef34ce4a49e9b0ad4b7c0dbcb092b9.jpg[/media]

Pokoi w gospodzie było tylko 6, z czego 3 zajęte. Najemnicy Kompanii, którzy weszli do wspólnej sali niewiele później od razu zaczęli handryczyć się o porządny nocleg (choć raczej dla formalności), reszta podróżnych zaś zajęła miejsca przy stołach, niecierpliwie czekając na pierwszy od wielu dni porządny posiłek. Przeborka i Zenobia również mogły wreszcie odsapnąć, rozejrzeć się po mieścinie i zdecydować co dalej.

Karawana Leny Marple również zbliżała się do Phandalin. Zamyślona handlarka kalkulowała na ile kontakty z nową osadą jej się opłacą i czy tutejsze krasnoludy będą zainteresowane wymianą dóbr z Królestwem, lub przynajmniej negocjacjami o monopolu na handel. Marv dumał czy znajdzie się tu okazja na zarobek większy niż kilka sztuk złota, które płaciła mu Lena. Trzewiczek nie mógł się doczekać spotkania z przyjacielem oraz sprawdzenia plotek o magicznej kopalni. Natomiast Shavri zwyczajnie cieszył się nowym dniem i nowym miejscem, które przyjdzie mu poznać.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-07-2017 o 10:00.
Sayane jest offline